Artykuł Michała Zielińskiego i Aleksandra Pińskiego „Beton na uniwersytecie" wywołał lawinę polemicznych głosów. Z większości wynika, że na uczelniach jest nawet gorzej, niż napisali autorzy „Wprost". Prezentujemy fragmenty najciekawszych polemik.
To co piszą autorzy artykułu „Beton na uniwersytecie" (nr 8), to święta prawda! Większość młodych naukowców po obronie doktoratu ucieka z kraju i nie jest to tylko kwestia niskich zarobków, ale i niewystarczających nakładów finansowych na badania naukowe. Stanowiska w instytucjach naukowych, na uniwersytetach są w większości wypadków tylko ciepłymi posadkami, a całą pracę wykonują studenci albo doktoranci. Dzięki tym nielicznym młodym ludziom, którzy jeszcze mają potrzebę własnego rozwoju, polska nauka nie zajmuje ostatniego miejsca w rankingach.
MARTA JUREK
Kilka lat temu zainstalowałem w cyberprzestrzeni kruszarkę do betonu akademickiego, która działa do dziś pod adresem www.nfa.pl. Beton akademicki został, niestety, wyprodukowany przy zastosowaniu dość skutecznych technologii, ale mimo to widać oznaki jego kruszenia. Pojawiają się rysy, a nawet szczeliny, które oczywiście można by rozsadzać dynamitem, ale nie mając zgody na stosowanie materiałów wybuchowych, staramy się je poszerzać siłą argumentów.
JÓZEF WIECZOREK
redaktor NFA www.nfa.pl,
prezes fundacji Niezależne Forum Akademickie
Autorzy artykułu mają rację, że starsi profesorowie hamują rozwój młodych naukowców! Podczas gdy ich wiedza naukowa pozostawia często wiele do życzenia. Już piąty rok czekam na etat. Mam stopień doktora uzyskany na jednej z najlepszych uczelni w Polsce. Pracę doktorską wraz ze wszystkimi doświadczeniami pisałam i robiłam na własny koszt. Trwało to trzy lata (szybkość ta była efektem mojego zafascynowania tematem badań, samozaparciem i pomocą finansową mojej rodziny). W ciągu tego czasu byłam zwodzona zapewnieniami, że mam szansę na etat na uczelni. To moja wymarzona praca, choć mam świadomość, że zarobki na uczelni są kilkakrotnie mniejsze niż moje obecne. Czego jednak nie robi się dla nauki?
Cóż, kto ma nazwisko, ma etat, kto ma pieniądze – etat najprawdopodobniej dostanie, kto ma zainteresowania – musi wyjechać do Anglii.
NAZWISKO ZNANE REDAKCJI
Za kryzys w szkolnictwie odpowiadają kolejne rządy. To wstyd, że studenci są kształceni przez osobników, którzy powinni mieć zakaz pracy z młodzieżą. Przecież w środowisku akademickim nie przeprowadzono żadnej dekomunizacji ani lustracji. W nauce szerzy się kłamstwo i cwaniactwo niegodne elity intelektualnej. Byłem doktorantem na Politechnice Warszawskiej i doświadczyłem skrajnej demoralizacji tej rzekomej kadry akademickiej. Doktoranci nie mieli swojego pokoju, korzystali ze starych komputerów, byli wykorzystywani do prowadzenia zajęć ze studentami i, co gorsza, wciągani w rozgrywki personalne. Ja uczyłem studentów, zdałem egzaminy doktorskie, złożyłem rozprawę doktorską promotorowi, promotor wydał pozytywną opinię, a rada wydziału zmieniła recenzentów zaakceptowanych już przez komisję ds. przewodów doktorskich. Okazało się, że ci nowi recenzenci to wrogowie mojego promotora, którzy ucieszyli się, że wreszcie mogą mu zaszkodzić, wystawiając negatywne recenzje.
