Londyn wygrywa z Nowym Jorkiem w walce o miano stolicy świata
Jeden jest enfant terrible brytyjskiej lewicy, ostentacyjnym obrońcą praw gejów i wszelkich mniejszości, dziwakiem. Drugi to bogaty umiarkowany republikanin, ikona amerykańskiego kapitalizmu. Jeden jest merem Londynu, drugi - burmistrzem Nowego Jorku. Do niedawna Ken Livingstone miał się tak do Michaela Bloomberga, jak bokser wagi piórkowej do mistrza kategorii superciężkiej. Teraz to 61-letni Livingstone wygrywa z 64-letnim Bloombergiem. Bo Nowy Jork traci na rzecz Londynu status pępka światowej finansjery.
Uczyć się od Londynu
- Londyn jest przyszłością tego stulecia, tak jak wcześniej Nowy Jork zdominował wiek XX - uważa Ken Livingstone. Nie są to jedynie czcze przechwałki. Tylko w ciągu trzech kwartałów tego roku jedenaście amerykańskich spółek zdecydowało się na debiuty na giełdzie w Londynie zamiast w Nowym Jorku. Liczba debiutantów na londyńskim parkiecie jest dwukrotnie wyższa niż na nowojorskim, podobnie jak wartość ich wyemitowanych akcji (33,2 mld USD wobec 26,5 mld USD) - alarmuje ogłoszony 5 grudnia raport komitetu amerykańskich ekspertów, powołanego do opracowania reformy rynków kapitałowych w Stanach Zjednoczonych (Committee on Capital Markets Regulation). Londyn jest też trendy: tam osiadają i inwestują bohaterowie wielkich fuzji lub publicznych ofert, które elektryzowały w tym roku rynki, jak Hindus Lakshmi Mittal lub Rosjanie Roman Abramowicz i Oleg Dieripaska. Tam działa najbardziej gorący rynek dzieł sztuki, tworzą się nowe mody, realizowane są ambitne projekty architektoniczne.
1 listopada Bloomberg wraz nowojorskim senatorem Chuckiem Schumerem opublikował w "Wall Street Journal" artykuł pod wiele mówiącym tytułem "Aby ocalić Nowy Jork, uczmy się od Londynu". "Jeśli nie poprawimy klimatu dla biznesu, ryzykujemy utratę pozycji w globalnym świecie usług finansowych. To byłoby niszczące zarówno dla naszego miasta, jak i dla całego kraju" - napisał Bloomberg.
Bliżej I taniej
Stawką pojedynku Nowego Jorku i Londynu nie jest sam prestiż, lecz ogromne pieniądze. W Nowym Jorku giełdy, biura maklerskie, banki inwestycyjne, kancelarie prawne i tysiące innych firm obsługujących światek Wall Street przynoszą miastu z tytułu podatków ponad 10 mld USD rocznie (31 proc. wpływów podatkowych) i zatrudniają mniej więcej co dziesiątego pracującego mieszkańca miasta. Dowodem na to, które z centrów biznesu ma obecnie lepsze perspektywy na przyciągnięcie wielkiego kapitału, są starania nowojorskiej giełdy Nasdaq o zakup giełdy londyńskiej. Nasdaq, już posiadający prawie 29 proc. jej akcji, za pozostałe oferuje 5,3 mld USD.
Brokerzy pracujący przy Paternoster Square, gdzie mieści się siedziba London Stock Exchange (LSE), w tym samym dniu obsługują transakcje w Azji (rano, zanim zakończą pracę dalekowschodnie giełdy), Europie oraz Ameryce Północnej (wieczorem, gdy rozpoczynają się sesje amerykańskich giełd). Rosyjscy oligarchowie wolą inwestować w Londynie, który od Moskwy lub Sankt Petersburga dzielą trzy strefy czasowe, a nie w odległym o osiem stref czasowych Nowym Jorku (w tym roku na parkietach w Moskwie i Londynie zadebiutowała na przykład kompania naftowa Rosnieft z rekordową emisją akcji wartych 15 mld USD). Na LSE roi się od firm indyjskich (notowanych jest ich już 50), coraz liczniej pojawiają się też chińskie, nawet brazylijskie. Przyciągają je m.in. niższe opłaty pobierane od spółek wchodzących na giełdę - w Nowym Jorku sięgają one do 7 proc. wartości emisji akcji, w Londynie - do 4 proc. Nic dziwnego, że na 25 największych ofert publicznych na świecie w tym roku tylko jedna pojawiła się w Nowym Jorku, a szesnaście - w Londynie.
