Zachód nie może się zdecydować, czy chce przetrwać, czy nie
Świat cierpi na brak przywódców. Kiedy się pomyśli, że pijak Jelcyn był carem, a ignorant Wałęsa symbolem wolności, uginają się nogi pod człowiekiem" - napisała kilka lat temu Oriana Fallaci. Znając jej cięty język, nietrudno sobie wyobrazić, co powiedziałaby dziś, gdy w Europie nie tylko próżno szukać postaci formatu Churchilla, Thatcher czy Schumana, ale nawet nowego Jelcyna. Nie jest jednak prawdą, że cały świat cierpi na brak liderów. W mijającym roku Władimir Putin, Mahmud Ahmadineżad czy Kim Dzong Il udowodnili, że są zdolnymi graczami na międzynarodowej scenie
Kryzys przywództwa w Europie, gdy Ameryka traci rolę supermocarstwa, może sprawić, że zamiast w świat wielobiegunowy wkroczymy w rzeczywistość bezbiegunową, w nowy wiek ciemności.
Dobry, czyli zły
Zachód w latach 90. XX w. żył mitem końca historii. Z nadejściem nowego stulecia spodziewano się końca cyklów ekonomicznych, pracy, wojny. W świecie pozostawionym na automatycznym pilocie sprawiedliwość miała się rodzić spontanicznie, a demokracja szerzyć bez ograniczeń. Tyle że automatyczny pilot się zawiesił, a mit końca historii prysł, nim kolejny wiek na dobre się zaczął. I w tym nowym świecie czasem trudno rozpoznać, kto gra dla której drużyny. Władimir Putin, choć prowadzi politykę agresywną, twierdząc, że "doskonała demokracja jest aż tak dysfunkcyjna, że nikt więcej jej nie potrzebuje", jednocześnie puszcza oko do UE i Ameryki. Robi to na tyle umiejętnie, że nawet NATO dało się nabrać i dopiero po niedawnym szczycie w Rydze zaczyna ostrożnie rewidować stosunek do Moskwy. Podobnie prezydent Iranu, którego Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej oskarża o wzbogacanie uranu do budowy bomby nuklearnej, jest chwalony przez pół Europy za organizowanie konferencji, która ma pomóc w zakończeniu wojny w Iraku. W tym nowym świecie łatwo się pogubić także w ocenie prezydenta GeorgeŐa W. Busha, który iracką wojnę rozpętał, sekretarz stanu Condoleezzy Rice forsującej powrót do wyrachowanej realpolitik czy niemal powszechnie krytykowanego Ehuda Olmerta, którego "Time" uznał za najlepszego z dotychczasowych premierów Izraela.
Grzech Blaira
Chyba tylko w wypadku Starego Kontynentu ocena przywódców jest jasna. Tu po prostu ich nie ma. Niechęć Europy do charyzmatycznych liderów może być znakiem triumfu demokracji, w której z założenia władzę sprawuje społeczeństwo, a nie jednostki. Gdy Józef Piłsudski startował w wyborach, przegrywał je, podobnie jak Winston Churchill, któremu Brytyjczycy podziękowali w głosowaniu za dalsze rządzenie krajem, choć wygrał dla nich wojnę. Niechęć do silnych liderów może być też efektem odrobienia przez Europejczyków lekcji z historii. W XX w. przywódcami charyzmatycznymi par excellence byli Hitler, Mussolini i gen. Franco. Tyle że taka interpretacja sytuacji na Starym Kontynencie nie jest prawdziwa, bo nawet tu przywódcy, przede wszystkim ci pozytywni: od Churchilla, Adenauera, Thatcher aż po Wałęsę, pojawiali się w czasach kryzysów. Teoretycznie więc właśnie teraz nastał czas na pojawienie się kolejnego europejskiego lidera. Dziś unia, pogrążona w kryzysie tożsamości, z gasnącą gospodarką i starzejącymi się społeczeństwami, straciła raison dŐtre, powód, by podążać drogą wytyczoną pół wieku temu, gdy się rodziła.
