Odzyskanie niepodległości w roku 1918 i 1989 nie byłoby możliwe bez polskiej religii obywatelskiej
Polska zasadniczo się różni od reszty Europy - pod względem religijności. Europa poza pewnymi regionami jest w wielkim stopniu zlaicyzowana. W wielu krajach europejskich chrześcijaństwo jest zjawiskiem niszowym albo niezobowiązującym elementem pamięci kulturowej,a nie wiarą kształtującą życie zbiorowe i indywidualne. Polska nawet po siedemnastu latach przemian politycznych, kulturowych i społecznych pozostała krajem ludzi wierzących. Wydaje się, że pod tym względem jest podobna do Stanów Zjednoczonych.
Religijni jak Amerykanie
Czy rzeczywiście możemy mówić o realnym podobieństwie Polski i Ameryki? Łatwo przecież zauważyć, że chodzi o zupełnie inny rodzaj religijności. USA są krajem religijnego pluralizmu, gdzie - jak się mówi - istnieje wolny rynek religii, na którym każdy konsument może znaleźć coś dla siebie. W Polsce dominuje jedno wyznanie, a bycie Polakiem utożsamia się często z byciem katolikiem. Religijność amerykańska - zwłaszcza w jej obecnym kształcie - zdaje się doskonale współbrzmieć z liberalizmem.
Alan Wolfe w znanej książce o zmianach w religijności Amerykanów "The Transformation of American Religion" napisał: "W USA kultura zmieniła Chrystusa, podobnie jak inne religie w swym obrębie. W każdym aspekcie życia religijnego amerykańska wiara spotykała się z amerykańską kulturą - amerykańska kultura zwyciężyła". Na czym polega to zwycięstwo? Ogólnie rzecz biorąc, na tym, że wszystkie religie upodobniły się do liberalnego protestantyzmu. Wolfe twierdzi, że dla Amerykanów doktryna nie ma wielkiego znaczenia, że dystansują się wobec dawnych instytucji i nie są przywiązani do tradycyjnych rytuałów. Jest to jednak jednostronny opis amerykańskiej religijności. Wolfe pomija wszystkie zjawiska amerykańskiego fundamentalizmu chrześcijańskiego, zaciekle zwalczającego kulturowy liberalizm. W porównaniu z nim nawet najbardziej tradycyjne tendencje w polskim katolicyzmie wydają się umiarkowane.
Teokracja demokratyczna
Ameryka nie była zawsze pluralistyczna. Nie mając kościoła państwowego, miała jednak religijny establishment - kościoły protestanckie. A ustrojem Nowej Anglii, kolebki USA, była na początku raczej teokracja niż demokracja. Potem nastąpiło oddzielenie Kościoła od państwa, ale nie znaczy to, że religia zniknęła ze sfery publicznej i przestała oddziaływać na politykę. Rację ma oczywiście znany amerykański intelektualista katolicki Michael Nowak, gdy twierdzi, że konstytucja USA zrodziła się także z chrześcijaństwa, że amerykański orzeł miał dwa skrzydła - oświeceniowe i chrześcijańskie. Było to jednak chrześcijaństwo wyłącznie w jego protestanckiej postaci. Jak wiadomo, dopiero wybór Johna Kennedy'ego na prezydenta w 1960 r. złamał niepisaną zasadę, że tylko protestant - oczywiście biały protestant - może zostać głową państwa. Wyznanie Kennedy'ego było przedmiotem ostrych sporów w czasie kampanii wyborczej. Wyrażano wątpliwości, czy może on być prezydentem, skoro jako katolik musi uznawać autorytet papieża. Kennedy musiał rozwiewać podejrzenia zapewnieniami, że będzie działał tylko zgodnie z własnym sumieniem, że nie ugnie się pod religijnym naciskiem.
W czasie przemówienia w Teksasie we wrześniu 1960 r. Kennedy stanowczo podkreślał, że jego wyznanie nie będzie miało żadnego wpływu na sposób sprawowania przez niego urzędu: "Wierzę w Amerykę, gdzie rozdział między Kościołem a państwem jest absolutny - gdzie żaden katolicki prałat nie powie prezydentowi, jak ma działać, i żaden protestancki pastor nie powie swemu parafianinowi, na kogo ma głosować, gdzie żaden kościół, żadna szkoła kościelna nie otrzymują pieniędzy publicznych i nie są politycznie preferowane, gdzie żadnemu człowiekowi nie odmawia się stanowiska publicznego tylko dlatego, że jego religia jest inna niż religia prezydenta, który może go zatrudnić, albo inna niż religia ludzi, którzy mogą go wybrać".