Amerykańska biurokracja
"Czerwony Ken", który na początku lat 80. podporządkował sobie radę zarządzającą Londynem (Greater London Council), był cierniem w oku rządzących wtedy konserwatystów Margaret Thatcher, zanim nie zlikwidowali oni owej rady. Zasłynął jako zadymiarz i skandalista, ale londyńczycy mieli do niego słabość. Wyrzucony z Partii Pracy za brak dyscypliny, samodzielnie wygrał pierwsze wybory na mera Londynu w 2000 r. (wówczas utworzono tę funkcję) i powtórzył sukces cztery lata później (przyjęty z powrotem do laburzystów). Mimo wizerunku lewicowego radykała, Livingstone uchodzi za sprawnego zarządcę miasta, gdyż oddziela ideologię od gospodarki; tej ostatniej po prostu nie przeszkadza.
Miasto korzysta na odważnej polityce rządu Tony'ego Blaira, który otworzył rynek pracy dla obywateli nowych państw unii od razu w maju 2004 r. Jak zauważyli ekonomiści z London School of Economics, brytyjska stolica jest prawdopodobnie jedyną metropolią, w której przybyły rankiem imigrant po południu już ma pracę. Również obcy kapitał w Wielkiej Brytanii jest witany z otwartymi rękami, jak podkreśla się w kontekście oferty Nasdaq. Odwrotna transakcja, czyli przejęcie nowojorskiej giełdy przez londyńską, nie miałaby szans powodzenia, grzęznąc w gąszczu amerykańskich przepisów.
Inwestorzy w USA są tymczasem znużeni procedurami bezpieczeństwa na lotniskach, uciążliwymi regulacjami gospodarki, przepisami o emigracji. Irytuje ich tzw. ustawa Sarbanes - Oxley z 2002 r., która była pokłosiem afer Enronu, Tyco, WorldComu i innych skandali księgowych. Restrykcyjne przepisy o drobiazgowej sprawozdawczości czy tworzące półpubliczne komisje, nadzorujące księgowość w prywatnych spółkach, są wskazywane jako zagrożenie dla konkurencyjności amerykańskiej gospodarki. Burmistrz Nowego Jorku w artykule opublikowanym w "Wall Street Journal" narzeka, że o ile Brytyjczycy mają jedną instytucję nadzorującą rynki finansowe (FSA - Financial Services Authority), o tyle w USA działa dziesięć różnych, z których każda, wedle opinii burmistrza, chce udowodnić, że "jest najtwardszym gliną w dzielnicy".
Nowa twarz Londynu
Londyn odzyskuje witalność utraconą wraz z rozpadem imperium brytyjskiego i wojnami światowymi. W zapuszczonych dokach wyrosła druga po słynnym City dzielnica finansowa - Canary Wharf. Nowych turystów przyciągnęły atrakcje, takie jak megakaruzela The Eye, galeria Tate Modern i wiodący do niej most Millennium. Livingstone miał szczęście, gdyż otwarcie dwóch ostatnich zbiegło się z początkiem jego pierwszej kadencji, więc mógł przeciąć wstęgi i odebrać pochwały. Jego rzeczywiste zasługi dla miasta są jednak niemałe, bo w cieniu spektakularnych przedsięwzięć buduje się nowe ulice, remontuje metro, odnawia zaniedbane budynki. Letnie igrzyska olimpijskie, o które mer walczył jak lew, a które Londyn zorganizuje w 2012 r. (wygrał wyścig o nie m.in. z Nowym Jorkiem), jeszcze bardziej rozkręcą boom inwestycyjny.