Jedynym politykiem, który próbował w ostatnich latach stać się przywódcą całej UE, był premier Tony Blair. Łączył cechy showmana i pragmatycznego polityka. Niewątpliwie jego zasługą jest stworzenie podstaw europejskiego systemu obrony i promowanie polityki "otwartych drzwi" w unii. Tylko że z powodu niepopularnych decyzji rok 2006 był dla niego czasem przegranej we własnej partii. Zresztą nawet gdyby Blair nie zamierzał się podać do dymisji w nadchodzącym roku, nie miał szans stać się przywódcą Europy z powodu "grzechu pierworodnego", którym są obarczeni Brytyjczycy. Sam Blair tak to podsumował: "Europejski dylemat brytyjskich premierów jest bolesny, by nie powiedzieć - zabawny. Mają do wyboru: współdziałać z Europą, zdradzając swój kraj, albo robić głupoty na kontynencie, tracąc tam wpływy, w zamian zbierając pochwały u siebie. Mówiąc krótko: izolacja albo zdrada".
Kandydatką na przywódcę Europy była kanclerz Angela Merkel, nazywana "jedynym prawdziwym mężczyzną wśród polityków starej Europy". Ostatnio pani kanclerz rozczarowuje jednak brakiem odwagi. Zresztą sama nie ma szans podźwignąć unii. Potrzebuje przynajmniej jednego wspólnika - przywódcy Francji. U zachodniego sąsiada, który stał się "chorym człowiekiem Europy", panuje tymczasem klęska urodzaju liderów. W maju w wyborach zetrą się Nicolas Sarkozy i Ségolne Royal. Sarkozy wydawał się politykiem odważnie realizującym własne wizje, ale im bliżej wyborów, tym bardziej traci azymut. Tyle że on ma jednak przynajmniej jakąś wizję, podczas gdy głównymi atutami Ro-yal są piękny uśmiech i poglądy, które można podsumować: "dla każdego coś miłego".
W tej sytuacji Europejczycy przypominają bohaterów sztuki Becketta "Czekając na Godota". Nie wiadomo, kim Godot miałby być, co miałby zmienić lub choćby co miałby wiedzieć. I tak jak widownia w teatrze europejska publika dochodzi do wniosku, że Godot po prostu nie istnieje. Zresztą lekceważenie słów Benedykta XVI dość dobrze świadczy o tym, że Europejczycy, tak jak Vladimir i Estragon, i tak nie uwierzą, gdy Godot prześle tak wyczekiwaną wiadomość.
Możliwe, że właśnie tu tkwi przyczyna triumfu europejskich populistów pokroju Jean-Marie Le Pena czy Alessandry Mussolini, którzy nie mają wizji, lecz jedynie umiejętność wsłuchiwania się w pragnienia publiki i udawania, że się z nią utożsamiają. Ci mistrzowie pragmatyzmu wygrywają z filozofami polityki i strategami, których pomysły nie mają szans w konfrontacji z oczekiwaniami wyborców głodnych szybkiej poprawy losu. - Problem kryje się w wizji i celach. To one czynią z polityka przywódcę. Gdy ich brakuje, na efekty nie trzeba długo czekać - mówi Ruth Lea, szefowa londyńskiego Center for European Studies.
Inny koniec historii
Samuel Huntington w "The Lonely Superpower" napisał: "Obecnie istnieje tylko jedno supermocarstwo. Ale to nie znaczy, że świat jest jednobiegunowy. W jednobiegunowym systemie może istnieć jedno supermocarstwo, wiele mniejszych mocarstw i może nie być żadnego dużego mocarstwa. W rezultacie supermocarstwo samo może efektywnie rozwiązywać ważne międzynarodowe sprawy". System dwubiegunowy opiera się na wpływach dwóch supermocarstw, których relacje wpływają zarówno na politykę wewnętrzną państw, jak i na sprawy międzynarodowe. W systemie wielobiegunowym zaś "jest wiele dużych mocarstw o podobnej sile, które współpracują lub walczą z sobą na podstawie określonych wzorów". Do którego z tych modeli może prowadzić dzisiejszy marazm? Ameryka od kilku lat powoli traci pozycję hegemona, Chiny typowane do tej roli nie zamierzają jej grać, a Europa z powodu własnej słabości do takiego zadania nawet nie pretenduje. W tej sytuacji świat niekoniecznie będzie zmierzał ku porządkowi wielobiegunowości. Ostatnio podobna sytuacja, w której została zachwiana równowaga i zabrakło chętnych do światowego przywództwa, zaistniała w latach 20. XX wieku. Po upadku Romanowów, Habsburgów, Hohenzollernów i państwa otomańskiego oraz zarzuceniu przez prezydenta Wilsona projektu demokratyzacji świata próżnię wypełnili bolszewicy i Niemcy marzący o odzyskaniu potęgi. Przez pół wieku świat ponosił konsekwencje tamtej indolencji i nie można powiedzieć, że uporał się ze wszystkimi.