Jedyny dotychczas prezydent katolik nie był człowiekiem szczególnie głęboko wierzącym. Jak piszą dwaj badacze amerykańskiej religijności Barry A. Kosmin i Seymour P. Lachman w książce "One Nation under God": "Kennedy był elokwentnym, wykształconym w Harvardzie, katolickim politykiem, zasymilowanym przez narodową sprotestantyzowaną kulturę, który przejął amerykańską religię obywatelską, aby wyrazić swoją wizję szczególnej misji Ameryki". Gdyby się nie przystosował, nie miałby pewnie szans na wybór. Amerykanie wybrali katolika, który starał się, jak mógł, zneutralizować swoją katolickość.
Ateistom wstęp wzbroniony
Bill Clinton był wierzącym baptystą i często podkreślał swą wiarę w czasie kampanii wyborczej: "Modlę się prawie każdego dnia i czytam Biblię co tydzień. Wierzę w wiele ČstaromodnychÇ spraw, takich jak stałość grzechu, możliwość przebaczenia i realność zbawienia". Gdy uległ pokusie w postaci Moniki Lewinsky, szukał rady i wsparcia u duchownych. Amerykański prezydent nie może być bowiem ateistą. Polityk o światopoglądzie Aleksandra Kwaśniewskiego nigdy nie mógłby zostać prezydentem USA, a w Polsce kraju tak rzekomo katolickim, zamkniętym, mało tolerancyjnym i o wiele mniej pluralistycznym niż USA, bił rekordy popularności. U swego zarania Ameryka została ukształtowana przez surowy etos purytanów, którego ślady do dzisiaj można dostrzec w amerykańskiej mentalności. Twierdzi się, że to właśnie on zrodził nie tylko ducha kapitalizmu, ale i ducha amerykańskiego. Co zresztą na jedno wychodzi, bo nie przypadkiem Max Weber, aby opisać, czym jest ów duch kapitalizmu, odwoływał się w swej rozprawie "Etyka protestancka i duch kapitalizmu" do nauk moralnych Benjamina Franklina. Amerykańska purytańska religijność miała wzmacniać indywidualizm, samoodpowiedzialność jednostki, ducha przedsiębiorczości, eksploracji, eksperymentu, aktywnego przekształcania świata.
W przeciwieństwie do krajów europejskich, w tym także protestanckich, nie ma w kulturze amerykańskiej ostrego rozdziału między religią a światem doczesnym. Religia i etyka religijna nie są uznawane - jak na przykład w Niemczech - za coś zasadniczo sprzecznego z ładem ziemskim, z jego wymogami i regułami, nie są doświadczeniem czysto wewnętrznym, lecz czymś, co ma się realizować w świecie, w jego strukturach, objawiać także w działalności gospodarczej i politycznej. Najbardziej wymownym tego wyrazem jest banknot dolarowy z napisem "In God we trust". Jest on nie tylko środkiem płatniczym, ale w pewnym sensie także symbolem religijnym.
Kolektywizm katolicki
Katolicyzmowi, a tym bardziej jego polskiej odmianie, przypisuje się zgoła inne skutki społeczne niż protestantyzmowi. Katolicyzm uchodzi za religię kolektywistyczną, skłaniającą do pasywności, do poddania się autorytetowi, do bezrefleksyjnego akceptowania hierarchii. Religię, która kładzie nacisk na rytuały i mechanicznie powtarzane formuły, a nie na głębokie religijne przeżycie, na przestrzeganie norm i znajomość zasad wiary, tym samym często idzie w parze z antyintelektualizmem i brakiem metafizycznych zainteresowań. Czesław Miłosz przekonywał, że Polacy są w istocie narodem mało religijnym, płytkim, a wiara w przedustawną harmonię, w to, że mimo wszystko Najświętsza Panienka nad nami czuwa, skłaniała do pasywności.