Potężny problem, jaki stanowiły w Londynie korki, Living-stone rozwiązał tyleż kontrowersyjnie, ile skutecznie: po wprowadzeniu w 2003 r. wysokich opłat dla kierowców w wyznaczonych strefach natężenie ruchu samochodów spadło tam o mniej więcej 20 proc., zaś liczba pasażerów londyńskich autobusów wzrosła o 30 proc. Wpływy z nowych opłat przeznaczono w całości na rozbudowę sieci transportu publicznego (w sumie na autobusy i metro do 2012 r. zostanie wydanych około 12 mld USD). Zwłaszcza dobra komunikacja z peryferiami jest istotna, bo przerażeni cenami nieruchomości inwestorzy wynoszą się z drogiego centrum; gdyby nie sprawny transport, zamiast na przedmieścia Londynu uciekliby do innych miast. Natomiast transport miejski i ceny nieruchomości wciąż są piętą achillesową Nowego Jorku. Przykładem jest rozwój miasta Greenwich, odległego od niego o 60 km (znajduje się już w innym stanie - Connecticut). Wyniosło się tam z drogiego i zatłoczonego Manhattanu prawie 400 funduszy wysokiego ryzyka, zarządzających w sumie ponad 150 mld USD!
Nawet na pozór prozaiczne rzeczy okazują się ważne. Na przykład władze Londynu założyły, że taniej będzie wyłożyć pieniądze na sieć małych noclegowni dla bezdomnych (zlikwidowano zarazem przytułki molochy), niż obserwować, jak spanie przez nich na ulicach obniża rangę dzielnic i odstrasza sprowadzających się do miasta ludzi (w 7,5-milionowym Londynie jest dziś 1,5 tys. osób śpiących na ulicach, ponaddwukrotnie mniej niż w Nowym Jorku mającym 8,2 mln mieszkańców).
Ale też sytuacja Bloomberga, który drugą kadencję burmistrza rozpoczął rok temu, jest trudniejsza. Przede wszystkim krępują mu ręce stare długi miasta ("Nowy Jork będzie Wietnamem liberalizmu" - tak Ken Auletta, dziennikarz "New Yorker Magazine", przewidywał kiedyś skutki rozrzutności nowojorskich władz z końca lat 70.). Kryzys finansów po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 r. zmusił nawet Bloomberga do okresowej podwyżki lokalnych podatków, by ratować sypiący się budżet (wpływy wzrosły o 3 mld USD). Burmistrz, którego majątek szacuje się na 5 mld USD, stara się świecić przykładem oszczędności (mieszka w prywatnym domu, a nie zarezerwowanej dla burmistrza rezydencji Gracie Mansion, do pracy jeździ metrem). Władze komunalne zorganizował na wzór korporacji; wywalczył pełnię kontroli nad takimi dziedzinami jak publiczna edukacja w Nowym Jorku, by móc przeprowadzić skuteczne reformy.
Wyciąga też wnioski z sukcesu Londynu. Jest zwolennikiem usankcjonowania pobytu i pracy nielegalnych imigrantów, którzy stanowią podstawę ekonomii Nowego Jorku. Inaczej niż większość republikanów Bloomberg popiera m.in. ograniczenie dostępu do broni, wprowadził w mieście całkowity zakaz palenia w miejscach publicznych. "Wielkie jabłko", jak nazywany jest Nowy Jork, ma się stać tak jak Londyn za rządów LivingstoneŐa przyjazne mieszkańcom, czyli również inwestorom.
Babel nowego świata
Czy Bloomberg zdąży na czas z reformami? Nowy Jork, który zawsze był symbolem ziemi obiecanej, w coraz większym stopniu staje się stolicą "współczesnego starego świata". Rolę stolicy "współczesnego nowego świata" przejmuje Londyn.
Jeśli amerykańska metropolia jest jak pogodny hit z musicalu "New York, New York" z 1976 r., to brytyjska jest jak podwójny album The Clash "London Calling" (Londyn wzywa) - mieszanką różnych stylów w oprawie surowego punk rocka, która mimo to przyniosła grupie komercyjny sukces. Londyn uchodzi dziś za największe skupisko zróżnicowanej etnicznie i kulturowo profesjonalnej kadry (wliczając w to elitę 200-tysięcznej polskiej emigracji w mieście), inkubator nowych rozwiązań i twórczo niespokojne miejsce. "Nowy Jork zasługuje na miano globalnej stolicy finansów w takim samym stopniu, w jakim rozgrywki amerykańskiej ligi bejsbola są nazywane mistrzostwami świata, bo gra w nich też kanadyjski zespół Toronto Blue Jays" - drwił niedawno brytyjski "Financial Times".
