Mała duńska kinematografia co rusz zaskakuje nas skromnymi filmami, które potrafią mówić o rzeczach ważnych. "Jabłka Adama" nie są wyjątkiem. Spory kawałek tego obrazu mógłby wyjść spod ręki Ingmara Bergmana, gdyby mistrz miał 50 lat mniej. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Dobrego, miłosiernego Boga, choć rzecz się dzieje na małej wiejskiej plebanii, tu niewiele. Mnóstwo natomiast dziwnych i wystawiających na próbę zdrowy rozsądek zdarzeń, jakby sugerujących istnienie jakiejś wyższej siły, która twardą ręką kieruje tą małą społecznością, ulepioną ze złych wspomnień, ułomności i słabości. Tytułowy Adam, zesłany na tę wiochę na resocjalizację neofaszysta, musi współżyć z indywiduami, które jego świat dotychczas odrzucał z pogardą jako podludzi. Poznając ich skomplikowane życiorysy, zaczyna ich wbrew swojej woli akceptować. Symbolicznym zwieńczeniem jego przemiany jest upieczenie przyrzeczonej w dniu przyjazdu szarlotki z jabłek przeklętego i doświadczanego niczym biblijny Hiob przykościelnego drzewa. Tchnie to tanim dydaktyzmem jak z kilku tuzinów opowieści o zreformowanych neonazistach. Jensen potrafi jednak prowadzić swoją opowieść w sposób nieschematyczny, umie stworzyć pełnokrwiste, wiarygodne postacie, a realizm doprawić smakowicie nutą metafizyki.
Jerzy A. Rzewuski
"Jabłka Adama" (Adams Aebler), reż. Anders Thomas Jensen, Dania 2005 (Kino Świat)
Więcej możesz przeczytać w 19/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.