Krew na chuście z Manoppello ma taką samą grupę co krew z całunu turyńskiego
Jezus Chrystus powtórnie przyjdzie na ziemię wcześniej, niż się spodziewaliśmy - zapowiadają członkowie kalifornijskiej organizacji The Second Coming Project (Projekt Powtórnego Przyjścia). Tym powtórnym przyjściem mają być ponowne narodziny Chrystusa. "Projektyści" chcą go sklonować z próbki krwi, która pozostała na całunie turyńskim, by - jak twierdzą - uchronić świat od grzechu. Matką Zbawiciela nie będzie dziewica. Zarodek ma być umieszczony w łonie kobiety, która zgłosi się na ochotnika.
Już przed prawie 10 laty, gdy urodziła się owca Dolly, raelianie zapowiadali, że sklonują człowieka. Dotychczas nikomu się to nie udało. Jeszcze mniejsze są nadzieje na zmartwychwstanie człowieka, którego zakrzepła krew znajduje się na całunie. "Z analizy zachowanego w niej fragmentu DNA możemy jedynie powiedzieć, że należy ona do grupy AB - rzadkiej w czasach współczesnych, ale dość powszechnej wśród Żydów z Galilei w epoce Chrystusa" - twierdzi meksykański naukowiec Leoncio Garza-Valdés z Center for Advanced DNA Technologies.
Uczony przebadał komórki pobrane z próbki krwi z całunu. Jego zdaniem, bez wątpienia zawiera ona materiał genetyczny mężczyzny. Znajduje się w niej haplotyp semicki, zestaw genów charakterystyczny dla mieszkańców Środkowego Wschodu. "Wprawdzie krew z całunu może się wydawać zbyt czerwona, ale nie ma w tym nic dziwnego. Zawiera ona podwyższony poziom powstającej z rozpadu hemoglobiny bilirubiny, co się zdarza u osób wycieńczonych cierpieniem" - mówi prof. Giovanni Riggi z International Centre for the Turin Shroud.
Jezus Chrystus pojawił się już w Białym Domu, by stamtąd po raz drugi rozpocząć swoje nauczanie, ale jedynie jako bohater najnowszej powieści francuskiego pisarza Didiera Van Cauwelaerta "Cloner le Christ?", której akcja rozgrywa się w 2012 r.
Błysk zmarwychwstania
Nad żadnymi relikwiami nie prowadzono tak licznych badań, jak nad pamiątkami po Jezusie, wciąż jednak nie ma nawet pewności, czy są autentyczne. Od XIX wieku, kiedy rozpoczęto badania Całunu Turyńskiego, trwają dyskusje o jego pochodzeniu. Wiadomo jedynie, że jest to solidne płótno, jakie od II wieku przed Chrystusem do I wieku po Chrystusie wyrabiano w okolicach Damaszku. Na jednej jego stronie widoczny jest odbicie przedniej i tylnej strony ciała mężczyzny w wieku około 30 lat.
Odbicia - z wyjątkiem miejsc nasączonych krwią - dają wrażenie fotograficznego negatywu, który powstał jakby za sprawą silnego błysku. Mógł to być błysk towarzyszący zmartwychwstaniu albo mistyfikacja. Płótno mogło pochodzić z pracowni średniowiecznego malarza. Na razie nikt tej możliwości nie podważył. Nawet jeśli ślady męki Chrystusa nie zostały namalowane, całun może być prymitywną fotografią, znaną już starożytnym alchemikom. Potrafili oni tworzyć obraz na ekranie ustawionym za ciasną szczeliną, namiastką soczewki.
Resztki włosów i naskórka
Pewności nie ma także co do autentyczności chusty z włoskiego Manoppello z odbiciem twarzy Chrystusa oraz podobnego płótna znajdującego się w Oviedo w Hiszpanii. Wiele badań potwierdziło, że pozostawiona na nich krew ma taką samą grupę jak krew z całunu. Nie wiadomo jednak, czy jest to krew Chrystusa. Ekspertyzy chusty z Manoppello z użyciem skanera cyfrowego o wysokiej rozdzielczości, prowadzone przez szklaną oprawę (gdy chustę wyjęto, wizerunek zniknął), nie wykazały w przestrzeniach między nićmi śladów farby. Badacze przyznają jednak, że współczesna nauka nie potrafi wyjaśnić, jak powstał ten obraz i skąd pochodzą kolory. Znawczyni ikon, zakonnica Blandina Paschalis Schlšmer, przekonuje, że jest to "obraz nie ludzką ręką malowany". Kiedy nałożyła folię z obrazem twarzy z Manoppello na twarz z całunu, zauważyła, że wizerunki się pokrywają.
