Blisko 800 tys. Ukraińców ratuje polskie firmy, zapewniając stałą siłę roboczą. Resort rodziny i pracy chce od stycznia 2017 r. ograniczyć te zezwolenia, wierząc, że miejsce Ukraińców zajmą Polacy. Ale pewniejsze jest, że pracę stracą jedni i drudzy. Na temat projektu w rządzie rozgorzał ostry konflikt.
Trudno o większe szczęście w nieszczęściu. Wojna i bieda wygnały ponad 2 mln Ukraińców z domów. Gdyby nie wyemigrowali na Zachód, nie mieliby za co utrzymać rodzin. W tym samym czasie z Polski wyjechały już blisko 3 mln młodych ludzi, szukając szczęścia w Londynie, Paryżu, Amsterdamie. Gdyby ich miejsca nie zajmowali dziś Ukraińcy, wiele naszych sklepów zostałoby bez sprzedawców, nasze restauracje bez kelnerów, osoby starsze bez opieki, a pola truskawek i porzeczek gniłyby w słońcu. Statystyki Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pokazują, że w 2015 r. zarejestrowano 782 222 oświadczenia o chęci zatrudnienia cudzoziemca. Większość, bo aż 762 700, dotyczyła obywateli Ukrainy. Dla porównania – w 2014 r. oświadczeń dla Ukraińców było 372 946, czyli ponad połowę mniej. Ten jeden dokument plus wiza pobytowa pozwalają obywatelom Ukrainy, Rosji, Białorusi i Gruzji pracować przez sześć miesięcy w ciągu kolejnych 12. Jeśli ktoś chce być zatrudniony dłużej, musi już starać się o zezwolenie na pracę. Jak nam tłumaczyli zatrudnieni w Polsce Ukraińcy: – W praktyce wygląda to tak, że jak jedna osoba wyjeżdża, to na jej miejsce przyjeżdża kolejna, z którą znów wymienia się za kolejne pół roku.
Z tego rozwiązania zazwyczaj korzystają opiekunki osób starszych, sprzątaczki oraz budowlańcy. Dla zatrudnionych jest to dość uciążliwe, ale i tak lepsze niż wcześniej, kiedy obcokrajowcy mogli pracować przez trzy miesiące w ciągu kolejnych sześciu miesięcy. Z danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wynika, że w 2015 r. wśród wszystkich zarejestrowanych oświadczeń aż 213 398 dotyczyło osób, które miały już wydaną wizę pobytową. A to pewnie oznacza, że większość z nich podejmowała pracę w Polsce już po raz kolejny. Ale rząd nie byłby rządem, gdyby nie chciał majstrować przy dotychczasowych przepisach. W przygotowanym przez resort rodziny i pracy projekcie nowelizacji ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy znalazły się zapisy o ponownym usztywnieniu zasad zatrudniania osób zamieszkujących poza granicami UE. Jak wynika z informacji „Wprost”, projekt ostro krytykuje wicepremier Mateusz Morawiecki oraz minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak. Szefowa resortu rodziny i pracy ma się zasłaniać regulacjami unijnymi, które nakazują Polsce przyjęcie takiego rozwiązania. W rzeczywistości jednak żadna dyrektywa tego nie reguluje.
Gnijące truskawki
Nowelizacja przepisów zakłada, że zamiast oświadczeń od przyszłego roku będą zezwolenia na pracę krótkoterminową (wydawane na sześć miesięcy) i sezonową (ośmiomiesięczne). Zezwolenie na pracę sezonową będzie dotyczyło tylko rolnictwa, ogrodnictwa i turystyki. O takie zezwolenie będą się mogli ubiegać nie tylko Ukraińcy czy Rosjanie, ale wszyscy obywatele państw nienależących do Unii Europejskiej. Występujący o zezwolenie pracodawca będzie musiał przeprowadzić tzw. test rynku pracy, a więc dowieść, że na dane miejsce pracy nie było chętnych Polaków. W praktyce oznacza to, że będzie musiał dać najpierw ogłoszenie do urzędu pracy. Jeśli pośredniak nie znajdzie dla niego odpowiedniego kandydata na to stanowisko, dopiero wówczas będzie mógł zacząć myśleć o powierzeniu pracy chętnemu cudzoziemcowi. Cudzoziemiec będzie pracował na identycznych zasadach jak Polacy, tj. na podstawie umowy o pracę i nie można mu będzie zaproponować wynagrodzenia poniżej pensji minimalnej. Co więcej, nie wolno go będzie zatrudnić także za mniejsze pieniądze, niż dostają pracujący na podobnych stanowiskach Polacy. Sprawdzane będą także ich warunki zakwaterowania. Z kolei obywatele sześciu państw, które do tej pory korzystały z procedury oświadczeń, będą mogli ubiegać się o uproszczone zezwolenie na pracę krótkoterminową, które obejmie również inne branże niż przy pracy sezonowej i w dodatku będzie wyłączone spod testu rynku pracy. – Teoretycznie nic się nie powinno zmienić, ale jestem przekonany, że procedura się wydłuży. Obecnie zezwolenie na pracę powinno być wydane w ciągu 30 dni. W praktyce jednak trwa to zawsze kilka miesięcy. Chętnych jest za dużo, a obsługujących ich urzędników za mało. A potem trzeba jeszcze odstać swoje w kolejce po wizę – mówi Tomasz Dudek z agencji pracy OTTO. Jego zdaniem wydłużenie tej procedury może być szczególnie uciążliwe w branżach, w których „z dnia na dzień” potrzeba rąk do pracy, np. w ogrodnictwie. – Zanim uda się przebrnąć przez całą tę procedurę, truskawki zgniją na krzakach – mówi Dudek.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.