Czescy copywrighterzy i katoliccy skrupulanci - ręce precz od św. Mikołaja!
Dawniej wchodził przez komin, przynosił nowe kapcie, kubańskie pomarańcze i tę jedną jedyną paczkę klocków Lego z Peweksu, o której marzyliśmy przez cały rok. Kiedy my przy wigilijnym stole pałaszowaliśmy zupę grzybową, jego sanie zaprzężone w baśniowe renifery stały pod domem. I nawet gdy za oknem nie było śladu zimy, wydawało się nam, że pada gęsty śnieg. A potem na dźwięk dzwonka podrywaliśmy się z krzeseł i biegliśmy do drugiego pokoju, gdzie św. Mikołaj siedział już w fotelu i wyjmował z worka prezenty. Po latach okazało się, że to był ojciec w czerwonej czapce i płaszczu ozdobionym watą. Twarz miał zakrytą pończochą matki, usta zaznaczone szminką jak jakiś włamywacz czy inny transwestyta. A jednak dla nas pozostał kimś niezwykłym: przybyszem ze świata pełnego miłości, świętości i tajemnicy.
Dlatego tak trudno zrozumieć ludzi, którzy św. Mikołaja próbują dziś odesłać na emeryturę. Nie wiadomo, czy mieli trudne dzieciństwo, czy też zgłupieli na starość. Fakt faktem, że krytykują baśniową postać w sposób pozbawiony sensu i wyobraźni. - Komercyjny św. Mikołaj w swej charakterystycznej czapce powinien wrócić tam, skąd przyszedł: do USA - stwierdzili niedawno bracia Czesi zrzeszeni w Creative Copywriters Club, podkreślając, że symbolem Bożego Narodzenia jest dla nich Jezus położony w żłóbku. Po pierwsze, trzeba pogratulować naszym południowym sąsiadom refleksu - potrzebowali niemal stu lat, by uświadomić sobie religijny wymiar świąt. Po drugie, przyczepili się do Amerykanów jak oset do Zagłoby. Nazwa "Santa Claus" jest przecież tylko jednym z imion dobrego staruszka, który co roku podróżuje również po Europie i to - zdaje się - z paszportem lapońskim, a nie amerykańskim. Po trzecie wreszcie, co ma piernik do wiatraka, czyli dziecięca wiara w św. Mikołaja do upadku myślenia religijnego?
Nie wiem, kim naprawdę jest posiadacz śnieżnobiałej brody. Może to jeden z mędrców, którzy w Betlejem pokłonili się Dzieciątku, a może duch biskupa Miry, który ze względu na dziecięce marzenia woli paradować w śmiesznej czapce na głowie i z pełnym workiem w garści niż w infule i z pastorałem. Jestem jednak pewien, że jak mało kto w dzisiejszych czasach stoi on na straży duchowego wymiaru Bożego Narodzenia. Przede wszystkim przybywa z baśni, a nie ze sztywnych kart historii Kościoła, które mogą zainteresować wyłącznie dorosłych. "Życie każdego człowieka jest baśnią napisaną przez Boga" - twierdził Hans Christian Andersen, mając świadomość, że uprawiany przez niego gatunek literacki jest kluczem do zbiorowej wyobraźni.
Właśnie dzięki swej baśniowej naturze św. Mikołaj wyprowadzał nas w dzieciństwie z codziennego pośpiechu i czynił święta obiektem celebracji. Najpierw pisało się do niego listy pełne zapewnień o miłości do rodziców czy rodzeństwa, a później cierpliwie czekało przy stole na moment epifanii. Dzięki niemu karp smakował lepiej, choinka pachniała intensywniej, kolędy brzmiały jak zaklęcia, a Jezus położony w żłóbku wydawał się słodkim niemowlęciem. Wpisując się w religijny ciąg zdarzeń, św. Mikołaj nasycał je aurą cudowności, budował pomost między światem duchowym a materialnym. Prezenty, które przynosił, były darami z nieba, a nie obiektem pospiesznej konsumpcji. Po ich rozpakowaniu pasterka stawała się rzeczywiście mszą spełnionych marzeń.
Tymczasem krucjata przeciwko św. Mikołajowi zatacza coraz szersze kręgi. Czescy copywrighterzy kroczą w niej obok katolickich skrupulantów, którzy w święta najchętniej sprawdzaliby dzieciom zeszyty do religii. Traktując baśniowego staruszka jako zagrożenie dla chrześcijaństwa, zachowują się jak diabły z "Królowej śniegu", które starały się zohydzić ludziom świat, odbijając w krzywym zwierciadle wszystko, co się rusza, nie wyłączając aniołów i Boga.
