Polskim telenowelom zawdzięczają stacje telewizyjne wysoką oglądalność i wpływy reklamowe
Polskie seriale gromadzą przed telewizorami nawet 11 mln widzów - taki jest rekord. Jeden z odcinków "Na dobre i na złe" oglądało 42 proc. widzów, którzy mieli w tym czasie włączone telewizory. Dobre seriale gwarantują stacjom wysokie wpływy z reklam i ustabilizowanie widowni. Nie jest więc takie ważne, że relacje ze skoków Adama Małysza zajmują pierwsze miejsca na liście megahitów, bo są wydarzeniem sezonowym. Widownia najpopularniejszych seriali zdecydowanie przebija takie atrakcje, jak sopocki występ Ricky'ego Martina (oglądało go w TVP 1 tylko 4,2 mln widzów, czyli nawet mniej niż rodzimych Skaldów). Show Martina był droższy niż odcinek popularnego serialu (100-200 tys. zł). Ponadto serial zarabia więcej z reklam niż festiwal (najdroższe są w wypadku "Na dobre i na złe" czy "M jak miłość"), bo każdy odcinek jest emitowany kilka razy.
Z badań AGB Polska wynika, że wśród dziesięciu seriali najchętniej oglądanych tego lata tylko dwa nie powstały w Polsce (amerykańskie "Moda na sukces" i "Misja w czasie"). W dodatku rodzime seriale były powtórkami. Polskie opery mydlane od trzech lat wygrywają wszystkie plebiscyty popularności. W walce o widza TVP 1 ma "Klan", "Plebanię" i "Lokatorów". Polsat konkuruje "Światem według Kiepskich", "Rodziną zastępczą" i "Miodowymi latami". TVN stara się zdobywać widzów programami typu reality show, bo telenowela "Na Wspólnej" nie okazała się sukcesem, a sitcom "Kasia i Tomek" najwyższą oglądalność ma już za sobą. Wojnę na seriale bezapelacyjnie wygrywa publiczna Dwójka, która nadaje "Na dobre i na złe" (od 1999 r. - 145 odcinków), "Złotopolskich" (od 1999 r. - 526 odcinków), a także "M jak miłość" (od 2000 r. - 150 odcinków).
Serial o lepszym życiu
Jest mitem przekonanie, że polskie seriale oglądają tylko gospodynie domowe. W wypadku "Na dobre i na złe" czy "M jak miłość" 48 proc. widowni to osoby z wyższym i średnim wykształceniem. Seriale oglądają przedstawiciele wolnych zawodów, menedżerowie, wyraźnie nadreprezentowana (czterokrotnie) jest grupa nauczycieli akademickich.
Widzowie nie oglądają seriali po to, by zobaczyć kopię własnego życia. Raczej chcą uciec od rzeczywistości. Rozumieją i przeżywają kłopoty swoich bohaterów. Często w rodzinach mówią o nich tak, jakby byli domownikami. Ich cierpienia i nieszczęścia wciągają, ale nie ranią i nie bolą. Kochamy bohaterów seriali, bo najpierw są wprawdzie ciężko doświadczani przez los, lecz na koniec dobro zwycięża, dzięki czemu widzowie czują się lepiej, mimo że w ich życiu nic się nie zmienia.
- W serialach szukamy tego, czego brakuje nam w życiu. Czerpiemy z nich pogodę istnienia. Widzowie chcą oglądać miłych ludzi prowadzących normalne życie, przestrzegających zasad. Kiedy w jednym z odcinków "Na dobre i na złe" pojawiła się sugestia, że Kuba być może zdradzi Zosię, dostaliśmy tysiące telefonów proszących, by do tego nie doszło - mówi "Wprost" Nina Terentiew, szefowa Dwójki.