Uczyć się od Londynu
- Londyn jest przyszłością tego stulecia, tak jak wcześniej Nowy Jork zdominował wiek XX - uważa Ken Livingstone. Nie są to jedynie czcze przechwałki. Tylko w ciągu trzech kwartałów tego roku jedenaście amerykańskich spółek zdecydowało się na debiuty na giełdzie w Londynie zamiast w Nowym Jorku. Liczba debiutantów na londyńskim parkiecie jest dwukrotnie wyższa niż na nowojorskim, podobnie jak wartość ich wyemitowanych akcji (33,2 mld USD wobec 26,5 mld USD) - alarmuje ogłoszony 5 grudnia raport komitetu amerykańskich ekspertów, powołanego do opracowania reformy rynków kapitałowych w Stanach Zjednoczonych (Committee on Capital Markets Regulation). Londyn jest też trendy: tam osiadają i inwestują bohaterowie wielkich fuzji lub publicznych ofert, które elektryzowały w tym roku rynki, jak Hindus Lakshmi Mittal lub Rosjanie Roman Abramowicz i Oleg Dieripaska. Tam działa najbardziej gorący rynek dzieł sztuki, tworzą się nowe mody, realizowane są ambitne projekty architektoniczne.
1 listopada Bloomberg wraz nowojorskim senatorem Chuckiem Schumerem opublikował w "Wall Street Journal" artykuł pod wiele mówiącym tytułem "Aby ocalić Nowy Jork, uczmy się od Londynu". "Jeśli nie poprawimy klimatu dla biznesu, ryzykujemy utratę pozycji w globalnym świecie usług finansowych. To byłoby niszczące zarówno dla naszego miasta, jak i dla całego kraju" - napisał Bloomberg.
Bliżej I taniej
Stawką pojedynku Nowego Jorku i Londynu nie jest sam prestiż, lecz ogromne pieniądze. W Nowym Jorku giełdy, biura maklerskie, banki inwestycyjne, kancelarie prawne i tysiące innych firm obsługujących światek Wall Street przynoszą miastu z tytułu podatków ponad 10 mld USD rocznie (31 proc. wpływów podatkowych) i zatrudniają mniej więcej co dziesiątego pracującego mieszkańca miasta. Dowodem na to, które z centrów biznesu ma obecnie lepsze perspektywy na przyciągnięcie wielkiego kapitału, są starania nowojorskiej giełdy Nasdaq o zakup giełdy londyńskiej. Nasdaq, już posiadający prawie 29 proc. jej akcji, za pozostałe oferuje 5,3 mld USD.
Brokerzy pracujący przy Paternoster Square, gdzie mieści się siedziba London Stock Exchange (LSE), w tym samym dniu obsługują transakcje w Azji (rano, zanim zakończą pracę dalekowschodnie giełdy), Europie oraz Ameryce Północnej (wieczorem, gdy rozpoczynają się sesje amerykańskich giełd). Rosyjscy oligarchowie wolą inwestować w Londynie, który od Moskwy lub Sankt Petersburga dzielą trzy strefy czasowe, a nie w odległym o osiem stref czasowych Nowym Jorku (w tym roku na parkietach w Moskwie i Londynie zadebiutowała na przykład kompania naftowa Rosnieft z rekordową emisją akcji wartych 15 mld USD). Na LSE roi się od firm indyjskich (notowanych jest ich już 50), coraz liczniej pojawiają się też chińskie, nawet brazylijskie. Przyciągają je m.in. niższe opłaty pobierane od spółek wchodzących na giełdę - w Nowym Jorku sięgają one do 7 proc. wartości emisji akcji, w Londynie - do 4 proc. Nic dziwnego, że na 25 największych ofert publicznych na świecie w tym roku tylko jedna pojawiła się w Nowym Jorku, a szesnaście - w Londynie.
