Rosyjski imperializm żywi się kompleksami i poczuciem braku bezpieczeństwa
Na Zachodzie w środowiskach słabo znających historię słyszy się opinię, że źródłem rosyjskiej wojowniczości jest poczucie braku bezpieczeństwa rzekomo spowodowane licznymi najazdami na Rosję. Pierwszy był najazd Mongołów w XIII wieku, po którym Rosja została ujarzmiona niemal na 250 lat. Gdy Mongołowie panowali w Rosji, Niemcy i Szwedzi najechali jej ziemie na północnym zachodzie. W XV wieku Rosja borykała się z najazdami muzułmanów, Polaków i Szwedów. W 1812 r. próbowała ją podbić armia Napoleona, a w 1915 r. - Niemcy. W latach 1941-1944 kraj spustoszyła inwazja nazistów. Każde państwo, które tak wiele wycierpiało z powodu obcych najazdów, może popaść w swoistą paranoję. Tak się to tłumaczy.
Duma podbojów
Choć Rosja ucierpiała od wielu obcych najazdów, sama też często była winna agresji. Już w XVII wieku była największym krajem na świecie i takim pozostaje do dziś. Rozsądnym wytłumaczeniem jest twierdzenie, że kraj ten nie mógłby objąć tak wielkiego obszaru, gdyby pozostawał jedynie przedmiotem obcych inwazji. Naród rosyjski nie pochodzi z obszaru, który jest dzisiejszą Rosją. Tysiąc lat temu przodkowie Rosjan wywędrowali z Europy Środkowej i opanowali ziemie zamieszkiwane przez Finów i Litwinów. W połowie XVI wieku Rosja podbiła muzułmańskie chanaty Kazania i Astrachania, otworzywszy sobie drogę do bezkresnej Syberii. W wieku XVII Moskwa przyłączyła do swego państwa wschodnią Ukrainę, a w następnym stuleciu - dzisiejszy Kazachstan, region nadbałtycki i większość Rzeczypospolitej Polskiej. Kaukaz został podbity w pierwszej połowie XIX stulecia, niedługo później - Turkiestan. W wyniku II wojny światowej Rosja (ZSRR) opanowała de facto, choć nie de iure, większość Europy Wschodniej i terytoria na Dalekim Wschodzie.
Rosjanie są dumni ze swych podbojów i czczą władców, którzy ich dokonali, szczególnie Piotra Wielkiego i Stalina. Czczą ich bardziej niż przywódców, którzy obdarzyli ich wolnością oraz politycznymi i obywatelskimi swobodami. Tęsknota, którą 74 proc. Rosjan odczuwa za ZSRR, jest w niemałym stopniu wynikiem poczucia utraty imperialnej wielkości. Duma, z jaką Rosjanie odnoszą się do wielkości swego kraju, może być rozumiana jako rekompensata za poczucie niższości w innych sferach. Według ośrodka Validata, w przeciwieństwie do narodów Zachodu Rosjanie cierpią na ostry kompleks niższości. Z tego powodu aż 78 proc. spośród nich upiera się przy twierdzeniu, że Rosja musi być "wielkim mocarstwem", bo tylko taki status może zapewnić rosyjskiemu państwu poważanie i bojaźń innych narodów oraz uznanie narodu rosyjskiego za równy im albo ich przewyższający.
Potrzeba psychologicznej kompensacji za poczucie niższości nie jest jednak jedynym powodem tego, że Rosjanom tak trudno się rozstać z imperium. Równie ważna jest utrata tożsamości narodowej. Gdy zachodnie mocarstwa rozpoczęły imperialne podboje, były już ukształtowanymi państwami narodowymi, z ugruntowanym poczuciem etnicznej tożsamości. Posiadanie kolonii mogło zwiększyć ich prestiż, stanowić wentyl dla przeludnienia i przysparzać bogactw, lecz nie czyniło ich bardziej Hiszpanami czy Anglikami. Tym bardziej że położenie Europy na skraju wielkiego kontynentu euroazjatyckiego kierowało imperialną ekspansję państw Zachodu ku krajom zamorskim: metropolie imperiów i ich kolonie rozdzielały oceany. Z tego powodu dekolonializacja, która objęła mocarstwa zachodnie w połowie XX wieku, przebiegała na ogół bezkonfliktowo.