Taki sposób widzenia katolicyzmu można znaleźć także w kulturze amerykańskiej. Amerykański socjolog - i jeden z klasyków socjologii - Talcott Parsons ostrzegał, że "autorytarny element w podstawowej strukturze Kościoła katolickiego może sam przez się osłabiać ducha indywidualnej zaradności i wysokiej oceny wolności". Stany Zjednoczone długo były bardzo antykatolickie. Ostre uprzedzenia antykatolickie występowały wśród elit intelektualnych. Niektórzy sądzą, że ciągle jest jeszcze ostatnim akceptowanym przesądem Ameryki. Amerykański Kościół katolicki był zdominowany przez Irlandczyków - to z tej grupy etnicznej w większości wywodziła się jego hierarchia. Mimo to katolicyzm bardzo często kojarzy się z religią polskich chłopów, tak sugestywnie opisanych kiedyś w przez Williama I. Thomasa i Floriana Znanieckiego.
Trzeba zauważyć, że żadna religia nie jest indywidualistyczna w dosłownym sensie, że nie jest wiarą wyizolowanej jednostki. Indywidualizm w sensie religijnym oznacza przede wszystkim przekonanie, że każda jednostka jest sama odpowiedzialna za swe zbawienie, że to od niej, od jej uczynków, od jej sposobu życia zależy, czy je osiągnie. Nie oznacza jednak izolacji społecznej czy całkowitej autonomii jednostki, która miałaby sama wybierać swe wartości. Indywidualizm amerykański jest rezultatem pewnej tożsamości zbiorowej i wcale nie oznacza społecznej atomizacji. Amerykanie podlegali ścisłej kontroli kościołów i sekt, do których należeli. Dzisiaj przyłączają się do wspólnot wyznaniowych także dlatego, aby być w grupie, razem z innymi, a ich kaznodzieje straszą siarką i ogniem w sposób, jakiego już nie uświadczy się w polskich kościołach.
Sarmata kontra purytanin
Gdy dokonuje się porównań polskiej religijności z amerykańską, inaczej oceniać trzeba pewne cechy naszej kultury. Na pewno religijność polskiego szlachcica sarmaty czy polskiego chłopa różniła się zdecydowanie od religijności purytańskiego kolonisty. Nie wiadomo jednak, czy decyduje o tym wyznanie, czy to, jakie warstwy są nośnikiem religijności. Dzisiaj jednak tego typu różnice nie mają większego znaczenia - dane dotyczące religijności Amerykanów wskazują, że katolicy dobrze sobie radzą w porównaniu z innymi wyznaniami. Pod wieloma względami znajdują się wyżej w hierarchii społecznej niż na przykład luteranie lub baptyści.
Pewne jest także, że tak często krytykowana polska tradycja romantyczna z jej mesjanistycznymi ideami wcale nie jest czymś wyjątkowym. Jak wiemy, polscy intelektualiści kierowali przeciw niej dwa główne podejrzenia. Po pierwsze, polityczne podejrzenia o kolektywizm i nacjonalizm, o zamykanie polskości w ciasnych formułach, oddzielanie Polski od Europy. Dlatego - jak twierdzono - nieprzypadkowo tradycja romantyczna przydawała się komunistom. Po drugie - subtelniejsze podejrzenie religijne o blasfemię, nadużycie symboli religijnych, bigoterię i sakralizację zbiorowego losu. Nie chodziło zatem tylko o kolektywizm, lecz także o kolektywizm z sankcją religijną, inspirowany i przypieczętowany chrześcijaństwem. Jak pisał Czesław Miłosz, po kimś, "kto posługuje się religią Boga-Człowieka, czyli religią Wcielenia, po to, żeby wprowadzić kolektywnego Mesjasza", można się spodziewać najgorszego. Ryszard Przybylski w swej książce o "Dziadach" pisał: "Z ran, męki i śmierci Chrystusa dewocja religijna w Polsce uczyniła przedmiot chorobliwego kultu, w którym więcej jest fascynacji sadyzmem aniżeli zrozumienia dla nadprzyrodzonego znaczenia cierpień. Z kolei z nieszczęść Polski dewocja patriotyczna wysnuła apoteozę cierpiętnictwa, która pogrążyła umysły w zachwycie nad wyjątkową wprawdzie, ale i beznadziejną sytuacją, paraliżując wolę czynu i przemiany".
