Obfotografowana, obtańczona i obśpiewana cicha szopka przestaje być cicha
To najbardziej ciepła opowieść w historii. Bóg wychodzi na spotkanie człowieka pod postacią dziecka bezdomnych rodziców, urodzonego na sianku. Tę scenkę kołyszemy pod powieką od dzieciństwa. Powtarzamy dzieciom i wnukom. Niestety, nie sami. Kiedy w kulturze pop nastaje sezon zwany Christmas, tę naszą słodką fabułkę biorą w obróbkę zawodowcy od marketingu. Cicha szopka staje się najbardziej obfotografowaną, obtańczoną i obśpiewaną budowlą świata. I przestaje być cicha.
Co czasem bywa bardzo potrzebne. Weźmy Gwiazdkę roku 1942. Świat ledwo dyszał pod naporem pancernych zagonów Hitlera. Żeby mu nieco ulżyć, Irving Berlin skreślił kilka nut do tekstu o tym, że ktoś wspomina "białe Boże Narodzenie" z dzieciństwa. Na to Bing Crosby, że on tego w życiu nie zaśpiewa. Bo komercja. W końcu uległ. I rozpętał szaleństwo. Piosenka rozeszła się w 30 mln egzemplarzy. A Bing śpiewał ją tak często, że w USA przez następne ćwierć wieku nadejście Bożego Narodzenia poznawano po tym, że Crosby śpiewa w telewizji "White Christmas".
Ta fotogeniczność szopki podsuwała pomysły następcom po show-biznesie. I padał rekord za rekordem. "Księga rekordów Guinnessa" odnotowała, że bożonarodzeniowa fabułka "Kevin sam w domu" (1990) zarobiła 533 mln dolarów i została najbardziej dochodową komedią, jaką oglądał świat. Filmowy Kevin tak się na Bożym Narodzeniu wycwanił, że za zagranie w sequelu "na dzień dobry" zażyczył sobie 8 mln dolarów. I trafił... do księgi rekordów do rubryki: dziecko, które zgarnęło najwyższe honorarium w historii Hollywood. Co puentuje scenka z sequela: zabłąkany "Kevin sam w Nowym Jorku" pyta o drogę miliardera Donalda Trumpa. Ten wskazuje kierunek i dziecko podąża dalej.
Więc - stajenka inspiruje, choć może nie tak, jak to sobie Dzieciątko zaplanowało. Na przykład zainspirowała Briana Webstera, który w 1994 r. wysłał do 20th Century Fox szkic historii o biz-nesmenie tak zajętym, że kupno prezentu dla dzieciaka odkłada na ostatnią chwilę. Z czego jest sporo śmiechu. Wytwórnia rzecz zadołowała, zapadła cisza. Ale Webster po dwóch latach zobaczył swoją historię sygnowaną nazwiskiem innego autora w filmie "Świąteczna gorączka". Więc zagotował się. Ale lekko. Bo szybko skalkulował, że z obrazka ze Schwarzeneggerem skapnie i jemu. Zażądał 19 mln odszkodowania, dostał dziesięć razy mniej. Zgarnąłby więcej, ale prawnicy wytwórni 20th Century Fox przekonali sąd, że Christmas to takie kłębowisko pomysłów, że nikt nie jest w stanie rozsądzić, co tu od kogo pochodzi.
Żałować bliźniemu zarobku? W święta? To nie w duchu szopki. A że w kącikach ust zostaje niesmak? To już trudno.
Co czasem bywa bardzo potrzebne. Weźmy Gwiazdkę roku 1942. Świat ledwo dyszał pod naporem pancernych zagonów Hitlera. Żeby mu nieco ulżyć, Irving Berlin skreślił kilka nut do tekstu o tym, że ktoś wspomina "białe Boże Narodzenie" z dzieciństwa. Na to Bing Crosby, że on tego w życiu nie zaśpiewa. Bo komercja. W końcu uległ. I rozpętał szaleństwo. Piosenka rozeszła się w 30 mln egzemplarzy. A Bing śpiewał ją tak często, że w USA przez następne ćwierć wieku nadejście Bożego Narodzenia poznawano po tym, że Crosby śpiewa w telewizji "White Christmas".
Ta fotogeniczność szopki podsuwała pomysły następcom po show-biznesie. I padał rekord za rekordem. "Księga rekordów Guinnessa" odnotowała, że bożonarodzeniowa fabułka "Kevin sam w domu" (1990) zarobiła 533 mln dolarów i została najbardziej dochodową komedią, jaką oglądał świat. Filmowy Kevin tak się na Bożym Narodzeniu wycwanił, że za zagranie w sequelu "na dzień dobry" zażyczył sobie 8 mln dolarów. I trafił... do księgi rekordów do rubryki: dziecko, które zgarnęło najwyższe honorarium w historii Hollywood. Co puentuje scenka z sequela: zabłąkany "Kevin sam w Nowym Jorku" pyta o drogę miliardera Donalda Trumpa. Ten wskazuje kierunek i dziecko podąża dalej.
Więc - stajenka inspiruje, choć może nie tak, jak to sobie Dzieciątko zaplanowało. Na przykład zainspirowała Briana Webstera, który w 1994 r. wysłał do 20th Century Fox szkic historii o biz-nesmenie tak zajętym, że kupno prezentu dla dzieciaka odkłada na ostatnią chwilę. Z czego jest sporo śmiechu. Wytwórnia rzecz zadołowała, zapadła cisza. Ale Webster po dwóch latach zobaczył swoją historię sygnowaną nazwiskiem innego autora w filmie "Świąteczna gorączka". Więc zagotował się. Ale lekko. Bo szybko skalkulował, że z obrazka ze Schwarzeneggerem skapnie i jemu. Zażądał 19 mln odszkodowania, dostał dziesięć razy mniej. Zgarnąłby więcej, ale prawnicy wytwórni 20th Century Fox przekonali sąd, że Christmas to takie kłębowisko pomysłów, że nikt nie jest w stanie rozsądzić, co tu od kogo pochodzi.
Żałować bliźniemu zarobku? W święta? To nie w duchu szopki. A że w kącikach ust zostaje niesmak? To już trudno.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.