W Rosji ewolucja historyczna i geografia sprzęgły się, mieszając procesy budowy imperium i kształtowania się narodu. Gdy w połowie XVI stulecia Moskwa podbiła Kazań, pojęcie narodu rosyjskiego zaczęło się dopiero wyłaniać ze wspólnoty prawosławnej. Jeszcze w XX wieku Rosjanie nie zdawali sobie sprawy, że sprawują rządy nad imperium. Fałszywa koncepcja "narodu radzieckiego", propagowana przez komunistów, jeszcze bardziej zacierała różnice między narodowością a imperium. Przypominam sobie rozmowę, którą przeprowadziłem pół wieku temu z Aleksandrem Kiereńskim, szefem państwa rosyjskiego w 1917 r. Właśnie opublikowałem swą pierwszą książkę "Tworzenie się Związku Radzieckiego", która traktowała o upadku imperium carskiego w czasie rewolucji rosyjskiej i odbudowie tego imperium przez sowiecki reżim. Gdy powiedziałem Kiereńskiemu, że piszę o kwestii narodowej, wydawał się zdziwiony. Dodał, że nie dostrzegał takiej kwestii na Ukrainie ani w Azji Środkowej, bo w tamtejszych miastach słyszał tylko mowę rosyjską.
Brak świadomości dużej części Rosjan, że rządzą wieloma narodami nierosyjskimi (według spisu ludności ZSRR z 1926 r., jedynie 54 proc. obywateli kraju stanowili Rosjanie), miał poważne konsekwencje. Gdy w 1991 r. ZSRR się rozpadł, Rosjanie zrozumieli, że utracili imperium i nie do końca wiedzą, kim są. Aby odzyskać zachwianą tożsamość, popierają teraz wysiłki rządu Władimira Putina zmierzające do odbudowy rosyjskiej hegemonii nad "bliską zagranicą".
Takie jest uzasadnienie niechęci, z jaką Rosja rozstaje się z byłymi posiadłościami. Wielka Brytania nie miesza się w sprawy Indii, Holandia nie interweniuje w Indonezji. Ale Rosja wykorzystuje wszelkie środki nacisku, by jej dawne kolonie nie poszły własną drogą, a szczególnie by nie związały się sojuszem z Zachodem.
Najgorszym ciosem w zbiorową psychikę Rosjan była utrata Ukrainy. Rosja zdobywała ją w kilku etapach przez cztery stulecia. Ukraina lewobrzeżna, w tym Kijów, stała się rosyjska w wyniku traktatu z 1667 r. zawartego między Moskwą a Polską. Ukraina prawobrzeżna została zaanektowana przez Rosję w drugim rozbiorze Polski (1793 r.). Galicja zaś, kiedyś austriacka, potem polska, dostała się pod panowanie rosyjskie w wyniku tajnego paktu między Hitlerem a Stalinem w 1939 r. Utrata Ukrainy jest podwójnie bolesna dla Rosji. Pierwszy powód to historia. Ukraina, wraz z Kijowem, była kolebką państwa rosyjskiego założonego przez Normanów, a potem zburzonego przez Mongołów. Po drugie, Ukraina - i pod panowaniem carów, i komunistów - odgrywała ważną rolę w gospodarce Rosji, będąc jej spichlerzem i zapleczem przemysłowym.
Trudne rozstania
Rosja pod rządami Putina podejmowała różne kroki, by odzyskać Ukrainę. Zaangażowano w tym celu rosyjską mniejszość w przemysłowym regionie Ukrainy Wschodniej: w skali całego kraju Rosjanie stanowią jedną szóstą ukraińskiej ludności i są zwolennikami ścisłych związków z Moskwą. Głośna próba mieszania się w politykę niepodległej Ukrainy nastąpiła w 2004 r., gdy Moskwa poparła prorosyjskiego kandydata na prezydenta Wiktora Janukowycza w sfałszowanych wyborach. Próba nie udała się z powodu masowego poparcia Ukraińców dla Wiktora Juszczenki. Determinacja Moskwy była jednak tak silna, że próbowano otruć Juszczenkę i odciąć dopływ gazu na Ukrainę w środku zimy. Rurociągi, które wówczas (na krótko) wyłączono, dostarczają też gaz ziemny z Rosji do Europy Zachodniej.