Na tunice, w której Jezus przebył drogę na Golgotę, znaleziono resztki włosów i naskórka, ale i one nie są wiarygodnym źródłem potwierdzającym tożsamość Jezusa. Mogli je pozostawić ludzie, którzy przez stulecia wykradali bądź ukrywali tunikę.
- Ewangeliści nie napisali ani słowa o wyglądzie swojego mistrza. Nie wiemy, jakiego był wzrostu, jakiego koloru miał oczy, jak się ubierał. Nieomal jesteśmy na nich źli, że skoncentrowali się wyłącznie na tym, co jest ważne dla naszej wiary - mówi prof. Joachim Gnilka z Wydziału Teologii Katolickiej Uniwersytetu w Monachium. Z wymiarów tuniki sięgającej prawdopodobnie do połowy łydki można ustalić wzrost i posturę Jezusa. Tunika ma 122 cm długości, 90 cm szerokości poniżej ramion i 139 cm na wysokości klatki piersiowej. Dodając do tego 40 cm od góry (na szyję i głowę) i 20 cm na dole (od końca tuniki do stóp), otrzymujemy około 180 cm. Taki wzrost potwierdzają też ślady z Całunu Turyńskiego - z tych pomiarów wynika, że Jezus miał 182 cm wzrostu.
Podczas najnowszych, trwających 16 miesięcy badań uczeni analizowali kształt czaszki i twarze Żydów od I wieku i za pomocą technik komputerowych próbowali odtworzyć wizerunek Jezusa. W efekcie powstała śniada twarz typowa dla Arabów mieszkających na Środkowym Wschodzie. Nie przypomina ona znanego z obrazów długowłosego mężczyzny o niebieskich oczach, o urodzie typowej dla Żydów aszkenazyjskich. Więcej ma wspólnego z najwcześniejszymi wizerunkami Chrystusa z murów rzymskich katakumb, na których przedstawiano ciemnoskórego Mesjasza z kręconymi włosami. Być może nawiązywano do wizerunku z Apokalipsy, której autor porównuje kolor skóry Jezusa do mosiądzu, a włosy do wełny. Taki sam wizerunek znajduje się na złotych monetach rzymskich z czasów Justyniana II, znajdujących się w British Muzeum w Londynie.
Skąpy opis życia Nazareńczyka w ewangeliach powoduje, że poszukiwanie informacji o nim często kończy się na domysłach i podejrzeniach. Dlatego wciąż na nowo wielu ludzi próbuje dociec, kim naprawdę był Jezus Chrystus.
Już przed prawie 10 laty, gdy urodziła się owca Dolly, raelianie zapowiadali, że sklonują człowieka. Dotychczas nikomu się to nie udało. Jeszcze mniejsze są nadzieje na zmartwychwstanie człowieka, którego zakrzepła krew znajduje się na całunie. "Z analizy zachowanego w niej fragmentu DNA możemy jedynie powiedzieć, że należy ona do grupy AB - rzadkiej w czasach współczesnych, ale dość powszechnej wśród Żydów z Galilei w epoce Chrystusa" - twierdzi meksykański naukowiec Leoncio Garza-Valdés z Center for Advanced DNA Technologies.
Uczony przebadał komórki pobrane z próbki krwi z całunu. Jego zdaniem, bez wątpienia zawiera ona materiał genetyczny mężczyzny. Znajduje się w niej haplotyp semicki, zestaw genów charakterystyczny dla mieszkańców Środkowego Wschodu. "Wprawdzie krew z całunu może się wydawać zbyt czerwona, ale nie ma w tym nic dziwnego. Zawiera ona podwyższony poziom powstającej z rozpadu hemoglobiny bilirubiny, co się zdarza u osób wycieńczonych cierpieniem" - mówi prof. Giovanni Riggi z International Centre for the Turin Shroud.
