Gdyby nasz rodak wywijał piruety w czeskiej telewizji, od razu podniosłyby się głosy, że robi wiochę za granicą
Przed koncertem w Warszawie zapytano Ivana Mládka, jak ocenia polskie poczucie humoru. Autor hitu „Jožin z bažin" zrobił taką minę, jakby miał mówić o śniegu na Karaibach. W akcie desperacji odparł, że 30 lat temu podobały mu się piosenki Andrzeja Rosiewicza, po czym boleśnie ugryzł się w język. Najwyraźniej przypomniała mu się fraza: „Czeszka tylko mnie rozśmiesza, chociaż lubię Czechów / Gdybym wydał się za Czeszkę, umarłbym ze śmiechu!".
Sformułowanie „polskie poczucie humoru" rzeczywiście nie brzmi najlepiej. Prawdę mówiąc, kojarzy się z wąsatymi facetami, którzy nad butelką wódki nabijają się z cudzoziemców. Podczas gdy Anglicy potrafią się śmiać z własnego flegmatyzmu, Rosjanie ze swojej narodowej depresji i nowobogackiej mentalności, a Czesi ze swego konformizmu i porażek łóżkowych, my śmiejemy się głównie z Anglików, Rosjan i Czechów. Oczywiście, nie zawsze jest to śmiech szyderczy. Grupa Banjo Band naprawdę jest w Polsce lubiana, a żywiołowy taniec Ivo Pešáka jeszcze długo będzie nas doprowadzał do ekstazy. Podobnie jak rubaszne oblicze dobrego wojaka Szwejka i swojskie słowo „pepiczki". Gdyby jednak nasz rodak wywijał piruety w czeskiej telewizji, od razu podniosłyby się głosy, że robi wiochę za granicą.
Wprawdzie Kabaret pod Wyrwigroszem udanie przystosował „Jožina z bažin" do polskich realiów, ale siłą rzeczy autoironię zamienił w parodię. Słuchając pieśni o Donaldzie, który marzy, „żeby polskie ludzie taplali się w cudzie", jeszcze raz śmialiśmy się z Czechów, a przy okazji z polityków jednej opcji. Niestety, druga opcja natychmiast postanowiła się pośmiać razem z nami i zaprezentowała utwór na swojej konwencji. W efekcie wszyscy stali się śmiertelnie poważni, rozgorzał spór o prawa autorskie i sprawa trafiła do sądu. Widocznie taki już mamy charakter. Ironia śmieszy nas do łez, kiedy dotyczy innych, ale nasz wizerunek nie może doznać uszczerbku.
Na szczęście nie jesteśmy wyjątkiem. Równie ciężkie poczucie humoru mają Niemcy, którzy specjalizują się w Schadenfreude, czyli w radości z cudzego nieszczęścia. Wystarczy litrowy kufel piwa, by szydzili z francuskich erotomanów, brudnych Turków i polskich złodziei. Tę polsko-niemiecką obsesję na własnym punkcie częściowo tłumaczy historia. Niemcy wciąż czerpią swoją dumę narodową z ducha imperium, choć po okresie nazizmu nie mogą się do niego przyznawać. My czerpiemy poczucie mocy z ducha walk o niepodległość. Oni poważnie traktują niemiecki porządek, my polską anarchię.
Najlepiej wychodzą na tym Czesi, którzy – jako urodzeni konformiści – mogą się śmiać z siebie bez ryzyka utraty narodowej godności. Stąd biorą się różne interpretacje działań III Rzeszy. Potomkowie Wehrmachtu potajemnie wspominają swą militarną potęgę, Polacy żyją mitem szarży ułanów na czołgi, a nasi południowi sąsiedzi zamieniają wszystko w groteskę. Dość wspomnieć postać dziadka Wilhelma z powieści Bohumila Hrabala „Pociągi pod specjalnym nadzorem". Kiedy Niemcy przekroczyli czechosłowacką granicę, jedynie on ruszył do walki z nimi jako hipnotyzer. Szedł naprzeciw czołgom z rękami wyciągniętymi przed siebie i oczyma dawał nazistom rozkaz: „Wracajcie tam, skąd przyszliście!". Niestety, hipnoza nie zadziałała i dziadek stracił głowę. Dosłownie.
Może i lepiej mieć poczucie honoru niż humoru. Jednak cena, którą musimy płacić za naszą powagę, jest ogromna. Niedawno Europejskie Towarzystwo Medycyny Seksualnej przeprowadziło wśród 50 tys. dorosłych mieszkańców kontynentu badania… długości członka. Wynika z nich niezbicie, że właśnie Polacy i Niemcy dysponują najkrótszymi penisami w całej Unii Europejskiej. Gdyby na naszym miejscu znalazł się Woody Allen, pewnie wzruszyłby ramionami i stwierdził rozbrajająco: „Achilles miał tylko piętę Achillesa. Ja mam całe ciało Achillesa". Ale do tego potrzebna jest autoironia, której nam poskąpiono.