Nieszczęśliwie dla Ukraińców podziały polityczne w ich rządzie i parlamencie zmusiły prezydenta Juszczenkę do mianowania premierem swego prorosyjskiego rywala - Janukowycza. Po tej decyzji stosunki między Kijowem a Moskwą stały się mniej napięte, lecz Moskwa utrzymuje potężną dźwignię nacisku na południowego sąsiada, kontrolując większość dostaw nośników energii.
Rosji trudno się też rozstać z Gruzją. Konflikt z tym kaukaskim narodem nie ma uzasadnienia historycznego ani gospodarczego. Rosja wchłonęła Gruzję, kraj o odmiennej kulturze i języku, dwieście lat temu. Gruzja jest raczej uboga, nie ma surowców, których Rosja mogłaby jej zazdrościć. Graniczy jednak z Turcją i znajduje się blisko Iranu - jest więc bramą na Bliski Wschód. Rosja naciska Gruzję na wiele sposobów. Utrzymuje swe garnizony wojskowe długo po obietnicy ich wycofania. Popiera ruchy niepodległościowe w Abchazji i Osetii Południowej (prowincje te są już dla Gruzji stracone). Ostatnio, w odpowiedzi na aresztowanie w Gruzji czterech rosyjskich oficerów obwinionych o szpiegostwo, Moskwa odcięła połączenia kolejowe i pocztowe z tym krajem. Wybór na stanowisko prezydenta Michaiła Saakaszwilego, polityka wykształconego w USA, pogorszył stosunki gruzińsko-rosyjskie, gdyż Moskwa obawia się - nie bez racji - że prezydent pragnie wydostać swój kraj z orbity rosyjskiej i przyłączyć go do NATO.
Są też inne regiony, w których rosyjskie ambicje wywołują napięcia. Jednym z nich jest Mołdawia, którą ZSRR uzyskał od Rumunii w 1940 r. jako dar od Hitlera. Od czasu gdy w 1991 r. Republika Mołdowa zadeklarowała niepodległość, Rosja próbuje ją rozbić, tworząc separatystyczną enklawę rosyjską - Republikę Naddniestrzańską. Na Łotwie i w Estonii, maleńkich państwach z nieliczną ludnością, z których władze ZSRR deportowały za czasów Stalina dziesiątki tysięcy rdzennych mieszkańców, zasiedlając je Rosjanami, Moskwa stale miesza się do spraw wewnętrznych, działając jako "opiekun" rosyjskiej mniejszości.
Poronione ambicje
Nie darzę sympatią żadnego z tych przejawów odrodzonego rosyjskiego imperializmu. I myślę, że są szkodliwe nie tylko dla sąsiadów Rosji, lecz i dla samej Rosji, odwracając uwagę Rosjan od potrzeby stworzenia demokratycznego państwa prawa ze zdrową i szybko rosnącą gospodarką. Rosyjskie ambicje, by stać się ponownie "wielkim mocarstwem", uważam za poronione pomysły. Myślę jednak, że trzeba wykazać pewne zrozumienie dla rosyjskich obaw o bezpieczeństwo. USA jednostronnie ogłosiły w 1823 r. doktrynę Monroego, która zakazywała Europie mieszania się do rządów na półkuli zachodniej. Rosja, z jej ogromną granicą państwową od Bałtyku po Pacyfik, ma także problemy z bezpieczeństwem narodowym. Rosja ma również prawo do pewnego rodzaju własnej doktryny Monroego.
W latach 90., ku niezadowoleniu mych przyjaciół, sprzeciwiałem się przyjęciu Polski do NATO, bo mogłoby to rozdrażnić rosyjską paranoję i wzmóc rosyjski nacjonalizm (dwie trzecie Rosjan uważało wtedy, że Zachód, szczególnie USA i inne państwaNATO, to główny wróg Rosji). Rozprzestrzenianie się NATO na wschód sprawia, że miliony Rosjan mają wrażenie, że wrogi im Zachód pragnie ich otoczyć. Moim zdaniem, zamiast izolować Rosję, trzeba ją wciągnąć w orbitę cywilizacji zachodniej. Z tych powodów zdecydowanie przeciwstawiłbym się włączeniu Ukrainy czy Gruzji do NATO. Uważam, że nie zwiększy to ich bezpieczeństwa, bo nie grozi im inwazja, lecz przewrót wewnętrzny, któremu sojusz nie zdoła zapobiec.