Historyk Niall Ferguson uważa, że epoką bezbiegunowości był przełom IX i X w., gdy Rzym, Bizancjum, kalifat Abbasydów i Imperium Niebios zaczęły słabnąć lub zgasły. Znamienny dla tamtej epoki był brak silnych ośrodków władzy świeckiej, przez co rodzącymi się państwami wstrząsały krwawe wojny religijne. Ferguson podkreśla, że dla świata bezbiegunowego charakterystyczne są najazdy na miejskie ośrodki dokonywane przez zacofane ludy z dalekich krain. Jego zdaniem, możliwa jest powtórka tamtej sytuacji. "Dziś wiek ciemności byłby nieporównanie groźniejszy niż w IX wieku. Od tego czasu liczba mieszkańców ziemi wzrosła niemal dwudziestokrotnie, więc starcia między "plemionami" musiałyby być częstsze. (...) Rozwinęły się także techniki niszczenia. Miasto można już nie tylko splądrować, ale zrównać z ziemią" - zauważa Ferguson.
Barbarzyńcy u bram
Hans Morgenthau, jeden z najwybitniejszych teoretyków stosunków międzynarodowych, twierdził, że polityka to "walka o potęgę. Dlatego przywódca musi myśleć i działać tak, by cały czas służył interesowi narodowemu, umacniając potęgę państwa, dominację i przewagę nad innymi krajami". Ta zasada odnosi się również do polityków UE. Dziś, po klęsce referendów konstytucyjnych, problemach z określeniem, jak ma wyglądać wspólna polityka UE, pewne jest, że unię trzeba wymyślić od nowa. W innym wypadku współczesny Rzym, nie widzący powodu własnego istnienia, rozsypie się nawet bez najazdu barbarzyńców. A ci ostatni, wyjątkowo ośmieleni słabością Europy i Ameryki, z pewnością nie będą czekać, aż Zachód się zdecyduje, czy chce przetrwać, czy nie.
BIAŁE GWIAZDY
Rottweiler Pana Boga
Benedykt XVI na początku pontyfikatu oświadczył, że Kościół trzeba oczyścić z brudu, którym obrósł. Choć brak mu charyzmy poprzednika, niewątpliwie jest wielkim filozofem naszych czasów. Jak zauważa John Allen z "National Catholic Reporter", wierni podczas modlitwy "Anioł Pański" nie przychodzą oglądać papieża, ale słuchać tego, co ma do powiedzenia.
Gasnąca gwiazda szeryfa
George W. Bush powinien, jak jego poprzednicy, podczas ostatnich lat drugiej kadencji zacząć najważniejszy okres swej prezydentury. Tymczasem poparcie dla niego jest dziś niższe niż dla Richarda Nixona, gdy zmuszono go do rezygnacji. Prezydent ma trzy problemy do rozwiązania: imigrację w kraju, zbrojenia irańskie i wojnę w Iraku. Od tego, jak je rozwiąże, zależy to, jak będzie oceniany.
Azjatycki jastrząb
Shinzo Abe, najmłodszy premier Japonii po II wojnie światowej i pierwszy urodzony po wojnie, jest symbolem i twórcą japońskich przemian. By zaistnieć na scenie międzynarodowej, musi zmienić pacyfistyczną konstytucję Japonii i zwiększyć rolę polityczno-militarną kraju, tak by odpowiadała jego potencjałowi gospodarczemu i demograficznemu.
Niko czyściciel
Nicolas Sarkozy obiecuje, że gdy zdobędzie prezydenturę, odnowi życie polityczne Francji, odsuwając od władzy rządzące dotychczas elity. Najwięcej zwolenników zyskał dzięki ustawie antyimigracyjnej. Zamiast do mężów stanu Francji coraz częściej jest jednak porównywany do populisty Jean-Marie Le Pena. Im bliżej wyborów, tym mniej spójny staje się jego program, a poglądy łagodnieją.