Nie chcę zapeszać, ale jeśli nadal będziemy wmawiać dzieciom, że św. Mikołaj nie istnieje i sami wręczać im prezenty, wkrótce zrobimy z nich prawdziwych materialistów. A kiedy zniknie praktyka celebracji, niepotrzebne staną się nie tylko czerwone szaty, ale też wieczerza wigilijna, Jezus w żłóbku i pasterka. Z baśni wrócimy do rzeczywistości, czyli do szybkiego życia bez przystanków na wiarę, nadzieję i miłość. Świąteczne żarcie zamówi się przez telefon, dzieciakom włączy się Cartoon Network i pozamiatane. Czescy copywrighterzy będą pewnie z tej zmiany zadowoleni, bo napędzi im ona koniunkturę. Katoliccy skrupulanci mogą się jednak poczuć odrobinę nieswojo.
Dlatego tak trudno zrozumieć ludzi, którzy św. Mikołaja próbują dziś odesłać na emeryturę. Nie wiadomo, czy mieli trudne dzieciństwo, czy też zgłupieli na starość. Fakt faktem, że krytykują baśniową postać w sposób pozbawiony sensu i wyobraźni. - Komercyjny św. Mikołaj w swej charakterystycznej czapce powinien wrócić tam, skąd przyszedł: do USA - stwierdzili niedawno bracia Czesi zrzeszeni w Creative Copywriters Club, podkreślając, że symbolem Bożego Narodzenia jest dla nich Jezus położony w żłóbku. Po pierwsze, trzeba pogratulować naszym południowym sąsiadom refleksu - potrzebowali niemal stu lat, by uświadomić sobie religijny wymiar świąt. Po drugie, przyczepili się do Amerykanów jak oset do Zagłoby. Nazwa "Santa Claus" jest przecież tylko jednym z imion dobrego staruszka, który co roku podróżuje również po Europie i to - zdaje się - z paszportem lapońskim, a nie amerykańskim. Po trzecie wreszcie, co ma piernik do wiatraka, czyli dziecięca wiara w św. Mikołaja do upadku myślenia religijnego?
Nie wiem, kim naprawdę jest posiadacz śnieżnobiałej brody. Może to jeden z mędrców, którzy w Betlejem pokłonili się Dzieciątku, a może duch biskupa Miry, który ze względu na dziecięce marzenia woli paradować w śmiesznej czapce na głowie i z pełnym workiem w garści niż w infule i z pastorałem. Jestem jednak pewien, że jak mało kto w dzisiejszych czasach stoi on na straży duchowego wymiaru Bożego Narodzenia. Przede wszystkim przybywa z baśni, a nie ze sztywnych kart historii Kościoła, które mogą zainteresować wyłącznie dorosłych. "Życie każdego człowieka jest baśnią napisaną przez Boga" - twierdził Hans Christian Andersen, mając świadomość, że uprawiany przez niego gatunek literacki jest kluczem do zbiorowej wyobraźni.
Właśnie dzięki swej baśniowej naturze św. Mikołaj wyprowadzał nas w dzieciństwie z codziennego pośpiechu i czynił święta obiektem celebracji. Najpierw pisało się do niego listy pełne zapewnień o miłości do rodziców czy rodzeństwa, a później cierpliwie czekało przy stole na moment epifanii. Dzięki niemu karp smakował lepiej, choinka pachniała intensywniej, kolędy brzmiały jak zaklęcia, a Jezus położony w żłóbku wydawał się słodkim niemowlęciem. Wpisując się w religijny ciąg zdarzeń, św. Mikołaj nasycał je aurą cudowności, budował pomost między światem duchowym a materialnym. Prezenty, które przynosił, były darami z nieba, a nie obiektem pospiesznej konsumpcji. Po ich rozpakowaniu pasterka stawała się rzeczywiście mszą spełnionych marzeń.
Tymczasem krucjata przeciwko św. Mikołajowi zatacza coraz szersze kręgi. Czescy copywrighterzy kroczą w niej obok katolickich skrupulantów, którzy w święta najchętniej sprawdzaliby dzieciom zeszyty do religii. Traktując baśniowego staruszka jako zagrożenie dla chrześcijaństwa, zachowują się jak diabły z "Królowej śniegu", które starały się zohydzić ludziom świat, odbijając w krzywym zwierciadle wszystko, co się rusza, nie wyłączając aniołów i Boga.
Nie chcę zapeszać, ale jeśli nadal będziemy wmawiać dzieciom, że św. Mikołaj nie istnieje i sami wręczać im prezenty, wkrótce zrobimy z nich prawdziwych materialistów. A kiedy zniknie praktyka celebracji, niepotrzebne staną się nie tylko czerwone szaty, ale też wieczerza wigilijna, Jezus w żłóbku i pasterka. Z baśni wrócimy do rzeczywistości, czyli do szybkiego życia bez przystanków na wiarę, nadzieję i miłość. Świąteczne żarcie zamówi się przez telefon, dzieciakom włączy się Cartoon Network i pozamiatane. Czescy copywrighterzy będą pewnie z tej zmiany zadowoleni, bo napędzi im ona koniunkturę. Katoliccy skrupulanci mogą się jednak poczuć odrobinę nieswojo.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.