Przystępując do studiów doktoranckich, miałem już bogaty dorobek naukowy. Co więcej od 1997 r. posiadam jako jedyny fizyk z Polski tytuł fizyka europejskiego (EurPhys) przyznany mi przez Komisję Europejską. I tak polski rząd zrobił ze mnie oficjalnie głupka, który nie potrafi napisać doktoratu w trakcie pięcioletnich studiów doktoranckich. Jak rząd tak dalej będzie dbał o młodych adeptów nauki, to ciekawe, kto tę naukę będzie rozwijał w przyszłości?
EDWARD RYDYGIER
Jeżeli profesor z epoki Gierka i mianowanych docentów dziś ma się świetnie i jest uznawany za autorytet, to jak ma się rozwijać szkolnictwo wyższe? Człowiek, który napisał pracę habilitacyjną z religioznawstwa, a której tezą było, że górale lat 70. już nie są religijni (oczywiście parafrazuję), został przefarbowany na znawcę implementacji systemu demokratycznego. W latach 80. doradzał WRON, jak pacyfikować solidarnościowe organizacje studenckie, dziś dostaje nagrody z ministerstwa jako wielki przyjaciel młodzieży i wychowawca. Wciąż zatrudniony przez uniwersytet, pracuje jednocześnie na niezliczonej liczbie prywatnych uczelni, które potrzebują tzw. kadry profesorskiej. To tylko jeden z przykładów, że uczelnie kultywują dorobek ludzi miernych, zakopując i wymazując z pamięci młodzieży profesorów, którzy mieli olbrzymi dorobek naukowy, ale nie byli wpisani w system polityczny lat powojennych.
BOŻENA LEŚNIOWSKA
socjolog/finansista, długoletnia dyrektor banku w USA
Prawo nadawania stopni doktora czy doktora habilitowanego mają przede wszystkim uczelnie publiczne. Czy w ich interesie leży kształcenie kadr dla konkurencji, czyli uczelni niepublicznych? Wiadomo, że nie. Skąd więc uczelnie niepubliczne mają pozyskiwać doktorów i doktorów habilitowanych?
Do dyspozycji uczelni pozostaje zaledwie 30 proc. treści, które może ona wprowadzić do programu kształcenia. Nie jest możliwa autonomia uczelni, skoro na każdą inicjatywę dydaktyczną trzeba mieć pozwolenie. Wiadomo przecież, że im mniej jest ograniczeń, tym więcej osiągnięć.
W USA bez problemów zatrudniani są absolwenci polskich uczelni. A kandydaci do Nagrody Nobla? Tak, najwięcej ich wywodzi się z USA, lecz tam kształceni są specjaliści w bardzo wąskich dyscyplinach naukowych. Może więc warto podyskutować na temat zakresu kształcenia w naszych uczelniach. Czy pedagog musi znać ekonomię? Czy politolog musi znać się na zarządzaniu? Jeśli komuś potrzebna jest wiedza w szerszym zakresie niż kierunek studiów, to może pozostawić to studiom podyplomowym, których program poddany byłby ocenie rynku.
prof. dr hab. BRUNON HOŁYST, rektor Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie
Jestem pracownikiem jednej z uczelni i widzę, co się tam dzieje. A dzieje się źle. Jeżeli ktoś myśli, że film „Barwy ochronne" dotyczy przeszłości, to jest w błędzie. Podstawową patologią uniwersytetów i innych uczelni jest praktyczna nieusuwalność tzw. samodzielnych pracowników i związana z tym archaiczna i feudalna struktura. Nie dość, że młodzi pracownicy nie mają żadnych praw, to spośród nich promowani są „mierni, ale wierni". Kiedy ów młody pracownik zrobi wreszcie habilitację, najczęściej wcale nie jest już młody. Zasila grono nieusuwalnych i staje się kolejną podporą patologicznego systemu.