Jezus Chrystus pojawił się już w Białym Domu, by stamtąd po raz drugi rozpocząć swoje nauczanie, ale jedynie jako bohater najnowszej powieści francuskiego pisarza Didiera Van Cauwelaerta "Cloner le Christ?", której akcja rozgrywa się w 2012 r.
Błysk zmarwychwstania
Nad żadnymi relikwiami nie prowadzono tak licznych badań, jak nad pamiątkami po Jezusie, wciąż jednak nie ma nawet pewności, czy są autentyczne. Od XIX wieku, kiedy rozpoczęto badania Całunu Turyńskiego, trwają dyskusje o jego pochodzeniu. Wiadomo jedynie, że jest to solidne płótno, jakie od II wieku przed Chrystusem do I wieku po Chrystusie wyrabiano w okolicach Damaszku. Na jednej jego stronie widoczny jest odbicie przedniej i tylnej strony ciała mężczyzny w wieku około 30 lat.
Odbicia - z wyjątkiem miejsc nasączonych krwią - dają wrażenie fotograficznego negatywu, który powstał jakby za sprawą silnego błysku. Mógł to być błysk towarzyszący zmartwychwstaniu albo mistyfikacja. Płótno mogło pochodzić z pracowni średniowiecznego malarza. Na razie nikt tej możliwości nie podważył. Nawet jeśli ślady męki Chrystusa nie zostały namalowane, całun może być prymitywną fotografią, znaną już starożytnym alchemikom. Potrafili oni tworzyć obraz na ekranie ustawionym za ciasną szczeliną, namiastką soczewki.
Resztki włosów i naskórka
Pewności nie ma także co do autentyczności chusty z włoskiego Manoppello z odbiciem twarzy Chrystusa oraz podobnego płótna znajdującego się w Oviedo w Hiszpanii. Wiele badań potwierdziło, że pozostawiona na nich krew ma taką samą grupę jak krew z całunu. Nie wiadomo jednak, czy jest to krew Chrystusa. Ekspertyzy chusty z Manoppello z użyciem skanera cyfrowego o wysokiej rozdzielczości, prowadzone przez szklaną oprawę (gdy chustę wyjęto, wizerunek zniknął), nie wykazały w przestrzeniach między nićmi śladów farby. Badacze przyznają jednak, że współczesna nauka nie potrafi wyjaśnić, jak powstał ten obraz i skąd pochodzą kolory. Znawczyni ikon, zakonnica Blandina Paschalis Schlšmer, przekonuje, że jest to "obraz nie ludzką ręką malowany". Kiedy nałożyła folię z obrazem twarzy z Manoppello na twarz z całunu, zauważyła, że wizerunki się pokrywają.
Na tunice, w której Jezus przebył drogę na Golgotę, znaleziono resztki włosów i naskórka, ale i one nie są wiarygodnym źródłem potwierdzającym tożsamość Jezusa. Mogli je pozostawić ludzie, którzy przez stulecia wykradali bądź ukrywali tunikę.
- Ewangeliści nie napisali ani słowa o wyglądzie swojego mistrza. Nie wiemy, jakiego był wzrostu, jakiego koloru miał oczy, jak się ubierał. Nieomal jesteśmy na nich źli, że skoncentrowali się wyłącznie na tym, co jest ważne dla naszej wiary - mówi prof. Joachim Gnilka z Wydziału Teologii Katolickiej Uniwersytetu w Monachium. Z wymiarów tuniki sięgającej prawdopodobnie do połowy łydki można ustalić wzrost i posturę Jezusa. Tunika ma 122 cm długości, 90 cm szerokości poniżej ramion i 139 cm na wysokości klatki piersiowej. Dodając do tego 40 cm od góry (na szyję i głowę) i 20 cm na dole (od końca tuniki do stóp), otrzymujemy około 180 cm. Taki wzrost potwierdzają też ślady z Całunu Turyńskiego - z tych pomiarów wynika, że Jezus miał 182 cm wzrostu.