Telenowela, czyli pasja podglądania
Waldemar Kuligowski, antropolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, twierdzi, że telenowele zaspokajają odwieczną potrzebę podglądania życia innych. W miastach oglądanie telenowel zastąpiło przyglądanie się życiu na podwórku otoczonym kamienicami. Mieszkańcy takich miejsc bardzo dobrze się znali, wiedzieli, co dzieje się w poszczególnych mieszkaniach, gdzie można zostać poczęstowanym chlebem ze smalcem, a gdzie suszoną kiełbasą. Wiedzieli, który pijak bije żonę, kto zamierza się rozwieść. Podwórko było dawniej rodzajem telewizora, a dziejące się na nim i wokół niego wydarzenia - rodzajem telenoweli. Obecnie ludzie, którzy mieszkają w blokach, rzadko znają nawet sąsiadów z klatki schodowej. Pozostała jedynie chęć podglądania, zdobywania wiedzy o tym, jak żyją inni. Tę potrzebę zaspokajają telenowele.
Pod koniec XIX wieku i w pierwszych latach XX wieku naszą chęć podglądania zaspokajały popularne powieści czy gazety. Obecnie funkcję historii drukowanych w odcinkach w pismach (w takiej formie były drukowane powieści Henryka Sienkiewicza czy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza) przejęły telenowele. Zmianę tę doskonale pokazuje wydana w 1953 r., a więc wówczas, gdy w USA pojawiły się pierwsze telenowele, powieść "451 stopni Fahrenheita" (temperatura spalania się papieru) Raya Bradbury'ego. Bohaterowie palą tam książki. Są im niepotrzebne, bo czas wolny wypełniają oglądaniem życia telewizyjnej rodziny. Bradbury przekonuje w ten sposób, że kończy się era Gutenberga - epoka panowania druku, a nastaje era telewizji. Druk wymaga skupienia, zaś telewizja to wyłącznie mozaika obrazów. Jak napisał Marshall McLuhan, telewizja działa niezauważalnie, jest wchłaniana przez skórę. Seriale są tak skonstruowane, by można było się zorientować w perypetiach bohaterów jedząc, chodząc czy rozmawiając przez telefon. Fabułę telenowel porównuje się do sposobu poruszania się pijaka: zatacza się od ściany do ściany, kluczy, do przodu posuwa się bardzo powoli. Ten sposób narracji pozwala być na bieżąco, nawet gdy opuścimy kilka odcinków.
Serialowa rodzina wzorcowa
Wbrew pozorom seriale nie są robione na wyczucie, lecz opierają się na badaniach socjologów. W polskich serialach rodzinnych scenarzyści biorą pod uwagę to, co prof. Stanisław Kosiński, autor m. in. "Socjologii ogólnej", nazywa pozycjami władzy, autorytetu oraz miłości i względów. Pozycja władzy określa, kto podejmuje najwięcej decyzji respektowanych przez innych, czyli kto jest głową rodziny. Pozycja autorytetu określa, kto jest nieformalnym liderem (najczęściej dziadek, babcia), cieszącym się uznaniem i poważaniem. Z kolei pozycja miłości i względów dotyczy tego, z jaką intensywnością obdarza się uczuciami poszczególnych członków rodziny.
Jak zauważa Dorota Gębuś, autorka pracy "Kreowane w mediach modele rodziny", w "Klanie" mamy tradycyjną rodzinę wielopokoleniową, która żyje, a przynajmniej często spotyka się pod jednym dachem. "Klan" pokazuje model rodziny egalitarnej, w której władzę sprawuje zarówno mężczyzna, jak i kobieta. Ojciec nie tylko zarabia, ale też wprowadza dzieci w świat norm społecznych, ustala granice właściwego zachowania. Ojcowie w "Klanie" to osoby konsekwentne i stanowcze, a nawet surowe (doktor Lubicz). W tej rodzinie, jeśli dzieci są małe, kobiety pozostają w domu, rezygnując z pracy zawodowej lub kształcenia. Gdy dzieci są w wieku dorastania lub są już samodzielne, kobiety dzielą obowiązki między dom a pracę. W tej rodzinie dziadek wprowadza wnuki w świat kultury, wyższych wartości, przekazuje tradycję.