Pierwszy mężczyzna Europy - Angela Merkel
Uznano ją za "właściwego człowieka na właściwym miejscu", jeszcze zanim na dobre zaczęła rządzić. Udało jej się odbudować przyjaźń z Waszyngtonem, ale zapowiadanego ochłodzenia stosunków z Kremlem nie ma. Sen z powiek mogą jej spędzać problemy gospodarcze i wschodni sąsiad. "Time" uznał ją za Europejkę aż po czubki palców: "Dosłownie aż po czubki palców; zwykle porozumiewa się z ministrami, wysyłając im SMS-y".
Kandydat do mission impossible
Ban Ki-moon w styczniu ma objąć stanowisko uważane za najtrudniejsze na świecie - sekretarza generalnego ONZ. Tak jak poprzednik zapowiada, że chce zreformować organizację. Do niedawna podkreślano, że jednym z głównych atutów Ki-moona są owocne negocjacje rozbrojeniowe z Koreą Północną. Kilka tygodni po tym, jak został wybrany, Phenian przeprowadził pierwszy test nuklearny.
CZARNE GWIAZDY
Długi cień terrorysty
Osama bin Laden podobno ukrywa się na pograniczu Afganistanu i Pakistanu. Możliwe, że organizuje kolejne zamachy. Możliwe, że jest socjopatą, którego od zastępów podobnych mu schorowanych ludzi różni to, iż miał więcej pieniędzy. A być może jest, jak twierdzi Peter Bergen, charyzmatycznym przywódcą, który z konsekwencją realizuje swój plan. Nawet jednak gdyby okazało się, że przywódca Al-Kaidy już nie żyje albo - jak podała Al-Dżazira - nawet pod koniec lat 90. współpracował z CIA - i tak pozostanie symbolem jednoczącym dżihadystów.
Dyktator z przypadku - Baszar al-Asad
Z wykształcenia okulista, nie chciał obejmować schedy po ojcu Hafizie al-Asadzie. Nim został prezydentem, nie pełnił żadnych funkcji, choć podobno nadzorował politykę Syrii w Libanie. Teraz niewiele się zmieniło, z wyjątkiem konsekwentnej polityki zbliżenia z Rosją i Iranem. Dzięki tym zabiegom Syria zyskuje na arenie międzynarodowej. Nawet Europa patrzy na Asada życzliwiej, szczególnie po tym, jak podczas pogrzebu Jana Pawła II podał rękę prezydentowi Izraela.
Irański szach Mohamed Ahmadineżad
- jak pisał "Time" - jest prezydentem, jakiego Iran nie zaznał: wojowniczy, a innym razem naiwny, fundamentalista i nacjonalista. Podczas negocjacji w sprawie prawa Teheranu do wzbogacania uranu udowadnia, że jest mistrzem wodzenia Zachodu za nos. Jeśli mu się uda dopiąć swego, może doprowadzić do wyścigu zbrojeń nuklearnych na Bliskim Wschodzie.
Wybuchowy Kim
Kim Dzong Il zabłysnął brakiem taktu, wpraszając się do salonu mocarstw nuklearnych. Politykom na ratunek przyszli naukowcy, którzy orzekli, że koreańska bomba była niewypałem. W efekcie Kim czeka w przedsionku. Gdy w 1994 r. zmarł jego ojciec, Kim Dzong Il został przywódcą Korei Północnej. Fakt, że nie przyjął oficjalnych tytułów ojca, może świadczyć o tym, że ma problem z umocnieniem swej władzy.
Car na zakręcie
Władimir Putin to ideał mężczyzny - wynika z jego oficjalnych biografii. Przystojny, nie nadużywa alkoholu, lubi sport (od dzieciństwa ćwiczy sambo), jest praktykującym członkiem Kościoła prawosławnego. Tylko w polityce mu ostatnio nie idzie - po zabójstwie Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki jego akcje na Zachodzie stoją niżej niż kiedykolwiek wcześniej.
