Zwykły pirat drogowy może być mordercą i zwyrodnialcem, a znaną osobę tylko poniosło
Morderca za kierownicą!". „Zwyrodnialec za kółkiem zabił niewinne kobiety!". Takie tytuły można było przeczytać w tabloidach, gdy piraci drogowi tracili kontrolę nad pojazdami i zabijali przechodniów bądź powodowali śmiertelne wypadki. Kierowca ferrari, którym jechali Maciej Zientarski i Jarosław Zabiega, też zachował się jak pirat drogowy. Więcej – zachował się jak potencjalny morderca. Ale tym razem chodzi o kolegów dziennikarzy, więc tabloidy (inne media też) stały się niezwykle powściągliwe. To czysta hipokryzja. Dramat Macieja Zientarskiego i Jarosława Zabiegi oraz ich rodzin i przyjaciół nie powinien przesłonić faktu, że ferrari, którym jechali z ogromną prędkością, mogło zabić inne osoby. Auto mogło przecież przelecieć na przeciwny pas ruchu i rozbić wiele pojazdów. W ocenie tego wypadku – i innych wydarzeń, w których „nasi” zawinili – nie może być podwójnych standardów. Ale niestety są.
Wcześniej podwójne standardy stosowano wobec Otylii Jędrzejczak. Nasza niezwykle sympatyczna i zasłużona mistrzyni spowodowała wypadek, bo pędziła z prędkością około 170 km/h. Można zrozumieć współczucie dla niej, bo w kraksie zginął jej brat, ale nie zmienia to faktu, że złamała prawo. Gdy sąd wydawał wyrok, nie sposób było nie stwierdzić, że Jędrzejczak została potraktowana znacznie łagodniej niż inni piraci. Dlaczego? Bo ma wielkie sukcesy i zalety charakteru?
Jest znamienne, że w Polsce wiele znanych osób bez żenady chwali się publicznie, iż zdarza im się jeździć jak piratom i nawet jeśli zostaną schwytane przez drogówkę, bardzo często policjanci są dla nich wyrozumiali. Pobłażają im też ich przełożeni. Jak władze Prawa i Sprawiedliwości, które usprawiedliwiły posła Leonarda Krasulskiego, mimo że sąd skazał go za jazdę pod wpływem alkoholu. Podobnie władze PO były pobłażliwe wobec byłego posła i senatora Jacka Bachalskiego, który jadąc za szybko, nie zatrzymał się na wezwanie policji. Tak samo było w wypadku Marka Siwca, gdy był szefem BBN – policjanci obliczyli, że pędził 217 km/h. I za to nie dostał nawet mandatu. W wielu krajach takie wyczyny zakończyłyby karierę tych ludzi, a przynajmniej mocno ją nadwerężyły. U nas są uznawane za ekscytujące chojractwo. Przecież znanych ludzi, bohaterów masowej wyobraźni, nie obowiązują takie ograniczenia jak zwykłych śmiertelników (jak w wypadku mordercy Raskolnikowa w „Zbrodni i karze" Dostojewskiego). Tylko jak potem wytłumaczyć ofiarom i ich rodzinom, że bohater masowej wyobraźni chciał sobie jedynie zaszaleć, poszpanować czy sprawdzić, ile wyciąga „kultowe auto".
Zrównywanie postępków znanych osób ze zwykłymi śmiertelnikami uchodzi u nas za niestosowne. Można bez ograniczeń dokopywać politykom i przeciętniakom, ale już rzadko ulubionym aktorom, sportowcom czy znanym dziennikarzom. Zwykły pirat drogowy może być mordercą i zwyrodnialcem, a znaną osobę tylko poniosło. Ale przecież trzeba to zrozumieć, wszak celebrities żyją w wielkim napięciu, więc muszą je jakoś rozładować: narkotykami, alkoholem, szybką jazdą. A poza tym, gdyby byli zwyczajni, zrównoważeni i odpowiedzialni, nie przyciągaliby powszechnej uwagi. Gwiazdom i gwiazdkom wypada mieć odloty, bo to stwarza wokół nich aurę i imponuje wyznawcom. Jak w wypadku aktora Jamesa Deana, który zabił się podczas samochodowego wyścigu straceńców. Problemem jest to, że rodziny ofiar mało obchodzi, czy zabija lub okalecza osoba z aurą czy nieokrzesany cham.
