Siedemnaście lat to taki kawał czasu, że wielu Polaków zapomniało, o co walczyliśmy. Oczywiście, niemal każdy (?) bez wahania odpowie, że o wolność. Zawsze mieliśmy ją wypisaną na sztandarach i gotowi byliśmy oddawać za nią życie, także za cudzą. Gorzej było jednak - i to od dawna - z programowaniem działań i zachowań po zdobyciu wolności, a jeszcze gorzej - z interpretowaniem i praktyczną wykładnią tego pojęcia. Polacy mieli niestety zawsze skłonność do nadinterpretacji wolności osobistej. Tylko w chwilach wielkich zagrożeń, jak przed agresją niemiecką w roku 1939, gotowi byliśmy poświęcać osobisty majątek dla obrony Rzeczypospolitej. Ale nasza historia pełna jest pospiesznych, efekciarskich, ale niedostatecznie przemyślanych reakcji na przemoc zaborców. Nie wykazywaliśmy się zdolnością do trzeźwych kalkulacji politycznych i woleliśmy machać szabelką.
Polskie szarże
Gdy angielscy admirałowie spokojnie czekali na stosowną okazję do aresztowania Napoleona, my angażowaliśmy się po jego stronie w brudnawą wojnę w Hiszpanii i w skazany na niepowodzenie atak na carat. Mieliśmy w latach 1815-1830 ogromną szansę na sukces ekonomiczny, ale nasi podchorążowie wygrali ze Staszicem i Ksawerym Druckim-Lubeckim. Powstawał w latach 60. XIX wieku pierwszy nowoczesny uniwersytet polski - Szkoła Główna, ale ta droga do wolności nam nie odpowiadała. Woleliśmy wzniecić powstanie styczniowe, wiedząc, że nie ma ono żadnych szans, że umocni jedynie antypolski sojusz niemiecko-rosyjski. I to piramidalne liczenie na idiotycznego Napoleona III, który dał się nabrać Bismarckowi na słynną "emską depeszę"!
Bogu jedynie dziękować, że w przededniu I wojny światowej pojawili się dwaj trzeźwo myślący politycy - Józef Piłsudski i Roman Dmowski, którym zawdzięczamy II Rzeczpospolitą. Ale żeby od razu coś zepsuć, na wszelki wypadek zamordowano pierwszego prezydenta RP, człowieka, który poświęcił dla Polski swą wspaniałą karierę naukową. Jeszcze dziś zapomina się o tym, że ten mord przekreślił szansę integracji społecznej w wielonarodowym państwie, jakim była ówczesna Polska. Wystarczyło znowu tylko 20 lat, byśmy wbrew rozkazom i miarodajnym opiniom wywołali powstanie w Warszawie, mając w stolicy mniej broni niż którakolwiek jednostka Armii Krajowej na Kielecczyźnie. Jako oficer Armii Krajowej mogę coś o tym powiedzieć. Ale jest też faktem, że przez niemal półwiecze komunistycznej dyktatury nie utraciliśmy pragnienia wolności, byliśmy najweselszym barakiem w obozie i ciągłym kłopotem Kremla. Nie ulegliśmy indoktrynacji w takim stopniu jak ten i ów z naszych sąsiadów.
Państwo - obce
Ale powiedzmy sobie szczerze: Traciliśmy elementarne cnoty obywatelskie szybciej niż nasi południowi czy zachodni sąsiedzi. Zaowocowało to anarchizacją totalitarnego ustroju, ale nie sprzyjało tworzeniu się zdrowej podziemnej infrastruktury politycznej i społecznej. Co by to było, gdyby wtedy nie integrował nas Kościół! Byliśmy przecież słabo przygotowani do zbudowania nowego ustroju po upadku komunizmu. Każdy inaczej rozumiał społeczną gospodarkę rynkową. W roku 1981 "Solidarność" zafascynowana była jeszcze "socjalizmem z ludzką twarzą", a nie kapitalizmem zohydzanym przez 40 lat przez komunistyczną propagandę. "Okrągły stół", który politycznie był niewątpliwie sukcesem, ukazał przecież światopoglądową i programową słabość antykomunistycznej opozycji. Rząd Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza objął władzę w warunkach chaosu koncepcyjnego i potężnej społecznej luki edukacyjnej. Ogromny sukces programu Balcerowicza był dla znacznej części społeczeństwa niezrozumiały, a przez przeciwników - deprecjonowany i zwalczany. Słabość edukacji ekonomicznej, a raczej jej brak, niezwykle utrudniała docieranie oczywistych prawd do mentalności ludzi, zwichniętej przez 40 lat agitacji komunistycznej. Z niezwykłym trudem dochodziło do świadomości społeczeństwa, że to już własne państwo, że nie wolno go oszukiwać i okradać, że trzeba się z nim utożsamiać, że na poprawę stopy życiowej trzeba trochę poczekać, choćby w obliczu zacofania i ruiny odziedziczonej gospodarki "socjalistycznej". Niecierpliwość społeczna powodowała, że wolność gospodarczą traktowano często nie jako nowy porządek prawny, ustrojowy i gospodarczy, lecz jako uprawnienie do naruszania wszelkich norm. Wykształcił się syndrom "wrogiego państwa opiekuńczego", pojmowanego nie jako własne dobro wspólne, wymagające troski i ochrony, lecz jako jakaś instytucja obca, zewnętrzna. Pasywizacja znacznej części społeczeństwa ułatwiała życie z jednej strony aferzystom wykorzystującym ludzką niewiedzę i słabość państwa, a z drugiej strony otwierała drogę demagogom operującym nośnymi hasłami i żerującym na ludzkiej niewiedzy. Niebezpodstawne wydają się obawy, że w latach 90. zagnieździły się w Polsce ugrupowania o koneksjach agenturalnych, służące obcym interesom.