W serialu "Złotopolscy" mamy rodzinę zatomizowaną. Bohaterowie są pokazywani przez działalność prowadzoną poza rodziną - w pracy, podczas aktywności publicznej czy społecznej. Praca decyduje tu o prestiżu w środowisku, o pozycji społecznej. Role małżeńsko-rodzicielskie schodzą na dalszy plan. W takim modelu instytucja rodziny jest podporządkowana osobistemu szczęściu jej członków. W rodzinie Złotopolskich dla kontrastu pojawia się patriarcha, który czasem odgrywa rolę chóru z greckiej tragedii - tłumaczy i komentuje wydarzenia.
W polskich serialach lansowany jest zbliżony typ bohatera. Jego celem nie jest kariera (z nielicznymi wyjątkami - na przykład "Złotopolscy", "Kasia i Tomek") czy zarabianie pieniędzy. O ile w serialach amerykańskich fabuła często jest oparta na relacjach zawodowych lub towarzyskich, w naszych tasiemcach bohaterowie marzą o świętym spokoju i udanym życiu rodzinnym. Najlepiej czują się we własnych czterech ścianach. Tak skrojone postacie podobają się milionom widzów, którzy w realnym życiu przyjmują podobną postawę.
- W latach 50. w USA również wszystko zaczynało się od seriali rodzinnych. Potem zdecydowano się na pokazanie innych środowisk, by uniknąć monotonii. Prawdopodobnie tak samo stanie się w Polsce - przepowiada Doman Nowakowski, scenarzysta "Miodowych lat". Zwiastunem nowego jest powodzenie komediowych perypetii Kasi i Tomka (TVN) - pary wielkomiejskich trzydziestolatków. Pomysł pochodzi zza oceanu, stamtąd też przyjechał reżyser Jurek Bogajewicz. Przedsięwzięcie się udało, bo doskonale odtworzono sposób mówienia i zachowania współczesnych młodych ludzi - od wzorcowej paplaniny Kasi, po lęk Tomka przed małżeństwem, dziećmi i teściową.
Jak powstaje serial?
- Zaczynam od wymyślenia schematu wydarzeń. Tworzę tzw. drabinkę: określam układ scen, miejsca, w jakich się rozgrywają, i postacie, jakie w nich występują. Zarys odcinka przekazuję jednemu ze współscenarzystów, który ma mniej więcej pięć dni na napisanie szczegółowego planu każdej sceny i wypełniających ją dialogów. Tekst wraca do mnie i po poprawkach wędruje do redakcji TVP. Każdy odcinek to około dziesięciu dni wspólnej pracy - opowiada Ilona Łepkowska, niegdyś scenarzystka "Na dobre i na złe", obecnie "M jak miłość". Łepkowska jest najbardziej wziętą autorką scenariuszy w Polsce. Stworzyła swego rodzaju fabrykę telenowel.
Fabuły polskich seriali podkreślają znaczenie współpracy, zawierają też łagodną dydaktykę. W "Klanie" pojawił się nosiciel wirusa HIV, była mowa o raku piersi, wrodzonej wadzie nerek, złamaniu kręgosłupa, bezdechu i głębokiej depresji. Dzięki choremu na Alzheimera seniorowi rodu znacznie wzrosła liczba starszych ludzi zgłaszających się do specjalistycznych poradni. Dwa odcinki pokazano nawet na kongresie alzheimerowskim jako przykład skutecznej profilaktyki. W "Klanie" zademonstrowano też, jak kobiety mogą same badać piersi, by wykryć raka w jego najwcześniejszym stadium. Scenarzyści "Plebanii" tłumaczą, że alkoholizm jest chorobą, a w "M jak miłość" wyjaśniają, iż leczyć można nawet skłonności do hazardu. Przy produkcji "Na dobre i na złe" zatrudnieni są reasercherzy, którzy szukają w szpitalach ciekawych z punktu widzenia medycznego wypadków, wykorzystywanych potem w scenariuszu.
Najpopularniejszy polski serial "Na dobre i na złe" to typowa hospital story. W serialu szpitalnym nie ma praktycznie żadnych ograniczeń - wystarczy dobrać pacjenta, by zobrazować jakąś sprawę: AIDS, narkomanię, przestępczość, łapówkarstwo, lekomanię, zamachy. Problem dzieci z sierocińców? Bezdomnych? Świadków Jehowy? Nieuleczalnie chorych? Maturzystów? Zakochanych? Samotnych? Na wszystko znajdzie się pacjent, wszystko da się przedstawić.