Przeciwstawiając się brutalnym naciskom Rosji na kraje "bliskiej zagranicy", Zachód powinien połączyć twardą odpowiedź ze zrozumieniem uzasadnionych obaw Rosji o bezpieczeństwo w jej regionie. Inne postępowanie może doprowadzić do powstania w Rosji niebezpiecznej, jeszcze bardziej agresywnej, faszystowskiej dyktatury.
Duma podbojów
Choć Rosja ucierpiała od wielu obcych najazdów, sama też często była winna agresji. Już w XVII wieku była największym krajem na świecie i takim pozostaje do dziś. Rozsądnym wytłumaczeniem jest twierdzenie, że kraj ten nie mógłby objąć tak wielkiego obszaru, gdyby pozostawał jedynie przedmiotem obcych inwazji. Naród rosyjski nie pochodzi z obszaru, który jest dzisiejszą Rosją. Tysiąc lat temu przodkowie Rosjan wywędrowali z Europy Środkowej i opanowali ziemie zamieszkiwane przez Finów i Litwinów. W połowie XVI wieku Rosja podbiła muzułmańskie chanaty Kazania i Astrachania, otworzywszy sobie drogę do bezkresnej Syberii. W wieku XVII Moskwa przyłączyła do swego państwa wschodnią Ukrainę, a w następnym stuleciu - dzisiejszy Kazachstan, region nadbałtycki i większość Rzeczypospolitej Polskiej. Kaukaz został podbity w pierwszej połowie XIX stulecia, niedługo później - Turkiestan. W wyniku II wojny światowej Rosja (ZSRR) opanowała de facto, choć nie de iure, większość Europy Wschodniej i terytoria na Dalekim Wschodzie.
Rosjanie są dumni ze swych podbojów i czczą władców, którzy ich dokonali, szczególnie Piotra Wielkiego i Stalina. Czczą ich bardziej niż przywódców, którzy obdarzyli ich wolnością oraz politycznymi i obywatelskimi swobodami. Tęsknota, którą 74 proc. Rosjan odczuwa za ZSRR, jest w niemałym stopniu wynikiem poczucia utraty imperialnej wielkości. Duma, z jaką Rosjanie odnoszą się do wielkości swego kraju, może być rozumiana jako rekompensata za poczucie niższości w innych sferach. Według ośrodka Validata, w przeciwieństwie do narodów Zachodu Rosjanie cierpią na ostry kompleks niższości. Z tego powodu aż 78 proc. spośród nich upiera się przy twierdzeniu, że Rosja musi być "wielkim mocarstwem", bo tylko taki status może zapewnić rosyjskiemu państwu poważanie i bojaźń innych narodów oraz uznanie narodu rosyjskiego za równy im albo ich przewyższający.
Potrzeba psychologicznej kompensacji za poczucie niższości nie jest jednak jedynym powodem tego, że Rosjanom tak trudno się rozstać z imperium. Równie ważna jest utrata tożsamości narodowej. Gdy zachodnie mocarstwa rozpoczęły imperialne podboje, były już ukształtowanymi państwami narodowymi, z ugruntowanym poczuciem etnicznej tożsamości. Posiadanie kolonii mogło zwiększyć ich prestiż, stanowić wentyl dla przeludnienia i przysparzać bogactw, lecz nie czyniło ich bardziej Hiszpanami czy Anglikami. Tym bardziej że położenie Europy na skraju wielkiego kontynentu euroazjatyckiego kierowało imperialną ekspansję państw Zachodu ku krajom zamorskim: metropolie imperiów i ich kolonie rozdzielały oceany. Z tego powodu dekolonializacja, która objęła mocarstwa zachodnie w połowie XX wieku, przebiegała na ogół bezkonfliktowo.