Nowy Saddam - Muktada as-Sadr
W sierpniu 2004 r., po nieudanej próbie powstania, wydawał się politycznym trupem. Przyłączył się jednak do kierowanego przez USA procesu przekazywania władzy, choć jest zajadłym przeciwnikiem Ameryki. Dzięki temu sześcioma ministerstwami kierują zwolennicy As-Sadra, a od jego poparcia zależy przetrwanie rządu. Jeśli jest w Iraku kandydat na dyktatora, to właśnie niedouczony szyicki duchowny, o którym trzy lata temu prawie nikt nie słyszał.
Kryzys przywództwa w Europie, gdy Ameryka traci rolę supermocarstwa, może sprawić, że zamiast w świat wielobiegunowy wkroczymy w rzeczywistość bezbiegunową, w nowy wiek ciemności.
Dobry, czyli zły
Zachód w latach 90. XX w. żył mitem końca historii. Z nadejściem nowego stulecia spodziewano się końca cyklów ekonomicznych, pracy, wojny. W świecie pozostawionym na automatycznym pilocie sprawiedliwość miała się rodzić spontanicznie, a demokracja szerzyć bez ograniczeń. Tyle że automatyczny pilot się zawiesił, a mit końca historii prysł, nim kolejny wiek na dobre się zaczął. I w tym nowym świecie czasem trudno rozpoznać, kto gra dla której drużyny. Władimir Putin, choć prowadzi politykę agresywną, twierdząc, że "doskonała demokracja jest aż tak dysfunkcyjna, że nikt więcej jej nie potrzebuje", jednocześnie puszcza oko do UE i Ameryki. Robi to na tyle umiejętnie, że nawet NATO dało się nabrać i dopiero po niedawnym szczycie w Rydze zaczyna ostrożnie rewidować stosunek do Moskwy. Podobnie prezydent Iranu, którego Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej oskarża o wzbogacanie uranu do budowy bomby nuklearnej, jest chwalony przez pół Europy za organizowanie konferencji, która ma pomóc w zakończeniu wojny w Iraku. W tym nowym świecie łatwo się pogubić także w ocenie prezydenta GeorgeŐa W. Busha, który iracką wojnę rozpętał, sekretarz stanu Condoleezzy Rice forsującej powrót do wyrachowanej realpolitik czy niemal powszechnie krytykowanego Ehuda Olmerta, którego "Time" uznał za najlepszego z dotychczasowych premierów Izraela.
Grzech Blaira
Chyba tylko w wypadku Starego Kontynentu ocena przywódców jest jasna. Tu po prostu ich nie ma. Niechęć Europy do charyzmatycznych liderów może być znakiem triumfu demokracji, w której z założenia władzę sprawuje społeczeństwo, a nie jednostki. Gdy Józef Piłsudski startował w wyborach, przegrywał je, podobnie jak Winston Churchill, któremu Brytyjczycy podziękowali w głosowaniu za dalsze rządzenie krajem, choć wygrał dla nich wojnę. Niechęć do silnych liderów może być też efektem odrobienia przez Europejczyków lekcji z historii. W XX w. przywódcami charyzmatycznymi par excellence byli Hitler, Mussolini i gen. Franco. Tyle że taka interpretacja sytuacji na Starym Kontynencie nie jest prawdziwa, bo nawet tu przywódcy, przede wszystkim ci pozytywni: od Churchilla, Adenauera, Thatcher aż po Wałęsę, pojawiali się w czasach kryzysów. Teoretycznie więc właśnie teraz nastał czas na pojawienie się kolejnego europejskiego lidera. Dziś unia, pogrążona w kryzysie tożsamości, z gasnącą gospodarką i starzejącymi się społeczeństwami, straciła raison dŐtre, powód, by podążać drogą wytyczoną pół wieku temu, gdy się rodziła.
Jedynym politykiem, który próbował w ostatnich latach stać się przywódcą całej UE, był premier Tony Blair. Łączył cechy showmana i pragmatycznego polityka. Niewątpliwie jego zasługą jest stworzenie podstaw europejskiego systemu obrony i promowanie polityki "otwartych drzwi" w unii. Tylko że z powodu niepopularnych decyzji rok 2006 był dla niego czasem przegranej we własnej partii. Zresztą nawet gdyby Blair nie zamierzał się podać do dymisji w nadchodzącym roku, nie miał szans stać się przywódcą Europy z powodu "grzechu pierworodnego", którym są obarczeni Brytyjczycy. Sam Blair tak to podsumował: "Europejski dylemat brytyjskich premierów jest bolesny, by nie powiedzieć - zabawny. Mają do wyboru: współdziałać z Europą, zdradzając swój kraj, albo robić głupoty na kontynencie, tracąc tam wpływy, w zamian zbierając pochwały u siebie. Mówiąc krótko: izolacja albo zdrada".