Podczas najnowszych, trwających 16 miesięcy badań uczeni analizowali kształt czaszki i twarze Żydów od I wieku i za pomocą technik komputerowych próbowali odtworzyć wizerunek Jezusa. W efekcie powstała śniada twarz typowa dla Arabów mieszkających na Środkowym Wschodzie. Nie przypomina ona znanego z obrazów długowłosego mężczyzny o niebieskich oczach, o urodzie typowej dla Żydów aszkenazyjskich. Więcej ma wspólnego z najwcześniejszymi wizerunkami Chrystusa z murów rzymskich katakumb, na których przedstawiano ciemnoskórego Mesjasza z kręconymi włosami. Być może nawiązywano do wizerunku z Apokalipsy, której autor porównuje kolor skóry Jezusa do mosiądzu, a włosy do wełny. Taki sam wizerunek znajduje się na złotych monetach rzymskich z czasów Justyniana II, znajdujących się w British Muzeum w Londynie.
Skąpy opis życia Nazareńczyka w ewangeliach powoduje, że poszukiwanie informacji o nim często kończy się na domysłach i podejrzeniach. Dlatego wciąż na nowo wielu ludzi próbuje dociec, kim naprawdę był Jezus Chrystus.
Wędrowny kaznodzieja Analizy biblistów i językoznawców przeprowadzone w XX wieku dowodzą, że Jezus działał jak typowy nauczyciel swoich czasów. Był świetnym mówcą. Bawił się grą słów, używał metafor i porównań charakterystycznych dla poezji hebrajskiej i posługiwał się przysłowiami z literatury rabinicznej. Mitem jest jednak przekonanie, że nauczając, wędrował po całej Galilei. Działał głównie nad jeziorem Genezaret i wokół Kafarnaum. Nie miał stałego miejsca zamieszkania. Na wzór starożytnych filozofów wiódł żywot wędrownego kaznodziei. Jezus przeciwstawiał się żydowskiemu prawu i zachowywał się dość ekscentrycznie, podobnie jak starotestamentowi prorocy, sam był zresztą za proroka uważany. Przy wjeździe do Jerozolimy witano go, rzucając gałązki oliwne, bo sądzono, że zgodnie z przepowiednią, ma "oczyścić kult" w Jerozolimie, czyli dopilnować, by mieszkańcy miasta wiernie oddawali cześć jedynemu Bogu. Według niektórych badaczy, jeszcze wtedy nie towarzyszyło mu dwunastu apostołów. Istnieją przypuszczenia, że wybrano ich dopiero po aresztowaniu Jezusa jako gremium kierownicze gminy. Inni uczeni przekonują, że dwunastu wybrał sam Jezus jako symbol tego, że zwraca się ku całemu ludowi izraelskiemu, który według Biblii składał się z dwunastu pokoleń, i wszystkim obiecuje życie wieczne. Cieśla czy kamieniarz? Jezus - tak jak Józef, który wprowadzał go w nauki Tory - trudnił się zajęciem określanym po grecku "tekton". Oznacza ono nie tylko cieślę, ale i kamieniarza. Osoby wykonujące ten zawód zajmowały się budową śluz, odnawianiem kół czerpakowych, budową domów i naprawianiem siodeł. Józef mógł razem z Jezusem pracować przy odbudowie miasta Sefforis, zburzonego przez Warusa około 4 r. p.n.e. Tym bardziej że Nazaret, w którym mieszkali, był niewielką miejscowością i najprawdopodobniej nie było tam dla nich wystarczająco pracy. Nie wiadomo, ile lat spędził Jezus w Nazarecie. Opuścił go, kiedy dowiedział się o wystąpieniu w Judei Jana Chrzciciela, by przyjąć z jego rąk chrzest. Nie wiadomo jednak, ile dokładnie miał wtedy lat. |
WPROST EXTRA |
---|