W Rosji ewolucja historyczna i geografia sprzęgły się, mieszając procesy budowy imperium i kształtowania się narodu. Gdy w połowie XVI stulecia Moskwa podbiła Kazań, pojęcie narodu rosyjskiego zaczęło się dopiero wyłaniać ze wspólnoty prawosławnej. Jeszcze w XX wieku Rosjanie nie zdawali sobie sprawy, że sprawują rządy nad imperium. Fałszywa koncepcja "narodu radzieckiego", propagowana przez komunistów, jeszcze bardziej zacierała różnice między narodowością a imperium. Przypominam sobie rozmowę, którą przeprowadziłem pół wieku temu z Aleksandrem Kiereńskim, szefem państwa rosyjskiego w 1917 r. Właśnie opublikowałem swą pierwszą książkę "Tworzenie się Związku Radzieckiego", która traktowała o upadku imperium carskiego w czasie rewolucji rosyjskiej i odbudowie tego imperium przez sowiecki reżim. Gdy powiedziałem Kiereńskiemu, że piszę o kwestii narodowej, wydawał się zdziwiony. Dodał, że nie dostrzegał takiej kwestii na Ukrainie ani w Azji Środkowej, bo w tamtejszych miastach słyszał tylko mowę rosyjską.
Brak świadomości dużej części Rosjan, że rządzą wieloma narodami nierosyjskimi (według spisu ludności ZSRR z 1926 r., jedynie 54 proc. obywateli kraju stanowili Rosjanie), miał poważne konsekwencje. Gdy w 1991 r. ZSRR się rozpadł, Rosjanie zrozumieli, że utracili imperium i nie do końca wiedzą, kim są. Aby odzyskać zachwianą tożsamość, popierają teraz wysiłki rządu Władimira Putina zmierzające do odbudowy rosyjskiej hegemonii nad "bliską zagranicą".
Takie jest uzasadnienie niechęci, z jaką Rosja rozstaje się z byłymi posiadłościami. Wielka Brytania nie miesza się w sprawy Indii, Holandia nie interweniuje w Indonezji. Ale Rosja wykorzystuje wszelkie środki nacisku, by jej dawne kolonie nie poszły własną drogą, a szczególnie by nie związały się sojuszem z Zachodem.
Najgorszym ciosem w zbiorową psychikę Rosjan była utrata Ukrainy. Rosja zdobywała ją w kilku etapach przez cztery stulecia. Ukraina lewobrzeżna, w tym Kijów, stała się rosyjska w wyniku traktatu z 1667 r. zawartego między Moskwą a Polską. Ukraina prawobrzeżna została zaanektowana przez Rosję w drugim rozbiorze Polski (1793 r.). Galicja zaś, kiedyś austriacka, potem polska, dostała się pod panowanie rosyjskie w wyniku tajnego paktu między Hitlerem a Stalinem w 1939 r. Utrata Ukrainy jest podwójnie bolesna dla Rosji. Pierwszy powód to historia. Ukraina, wraz z Kijowem, była kolebką państwa rosyjskiego założonego przez Normanów, a potem zburzonego przez Mongołów. Po drugie, Ukraina - i pod panowaniem carów, i komunistów - odgrywała ważną rolę w gospodarce Rosji, będąc jej spichlerzem i zapleczem przemysłowym.
Trudne rozstania
Rosja pod rządami Putina podejmowała różne kroki, by odzyskać Ukrainę. Zaangażowano w tym celu rosyjską mniejszość w przemysłowym regionie Ukrainy Wschodniej: w skali całego kraju Rosjanie stanowią jedną szóstą ukraińskiej ludności i są zwolennikami ścisłych związków z Moskwą. Głośna próba mieszania się w politykę niepodległej Ukrainy nastąpiła w 2004 r., gdy Moskwa poparła prorosyjskiego kandydata na prezydenta Wiktora Janukowycza w sfałszowanych wyborach. Próba nie udała się z powodu masowego poparcia Ukraińców dla Wiktora Juszczenki. Determinacja Moskwy była jednak tak silna, że próbowano otruć Juszczenkę i odciąć dopływ gazu na Ukrainę w środku zimy. Rurociągi, które wówczas (na krótko) wyłączono, dostarczają też gaz ziemny z Rosji do Europy Zachodniej.
Nieszczęśliwie dla Ukraińców podziały polityczne w ich rządzie i parlamencie zmusiły prezydenta Juszczenkę do mianowania premierem swego prorosyjskiego rywala - Janukowycza. Po tej decyzji stosunki między Kijowem a Moskwą stały się mniej napięte, lecz Moskwa utrzymuje potężną dźwignię nacisku na południowego sąsiada, kontrolując większość dostaw nośników energii.