Braciamesjaniści
To, co często polskim intelektualistom wydaje się tak wyjątkowe - splot polityki i wiary, nadanie losom narodu religijnego znaczenia i przypisanie mu zbawczej misji - występuje także w kulturze amerykańskiej. Amerykański mesjanizm był i jest znacznie silniejszy od polskiego. Purytańscy koloniści czuli się narodem wybranym, który zawarł nowe przymierze z Bogiem. Ameryka miała się stać Nowym Jeruzalem. Polska "religia obywatelska", która powstała w czasach romantyzmu, była - podobnie jak amerykańska - szczególnym połączeniem motywów chrześcijańskich i narodowych. W niej także wielką rolę odgrywała idea wolności - postęp wolności, a tym samym dalsza chrystianizacja ludzkości wydawały się niemożliwe bez zmartwychwstania Polski. Tej polskiej religii obywatelskiej - lub teologii politycznej polskości - w żadnym razie nie należy rozumieć jako bałwochwalczego czczenia narodu. Polska religia obywatelska nie oddaje boskiej czci narodowi, lecz umożliwia widzenie losu polskiego w świetle transcendencji. W przeciwieństwie do amerykańskiej nie kładła nacisku na działalność gospodarczą czy naukową, ale bynajmniej nie zachęcała do bierności.
Czy myślenie o Polsce w religijnych kategoriach to blasfemia i herezja? Czy można sobie wyobrazić, że ktoś ciągle tak właśnie myśli o historii i o dziejowej roli Polski? Wydaje się dzisiaj, że jest to zupełnie anachroniczne. A jednak w zmienionej, nowoczesnej formie polska religia obywatelska jest ciągle żywa. Przecież przy okazji 25-lecia "Solidarności" wspominano nieustannie o wezwaniu Jana Pawła II do Ducha Świętego, aby odnowił oblicze polskiej ziemi. W ogóle Jan Paweł II był bez wątpienia kontynuatorem tej tradycji. Podobnie jak polscy romantyczni poeci był przekonany, że historia ma także wymiar wertykalny. Wbrew temu, co twierdził Miłosz, Jan Paweł II nie sądził, aby przypisywanie działaniom i losom narodów sensu w ramach historii zbawienia było sprzeczne z chrześcijaństwem, z wiarą katolicką. Jak pisał: "Odniesienie eschatologiczne mówi (...) o tym, że życie ludzkie ma sens i że mają też sens dzieje narodów. Oczywiście ludzie, a nie narody, staną przed sądem Boga, ale przecież w tym sądzie nad poszczególnymi ludźmi jakoś sądzone są również narody". Nie znaczy to oczywiście, byśmy mieli narody stawiać na równi z jednostkami: "Czy istnieje eschatologia narodu? Naród ma sens wyłącznie historyczny. Eschatologiczne jest natomiast powołanie człowieka. Ono jednak rzutuje w jakiś sposób na dzieje narodów". Myślę, że w kwestii wiary i jej prawomyślności raczej powinniśmy wierzyć papieżowi niż laureatowi literackiej Nagrody Nobla i wielu innym intelektualistom zawstydzonym polskim mesjanizmem. Dla Karola Wojtyły dzieje są miejscem walki dobra ze złem, walki nigdy się nie kończącej, ciągle na nowo podejmowanej: "Do końca czasów będzie trwała walka pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy grzechem, który ludzkość odziedziczyła po pierwszych rodzicach, a zbawczą łaską, którą przynosi Chrystus, Syn Maryi".
Religia obywatelska
Mimo wszelkich różnic między amerykańską a polską religijnością oraz tożsamością narodową istnienie religijnych motywów w myśleniu o polityce czyni je podobnymi, choć w polskiej religii obywatelskiej kładziono nacisk na dziejową rolę niezawinionego cierpienia, a w amerykańskiej na treści starotestamentowe i apokaliptyczną walkę ze złem. W polskiej i amerykańskiej kulturze motywy te przetrwały lepiej niż w kulturze większości narodów europejskich, których historia zbyt często je kompromitowała - trudno się na przykład dziwić, że Niemcy po 1945 r. prawie zupełnie je stłumiły. Polska i amerykańska religia obywatelska dotyczą innych losów politycznych - z jednej strony chodzi o naród pokonany w konkurencji ekonomicznej, militarnej i politycznej, zmarginalizowany, walczący o przetrwanie, a potem o wolność i równość pośród innych narodów, z drugiej strony - o naród, który odniósł ogromny sukces i buduje światową potęgę. Wiara Amerykanów, wiara w Boga i misję Ameryki, niewątpliwie przyczyniła się do tego sukcesu. Także zwycięstwo Polski, odzyskanie niepodległości w roku 1918 i 1989, nie byłoby możliwe bez polskiej religii obywatelskiej.
