Gdy minister zdrowia w ubiegły wtorek w porannej audycji TVN powiedział, że nie wybiera się do Centrum Zdrowia Dziecka, bo nie jest stroną w konflikcie pielęgniarek z dyrekcją szpitala, zapewne nawet nie przypuszczał, że już za kilka godzin będzie przekraczał próg placówki w Międzylesiu. Co go skłoniło do błyskawicznej zmiany zdania? – Pani premier poprosiła go o informację na temat sytuacji w Centrum Zdrowia Dziecka, co w języku partyjnym oznacza, że został wezwany na dywanik i dostał reprymendę za złe załatwianie tej sprawy – śmieje się jeden z polityków PiS. Ale tak naprawdę partii rządzącej wcale nie jest do śmiechu.
Dla socjalnego oblicza rządu Beaty Szydło strajk pielęgniarek, które odeszły od łóżek chorych dzieci, może być szczególnie rujnujący. Tym bardziej że minister wypowiadał się o strajkujących dosyć oschle. Mówił, że chodzi im po prostu o kasę, a przecież ich zarobki na tle pensji pielęgniarek z innych placówek są stosunkowo wysokie, i krytykował odejście od łóżek pacjentów. – Zgotował nam dramat wizerunkowy, który premier musiała szybko odkręcać – mówi inny z naszych rozmówców. – Wyszedł z niego brak doświadczenia politycznego. Zapewne dlatego pani premier wystąpiła razem z ministrem Radziwiłłem na konferencji prasowej i mówiła, że osiągnięcie porozumienia jest koniecznością.
PiS ma już doświadczenia z protestem pielęgniarek i dobrze wie, jakie to może mieć skutki. Kiedy premierem był Jarosław Kaczyński, przed jego kancelarią wyrosło tzw. białe miasteczko. Partia rządząca dosyć długo starała się je ignorować. Na tamtym strajku wyrosła politycznie późniejsza premier Ewa Kopacz, białe miasteczko nadwyrężyło poparcie społeczne dla partii rządzącej, a PiS i tak musiał się ugiąć pod żądaniami sióstr. – Pan minister Radziwiłł przyjął taką strategię działania i to jest jego prawo – mówi Bolesław Piecha (PiS), były wiceminister zdrowia. – My w takich sytuacjach reagowaliśmy bardzo szybko. Z doświadczenia wiem, że unikanie dialogu nie jest dobrą metodą, bo tylko powiększa napięcia.
– Bycie ministrem zdrowia to nie tylko komentowanie, ale też trudne decyzje. Pan minister przekonał się o tym dopiero we wtorek – mówi z satysfakcją Bartosz Arłukowicz z PO, który sam był ministrem zdrowia, zresztą niezbyt dobrze ocenianym przez obywateli i opozycję. Były szef resortu zdrowia dodaje, że ta funkcja niezależnie od opcji politycznej jest trudna. – Kiedy pan minister Radziwiłł był w samorządzie lekarskim, z dużą łatwością formułował tezy, co do których dziś prosi, by ich nie formułować – zaznacza Arłukowicz. – Osobiście go lubię i cenię, dlatego martwi mnie, że się w jakimś sensie podkłada – mówi jeden z lekarzy. – Nawet jeżeli dostał dyspozycje, że rząd nie ma być stroną w tej sprawie, to powinien szybko pojechać do centrum. Bo wtedy więcej można zyskać. Później emocje są coraz większe, a każdy chce wyjść z twarzą z sytuacji. Tymczasem im dłużej strajk trwa, tym trudniej go zakończyć. Strajk pielęgniarek to wynik problemów Centrum Zdrowia Dziecka. Szpital jest zadłużony po uszy. Według Mariana Zembali, poprzednika Radziwiłła w resorcie zdrowia, procedury w szpitalach klinicznych wyceniane są zbyt nisko, stąd narastający dług centrum. – Kiedy byłem ministrem, podjąłem się oddłużenia szpitala, ale sytuacja nadal jest trudna – mówi były minister Marian Zembala. – Dziś już nie można zdać się tylko na decyzje lokalne, ponieważ one nie przyniosą dyrekcji dodatkowych środków finansowych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.