Założyciel wspólnoty Nikt nie kwestionował istnienia Jezusa, choć nie pozostawił on po sobie żadnego dzieła pisanego, aż do XVIII wieku. Dopiero wtedy oświeceniowi filozofowie zaczęli zarzucać ewangelii niezgodność z historią, a niektórzy uważali go nawet za postać mitologiczną. Do 49 r. nie powstały żadne pisma o Jezusie (dopiero około 50 r. n.e. powstała Ewangelia św. Marka). Pierwszą historyczną wzmiankę o nim czyni Swetoniusz, sekretarz na dworze cesarza Hadriana. Jest on jednak przekonany, że w 49 r., kiedy Klaudiusz wypędził z Rzymu Żydów, był wśród nich Jezus i to on wzbudził zamieszki. Talmud donosi, że Jezus był nieślubnym dzieckiem cudzołożnicy i żołnierza. Inne źródła twierdzą, że był synem fryzjerki, w wigilię paschalną został powieszony, ponieważ uprawiał magię, której nauczył się w Egipcie. Miał tylko pięciu uczniów, a nie - jak mówią ewangelie - dwunastu i zwiódł naród Izraela na bezdroża. Najważniejszym dowodem potwierdzającym istnienie Jezusa Chrystusa są zapiski rzymskiego historyka Tacyta oraz polityka i pisarza Pliniusza Młodszego. Obaj pisząc o wspólnotach chrześcijańskich, wspominają ich założyciela - Chrystusa. Betlejem, ale jakie? Archeolodzy nie mają wątpliwości, że Jezus narodził się w Betlejem. Ale nie w tym położonym w Judei, o którym mówią ewangelie. Jest ono oddalone aż o 140 km od Nazaretu, z którego wędrował Józef, by się stawić na spis ludności, i mało prawdopodobne, by Maryja w zaawansowanej ciąży zniosła tak długą podróż na grzbiecie osła. Właściwym miejscem narodzenia Jezusa jest raczej Betlejem w Galilei, oddalone od Nazaretu zaledwie o kilkanaście kilometrów. Ewangelie wskazują na Betlejem w Judei, ponieważ tam urodził się król Dawid, z którego rodu - jak zapisano w Biblii - miał pochodzić Mesjasz. Być może autor ewangelii celowo zmienił miejsce narodzin Jezusa, by podkreślić jego związki z rodem Dawida, z którego pochodził również Józef. Nie ma też pewności, kiedy narodził się Chrystus. Według Ewangelii św. Łukasza, Jezus narodził się za rządów króla Heroda, a publiczne wystąpienia zaczął w 15. roku panowania cesarza Tyberiusza. Ponieważ według źródeł historycznych Herod zmarł w 4 r. p.n.e., Jezus musiał się narodzić co najmniej cztery lata wcześniej. O pomyłkę było nietrudno, ponieważ pierwszy raz datę tę obliczał mnich Dionizy Exiguus w 525 r. na polecenie papieża Jana I. Później próbowano ustalić datę narodzin Jezusa, tłumacząc Gwiazdę Betlejemską jako zbliżenie Jowisza i Saturna oraz pojawienie się komety Halleya. I wyliczono, że Jezus narodził się aż siedem lat wcześniej, niż dawniej sądzono. Kopie świętego gwoździa Nikt nie docieka autentyczności kawałków krzyża świętego, korony cierniowej i gwoździ. W średniowieczu pielgrzymi odwiedzający miejsca przechowywania relikwii byli tak zachłanni, że całując fragmenty krzyża, odgryzali je po kawałku. Co najmniej do 33 kopii świętego gwoździa dodano mikroskopijne fragmenty zeszlifowane z oryginału. Takie kopie, które zetknęły się z autentycznym gwoździem, rozdawano pielgrzymom. Gwóźdź z rzymskiej bazyliki Santa Croce ma 11,5 cm długości, końcówka jest odłamana. Pierwotnie musiał mieć 14 cm. Tego typu gwoździ używali Rzymianie do ukrzyżowań. Relikwią są także ciernie z korony umieszczone w relikwiarzu w Santa Croce. Czczono je od IV wieku w Jerozolimie, a potem w Konstantynopolu. Kiedy w 1204 r. korona wpadła w ręce krzyżowców, poszczególne ciernie zostały przekazane do kościołów w Europie Zachodniej. Główna część relikwii pozostała w Konstantynopolu. Gdy miasto zostało zaatakowane przez Bułgarów, Turków i Greków, cesarz Baldwin II potrzebował pieniędzy i wsparcia wojskowego. Aby je zdobyć, dał w zastaw wenecjanom relikwię, a potem nakłonił króla Francji Ludwika IX do kupna korony cierniowej za bajońska sumę 135 tys. funtów. Król mógł być rozczarowany, kiedy po otwarciu cennego relikwiarza zobaczył obręcz ze związanego sitowia o średnicy 21 cm, w którą były wplecione pojedyncze gałązki krzewu cierniowego. |
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.