NAZWISKO ZNANE REDAKCJI
Część konkursów na stanowiska naukowe na polskich uczelniach jest fikcją! Przygotowywane są one poprzez zawężenie kryteriów pod konkretne osoby, a informacja o konkursie podawana jest w taki sposób, aby dowiedziało się o nim jak najmniej osób. Zdaję sobie sprawę, że działanie świata nauki opiera się na relacji mistrz – uczeń i profesor ma prawo starać się o zatrudnienie „swojego" doktoranta. Nie może być jednak tak, że za relacją między mistrzem a uczniem kryje się pokrewieństwo lub inne czynniki pozamerytoryczne. Nie może być też tak, że kandydat nie jest konfrontowany z innymi kandydatami, gdyż wszystko to odbywa się za pieniądze podatników, którzy powinni za swój wkład w funkcjonowanie nauki otrzymywać najlepszy poziom kształcenia studentów i prowadzenia badań.
NAZWISKO ZNANE REDAKCJI
Studia ukończyłam w 1970 r. na filologii „obcej", na którą przyjmowano wtedy najwyżej 10 studentów. Od kilku lat na tę samą filologię przyjmujemy 80 studentów, gdyż pieniądze miały iść za studentem; niestety, ta reguła w praktyce nie zdaje egzaminu. Gdyby studenci nie odpadali w trakcie studiów, mielibyśmy 400 studentów w tych samych pomieszczeniach, w których przedtem nauczaliśmy 50 studentów. Jest ciasno, duszno, brakuje krzeseł... Każdą wolną salkę wynajmuje się innym jednostkom uniwersyteckim, by wzbogacić skromny fundusz instytutu i praktycznie nie ma miejsca, by spokojnie porozmawiać ze studentami, by ich w cywilizowanych warunkach przeegzaminować, ważny jest budżet danej jednostki. I tutaj – zawód: pensje pracowników naukowo-dydaktycznych od lat oscylują wokół tzw. dołu widełek. Studentów to nie obchodzi; oczekują od nas efektywnej współpracy; niestety, często spotyka ich zawód, bo pracownicy muszą dorabiać na innych uczelniach, by utrzymać rodziny.
prof. dr hab. HELENA CICHOCKA
w asz artykuł jest super. Mogę być tym 392. polskim naukowcem (jawnym), który z pozostałymi 391 anonimami popiera wnioski prof. L. Balcerowicza.
prof. IRENEUSZ WINNICKI
To co piszą autorzy artykułu „Beton na uniwersytecie" (nr 8), to święta prawda! Większość młodych naukowców po obronie doktoratu ucieka z kraju i nie jest to tylko kwestia niskich zarobków, ale i niewystarczających nakładów finansowych na badania naukowe. Stanowiska w instytucjach naukowych, na uniwersytetach są w większości wypadków tylko ciepłymi posadkami, a całą pracę wykonują studenci albo doktoranci. Dzięki tym nielicznym młodym ludziom, którzy jeszcze mają potrzebę własnego rozwoju, polska nauka nie zajmuje ostatniego miejsca w rankingach.
MARTA JUREK
Kilka lat temu zainstalowałem w cyberprzestrzeni kruszarkę do betonu akademickiego, która działa do dziś pod adresem www.nfa.pl. Beton akademicki został, niestety, wyprodukowany przy zastosowaniu dość skutecznych technologii, ale mimo to widać oznaki jego kruszenia. Pojawiają się rysy, a nawet szczeliny, które oczywiście można by rozsadzać dynamitem, ale nie mając zgody na stosowanie materiałów wybuchowych, staramy się je poszerzać siłą argumentów.
JÓZEF WIECZOREK
redaktor NFA www.nfa.pl,
prezes fundacji Niezależne Forum Akademickie
Autorzy artykułu mają rację, że starsi profesorowie hamują rozwój młodych naukowców! Podczas gdy ich wiedza naukowa pozostawia często wiele do życzenia. Już piąty rok czekam na etat. Mam stopień doktora uzyskany na jednej z najlepszych uczelni w Polsce. Pracę doktorską wraz ze wszystkimi doświadczeniami pisałam i robiłam na własny koszt. Trwało to trzy lata (szybkość ta była efektem mojego zafascynowania tematem badań, samozaparciem i pomocą finansową mojej rodziny). W ciągu tego czasu byłam zwodzona zapewnieniami, że mam szansę na etat na uczelni. To moja wymarzona praca, choć mam świadomość, że zarobki na uczelni są kilkakrotnie mniejsze niż moje obecne. Czego jednak nie robi się dla nauki?