Amerykańska biurokracja
"Czerwony Ken", który na początku lat 80. podporządkował sobie radę zarządzającą Londynem (Greater London Council), był cierniem w oku rządzących wtedy konserwatystów Margaret Thatcher, zanim nie zlikwidowali oni owej rady. Zasłynął jako zadymiarz i skandalista, ale londyńczycy mieli do niego słabość. Wyrzucony z Partii Pracy za brak dyscypliny, samodzielnie wygrał pierwsze wybory na mera Londynu w 2000 r. (wówczas utworzono tę funkcję) i powtórzył sukces cztery lata później (przyjęty z powrotem do laburzystów). Mimo wizerunku lewicowego radykała, Livingstone uchodzi za sprawnego zarządcę miasta, gdyż oddziela ideologię od gospodarki; tej ostatniej po prostu nie przeszkadza.
Miasto korzysta na odważnej polityce rządu Tony'ego Blaira, który otworzył rynek pracy dla obywateli nowych państw unii od razu w maju 2004 r. Jak zauważyli ekonomiści z London School of Economics, brytyjska stolica jest prawdopodobnie jedyną metropolią, w której przybyły rankiem imigrant po południu już ma pracę. Również obcy kapitał w Wielkiej Brytanii jest witany z otwartymi rękami, jak podkreśla się w kontekście oferty Nasdaq. Odwrotna transakcja, czyli przejęcie nowojorskiej giełdy przez londyńską, nie miałaby szans powodzenia, grzęznąc w gąszczu amerykańskich przepisów.
Inwestorzy w USA są tymczasem znużeni procedurami bezpieczeństwa na lotniskach, uciążliwymi regulacjami gospodarki, przepisami o emigracji. Irytuje ich tzw. ustawa Sarbanes - Oxley z 2002 r., która była pokłosiem afer Enronu, Tyco, WorldComu i innych skandali księgowych. Restrykcyjne przepisy o drobiazgowej sprawozdawczości czy tworzące półpubliczne komisje, nadzorujące księgowość w prywatnych spółkach, są wskazywane jako zagrożenie dla konkurencyjności amerykańskiej gospodarki. Burmistrz Nowego Jorku w artykule opublikowanym w "Wall Street Journal" narzeka, że o ile Brytyjczycy mają jedną instytucję nadzorującą rynki finansowe (FSA - Financial Services Authority), o tyle w USA działa dziesięć różnych, z których każda, wedle opinii burmistrza, chce udowodnić, że "jest najtwardszym gliną w dzielnicy".
Nowa twarz Londynu
Londyn odzyskuje witalność utraconą wraz z rozpadem imperium brytyjskiego i wojnami światowymi. W zapuszczonych dokach wyrosła druga po słynnym City dzielnica finansowa - Canary Wharf. Nowych turystów przyciągnęły atrakcje, takie jak megakaruzela The Eye, galeria Tate Modern i wiodący do niej most Millennium. Livingstone miał szczęście, gdyż otwarcie dwóch ostatnich zbiegło się z początkiem jego pierwszej kadencji, więc mógł przeciąć wstęgi i odebrać pochwały. Jego rzeczywiste zasługi dla miasta są jednak niemałe, bo w cieniu spektakularnych przedsięwzięć buduje się nowe ulice, remontuje metro, odnawia zaniedbane budynki. Letnie igrzyska olimpijskie, o które mer walczył jak lew, a które Londyn zorganizuje w 2012 r. (wygrał wyścig o nie m.in. z Nowym Jorkiem), jeszcze bardziej rozkręcą boom inwestycyjny.