Religijni jak Amerykanie
Czy rzeczywiście możemy mówić o realnym podobieństwie Polski i Ameryki? Łatwo przecież zauważyć, że chodzi o zupełnie inny rodzaj religijności. USA są krajem religijnego pluralizmu, gdzie - jak się mówi - istnieje wolny rynek religii, na którym każdy konsument może znaleźć coś dla siebie. W Polsce dominuje jedno wyznanie, a bycie Polakiem utożsamia się często z byciem katolikiem. Religijność amerykańska - zwłaszcza w jej obecnym kształcie - zdaje się doskonale współbrzmieć z liberalizmem.
Alan Wolfe w znanej książce o zmianach w religijności Amerykanów "The Transformation of American Religion" napisał: "W USA kultura zmieniła Chrystusa, podobnie jak inne religie w swym obrębie. W każdym aspekcie życia religijnego amerykańska wiara spotykała się z amerykańską kulturą - amerykańska kultura zwyciężyła". Na czym polega to zwycięstwo? Ogólnie rzecz biorąc, na tym, że wszystkie religie upodobniły się do liberalnego protestantyzmu. Wolfe twierdzi, że dla Amerykanów doktryna nie ma wielkiego znaczenia, że dystansują się wobec dawnych instytucji i nie są przywiązani do tradycyjnych rytuałów. Jest to jednak jednostronny opis amerykańskiej religijności. Wolfe pomija wszystkie zjawiska amerykańskiego fundamentalizmu chrześcijańskiego, zaciekle zwalczającego kulturowy liberalizm. W porównaniu z nim nawet najbardziej tradycyjne tendencje w polskim katolicyzmie wydają się umiarkowane.
Teokracja demokratyczna
Ameryka nie była zawsze pluralistyczna. Nie mając kościoła państwowego, miała jednak religijny establishment - kościoły protestanckie. A ustrojem Nowej Anglii, kolebki USA, była na początku raczej teokracja niż demokracja. Potem nastąpiło oddzielenie Kościoła od państwa, ale nie znaczy to, że religia zniknęła ze sfery publicznej i przestała oddziaływać na politykę. Rację ma oczywiście znany amerykański intelektualista katolicki Michael Nowak, gdy twierdzi, że konstytucja USA zrodziła się także z chrześcijaństwa, że amerykański orzeł miał dwa skrzydła - oświeceniowe i chrześcijańskie. Było to jednak chrześcijaństwo wyłącznie w jego protestanckiej postaci. Jak wiadomo, dopiero wybór Johna Kennedy'ego na prezydenta w 1960 r. złamał niepisaną zasadę, że tylko protestant - oczywiście biały protestant - może zostać głową państwa. Wyznanie Kennedy'ego było przedmiotem ostrych sporów w czasie kampanii wyborczej. Wyrażano wątpliwości, czy może on być prezydentem, skoro jako katolik musi uznawać autorytet papieża. Kennedy musiał rozwiewać podejrzenia zapewnieniami, że będzie działał tylko zgodnie z własnym sumieniem, że nie ugnie się pod religijnym naciskiem.
W czasie przemówienia w Teksasie we wrześniu 1960 r. Kennedy stanowczo podkreślał, że jego wyznanie nie będzie miało żadnego wpływu na sposób sprawowania przez niego urzędu: "Wierzę w Amerykę, gdzie rozdział między Kościołem a państwem jest absolutny - gdzie żaden katolicki prałat nie powie prezydentowi, jak ma działać, i żaden protestancki pastor nie powie swemu parafianinowi, na kogo ma głosować, gdzie żaden kościół, żadna szkoła kościelna nie otrzymują pieniędzy publicznych i nie są politycznie preferowane, gdzie żadnemu człowiekowi nie odmawia się stanowiska publicznego tylko dlatego, że jego religia jest inna niż religia prezydenta, który może go zatrudnić, albo inna niż religia ludzi, którzy mogą go wybrać".