Cóż, kto ma nazwisko, ma etat, kto ma pieniądze – etat najprawdopodobniej dostanie, kto ma zainteresowania – musi wyjechać do Anglii.
NAZWISKO ZNANE REDAKCJI
Za kryzys w szkolnictwie odpowiadają kolejne rządy. To wstyd, że studenci są kształceni przez osobników, którzy powinni mieć zakaz pracy z młodzieżą. Przecież w środowisku akademickim nie przeprowadzono żadnej dekomunizacji ani lustracji. W nauce szerzy się kłamstwo i cwaniactwo niegodne elity intelektualnej. Byłem doktorantem na Politechnice Warszawskiej i doświadczyłem skrajnej demoralizacji tej rzekomej kadry akademickiej. Doktoranci nie mieli swojego pokoju, korzystali ze starych komputerów, byli wykorzystywani do prowadzenia zajęć ze studentami i, co gorsza, wciągani w rozgrywki personalne. Ja uczyłem studentów, zdałem egzaminy doktorskie, złożyłem rozprawę doktorską promotorowi, promotor wydał pozytywną opinię, a rada wydziału zmieniła recenzentów zaakceptowanych już przez komisję ds. przewodów doktorskich. Okazało się, że ci nowi recenzenci to wrogowie mojego promotora, którzy ucieszyli się, że wreszcie mogą mu zaszkodzić, wystawiając negatywne recenzje.
Przystępując do studiów doktoranckich, miałem już bogaty dorobek naukowy. Co więcej od 1997 r. posiadam jako jedyny fizyk z Polski tytuł fizyka europejskiego (EurPhys) przyznany mi przez Komisję Europejską. I tak polski rząd zrobił ze mnie oficjalnie głupka, który nie potrafi napisać doktoratu w trakcie pięcioletnich studiów doktoranckich. Jak rząd tak dalej będzie dbał o młodych adeptów nauki, to ciekawe, kto tę naukę będzie rozwijał w przyszłości?
EDWARD RYDYGIER
Jeżeli profesor z epoki Gierka i mianowanych docentów dziś ma się świetnie i jest uznawany za autorytet, to jak ma się rozwijać szkolnictwo wyższe? Człowiek, który napisał pracę habilitacyjną z religioznawstwa, a której tezą było, że górale lat 70. już nie są religijni (oczywiście parafrazuję), został przefarbowany na znawcę implementacji systemu demokratycznego. W latach 80. doradzał WRON, jak pacyfikować solidarnościowe organizacje studenckie, dziś dostaje nagrody z ministerstwa jako wielki przyjaciel młodzieży i wychowawca. Wciąż zatrudniony przez uniwersytet, pracuje jednocześnie na niezliczonej liczbie prywatnych uczelni, które potrzebują tzw. kadry profesorskiej. To tylko jeden z przykładów, że uczelnie kultywują dorobek ludzi miernych, zakopując i wymazując z pamięci młodzieży profesorów, którzy mieli olbrzymi dorobek naukowy, ale nie byli wpisani w system polityczny lat powojennych.
BOŻENA LEŚNIOWSKA
socjolog/finansista, długoletnia dyrektor banku w USA
Prawo nadawania stopni doktora czy doktora habilitowanego mają przede wszystkim uczelnie publiczne. Czy w ich interesie leży kształcenie kadr dla konkurencji, czyli uczelni niepublicznych? Wiadomo, że nie. Skąd więc uczelnie niepubliczne mają pozyskiwać doktorów i doktorów habilitowanych?
Do dyspozycji uczelni pozostaje zaledwie 30 proc. treści, które może ona wprowadzić do programu kształcenia. Nie jest możliwa autonomia uczelni, skoro na każdą inicjatywę dydaktyczną trzeba mieć pozwolenie. Wiadomo przecież, że im mniej jest ograniczeń, tym więcej osiągnięć.
