Co jakiś czas w Polsce pojawia się plan i w zależności od tego, kto nad nim pracował, spotyka się albo z bezkrytycznym entuzjazmem, albo równie radykalną krytyką. Plan Morawieckiego należy do tej drugiej kategorii, choć był zaskoczeniem dla większości analityków ekonomicznych i komentatorów politycznych. Do pierwszej kategorii należały natomiast plany Hausnera i Boniego, więc zatrzymajmy się przy nich na chwilę. Przy planie Hausnera pracowała chyba większość profesury ekonomicznej w Polsce wspierana hojnym grantem od rządu japońskiego. Ukazały się liczne publikacje, odbyło wiele profesjonalnych dyskusji, wsparcie zapewniały firmy PR, budując wrażenie bezalternatywnej przyszłości – albo plan Hausnera, albo kryzys finansów publicznych i atak spekulacyjny na Polskę. Co zabawne, tym ostatnim straszyli polityków zaangażowani ekonomiści bankowi. Plan miał jednak istotną wadę dla każdego, kto choć trochę znał się na reformach makroekonomicznych – propozycje redukcji wydatków były mało wiarygodne, w przeciwieństwie do bardzo wiarygodnych pomysłów na podwyżki podatków i składek. Wystarczyło więc, że opozycja (wtedy PO) powiedziała „sprawdzam”, deklarując wsparcie redukcji wydatków w zamian za gwarancje Hausnera dla niezmienności stawek podatków i składek, a cały plan posypał się jak domek z kart. Wtedy nawet SLD odrzuciło w Sejmie projekt własnego ministra podwyżki składek na ZUS dla osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. Plan Hausnera był zatem ekonomiczno-polityczną fikcją. Jeszcze lepszą PR-ową zagrywką był plan Boniego współfinansowany ze środków UE, który w ogóle nie zajmował się bieżącymi reformami z uwagi na ich polityczną kontrowersyjność i strategię „ciepłej wody w kranie”.
Wytyczał natomiast wizję na rok 2030, czyli od momentu jego publikacji na 21 lat do przodu. Współpraca ekspertów przy planie Boniego była równie szeroka jak u Hausnera, a spora część nazwisk nawet się powtarzała. Mamy więc chyba w Polsce grupę zawodowych planistów, choć wydawało się, że zawód ten wraz z upadkiem PRL odszedł w niepamięć. Oddając jednak obu planom merytoryczną uczciwość, wiele z postawionych w nich diagnoz było prawidłowych. Hausner prawidłowo diagnozował przyczyny permanentnie złej sytuacji w finansach publicznych, a Boni prawidłowo identyfikował negatywne trendy w dłuższym okresie, takie jak: zła sytuacja demograficzna i zmniejszające się zasoby pracy, niska konkurencyjność gospodarki i braki w rozwoju kapitału intelektualnego, zapóźnienia infrastrukturalne czy wreszcie brak sprawnego państwa.„Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, nazywany planem Morawieckiego, w części diagnostycznej zawiera dość podobne wnioski jak plan Boniego, które zostały spięte w tezę o wpadnięciu Polski w pułapkę średniego dochodu. Również sama teza nie jest niczym nowym, skoro od kilku lat dyskutuje się o niej na świecie i w Polsce, choć może nie dotarło to jeszcze do wszystkich zwolenników zielonej wyspy i drugiego złotego wieku. O samej pułapce w przypadku Polski pisałem w felietonie w lutym br. („Pułapka średniego dochodu”) na podstawie raportu autorstwa Deloitte. O co więc chodzi z krytyką przez niektórych ekonomistów i analityków (pardon, ale polityków i dziennikarzy pomijam) planu Morawieckiego, skoro popierali plan Boniego? Odpowiem na to za chwilę. W części rekomendacyjnej planu Morawieckiego wymienionych zostało sześć filarów i powiązane z nimi cele oraz wskaźniki: (1) reindustrializacja, (2) rozwój innowacyjnych firm, (3) kapitał dla rozwoju, (4) ekspansja zagraniczna, (5) rozwój społeczny i regionalny oraz (6) sprawne państwo. Plan Morawieckiego opiera się na rozwoju finansowanym przez kapitał krajowy z uwagi na ryzyko dalszego zwiększania negatywnej międzynarodowej pozycji inwestycyjnej netto. Kapitał krajowy pochodzić ma ze źródeł publicznych i prywatnych oraz unijnych, które plan sumuje do kwoty ponad biliona złotych. Jednocześnie plan przewiduje stymulowanie oszczędności krajowych i deklaruje utrzymanie deficytu sektora finansów publicznych „na poziomie poniżej 3 proc. PKB”. Plan proponuje nie tyle prymat firm krajowych nad zagranicznymi, ile wyrównanie warunków ich działalności, które mają doprowadzić do wzrostu wielkości firm z polskim kapitałem, zwłaszcza w obszarach uznawanych przez rząd za kluczowe dla gospodarki i różnych regionów kraju (w planie wymieniane są takie przykładowe obszary inwestycyjne). Plan przewiduje wiele działań deregulacyjnych dla sektora prywatnego i zwiększających efektywność działania sektora publicznego. Przy planie Morawieckiego nie pracowały tabuny analityków teoretyków, a jego autor jest menedżerem i praktykiem, który realizował się w biznesie, zanim nie przeszedł do sektora publicznego, choć dotychczas w polskiej praktyce obowiązywał raczej odwrotny kierunek.
Plan koncentruje się głównie na mikroekonomii i zarządzaniu zasobami w horyzoncie działań do roku 2020, a więc tylko do końca kadencji obecnego parlamentu. Co bardzo istotne, wicepremierowi Morawieckiemu nie podlega Ministerstwo Finansów, a więc nie zajmuje się on sektorem finansów publicznych, ergo nie jest partnerem do dyskusji z makroekonomistami, jakkolwiek bardzo by oni tego pragnęli. Największym ryzykiem dla planu Morawieckiego nie jest jednak agresywna krytyka, ale założenie efektywności działań po stronie administracji publicznej, która nie jest zdolna do posługiwania się miękkimi instrumentami polityki ekonomicznej oraz horyzontalnej współpracy nad złożonymi politykami sektorowymi. Pierwszym praktycznym krokiem planu Morawieckiego jest konsolidacja instytucji publicznych (m.in. KUKE, BGK, PARP, PAIiIZ, ARP, PIR) w Polski Fundusz Rozwoju, który łączy funkcje banku inwestycyjnego i agencji rozwoju. Jeśli przebiegnie ona sprawnie, to zacznie się realizacja konkretnych projektów. Wtedy też dowiemy się, czy plan Morawieckiego powtórzy historię teoretycznych planów Hausnera i Boniego, czy podobnie jak plan Balcerowicza będzie zrealizowany w praktyce z korzyścią dla gospodarki.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.