Jedyny dotychczas prezydent katolik nie był człowiekiem szczególnie głęboko wierzącym. Jak piszą dwaj badacze amerykańskiej religijności Barry A. Kosmin i Seymour P. Lachman w książce "One Nation under God": "Kennedy był elokwentnym, wykształconym w Harvardzie, katolickim politykiem, zasymilowanym przez narodową sprotestantyzowaną kulturę, który przejął amerykańską religię obywatelską, aby wyrazić swoją wizję szczególnej misji Ameryki". Gdyby się nie przystosował, nie miałby pewnie szans na wybór. Amerykanie wybrali katolika, który starał się, jak mógł, zneutralizować swoją katolickość.
Ateistom wstęp wzbroniony
Bill Clinton był wierzącym baptystą i często podkreślał swą wiarę w czasie kampanii wyborczej: "Modlę się prawie każdego dnia i czytam Biblię co tydzień. Wierzę w wiele ČstaromodnychÇ spraw, takich jak stałość grzechu, możliwość przebaczenia i realność zbawienia". Gdy uległ pokusie w postaci Moniki Lewinsky, szukał rady i wsparcia u duchownych. Amerykański prezydent nie może być bowiem ateistą. Polityk o światopoglądzie Aleksandra Kwaśniewskiego nigdy nie mógłby zostać prezydentem USA, a w Polsce kraju tak rzekomo katolickim, zamkniętym, mało tolerancyjnym i o wiele mniej pluralistycznym niż USA, bił rekordy popularności. U swego zarania Ameryka została ukształtowana przez surowy etos purytanów, którego ślady do dzisiaj można dostrzec w amerykańskiej mentalności. Twierdzi się, że to właśnie on zrodził nie tylko ducha kapitalizmu, ale i ducha amerykańskiego. Co zresztą na jedno wychodzi, bo nie przypadkiem Max Weber, aby opisać, czym jest ów duch kapitalizmu, odwoływał się w swej rozprawie "Etyka protestancka i duch kapitalizmu" do nauk moralnych Benjamina Franklina. Amerykańska purytańska religijność miała wzmacniać indywidualizm, samoodpowiedzialność jednostki, ducha przedsiębiorczości, eksploracji, eksperymentu, aktywnego przekształcania świata.
W przeciwieństwie do krajów europejskich, w tym także protestanckich, nie ma w kulturze amerykańskiej ostrego rozdziału między religią a światem doczesnym. Religia i etyka religijna nie są uznawane - jak na przykład w Niemczech - za coś zasadniczo sprzecznego z ładem ziemskim, z jego wymogami i regułami, nie są doświadczeniem czysto wewnętrznym, lecz czymś, co ma się realizować w świecie, w jego strukturach, objawiać także w działalności gospodarczej i politycznej. Najbardziej wymownym tego wyrazem jest banknot dolarowy z napisem "In God we trust". Jest on nie tylko środkiem płatniczym, ale w pewnym sensie także symbolem religijnym.
Kolektywizm katolicki
Katolicyzmowi, a tym bardziej jego polskiej odmianie, przypisuje się zgoła inne skutki społeczne niż protestantyzmowi. Katolicyzm uchodzi za religię kolektywistyczną, skłaniającą do pasywności, do poddania się autorytetowi, do bezrefleksyjnego akceptowania hierarchii. Religię, która kładzie nacisk na rytuały i mechanicznie powtarzane formuły, a nie na głębokie religijne przeżycie, na przestrzeganie norm i znajomość zasad wiary, tym samym często idzie w parze z antyintelektualizmem i brakiem metafizycznych zainteresowań. Czesław Miłosz przekonywał, że Polacy są w istocie narodem mało religijnym, płytkim, a wiara w przedustawną harmonię, w to, że mimo wszystko Najświętsza Panienka nad nami czuwa, skłaniała do pasywności.
Taki sposób widzenia katolicyzmu można znaleźć także w kulturze amerykańskiej. Amerykański socjolog - i jeden z klasyków socjologii - Talcott Parsons ostrzegał, że "autorytarny element w podstawowej strukturze Kościoła katolickiego może sam przez się osłabiać ducha indywidualnej zaradności i wysokiej oceny wolności". Stany Zjednoczone długo były bardzo antykatolickie. Ostre uprzedzenia antykatolickie występowały wśród elit intelektualnych. Niektórzy sądzą, że ciągle jest jeszcze ostatnim akceptowanym przesądem Ameryki. Amerykański Kościół katolicki był zdominowany przez Irlandczyków - to z tej grupy etnicznej w większości wywodziła się jego hierarchia. Mimo to katolicyzm bardzo często kojarzy się z religią polskich chłopów, tak sugestywnie opisanych kiedyś w przez Williama I. Thomasa i Floriana Znanieckiego.