Kandydatką na przywódcę Europy była kanclerz Angela Merkel, nazywana "jedynym prawdziwym mężczyzną wśród polityków starej Europy". Ostatnio pani kanclerz rozczarowuje jednak brakiem odwagi. Zresztą sama nie ma szans podźwignąć unii. Potrzebuje przynajmniej jednego wspólnika - przywódcy Francji. U zachodniego sąsiada, który stał się "chorym człowiekiem Europy", panuje tymczasem klęska urodzaju liderów. W maju w wyborach zetrą się Nicolas Sarkozy i Ségolne Royal. Sarkozy wydawał się politykiem odważnie realizującym własne wizje, ale im bliżej wyborów, tym bardziej traci azymut. Tyle że on ma jednak przynajmniej jakąś wizję, podczas gdy głównymi atutami Ro-yal są piękny uśmiech i poglądy, które można podsumować: "dla każdego coś miłego".
W tej sytuacji Europejczycy przypominają bohaterów sztuki Becketta "Czekając na Godota". Nie wiadomo, kim Godot miałby być, co miałby zmienić lub choćby co miałby wiedzieć. I tak jak widownia w teatrze europejska publika dochodzi do wniosku, że Godot po prostu nie istnieje. Zresztą lekceważenie słów Benedykta XVI dość dobrze świadczy o tym, że Europejczycy, tak jak Vladimir i Estragon, i tak nie uwierzą, gdy Godot prześle tak wyczekiwaną wiadomość.
Możliwe, że właśnie tu tkwi przyczyna triumfu europejskich populistów pokroju Jean-Marie Le Pena czy Alessandry Mussolini, którzy nie mają wizji, lecz jedynie umiejętność wsłuchiwania się w pragnienia publiki i udawania, że się z nią utożsamiają. Ci mistrzowie pragmatyzmu wygrywają z filozofami polityki i strategami, których pomysły nie mają szans w konfrontacji z oczekiwaniami wyborców głodnych szybkiej poprawy losu. - Problem kryje się w wizji i celach. To one czynią z polityka przywódcę. Gdy ich brakuje, na efekty nie trzeba długo czekać - mówi Ruth Lea, szefowa londyńskiego Center for European Studies.
Inny koniec historii
Samuel Huntington w "The Lonely Superpower" napisał: "Obecnie istnieje tylko jedno supermocarstwo. Ale to nie znaczy, że świat jest jednobiegunowy. W jednobiegunowym systemie może istnieć jedno supermocarstwo, wiele mniejszych mocarstw i może nie być żadnego dużego mocarstwa. W rezultacie supermocarstwo samo może efektywnie rozwiązywać ważne międzynarodowe sprawy". System dwubiegunowy opiera się na wpływach dwóch supermocarstw, których relacje wpływają zarówno na politykę wewnętrzną państw, jak i na sprawy międzynarodowe. W systemie wielobiegunowym zaś "jest wiele dużych mocarstw o podobnej sile, które współpracują lub walczą z sobą na podstawie określonych wzorów". Do którego z tych modeli może prowadzić dzisiejszy marazm? Ameryka od kilku lat powoli traci pozycję hegemona, Chiny typowane do tej roli nie zamierzają jej grać, a Europa z powodu własnej słabości do takiego zadania nawet nie pretenduje. W tej sytuacji świat niekoniecznie będzie zmierzał ku porządkowi wielobiegunowości. Ostatnio podobna sytuacja, w której została zachwiana równowaga i zabrakło chętnych do światowego przywództwa, zaistniała w latach 20. XX wieku. Po upadku Romanowów, Habsburgów, Hohenzollernów i państwa otomańskiego oraz zarzuceniu przez prezydenta Wilsona projektu demokratyzacji świata próżnię wypełnili bolszewicy i Niemcy marzący o odzyskaniu potęgi. Przez pół wieku świat ponosił konsekwencje tamtej indolencji i nie można powiedzieć, że uporał się ze wszystkimi.