Jak podkreśla Ilona Łepkowska, a potwierdzają inni scenarzyści, widzowie polskich seriali oczekują w nich więcej zgody i współpracy, a mniej konfliktów - tych mają dosyć w codziennym życiu. W Leśnej Górze lekarze i pacjenci żyją w symbiozie, podobnie jak parafianie z księdzem Antonim w "Plebanii". Widownia odrzuca wszystko, co zakłóca tę wizję. Odrzuca też skrajności. Kiedy Izabela Trojanowska grała zbyt jednostronnie czarny charakter, widzowie domagali się, by scenarzyści pokazali jej pozytywne strony. Kiedy doktor Lubicz (Tomasz Stockinger) był bliski romansu, tysiące widzów gorąco protestowało przeciwko burzeniu wizerunku porządnej rodziny.
Dlaczego serialowa rzeczywistość stała się tak bliska milionom Polaków? Prof. John Fiske, amerykański socjolog kultury, autor m.in. "Kultury telewizji", uważa, że telewizyjne fabuły stają się częścią naszego życia, bo dają nam spójny i poręczny model postępowania. A poza tym jesteśmy osaczeni przez telewizję. Podczas godzinnego oglądania telewizji każdy z nas pochłania więcej obrazów, niż członek społeczeństwa przedindustrialnego pochłaniał przez całe życie.
Z badań AGB Polska wynika, że wśród dziesięciu seriali najchętniej oglądanych tego lata tylko dwa nie powstały w Polsce (amerykańskie "Moda na sukces" i "Misja w czasie"). W dodatku rodzime seriale były powtórkami. Polskie opery mydlane od trzech lat wygrywają wszystkie plebiscyty popularności. W walce o widza TVP 1 ma "Klan", "Plebanię" i "Lokatorów". Polsat konkuruje "Światem według Kiepskich", "Rodziną zastępczą" i "Miodowymi latami". TVN stara się zdobywać widzów programami typu reality show, bo telenowela "Na Wspólnej" nie okazała się sukcesem, a sitcom "Kasia i Tomek" najwyższą oglądalność ma już za sobą. Wojnę na seriale bezapelacyjnie wygrywa publiczna Dwójka, która nadaje "Na dobre i na złe" (od 1999 r. - 145 odcinków), "Złotopolskich" (od 1999 r. - 526 odcinków), a także "M jak miłość" (od 2000 r. - 150 odcinków).
Serial o lepszym życiu
Jest mitem przekonanie, że polskie seriale oglądają tylko gospodynie domowe. W wypadku "Na dobre i na złe" czy "M jak miłość" 48 proc. widowni to osoby z wyższym i średnim wykształceniem. Seriale oglądają przedstawiciele wolnych zawodów, menedżerowie, wyraźnie nadreprezentowana (czterokrotnie) jest grupa nauczycieli akademickich.
Widzowie nie oglądają seriali po to, by zobaczyć kopię własnego życia. Raczej chcą uciec od rzeczywistości. Rozumieją i przeżywają kłopoty swoich bohaterów. Często w rodzinach mówią o nich tak, jakby byli domownikami. Ich cierpienia i nieszczęścia wciągają, ale nie ranią i nie bolą. Kochamy bohaterów seriali, bo najpierw są wprawdzie ciężko doświadczani przez los, lecz na koniec dobro zwycięża, dzięki czemu widzowie czują się lepiej, mimo że w ich życiu nic się nie zmienia.
- W serialach szukamy tego, czego brakuje nam w życiu. Czerpiemy z nich pogodę istnienia. Widzowie chcą oglądać miłych ludzi prowadzących normalne życie, przestrzegających zasad. Kiedy w jednym z odcinków "Na dobre i na złe" pojawiła się sugestia, że Kuba być może zdradzi Zosię, dostaliśmy tysiące telefonów proszących, by do tego nie doszło - mówi "Wprost" Nina Terentiew, szefowa Dwójki.