Trzeba zauważyć, że żadna religia nie jest indywidualistyczna w dosłownym sensie, że nie jest wiarą wyizolowanej jednostki. Indywidualizm w sensie religijnym oznacza przede wszystkim przekonanie, że każda jednostka jest sama odpowiedzialna za swe zbawienie, że to od niej, od jej uczynków, od jej sposobu życia zależy, czy je osiągnie. Nie oznacza jednak izolacji społecznej czy całkowitej autonomii jednostki, która miałaby sama wybierać swe wartości. Indywidualizm amerykański jest rezultatem pewnej tożsamości zbiorowej i wcale nie oznacza społecznej atomizacji. Amerykanie podlegali ścisłej kontroli kościołów i sekt, do których należeli. Dzisiaj przyłączają się do wspólnot wyznaniowych także dlatego, aby być w grupie, razem z innymi, a ich kaznodzieje straszą siarką i ogniem w sposób, jakiego już nie uświadczy się w polskich kościołach.
Sarmata kontra purytanin
Gdy dokonuje się porównań polskiej religijności z amerykańską, inaczej oceniać trzeba pewne cechy naszej kultury. Na pewno religijność polskiego szlachcica sarmaty czy polskiego chłopa różniła się zdecydowanie od religijności purytańskiego kolonisty. Nie wiadomo jednak, czy decyduje o tym wyznanie, czy to, jakie warstwy są nośnikiem religijności. Dzisiaj jednak tego typu różnice nie mają większego znaczenia - dane dotyczące religijności Amerykanów wskazują, że katolicy dobrze sobie radzą w porównaniu z innymi wyznaniami. Pod wieloma względami znajdują się wyżej w hierarchii społecznej niż na przykład luteranie lub baptyści.
Pewne jest także, że tak często krytykowana polska tradycja romantyczna z jej mesjanistycznymi ideami wcale nie jest czymś wyjątkowym. Jak wiemy, polscy intelektualiści kierowali przeciw niej dwa główne podejrzenia. Po pierwsze, polityczne podejrzenia o kolektywizm i nacjonalizm, o zamykanie polskości w ciasnych formułach, oddzielanie Polski od Europy. Dlatego - jak twierdzono - nieprzypadkowo tradycja romantyczna przydawała się komunistom. Po drugie - subtelniejsze podejrzenie religijne o blasfemię, nadużycie symboli religijnych, bigoterię i sakralizację zbiorowego losu. Nie chodziło zatem tylko o kolektywizm, lecz także o kolektywizm z sankcją religijną, inspirowany i przypieczętowany chrześcijaństwem. Jak pisał Czesław Miłosz, po kimś, "kto posługuje się religią Boga-Człowieka, czyli religią Wcielenia, po to, żeby wprowadzić kolektywnego Mesjasza", można się spodziewać najgorszego. Ryszard Przybylski w swej książce o "Dziadach" pisał: "Z ran, męki i śmierci Chrystusa dewocja religijna w Polsce uczyniła przedmiot chorobliwego kultu, w którym więcej jest fascynacji sadyzmem aniżeli zrozumienia dla nadprzyrodzonego znaczenia cierpień. Z kolei z nieszczęść Polski dewocja patriotyczna wysnuła apoteozę cierpiętnictwa, która pogrążyła umysły w zachwycie nad wyjątkową wprawdzie, ale i beznadziejną sytuacją, paraliżując wolę czynu i przemiany".