Potężny problem, jaki stanowiły w Londynie korki, Living-stone rozwiązał tyleż kontrowersyjnie, ile skutecznie: po wprowadzeniu w 2003 r. wysokich opłat dla kierowców w wyznaczonych strefach natężenie ruchu samochodów spadło tam o mniej więcej 20 proc., zaś liczba pasażerów londyńskich autobusów wzrosła o 30 proc. Wpływy z nowych opłat przeznaczono w całości na rozbudowę sieci transportu publicznego (w sumie na autobusy i metro do 2012 r. zostanie wydanych około 12 mld USD). Zwłaszcza dobra komunikacja z peryferiami jest istotna, bo przerażeni cenami nieruchomości inwestorzy wynoszą się z drogiego centrum; gdyby nie sprawny transport, zamiast na przedmieścia Londynu uciekliby do innych miast. Natomiast transport miejski i ceny nieruchomości wciąż są piętą achillesową Nowego Jorku. Przykładem jest rozwój miasta Greenwich, odległego od niego o 60 km (znajduje się już w innym stanie - Connecticut). Wyniosło się tam z drogiego i zatłoczonego Manhattanu prawie 400 funduszy wysokiego ryzyka, zarządzających w sumie ponad 150 mld USD!
Nawet na pozór prozaiczne rzeczy okazują się ważne. Na przykład władze Londynu założyły, że taniej będzie wyłożyć pieniądze na sieć małych noclegowni dla bezdomnych (zlikwidowano zarazem przytułki molochy), niż obserwować, jak spanie przez nich na ulicach obniża rangę dzielnic i odstrasza sprowadzających się do miasta ludzi (w 7,5-milionowym Londynie jest dziś 1,5 tys. osób śpiących na ulicach, ponaddwukrotnie mniej niż w Nowym Jorku mającym 8,2 mln mieszkańców).
Ale też sytuacja Bloomberga, który drugą kadencję burmistrza rozpoczął rok temu, jest trudniejsza. Przede wszystkim krępują mu ręce stare długi miasta ("Nowy Jork będzie Wietnamem liberalizmu" - tak Ken Auletta, dziennikarz "New Yorker Magazine", przewidywał kiedyś skutki rozrzutności nowojorskich władz z końca lat 70.). Kryzys finansów po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 r. zmusił nawet Bloomberga do okresowej podwyżki lokalnych podatków, by ratować sypiący się budżet (wpływy wzrosły o 3 mld USD). Burmistrz, którego majątek szacuje się na 5 mld USD, stara się świecić przykładem oszczędności (mieszka w prywatnym domu, a nie zarezerwowanej dla burmistrza rezydencji Gracie Mansion, do pracy jeździ metrem). Władze komunalne zorganizował na wzór korporacji; wywalczył pełnię kontroli nad takimi dziedzinami jak publiczna edukacja w Nowym Jorku, by móc przeprowadzić skuteczne reformy.
Wyciąga też wnioski z sukcesu Londynu. Jest zwolennikiem usankcjonowania pobytu i pracy nielegalnych imigrantów, którzy stanowią podstawę ekonomii Nowego Jorku. Inaczej niż większość republikanów Bloomberg popiera m.in. ograniczenie dostępu do broni, wprowadził w mieście całkowity zakaz palenia w miejscach publicznych. "Wielkie jabłko", jak nazywany jest Nowy Jork, ma się stać tak jak Londyn za rządów LivingstoneŐa przyjazne mieszkańcom, czyli również inwestorom.
Babel nowego świata
Czy Bloomberg zdąży na czas z reformami? Nowy Jork, który zawsze był symbolem ziemi obiecanej, w coraz większym stopniu staje się stolicą "współczesnego starego świata". Rolę stolicy "współczesnego nowego świata" przejmuje Londyn.
Jeśli amerykańska metropolia jest jak pogodny hit z musicalu "New York, New York" z 1976 r., to brytyjska jest jak podwójny album The Clash "London Calling" (Londyn wzywa) - mieszanką różnych stylów w oprawie surowego punk rocka, która mimo to przyniosła grupie komercyjny sukces. Londyn uchodzi dziś za największe skupisko zróżnicowanej etnicznie i kulturowo profesjonalnej kadry (wliczając w to elitę 200-tysięcznej polskiej emigracji w mieście), inkubator nowych rozwiązań i twórczo niespokojne miejsce. "Nowy Jork zasługuje na miano globalnej stolicy finansów w takim samym stopniu, w jakim rozgrywki amerykańskiej ligi bejsbola są nazywane mistrzostwami świata, bo gra w nich też kanadyjski zespół Toronto Blue Jays" - drwił niedawno brytyjski "Financial Times".
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.