Mówienie prawdy o potencjalnych czy faktycznych mordercach za kierownicą mających znane nazwiska nie powinno być niestosowne tylko z tego powodu, że często sami są ofiarami, a ich rodziny i przyjaciele przeżywają wtedy straszne dramaty. Niestosowne jest ciche wybielanie czy choćby tylko milczenie na temat winy i odpowiedzialności. To nie wyraz powściągliwości i współczucia (to jest oczywiste), lecz moralnej atrofii. Wszak w obliczu śmierci wszyscy ponoć jesteśmy równi. Sprawcy śmierci też.
Wcześniej podwójne standardy stosowano wobec Otylii Jędrzejczak. Nasza niezwykle sympatyczna i zasłużona mistrzyni spowodowała wypadek, bo pędziła z prędkością około 170 km/h. Można zrozumieć współczucie dla niej, bo w kraksie zginął jej brat, ale nie zmienia to faktu, że złamała prawo. Gdy sąd wydawał wyrok, nie sposób było nie stwierdzić, że Jędrzejczak została potraktowana znacznie łagodniej niż inni piraci. Dlaczego? Bo ma wielkie sukcesy i zalety charakteru?
Jest znamienne, że w Polsce wiele znanych osób bez żenady chwali się publicznie, iż zdarza im się jeździć jak piratom i nawet jeśli zostaną schwytane przez drogówkę, bardzo często policjanci są dla nich wyrozumiali. Pobłażają im też ich przełożeni. Jak władze Prawa i Sprawiedliwości, które usprawiedliwiły posła Leonarda Krasulskiego, mimo że sąd skazał go za jazdę pod wpływem alkoholu. Podobnie władze PO były pobłażliwe wobec byłego posła i senatora Jacka Bachalskiego, który jadąc za szybko, nie zatrzymał się na wezwanie policji. Tak samo było w wypadku Marka Siwca, gdy był szefem BBN – policjanci obliczyli, że pędził 217 km/h. I za to nie dostał nawet mandatu. W wielu krajach takie wyczyny zakończyłyby karierę tych ludzi, a przynajmniej mocno ją nadwerężyły. U nas są uznawane za ekscytujące chojractwo. Przecież znanych ludzi, bohaterów masowej wyobraźni, nie obowiązują takie ograniczenia jak zwykłych śmiertelników (jak w wypadku mordercy Raskolnikowa w „Zbrodni i karze" Dostojewskiego). Tylko jak potem wytłumaczyć ofiarom i ich rodzinom, że bohater masowej wyobraźni chciał sobie jedynie zaszaleć, poszpanować czy sprawdzić, ile wyciąga „kultowe auto".
Zrównywanie postępków znanych osób ze zwykłymi śmiertelnikami uchodzi u nas za niestosowne. Można bez ograniczeń dokopywać politykom i przeciętniakom, ale już rzadko ulubionym aktorom, sportowcom czy znanym dziennikarzom. Zwykły pirat drogowy może być mordercą i zwyrodnialcem, a znaną osobę tylko poniosło. Ale przecież trzeba to zrozumieć, wszak celebrities żyją w wielkim napięciu, więc muszą je jakoś rozładować: narkotykami, alkoholem, szybką jazdą. A poza tym, gdyby byli zwyczajni, zrównoważeni i odpowiedzialni, nie przyciągaliby powszechnej uwagi. Gwiazdom i gwiazdkom wypada mieć odloty, bo to stwarza wokół nich aurę i imponuje wyznawcom. Jak w wypadku aktora Jamesa Deana, który zabił się podczas samochodowego wyścigu straceńców. Problemem jest to, że rodziny ofiar mało obchodzi, czy zabija lub okalecza osoba z aurą czy nieokrzesany cham.
Mówienie prawdy o potencjalnych czy faktycznych mordercach za kierownicą mających znane nazwiska nie powinno być niestosowne tylko z tego powodu, że często sami są ofiarami, a ich rodziny i przyjaciele przeżywają wtedy straszne dramaty. Niestosowne jest ciche wybielanie czy choćby tylko milczenie na temat winy i odpowiedzialności. To nie wyraz powściągliwości i współczucia (to jest oczywiste), lecz moralnej atrofii. Wszak w obliczu śmierci wszyscy ponoć jesteśmy równi. Sprawcy śmierci też.
Więcej możesz przeczytać w 10/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.