Skarb ukryty przez nazistów na Dolnym Śląsku rozpalał wyobraźnię generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka oraz premierów Kołodki i Oleksego
Pułkownik Jan Lesiak okazuje się nie tylko właścicielem najsłynniejszej w Polsce szafy pancernej, ale też... poszukiwaczem skarbów. W październiku 1997 r. w Urzędzie Ochrony Państwa zostało złożone pismo sygnowane przez Władysława Podsibirskiego. "Zwracam się z uprzejmą prośbą o udostępnienie kserokopii dokumentów, które zostały przejęte z Kielc (...) przez płk. Jana Lesiaka w maju 1995 r.". Do prośby Podsibirski dołączył kopię umowy z Ministerstwem Finansów z 9 maja 1995 r., dotyczącej poszukiwań pociągu ze złotem ukrytym jakoby przez Niemców na Dolnym Śląsku pod koniec II wojny światowej. Skarbów nigdy nie znaleziono, niedawno zaś Władysław Podsibirski oświadczył publicznie, że UOP przywłaszczył sobie dotyczące ich dokumenty.
Informacje o tym, że rząd Józefa Oleksego przymierzał się do poszukiwań złota ukrytego przez Niemców na Dolnym Śląsku, pojawiły się w związku ze śledztwem w sprawie inwigilacji prawicy. Władysław Podsibirski i temat jego "złotego pociągu" od lat znane były jednak wśród eksploratorów. W wydobycie skarbu angażowało się wielu poszukiwaczy, naukowców i prywatnych sponsorów.
Kołodko na tropach złotego pociągu
Władysław Podsibirski, prywatny przedsiębiorca z Raszyna, po raz pierwszy mówił o ukrytym złocie na początku lat 90. Twierdził, że w listopadzie 1944 r. w Piechowicach na Dolnym Śląsku, w rozległych podziemiach masywu góry Sobiesz, został ukryty przez Niemców skład złożony z 12 wagonów. Według relacji Podsibirskiego, lokomotywa pchająca całość była zaopatrzona z tyłu w płytę stalową, dopasowaną rozmiarami do podziemnego tunelu. Wjazd następnie zasypano i zamaskowano. W tunelach pod górą Sobiesz zostały ponoć ukryte zasoby wrocławskich banków, słynna bursztynowa komnata i skarby pochodzące z Prus. Władysław Podsibirski miał na tyle duży dar przekonywania, że 12 października 1994 r. ówczesny minister ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa Stanisław Żelichowski uznał "za zasadne uzyskanie przez Pana Władysława Podsibirskiego znaleźnego w wysokości 10 proc. korzyści majątkowej, jaką odniesie Skarb Państwa Rzeczypospolitej z faktu odnalezienia w/wym. mienia". Minister zastrzegł jednak, że oświadczenie stanie się ważne dopiero wtedy, gdy Podsibirski wskaże miejsce ukrycia, przekaże stosowną dokumentację, a informacje okażą się prawdziwe. Wkrótce zaczęły krążyć pogłoski, że ktoś czegoś szuka w okolicach Sobiesza. Zaniepokojony Podsibirski zaczął bombardować różne instytucje listami. Urząd Rady Ministrów, Ministerstwo Obrony Narodowej, Ministerstwo Skarbu Państwa, w końcu prezydent Aleksander Kwaśniewski - to tylko niektórzy z adresatów. Pod koniec 1995 r. Władysław Podsibirski przekazał prasie tajną umowę, którą zawarł z ministrem Żelichowskim.
Wkrótce na łamach "Kulis" ukazał się artykuł Andrzeja Wolina "Rząd szuka skarbów", w którym Podsibirski ujawnił informacje o przekazaniu Stanisławowi Żelichowskiemu odręcznie wykonanej mapy terenu oraz o tym, że pokazał ministrowi miejsce, gdzie ukryty jest pociąg. Podsibirski twierdził też, że wkrótce pojawiła się w tym miejscu wysłana przez ministerstwo ekipa geologów, ale - jak go poinformowano - wiadomości o ukrytych skarbach się nie potwierdziły.