Braciamesjaniści
To, co często polskim intelektualistom wydaje się tak wyjątkowe - splot polityki i wiary, nadanie losom narodu religijnego znaczenia i przypisanie mu zbawczej misji - występuje także w kulturze amerykańskiej. Amerykański mesjanizm był i jest znacznie silniejszy od polskiego. Purytańscy koloniści czuli się narodem wybranym, który zawarł nowe przymierze z Bogiem. Ameryka miała się stać Nowym Jeruzalem. Polska "religia obywatelska", która powstała w czasach romantyzmu, była - podobnie jak amerykańska - szczególnym połączeniem motywów chrześcijańskich i narodowych. W niej także wielką rolę odgrywała idea wolności - postęp wolności, a tym samym dalsza chrystianizacja ludzkości wydawały się niemożliwe bez zmartwychwstania Polski. Tej polskiej religii obywatelskiej - lub teologii politycznej polskości - w żadnym razie nie należy rozumieć jako bałwochwalczego czczenia narodu. Polska religia obywatelska nie oddaje boskiej czci narodowi, lecz umożliwia widzenie losu polskiego w świetle transcendencji. W przeciwieństwie do amerykańskiej nie kładła nacisku na działalność gospodarczą czy naukową, ale bynajmniej nie zachęcała do bierności.
Czy myślenie o Polsce w religijnych kategoriach to blasfemia i herezja? Czy można sobie wyobrazić, że ktoś ciągle tak właśnie myśli o historii i o dziejowej roli Polski? Wydaje się dzisiaj, że jest to zupełnie anachroniczne. A jednak w zmienionej, nowoczesnej formie polska religia obywatelska jest ciągle żywa. Przecież przy okazji 25-lecia "Solidarności" wspominano nieustannie o wezwaniu Jana Pawła II do Ducha Świętego, aby odnowił oblicze polskiej ziemi. W ogóle Jan Paweł II był bez wątpienia kontynuatorem tej tradycji. Podobnie jak polscy romantyczni poeci był przekonany, że historia ma także wymiar wertykalny. Wbrew temu, co twierdził Miłosz, Jan Paweł II nie sądził, aby przypisywanie działaniom i losom narodów sensu w ramach historii zbawienia było sprzeczne z chrześcijaństwem, z wiarą katolicką. Jak pisał: "Odniesienie eschatologiczne mówi (...) o tym, że życie ludzkie ma sens i że mają też sens dzieje narodów. Oczywiście ludzie, a nie narody, staną przed sądem Boga, ale przecież w tym sądzie nad poszczególnymi ludźmi jakoś sądzone są również narody". Nie znaczy to oczywiście, byśmy mieli narody stawiać na równi z jednostkami: "Czy istnieje eschatologia narodu? Naród ma sens wyłącznie historyczny. Eschatologiczne jest natomiast powołanie człowieka. Ono jednak rzutuje w jakiś sposób na dzieje narodów". Myślę, że w kwestii wiary i jej prawomyślności raczej powinniśmy wierzyć papieżowi niż laureatowi literackiej Nagrody Nobla i wielu innym intelektualistom zawstydzonym polskim mesjanizmem. Dla Karola Wojtyły dzieje są miejscem walki dobra ze złem, walki nigdy się nie kończącej, ciągle na nowo podejmowanej: "Do końca czasów będzie trwała walka pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy grzechem, który ludzkość odziedziczyła po pierwszych rodzicach, a zbawczą łaską, którą przynosi Chrystus, Syn Maryi".
Religia obywatelska
Mimo wszelkich różnic między amerykańską a polską religijnością oraz tożsamością narodową istnienie religijnych motywów w myśleniu o polityce czyni je podobnymi, choć w polskiej religii obywatelskiej kładziono nacisk na dziejową rolę niezawinionego cierpienia, a w amerykańskiej na treści starotestamentowe i apokaliptyczną walkę ze złem. W polskiej i amerykańskiej kulturze motywy te przetrwały lepiej niż w kulturze większości narodów europejskich, których historia zbyt często je kompromitowała - trudno się na przykład dziwić, że Niemcy po 1945 r. prawie zupełnie je stłumiły. Polska i amerykańska religia obywatelska dotyczą innych losów politycznych - z jednej strony chodzi o naród pokonany w konkurencji ekonomicznej, militarnej i politycznej, zmarginalizowany, walczący o przetrwanie, a potem o wolność i równość pośród innych narodów, z drugiej strony - o naród, który odniósł ogromny sukces i buduje światową potęgę. Wiara Amerykanów, wiara w Boga i misję Ameryki, niewątpliwie przyczyniła się do tego sukcesu. Także zwycięstwo Polski, odzyskanie niepodległości w roku 1918 i 1989, nie byłoby możliwe bez polskiej religii obywatelskiej.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.