Telenowela, czyli pasja podglądania
Waldemar Kuligowski, antropolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, twierdzi, że telenowele zaspokajają odwieczną potrzebę podglądania życia innych. W miastach oglądanie telenowel zastąpiło przyglądanie się życiu na podwórku otoczonym kamienicami. Mieszkańcy takich miejsc bardzo dobrze się znali, wiedzieli, co dzieje się w poszczególnych mieszkaniach, gdzie można zostać poczęstowanym chlebem ze smalcem, a gdzie suszoną kiełbasą. Wiedzieli, który pijak bije żonę, kto zamierza się rozwieść. Podwórko było dawniej rodzajem telewizora, a dziejące się na nim i wokół niego wydarzenia - rodzajem telenoweli. Obecnie ludzie, którzy mieszkają w blokach, rzadko znają nawet sąsiadów z klatki schodowej. Pozostała jedynie chęć podglądania, zdobywania wiedzy o tym, jak żyją inni. Tę potrzebę zaspokajają telenowele.
Pod koniec XIX wieku i w pierwszych latach XX wieku naszą chęć podglądania zaspokajały popularne powieści czy gazety. Obecnie funkcję historii drukowanych w odcinkach w pismach (w takiej formie były drukowane powieści Henryka Sienkiewicza czy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza) przejęły telenowele. Zmianę tę doskonale pokazuje wydana w 1953 r., a więc wówczas, gdy w USA pojawiły się pierwsze telenowele, powieść "451 stopni Fahrenheita" (temperatura spalania się papieru) Raya Bradbury'ego. Bohaterowie palą tam książki. Są im niepotrzebne, bo czas wolny wypełniają oglądaniem życia telewizyjnej rodziny. Bradbury przekonuje w ten sposób, że kończy się era Gutenberga - epoka panowania druku, a nastaje era telewizji. Druk wymaga skupienia, zaś telewizja to wyłącznie mozaika obrazów. Jak napisał Marshall McLuhan, telewizja działa niezauważalnie, jest wchłaniana przez skórę. Seriale są tak skonstruowane, by można było się zorientować w perypetiach bohaterów jedząc, chodząc czy rozmawiając przez telefon. Fabułę telenowel porównuje się do sposobu poruszania się pijaka: zatacza się od ściany do ściany, kluczy, do przodu posuwa się bardzo powoli. Ten sposób narracji pozwala być na bieżąco, nawet gdy opuścimy kilka odcinków.
Serialowa rodzina wzorcowa
Wbrew pozorom seriale nie są robione na wyczucie, lecz opierają się na badaniach socjologów. W polskich serialach rodzinnych scenarzyści biorą pod uwagę to, co prof. Stanisław Kosiński, autor m. in. "Socjologii ogólnej", nazywa pozycjami władzy, autorytetu oraz miłości i względów. Pozycja władzy określa, kto podejmuje najwięcej decyzji respektowanych przez innych, czyli kto jest głową rodziny. Pozycja autorytetu określa, kto jest nieformalnym liderem (najczęściej dziadek, babcia), cieszącym się uznaniem i poważaniem. Z kolei pozycja miłości i względów dotyczy tego, z jaką intensywnością obdarza się uczuciami poszczególnych członków rodziny.
Jak zauważa Dorota Gębuś, autorka pracy "Kreowane w mediach modele rodziny", w "Klanie" mamy tradycyjną rodzinę wielopokoleniową, która żyje, a przynajmniej często spotyka się pod jednym dachem. "Klan" pokazuje model rodziny egalitarnej, w której władzę sprawuje zarówno mężczyzna, jak i kobieta. Ojciec nie tylko zarabia, ale też wprowadza dzieci w świat norm społecznych, ustala granice właściwego zachowania. Ojcowie w "Klanie" to osoby konsekwentne i stanowcze, a nawet surowe (doktor Lubicz). W tej rodzinie, jeśli dzieci są małe, kobiety pozostają w domu, rezygnując z pracy zawodowej lub kształcenia. Gdy dzieci są w wieku dorastania lub są już samodzielne, kobiety dzielą obowiązki między dom a pracę. W tej rodzinie dziadek wprowadza wnuki w świat kultury, wyższych wartości, przekazuje tradycję.