Ekonomia nie jest nauką
W rezultacie przeżywamy pod koniec 2006 r. swoisty paradoks. Mamy dobrze funkcjonującą gospodarkę i równocześnie nadmiernie - jak na nasze możliwości - zadłużone państwo. Korzystamy z sukcesów gospodarki rynkowej i monetarystycznej polityki pieniężnej i równocześnie ją krytykujemy, ulegając presji sił antyrynkowych na wydawanie cudzych pieniędzy. Z pozycji lidera rynkowych i wolnościowych przemian zjeżdżamy na coraz dalsze miejsce, bo nie chcemy uznać miarodajności reguł, jakimi rządzi się ustrój oparty na wolności gospodarczej. Znaczny wpływ na opinię społeczną, także "wykształciuchów", wywierają dziennikarze twierdzący, że ekonomia nie jest nauką, nie rozumiejący konsekwencji 640-procentowej inflacji w roku 1989 dla polityki stóp procentowych i wyrzucający Miltona Friedmana do lamusa.
Nie chcemy uznawać autorytetów, bo nam się wydaje, że wolność to brak zobowiązań, a nie ustrój stwarzający ogromne szanse, ale wymagający porządku i dobrej roboty. W rezultacie nie zmniejsza się luka edukacyjna między najlepszymi a najgorszymi, a podwyższa się płace minimalne, zapominając oczywiście o pielęgniarkach i innych nie strajkujących fachowcach.
Wolności i prawa
Czego więc sobie życzyć na przełomie lat? Najogólniej powrotu do logiki ekonomicznej i moralności rozumianej tak, jak rozumie ją Bartoszewski. Ale to wymaga nauczenia się czegoś z dorobku nauk ekonomicznych, a zwłaszcza uznania, że nierówność materialna jest najsilniejszym bodźcem postępu, że indywidualny sukces ekonomiczny jest warunkiem miłosierdzia i skutecznej walki z nędzą tych najsłabszych. Życzmy więc sobie, by do tak powszechnego pragnienia wolności dołączyło się zrozumienie, że bez wolności gospodarczej i twardego prawa nie osiągniemy tych sukcesów, o których marzą Polacy.
Polskie szarże
Gdy angielscy admirałowie spokojnie czekali na stosowną okazję do aresztowania Napoleona, my angażowaliśmy się po jego stronie w brudnawą wojnę w Hiszpanii i w skazany na niepowodzenie atak na carat. Mieliśmy w latach 1815-1830 ogromną szansę na sukces ekonomiczny, ale nasi podchorążowie wygrali ze Staszicem i Ksawerym Druckim-Lubeckim. Powstawał w latach 60. XIX wieku pierwszy nowoczesny uniwersytet polski - Szkoła Główna, ale ta droga do wolności nam nie odpowiadała. Woleliśmy wzniecić powstanie styczniowe, wiedząc, że nie ma ono żadnych szans, że umocni jedynie antypolski sojusz niemiecko-rosyjski. I to piramidalne liczenie na idiotycznego Napoleona III, który dał się nabrać Bismarckowi na słynną "emską depeszę"!
Bogu jedynie dziękować, że w przededniu I wojny światowej pojawili się dwaj trzeźwo myślący politycy - Józef Piłsudski i Roman Dmowski, którym zawdzięczamy II Rzeczpospolitą. Ale żeby od razu coś zepsuć, na wszelki wypadek zamordowano pierwszego prezydenta RP, człowieka, który poświęcił dla Polski swą wspaniałą karierę naukową. Jeszcze dziś zapomina się o tym, że ten mord przekreślił szansę integracji społecznej w wielonarodowym państwie, jakim była ówczesna Polska. Wystarczyło znowu tylko 20 lat, byśmy wbrew rozkazom i miarodajnym opiniom wywołali powstanie w Warszawie, mając w stolicy mniej broni niż którakolwiek jednostka Armii Krajowej na Kielecczyźnie. Jako oficer Armii Krajowej mogę coś o tym powiedzieć. Ale jest też faktem, że przez niemal półwiecze komunistycznej dyktatury nie utraciliśmy pragnienia wolności, byliśmy najweselszym barakiem w obozie i ciągłym kłopotem Kremla. Nie ulegliśmy indoktrynacji w takim stopniu jak ten i ów z naszych sąsiadów.