9 stycznia 1996 r. Władysław Podsibirski wysłał pismo do Ministerstwa Finansów, opublikowane potem w książce Ryszarda Wójcika. Twierdzi w nim, że w sprawie ukrytego pociągu kontaktował się z prof. Grzegorzem Kołodką. "Premierowi zostałem przedstawiony jako ten, który ujawnia ukryty transport. Wiceminister zadał pytanie, czy chodzi o ten sam transport, o którym na posiedzeniu rządu mówił minister Żelichowski. Pan wicepremier okazane mu przez prawników dokumenty unieważnił i postanowił, że sam zajmie się odnalezionym transportem" - napisał Władysław Podsibirski. A następnie przedstawia historię, w której oficer UOP, płk. L[esiak] odwiedził informatora Podsibirskiego w Kielcach i zażądał oddania dokumentów dotyczących ukrytego skarbu. Informator początkowo kłamał, że ich nie ma, ale w końcu "został odpowiednio zastraszony, co wpłynęło na odebranie mu części dokumentów".
Poszukiwacze zaginionych złudzeń
- Podsibirski był znany w Raszynie jako bogaty przedsiębiorca, więc szanse wydobycia skarbu musiały mu się wydawać duże, a sprawa udokumentowana - twierdzi Jerzy Rostkowski, autor książek poświęconych tajemnicom II wojny światowej. - Dokumenty, które widziałem, szkice Podsibirski wykonał jednak sam. Twierdził, że są to kopie z oryginałów, jakie zabrano mu podczas rewizji i przesłuchań. Rozmawiałem z Podsibirskim i nie uznałem go za wiarygodnego, bo nie dysponował żadnym oryginalnym dokumentem. Co zobaczyli prawnicy opiniujący umowę podpisywaną w Ministerstwie Ochrony Środowiska, a potem w Ministerstwie Finansów? Przecież musieli, jak przy podejmowaniu decyzji w każdym ministerstwie, oprzeć się na "twardych" dowodach jego prawdomówności - dodaje Rostkowski.
Jednocześnie z rozsyłaniem pism do różnych instytucji Podsibirski kontaktował się z prywatnymi osobami, uchodzącymi za ekspertów w dziedzinie poszukiwania skarbów. Wiosną 1996 r. w Piechowicach pojawiła się ekipa eksploratorów, w której nie zabrakło sław. Wyprawę poprowadził dr Jacek Wilczur, prezes Towarzystwa Poszukiwań Zabytków, a wsparł ją Jacek Przeniosło, odkrywca starożytnych murów portowych Kartaginy. Przedsięwzięcie dokumentował Ryszard Wójcik. Zarówno wyprawa, jak i wykopanie wielkiej dziury w ziemi zostały opłacone ze środków sponsorów. Do dzisiaj nie odnaleziono jednak 12 wagonów z bursztynową komnatą, skarbem Prus i złotem Wrocławia. Sprawca całego zamieszania zdążył jeszcze napisać listy do prezydenta USA i kanclerza Niemiec, napominając, aby nie przeszkadzali w wydobyciu skarbów, które mogą mieć dla polskiego budżetu niebagatelne znaczenie.
Wojskowi eksploratorzy
Legendarne złoto Wrocławia od lat rozbudzało wyobraźnię nie tylko Podsibirskiego, ale i polityków. - Archiwa dawnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych do dziś zawierają wiele nie wyjaśnionych spraw dotyczących poniemieckich depozytów - twierdzi Jerzy Rostkowski. - Na podstawie zawartych tam informacji hitlerowskich skarbów szukało na początku lat 80. wojsko - na zlecenie generałów Jaruzelskiego, Kiszczaka i Siwickiego. Jestem przekonany, że poszukiwania trwają do dziś, a zmieniły się jedynie metody. Ciekawe, ile nazwisk takich "poszukiwaczy" znajduje się w pancernych szafach następców płk. Lesiaka - zastanawia się Jerzy Rostkowski.
Opisywana przez Jerzego Rostkowskiego akcja wojskowa przeprowadzona przez WSW na początku lat 80. XX wieku przeszła do legendy środowiska poszukiwaczy. I tym razem, podobnie jak w Piechowicach, nie udało się niczego znaleźć. Z dokumentów załączonych do książki Henryka Piecucha "Skarb III Rzeszy" wynika, że eksploracją poniemieckich skarbów byli zainteresowani politycy z ówczesnej górnej półki, na dokumentach zaś widnieją podpisy m.in. Czesława Kiszczaka.