Rosji trudno się też rozstać z Gruzją. Konflikt z tym kaukaskim narodem nie ma uzasadnienia historycznego ani gospodarczego. Rosja wchłonęła Gruzję, kraj o odmiennej kulturze i języku, dwieście lat temu. Gruzja jest raczej uboga, nie ma surowców, których Rosja mogłaby jej zazdrościć. Graniczy jednak z Turcją i znajduje się blisko Iranu - jest więc bramą na Bliski Wschód. Rosja naciska Gruzję na wiele sposobów. Utrzymuje swe garnizony wojskowe długo po obietnicy ich wycofania. Popiera ruchy niepodległościowe w Abchazji i Osetii Południowej (prowincje te są już dla Gruzji stracone). Ostatnio, w odpowiedzi na aresztowanie w Gruzji czterech rosyjskich oficerów obwinionych o szpiegostwo, Moskwa odcięła połączenia kolejowe i pocztowe z tym krajem. Wybór na stanowisko prezydenta Michaiła Saakaszwilego, polityka wykształconego w USA, pogorszył stosunki gruzińsko-rosyjskie, gdyż Moskwa obawia się - nie bez racji - że prezydent pragnie wydostać swój kraj z orbity rosyjskiej i przyłączyć go do NATO.
Są też inne regiony, w których rosyjskie ambicje wywołują napięcia. Jednym z nich jest Mołdawia, którą ZSRR uzyskał od Rumunii w 1940 r. jako dar od Hitlera. Od czasu gdy w 1991 r. Republika Mołdowa zadeklarowała niepodległość, Rosja próbuje ją rozbić, tworząc separatystyczną enklawę rosyjską - Republikę Naddniestrzańską. Na Łotwie i w Estonii, maleńkich państwach z nieliczną ludnością, z których władze ZSRR deportowały za czasów Stalina dziesiątki tysięcy rdzennych mieszkańców, zasiedlając je Rosjanami, Moskwa stale miesza się do spraw wewnętrznych, działając jako "opiekun" rosyjskiej mniejszości.
Poronione ambicje
Nie darzę sympatią żadnego z tych przejawów odrodzonego rosyjskiego imperializmu. I myślę, że są szkodliwe nie tylko dla sąsiadów Rosji, lecz i dla samej Rosji, odwracając uwagę Rosjan od potrzeby stworzenia demokratycznego państwa prawa ze zdrową i szybko rosnącą gospodarką. Rosyjskie ambicje, by stać się ponownie "wielkim mocarstwem", uważam za poronione pomysły. Myślę jednak, że trzeba wykazać pewne zrozumienie dla rosyjskich obaw o bezpieczeństwo. USA jednostronnie ogłosiły w 1823 r. doktrynę Monroego, która zakazywała Europie mieszania się do rządów na półkuli zachodniej. Rosja, z jej ogromną granicą państwową od Bałtyku po Pacyfik, ma także problemy z bezpieczeństwem narodowym. Rosja ma również prawo do pewnego rodzaju własnej doktryny Monroego.
W latach 90., ku niezadowoleniu mych przyjaciół, sprzeciwiałem się przyjęciu Polski do NATO, bo mogłoby to rozdrażnić rosyjską paranoję i wzmóc rosyjski nacjonalizm (dwie trzecie Rosjan uważało wtedy, że Zachód, szczególnie USA i inne państwaNATO, to główny wróg Rosji). Rozprzestrzenianie się NATO na wschód sprawia, że miliony Rosjan mają wrażenie, że wrogi im Zachód pragnie ich otoczyć. Moim zdaniem, zamiast izolować Rosję, trzeba ją wciągnąć w orbitę cywilizacji zachodniej. Z tych powodów zdecydowanie przeciwstawiłbym się włączeniu Ukrainy czy Gruzji do NATO. Uważam, że nie zwiększy to ich bezpieczeństwa, bo nie grozi im inwazja, lecz przewrót wewnętrzny, któremu sojusz nie zdoła zapobiec.
Przeciwstawiając się brutalnym naciskom Rosji na kraje "bliskiej zagranicy", Zachód powinien połączyć twardą odpowiedź ze zrozumieniem uzasadnionych obaw Rosji o bezpieczeństwo w jej regionie. Inne postępowanie może doprowadzić do powstania w Rosji niebezpiecznej, jeszcze bardziej agresywnej, faszystowskiej dyktatury.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.