W tej sytuacji należy się spodziewać, że polscy mężczyźni będą masowo popadać w depresję, i to w czasach, kiedy nawet mityczny prozac okazuje się lekiem nieskutecznym. Z kolei nasze panie najpewniej zdecydują się na emigrację do Czech w nadziei, że długość członka jest wprost proporcjonalna do poczucia humoru. Dla tych, które już pakują walizki, mam jednak przykrą wiadomość. W nieprzyzwoitym rankingu najwyżej plasują się Szwedzi, którzy – jak wiadomo – z niczego się nie śmieją. Żebyście nie musiały wracać i prosić nas o wybaczenie.
Wprawdzie Kabaret pod Wyrwigroszem udanie przystosował „Jožina z bažin" do polskich realiów, ale siłą rzeczy autoironię zamienił w parodię. Słuchając pieśni o Donaldzie, który marzy, „żeby polskie ludzie taplali się w cudzie", jeszcze raz śmialiśmy się z Czechów, a przy okazji z polityków jednej opcji. Niestety, druga opcja natychmiast postanowiła się pośmiać razem z nami i zaprezentowała utwór na swojej konwencji. W efekcie wszyscy stali się śmiertelnie poważni, rozgorzał spór o prawa autorskie i sprawa trafiła do sądu. Widocznie taki już mamy charakter. Ironia śmieszy nas do łez, kiedy dotyczy innych, ale nasz wizerunek nie może doznać uszczerbku.
Na szczęście nie jesteśmy wyjątkiem. Równie ciężkie poczucie humoru mają Niemcy, którzy specjalizują się w Schadenfreude, czyli w radości z cudzego nieszczęścia. Wystarczy litrowy kufel piwa, by szydzili z francuskich erotomanów, brudnych Turków i polskich złodziei. Tę polsko-niemiecką obsesję na własnym punkcie częściowo tłumaczy historia. Niemcy wciąż czerpią swoją dumę narodową z ducha imperium, choć po okresie nazizmu nie mogą się do niego przyznawać. My czerpiemy poczucie mocy z ducha walk o niepodległość. Oni poważnie traktują niemiecki porządek, my polską anarchię.
Najlepiej wychodzą na tym Czesi, którzy – jako urodzeni konformiści – mogą się śmiać z siebie bez ryzyka utraty narodowej godności. Stąd biorą się różne interpretacje działań III Rzeszy. Potomkowie Wehrmachtu potajemnie wspominają swą militarną potęgę, Polacy żyją mitem szarży ułanów na czołgi, a nasi południowi sąsiedzi zamieniają wszystko w groteskę. Dość wspomnieć postać dziadka Wilhelma z powieści Bohumila Hrabala „Pociągi pod specjalnym nadzorem". Kiedy Niemcy przekroczyli czechosłowacką granicę, jedynie on ruszył do walki z nimi jako hipnotyzer. Szedł naprzeciw czołgom z rękami wyciągniętymi przed siebie i oczyma dawał nazistom rozkaz: „Wracajcie tam, skąd przyszliście!". Niestety, hipnoza nie zadziałała i dziadek stracił głowę. Dosłownie.
Może i lepiej mieć poczucie honoru niż humoru. Jednak cena, którą musimy płacić za naszą powagę, jest ogromna. Niedawno Europejskie Towarzystwo Medycyny Seksualnej przeprowadziło wśród 50 tys. dorosłych mieszkańców kontynentu badania… długości członka. Wynika z nich niezbicie, że właśnie Polacy i Niemcy dysponują najkrótszymi penisami w całej Unii Europejskiej. Gdyby na naszym miejscu znalazł się Woody Allen, pewnie wzruszyłby ramionami i stwierdził rozbrajająco: „Achilles miał tylko piętę Achillesa. Ja mam całe ciało Achillesa". Ale do tego potrzebna jest autoironia, której nam poskąpiono.
W tej sytuacji należy się spodziewać, że polscy mężczyźni będą masowo popadać w depresję, i to w czasach, kiedy nawet mityczny prozac okazuje się lekiem nieskutecznym. Z kolei nasze panie najpewniej zdecydują się na emigrację do Czech w nadziei, że długość członka jest wprost proporcjonalna do poczucia humoru. Dla tych, które już pakują walizki, mam jednak przykrą wiadomość. W nieprzyzwoitym rankingu najwyżej plasują się Szwedzi, którzy – jak wiadomo – z niczego się nie śmieją. Żebyście nie musiały wracać i prosić nas o wybaczenie.
Więcej możesz przeczytać w 10/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.