Poszukiwania w Sudetach to niejedyne wówczas działania w Polsce, w które zamieszani byli wysocy urzędnicy państwowi. W 1982 r., na podstawie nie po-partych dokumentacją, ale za to uwiarygodnionych przez różdżkarza informacji, które zostały przekazane MON i MSW, szukano skarbów w poniemieckiej fabryce, mającej się znajdować w okolicach klasztoru w Lubiążu nad Odrą. Głównym orędownikiem tych poszukiwań był mjr Stanisław Siorek, niegdyś oficer SB. Karol Tomala, różdżkarz zaproszony do współpracy przez mjr. Siorka, wskazał liczne anomalie występujące na terenie wokół klasztoru, m.in. dodatkowe lochy i groby. Upór Stanisława Siorka doprowadził w 1982 r. do zorganizowania dużej akcji poszukiwawczej. Rok wcześniej, w czerwcu 1981 r., szefowie Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego Wojska Polskiego (gen. Wojciech Barański) i Wojskowej Służby Wewnętrznej (gen. Czesław Kiszczak) powołali grupę operacyjną do poszukiwań poniemieckich skarbów. Eksploratorzy mieli tym razem więcej szczęścia niż ekipa szukająca później złotego pociągu. 26 listopada 1982 r. operator koparki z głębokości około dwóch metrów wydobył walcowaty pojemnik o średnicy 21 cm i wysokości 20 cm. Wewnątrz znajdowały się 1354 srebrne monety o wadze ponad sześciu kilogramów. Odkrycie utajniono. Monety wyceniono na 61,4 tys. USD. Wkrótce część skarbu nielegalnie sprzedano za granicą. Transakcje przeprowadzali oficerowie wywiadu i kontrywiadu. Pozostałe numizmaty przekazano w 1983 r. Muzeum Narodowemu we Wrocławiu, a siedem lat później do Gabinetu Numizmatycznego w Zamku Królewskim w Warszawie.W Polsce pozostały 543 monety. Okazało się, że skarb został ukryty około 1740 r., w czasie trwania wojen śląskich.
W 2003 r. rozmawiałam o lubiąskim skarbie z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Zdenerwował się i zasłaniał się lukami w pamięci. Czy w wypadku innych tajemnic poszukiwań skarbów przez wojsko i z inspiracji polityków również się dowiemy, że minęło tyle czasu, iż bohaterowie niewiele pamiętają?
Informacje o tym, że rząd Józefa Oleksego przymierzał się do poszukiwań złota ukrytego przez Niemców na Dolnym Śląsku, pojawiły się w związku ze śledztwem w sprawie inwigilacji prawicy. Władysław Podsibirski i temat jego "złotego pociągu" od lat znane były jednak wśród eksploratorów. W wydobycie skarbu angażowało się wielu poszukiwaczy, naukowców i prywatnych sponsorów.
Kołodko na tropach złotego pociągu
Władysław Podsibirski, prywatny przedsiębiorca z Raszyna, po raz pierwszy mówił o ukrytym złocie na początku lat 90. Twierdził, że w listopadzie 1944 r. w Piechowicach na Dolnym Śląsku, w rozległych podziemiach masywu góry Sobiesz, został ukryty przez Niemców skład złożony z 12 wagonów. Według relacji Podsibirskiego, lokomotywa pchająca całość była zaopatrzona z tyłu w płytę stalową, dopasowaną rozmiarami do podziemnego tunelu. Wjazd następnie zasypano i zamaskowano. W tunelach pod górą Sobiesz zostały ponoć ukryte zasoby wrocławskich banków, słynna bursztynowa komnata i skarby pochodzące z Prus. Władysław Podsibirski miał na tyle duży dar przekonywania, że 12 października 1994 r. ówczesny minister ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa Stanisław Żelichowski uznał "za zasadne uzyskanie przez Pana Władysława Podsibirskiego znaleźnego w wysokości 10 proc. korzyści majątkowej, jaką odniesie Skarb Państwa Rzeczypospolitej z faktu odnalezienia w/wym. mienia". Minister zastrzegł jednak, że oświadczenie stanie się ważne dopiero wtedy, gdy Podsibirski wskaże miejsce ukrycia, przekaże stosowną dokumentację, a informacje okażą się prawdziwe. Wkrótce zaczęły krążyć pogłoski, że ktoś czegoś szuka w okolicach Sobiesza. Zaniepokojony Podsibirski zaczął bombardować różne instytucje listami. Urząd Rady Ministrów, Ministerstwo Obrony Narodowej, Ministerstwo Skarbu Państwa, w końcu prezydent Aleksander Kwaśniewski - to tylko niektórzy z adresatów. Pod koniec 1995 r. Władysław Podsibirski przekazał prasie tajną umowę, którą zawarł z ministrem Żelichowskim.