Państwo - obce
Ale powiedzmy sobie szczerze: Traciliśmy elementarne cnoty obywatelskie szybciej niż nasi południowi czy zachodni sąsiedzi. Zaowocowało to anarchizacją totalitarnego ustroju, ale nie sprzyjało tworzeniu się zdrowej podziemnej infrastruktury politycznej i społecznej. Co by to było, gdyby wtedy nie integrował nas Kościół! Byliśmy przecież słabo przygotowani do zbudowania nowego ustroju po upadku komunizmu. Każdy inaczej rozumiał społeczną gospodarkę rynkową. W roku 1981 "Solidarność" zafascynowana była jeszcze "socjalizmem z ludzką twarzą", a nie kapitalizmem zohydzanym przez 40 lat przez komunistyczną propagandę. "Okrągły stół", który politycznie był niewątpliwie sukcesem, ukazał przecież światopoglądową i programową słabość antykomunistycznej opozycji. Rząd Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza objął władzę w warunkach chaosu koncepcyjnego i potężnej społecznej luki edukacyjnej. Ogromny sukces programu Balcerowicza był dla znacznej części społeczeństwa niezrozumiały, a przez przeciwników - deprecjonowany i zwalczany. Słabość edukacji ekonomicznej, a raczej jej brak, niezwykle utrudniała docieranie oczywistych prawd do mentalności ludzi, zwichniętej przez 40 lat agitacji komunistycznej. Z niezwykłym trudem dochodziło do świadomości społeczeństwa, że to już własne państwo, że nie wolno go oszukiwać i okradać, że trzeba się z nim utożsamiać, że na poprawę stopy życiowej trzeba trochę poczekać, choćby w obliczu zacofania i ruiny odziedziczonej gospodarki "socjalistycznej". Niecierpliwość społeczna powodowała, że wolność gospodarczą traktowano często nie jako nowy porządek prawny, ustrojowy i gospodarczy, lecz jako uprawnienie do naruszania wszelkich norm. Wykształcił się syndrom "wrogiego państwa opiekuńczego", pojmowanego nie jako własne dobro wspólne, wymagające troski i ochrony, lecz jako jakaś instytucja obca, zewnętrzna. Pasywizacja znacznej części społeczeństwa ułatwiała życie z jednej strony aferzystom wykorzystującym ludzką niewiedzę i słabość państwa, a z drugiej strony otwierała drogę demagogom operującym nośnymi hasłami i żerującym na ludzkiej niewiedzy. Niebezpodstawne wydają się obawy, że w latach 90. zagnieździły się w Polsce ugrupowania o koneksjach agenturalnych, służące obcym interesom.
Ekonomia nie jest nauką
W rezultacie przeżywamy pod koniec 2006 r. swoisty paradoks. Mamy dobrze funkcjonującą gospodarkę i równocześnie nadmiernie - jak na nasze możliwości - zadłużone państwo. Korzystamy z sukcesów gospodarki rynkowej i monetarystycznej polityki pieniężnej i równocześnie ją krytykujemy, ulegając presji sił antyrynkowych na wydawanie cudzych pieniędzy. Z pozycji lidera rynkowych i wolnościowych przemian zjeżdżamy na coraz dalsze miejsce, bo nie chcemy uznać miarodajności reguł, jakimi rządzi się ustrój oparty na wolności gospodarczej. Znaczny wpływ na opinię społeczną, także "wykształciuchów", wywierają dziennikarze twierdzący, że ekonomia nie jest nauką, nie rozumiejący konsekwencji 640-procentowej inflacji w roku 1989 dla polityki stóp procentowych i wyrzucający Miltona Friedmana do lamusa.
Nie chcemy uznawać autorytetów, bo nam się wydaje, że wolność to brak zobowiązań, a nie ustrój stwarzający ogromne szanse, ale wymagający porządku i dobrej roboty. W rezultacie nie zmniejsza się luka edukacyjna między najlepszymi a najgorszymi, a podwyższa się płace minimalne, zapominając oczywiście o pielęgniarkach i innych nie strajkujących fachowcach.
Wolności i prawa
Czego więc sobie życzyć na przełomie lat? Najogólniej powrotu do logiki ekonomicznej i moralności rozumianej tak, jak rozumie ją Bartoszewski. Ale to wymaga nauczenia się czegoś z dorobku nauk ekonomicznych, a zwłaszcza uznania, że nierówność materialna jest najsilniejszym bodźcem postępu, że indywidualny sukces ekonomiczny jest warunkiem miłosierdzia i skutecznej walki z nędzą tych najsłabszych. Życzmy więc sobie, by do tak powszechnego pragnienia wolności dołączyło się zrozumienie, że bez wolności gospodarczej i twardego prawa nie osiągniemy tych sukcesów, o których marzą Polacy.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.