Historyk Niall Ferguson uważa, że epoką bezbiegunowości był przełom IX i X w., gdy Rzym, Bizancjum, kalifat Abbasydów i Imperium Niebios zaczęły słabnąć lub zgasły. Znamienny dla tamtej epoki był brak silnych ośrodków władzy świeckiej, przez co rodzącymi się państwami wstrząsały krwawe wojny religijne. Ferguson podkreśla, że dla świata bezbiegunowego charakterystyczne są najazdy na miejskie ośrodki dokonywane przez zacofane ludy z dalekich krain. Jego zdaniem, możliwa jest powtórka tamtej sytuacji. "Dziś wiek ciemności byłby nieporównanie groźniejszy niż w IX wieku. Od tego czasu liczba mieszkańców ziemi wzrosła niemal dwudziestokrotnie, więc starcia między "plemionami" musiałyby być częstsze. (...) Rozwinęły się także techniki niszczenia. Miasto można już nie tylko splądrować, ale zrównać z ziemią" - zauważa Ferguson.
Barbarzyńcy u bram
Hans Morgenthau, jeden z najwybitniejszych teoretyków stosunków międzynarodowych, twierdził, że polityka to "walka o potęgę. Dlatego przywódca musi myśleć i działać tak, by cały czas służył interesowi narodowemu, umacniając potęgę państwa, dominację i przewagę nad innymi krajami". Ta zasada odnosi się również do polityków UE. Dziś, po klęsce referendów konstytucyjnych, problemach z określeniem, jak ma wyglądać wspólna polityka UE, pewne jest, że unię trzeba wymyślić od nowa. W innym wypadku współczesny Rzym, nie widzący powodu własnego istnienia, rozsypie się nawet bez najazdu barbarzyńców. A ci ostatni, wyjątkowo ośmieleni słabością Europy i Ameryki, z pewnością nie będą czekać, aż Zachód się zdecyduje, czy chce przetrwać, czy nie.
BIAŁE GWIAZDY
Rottweiler Pana Boga
Benedykt XVI na początku pontyfikatu oświadczył, że Kościół trzeba oczyścić z brudu, którym obrósł. Choć brak mu charyzmy poprzednika, niewątpliwie jest wielkim filozofem naszych czasów. Jak zauważa John Allen z "National Catholic Reporter", wierni podczas modlitwy "Anioł Pański" nie przychodzą oglądać papieża, ale słuchać tego, co ma do powiedzenia.
Gasnąca gwiazda szeryfa
George W. Bush powinien, jak jego poprzednicy, podczas ostatnich lat drugiej kadencji zacząć najważniejszy okres swej prezydentury. Tymczasem poparcie dla niego jest dziś niższe niż dla Richarda Nixona, gdy zmuszono go do rezygnacji. Prezydent ma trzy problemy do rozwiązania: imigrację w kraju, zbrojenia irańskie i wojnę w Iraku. Od tego, jak je rozwiąże, zależy to, jak będzie oceniany.
Azjatycki jastrząb
Shinzo Abe, najmłodszy premier Japonii po II wojnie światowej i pierwszy urodzony po wojnie, jest symbolem i twórcą japońskich przemian. By zaistnieć na scenie międzynarodowej, musi zmienić pacyfistyczną konstytucję Japonii i zwiększyć rolę polityczno-militarną kraju, tak by odpowiadała jego potencjałowi gospodarczemu i demograficznemu.
Niko czyściciel
Nicolas Sarkozy obiecuje, że gdy zdobędzie prezydenturę, odnowi życie polityczne Francji, odsuwając od władzy rządzące dotychczas elity. Najwięcej zwolenników zyskał dzięki ustawie antyimigracyjnej. Zamiast do mężów stanu Francji coraz częściej jest jednak porównywany do populisty Jean-Marie Le Pena. Im bliżej wyborów, tym mniej spójny staje się jego program, a poglądy łagodnieją.