Wkrótce na łamach "Kulis" ukazał się artykuł Andrzeja Wolina "Rząd szuka skarbów", w którym Podsibirski ujawnił informacje o przekazaniu Stanisławowi Żelichowskiemu odręcznie wykonanej mapy terenu oraz o tym, że pokazał ministrowi miejsce, gdzie ukryty jest pociąg. Podsibirski twierdził też, że wkrótce pojawiła się w tym miejscu wysłana przez ministerstwo ekipa geologów, ale - jak go poinformowano - wiadomości o ukrytych skarbach się nie potwierdziły.
9 stycznia 1996 r. Władysław Podsibirski wysłał pismo do Ministerstwa Finansów, opublikowane potem w książce Ryszarda Wójcika. Twierdzi w nim, że w sprawie ukrytego pociągu kontaktował się z prof. Grzegorzem Kołodką. "Premierowi zostałem przedstawiony jako ten, który ujawnia ukryty transport. Wiceminister zadał pytanie, czy chodzi o ten sam transport, o którym na posiedzeniu rządu mówił minister Żelichowski. Pan wicepremier okazane mu przez prawników dokumenty unieważnił i postanowił, że sam zajmie się odnalezionym transportem" - napisał Władysław Podsibirski. A następnie przedstawia historię, w której oficer UOP, płk. L[esiak] odwiedził informatora Podsibirskiego w Kielcach i zażądał oddania dokumentów dotyczących ukrytego skarbu. Informator początkowo kłamał, że ich nie ma, ale w końcu "został odpowiednio zastraszony, co wpłynęło na odebranie mu części dokumentów".
Poszukiwacze zaginionych złudzeń
- Podsibirski był znany w Raszynie jako bogaty przedsiębiorca, więc szanse wydobycia skarbu musiały mu się wydawać duże, a sprawa udokumentowana - twierdzi Jerzy Rostkowski, autor książek poświęconych tajemnicom II wojny światowej. - Dokumenty, które widziałem, szkice Podsibirski wykonał jednak sam. Twierdził, że są to kopie z oryginałów, jakie zabrano mu podczas rewizji i przesłuchań. Rozmawiałem z Podsibirskim i nie uznałem go za wiarygodnego, bo nie dysponował żadnym oryginalnym dokumentem. Co zobaczyli prawnicy opiniujący umowę podpisywaną w Ministerstwie Ochrony Środowiska, a potem w Ministerstwie Finansów? Przecież musieli, jak przy podejmowaniu decyzji w każdym ministerstwie, oprzeć się na "twardych" dowodach jego prawdomówności - dodaje Rostkowski.
Jednocześnie z rozsyłaniem pism do różnych instytucji Podsibirski kontaktował się z prywatnymi osobami, uchodzącymi za ekspertów w dziedzinie poszukiwania skarbów. Wiosną 1996 r. w Piechowicach pojawiła się ekipa eksploratorów, w której nie zabrakło sław. Wyprawę poprowadził dr Jacek Wilczur, prezes Towarzystwa Poszukiwań Zabytków, a wsparł ją Jacek Przeniosło, odkrywca starożytnych murów portowych Kartaginy. Przedsięwzięcie dokumentował Ryszard Wójcik. Zarówno wyprawa, jak i wykopanie wielkiej dziury w ziemi zostały opłacone ze środków sponsorów. Do dzisiaj nie odnaleziono jednak 12 wagonów z bursztynową komnatą, skarbem Prus i złotem Wrocławia. Sprawca całego zamieszania zdążył jeszcze napisać listy do prezydenta USA i kanclerza Niemiec, napominając, aby nie przeszkadzali w wydobyciu skarbów, które mogą mieć dla polskiego budżetu niebagatelne znaczenie.