W USA bez problemów zatrudniani są absolwenci polskich uczelni. A kandydaci do Nagrody Nobla? Tak, najwięcej ich wywodzi się z USA, lecz tam kształceni są specjaliści w bardzo wąskich dyscyplinach naukowych. Może więc warto podyskutować na temat zakresu kształcenia w naszych uczelniach. Czy pedagog musi znać ekonomię? Czy politolog musi znać się na zarządzaniu? Jeśli komuś potrzebna jest wiedza w szerszym zakresie niż kierunek studiów, to może pozostawić to studiom podyplomowym, których program poddany byłby ocenie rynku.
prof. dr hab. BRUNON HOŁYST, rektor Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie
Jestem pracownikiem jednej z uczelni i widzę, co się tam dzieje. A dzieje się źle. Jeżeli ktoś myśli, że film „Barwy ochronne" dotyczy przeszłości, to jest w błędzie. Podstawową patologią uniwersytetów i innych uczelni jest praktyczna nieusuwalność tzw. samodzielnych pracowników i związana z tym archaiczna i feudalna struktura. Nie dość, że młodzi pracownicy nie mają żadnych praw, to spośród nich promowani są „mierni, ale wierni". Kiedy ów młody pracownik zrobi wreszcie habilitację, najczęściej wcale nie jest już młody. Zasila grono nieusuwalnych i staje się kolejną podporą patologicznego systemu.
NAZWISKO ZNANE REDAKCJI
Część konkursów na stanowiska naukowe na polskich uczelniach jest fikcją! Przygotowywane są one poprzez zawężenie kryteriów pod konkretne osoby, a informacja o konkursie podawana jest w taki sposób, aby dowiedziało się o nim jak najmniej osób. Zdaję sobie sprawę, że działanie świata nauki opiera się na relacji mistrz – uczeń i profesor ma prawo starać się o zatrudnienie „swojego" doktoranta. Nie może być jednak tak, że za relacją między mistrzem a uczniem kryje się pokrewieństwo lub inne czynniki pozamerytoryczne. Nie może być też tak, że kandydat nie jest konfrontowany z innymi kandydatami, gdyż wszystko to odbywa się za pieniądze podatników, którzy powinni za swój wkład w funkcjonowanie nauki otrzymywać najlepszy poziom kształcenia studentów i prowadzenia badań.
NAZWISKO ZNANE REDAKCJI
Studia ukończyłam w 1970 r. na filologii „obcej", na którą przyjmowano wtedy najwyżej 10 studentów. Od kilku lat na tę samą filologię przyjmujemy 80 studentów, gdyż pieniądze miały iść za studentem; niestety, ta reguła w praktyce nie zdaje egzaminu. Gdyby studenci nie odpadali w trakcie studiów, mielibyśmy 400 studentów w tych samych pomieszczeniach, w których przedtem nauczaliśmy 50 studentów. Jest ciasno, duszno, brakuje krzeseł... Każdą wolną salkę wynajmuje się innym jednostkom uniwersyteckim, by wzbogacić skromny fundusz instytutu i praktycznie nie ma miejsca, by spokojnie porozmawiać ze studentami, by ich w cywilizowanych warunkach przeegzaminować, ważny jest budżet danej jednostki. I tutaj – zawód: pensje pracowników naukowo-dydaktycznych od lat oscylują wokół tzw. dołu widełek. Studentów to nie obchodzi; oczekują od nas efektywnej współpracy; niestety, często spotyka ich zawód, bo pracownicy muszą dorabiać na innych uczelniach, by utrzymać rodziny.
prof. dr hab. HELENA CICHOCKA
w asz artykuł jest super. Mogę być tym 392. polskim naukowcem (jawnym), który z pozostałymi 391 anonimami popiera wnioski prof. L. Balcerowicza.
prof. IRENEUSZ WINNICKI
Więcej możesz przeczytać w 10/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.