Pierwszy mężczyzna Europy - Angela Merkel
Uznano ją za "właściwego człowieka na właściwym miejscu", jeszcze zanim na dobre zaczęła rządzić. Udało jej się odbudować przyjaźń z Waszyngtonem, ale zapowiadanego ochłodzenia stosunków z Kremlem nie ma. Sen z powiek mogą jej spędzać problemy gospodarcze i wschodni sąsiad. "Time" uznał ją za Europejkę aż po czubki palców: "Dosłownie aż po czubki palców; zwykle porozumiewa się z ministrami, wysyłając im SMS-y".
Kandydat do mission impossible
Ban Ki-moon w styczniu ma objąć stanowisko uważane za najtrudniejsze na świecie - sekretarza generalnego ONZ. Tak jak poprzednik zapowiada, że chce zreformować organizację. Do niedawna podkreślano, że jednym z głównych atutów Ki-moona są owocne negocjacje rozbrojeniowe z Koreą Północną. Kilka tygodni po tym, jak został wybrany, Phenian przeprowadził pierwszy test nuklearny.
CZARNE GWIAZDY
Długi cień terrorysty
Osama bin Laden podobno ukrywa się na pograniczu Afganistanu i Pakistanu. Możliwe, że organizuje kolejne zamachy. Możliwe, że jest socjopatą, którego od zastępów podobnych mu schorowanych ludzi różni to, iż miał więcej pieniędzy. A być może jest, jak twierdzi Peter Bergen, charyzmatycznym przywódcą, który z konsekwencją realizuje swój plan. Nawet jednak gdyby okazało się, że przywódca Al-Kaidy już nie żyje albo - jak podała Al-Dżazira - nawet pod koniec lat 90. współpracował z CIA - i tak pozostanie symbolem jednoczącym dżihadystów.
Dyktator z przypadku - Baszar al-Asad
Z wykształcenia okulista, nie chciał obejmować schedy po ojcu Hafizie al-Asadzie. Nim został prezydentem, nie pełnił żadnych funkcji, choć podobno nadzorował politykę Syrii w Libanie. Teraz niewiele się zmieniło, z wyjątkiem konsekwentnej polityki zbliżenia z Rosją i Iranem. Dzięki tym zabiegom Syria zyskuje na arenie międzynarodowej. Nawet Europa patrzy na Asada życzliwiej, szczególnie po tym, jak podczas pogrzebu Jana Pawła II podał rękę prezydentowi Izraela.
Irański szach Mohamed Ahmadineżad
- jak pisał "Time" - jest prezydentem, jakiego Iran nie zaznał: wojowniczy, a innym razem naiwny, fundamentalista i nacjonalista. Podczas negocjacji w sprawie prawa Teheranu do wzbogacania uranu udowadnia, że jest mistrzem wodzenia Zachodu za nos. Jeśli mu się uda dopiąć swego, może doprowadzić do wyścigu zbrojeń nuklearnych na Bliskim Wschodzie.
Wybuchowy Kim
Kim Dzong Il zabłysnął brakiem taktu, wpraszając się do salonu mocarstw nuklearnych. Politykom na ratunek przyszli naukowcy, którzy orzekli, że koreańska bomba była niewypałem. W efekcie Kim czeka w przedsionku. Gdy w 1994 r. zmarł jego ojciec, Kim Dzong Il został przywódcą Korei Północnej. Fakt, że nie przyjął oficjalnych tytułów ojca, może świadczyć o tym, że ma problem z umocnieniem swej władzy.
Car na zakręcie
Władimir Putin to ideał mężczyzny - wynika z jego oficjalnych biografii. Przystojny, nie nadużywa alkoholu, lubi sport (od dzieciństwa ćwiczy sambo), jest praktykującym członkiem Kościoła prawosławnego. Tylko w polityce mu ostatnio nie idzie - po zabójstwie Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki jego akcje na Zachodzie stoją niżej niż kiedykolwiek wcześniej.
Nowy Saddam - Muktada as-Sadr
W sierpniu 2004 r., po nieudanej próbie powstania, wydawał się politycznym trupem. Przyłączył się jednak do kierowanego przez USA procesu przekazywania władzy, choć jest zajadłym przeciwnikiem Ameryki. Dzięki temu sześcioma ministerstwami kierują zwolennicy As-Sadra, a od jego poparcia zależy przetrwanie rządu. Jeśli jest w Iraku kandydat na dyktatora, to właśnie niedouczony szyicki duchowny, o którym trzy lata temu prawie nikt nie słyszał.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.