Wojskowi eksploratorzy
Legendarne złoto Wrocławia od lat rozbudzało wyobraźnię nie tylko Podsibirskiego, ale i polityków. - Archiwa dawnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych do dziś zawierają wiele nie wyjaśnionych spraw dotyczących poniemieckich depozytów - twierdzi Jerzy Rostkowski. - Na podstawie zawartych tam informacji hitlerowskich skarbów szukało na początku lat 80. wojsko - na zlecenie generałów Jaruzelskiego, Kiszczaka i Siwickiego. Jestem przekonany, że poszukiwania trwają do dziś, a zmieniły się jedynie metody. Ciekawe, ile nazwisk takich "poszukiwaczy" znajduje się w pancernych szafach następców płk. Lesiaka - zastanawia się Jerzy Rostkowski.
Opisywana przez Jerzego Rostkowskiego akcja wojskowa przeprowadzona przez WSW na początku lat 80. XX wieku przeszła do legendy środowiska poszukiwaczy. I tym razem, podobnie jak w Piechowicach, nie udało się niczego znaleźć. Z dokumentów załączonych do książki Henryka Piecucha "Skarb III Rzeszy" wynika, że eksploracją poniemieckich skarbów byli zainteresowani politycy z ówczesnej górnej półki, na dokumentach zaś widnieją podpisy m.in. Czesława Kiszczaka.
Poszukiwania w Sudetach to niejedyne wówczas działania w Polsce, w które zamieszani byli wysocy urzędnicy państwowi. W 1982 r., na podstawie nie po-partych dokumentacją, ale za to uwiarygodnionych przez różdżkarza informacji, które zostały przekazane MON i MSW, szukano skarbów w poniemieckiej fabryce, mającej się znajdować w okolicach klasztoru w Lubiążu nad Odrą. Głównym orędownikiem tych poszukiwań był mjr Stanisław Siorek, niegdyś oficer SB. Karol Tomala, różdżkarz zaproszony do współpracy przez mjr. Siorka, wskazał liczne anomalie występujące na terenie wokół klasztoru, m.in. dodatkowe lochy i groby. Upór Stanisława Siorka doprowadził w 1982 r. do zorganizowania dużej akcji poszukiwawczej. Rok wcześniej, w czerwcu 1981 r., szefowie Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego Wojska Polskiego (gen. Wojciech Barański) i Wojskowej Służby Wewnętrznej (gen. Czesław Kiszczak) powołali grupę operacyjną do poszukiwań poniemieckich skarbów. Eksploratorzy mieli tym razem więcej szczęścia niż ekipa szukająca później złotego pociągu. 26 listopada 1982 r. operator koparki z głębokości około dwóch metrów wydobył walcowaty pojemnik o średnicy 21 cm i wysokości 20 cm. Wewnątrz znajdowały się 1354 srebrne monety o wadze ponad sześciu kilogramów. Odkrycie utajniono. Monety wyceniono na 61,4 tys. USD. Wkrótce część skarbu nielegalnie sprzedano za granicą. Transakcje przeprowadzali oficerowie wywiadu i kontrywiadu. Pozostałe numizmaty przekazano w 1983 r. Muzeum Narodowemu we Wrocławiu, a siedem lat później do Gabinetu Numizmatycznego w Zamku Królewskim w Warszawie.W Polsce pozostały 543 monety. Okazało się, że skarb został ukryty około 1740 r., w czasie trwania wojen śląskich.
W 2003 r. rozmawiałam o lubiąskim skarbie z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Zdenerwował się i zasłaniał się lukami w pamięci. Czy w wypadku innych tajemnic poszukiwań skarbów przez wojsko i z inspiracji polityków również się dowiemy, że minęło tyle czasu, iż bohaterowie niewiele pamiętają?
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.