W serialu "Złotopolscy" mamy rodzinę zatomizowaną. Bohaterowie są pokazywani przez działalność prowadzoną poza rodziną - w pracy, podczas aktywności publicznej czy społecznej. Praca decyduje tu o prestiżu w środowisku, o pozycji społecznej. Role małżeńsko-rodzicielskie schodzą na dalszy plan. W takim modelu instytucja rodziny jest podporządkowana osobistemu szczęściu jej członków. W rodzinie Złotopolskich dla kontrastu pojawia się patriarcha, który czasem odgrywa rolę chóru z greckiej tragedii - tłumaczy i komentuje wydarzenia.
W polskich serialach lansowany jest zbliżony typ bohatera. Jego celem nie jest kariera (z nielicznymi wyjątkami - na przykład "Złotopolscy", "Kasia i Tomek") czy zarabianie pieniędzy. O ile w serialach amerykańskich fabuła często jest oparta na relacjach zawodowych lub towarzyskich, w naszych tasiemcach bohaterowie marzą o świętym spokoju i udanym życiu rodzinnym. Najlepiej czują się we własnych czterech ścianach. Tak skrojone postacie podobają się milionom widzów, którzy w realnym życiu przyjmują podobną postawę.
- W latach 50. w USA również wszystko zaczynało się od seriali rodzinnych. Potem zdecydowano się na pokazanie innych środowisk, by uniknąć monotonii. Prawdopodobnie tak samo stanie się w Polsce - przepowiada Doman Nowakowski, scenarzysta "Miodowych lat". Zwiastunem nowego jest powodzenie komediowych perypetii Kasi i Tomka (TVN) - pary wielkomiejskich trzydziestolatków. Pomysł pochodzi zza oceanu, stamtąd też przyjechał reżyser Jurek Bogajewicz. Przedsięwzięcie się udało, bo doskonale odtworzono sposób mówienia i zachowania współczesnych młodych ludzi - od wzorcowej paplaniny Kasi, po lęk Tomka przed małżeństwem, dziećmi i teściową.
Jak powstaje serial?
- Zaczynam od wymyślenia schematu wydarzeń. Tworzę tzw. drabinkę: określam układ scen, miejsca, w jakich się rozgrywają, i postacie, jakie w nich występują. Zarys odcinka przekazuję jednemu ze współscenarzystów, który ma mniej więcej pięć dni na napisanie szczegółowego planu każdej sceny i wypełniających ją dialogów. Tekst wraca do mnie i po poprawkach wędruje do redakcji TVP. Każdy odcinek to około dziesięciu dni wspólnej pracy - opowiada Ilona Łepkowska, niegdyś scenarzystka "Na dobre i na złe", obecnie "M jak miłość". Łepkowska jest najbardziej wziętą autorką scenariuszy w Polsce. Stworzyła swego rodzaju fabrykę telenowel.
Fabuły polskich seriali podkreślają znaczenie współpracy, zawierają też łagodną dydaktykę. W "Klanie" pojawił się nosiciel wirusa HIV, była mowa o raku piersi, wrodzonej wadzie nerek, złamaniu kręgosłupa, bezdechu i głębokiej depresji. Dzięki choremu na Alzheimera seniorowi rodu znacznie wzrosła liczba starszych ludzi zgłaszających się do specjalistycznych poradni. Dwa odcinki pokazano nawet na kongresie alzheimerowskim jako przykład skutecznej profilaktyki. W "Klanie" zademonstrowano też, jak kobiety mogą same badać piersi, by wykryć raka w jego najwcześniejszym stadium. Scenarzyści "Plebanii" tłumaczą, że alkoholizm jest chorobą, a w "M jak miłość" wyjaśniają, iż leczyć można nawet skłonności do hazardu. Przy produkcji "Na dobre i na złe" zatrudnieni są reasercherzy, którzy szukają w szpitalach ciekawych z punktu widzenia medycznego wypadków, wykorzystywanych potem w scenariuszu.
Najpopularniejszy polski serial "Na dobre i na złe" to typowa hospital story. W serialu szpitalnym nie ma praktycznie żadnych ograniczeń - wystarczy dobrać pacjenta, by zobrazować jakąś sprawę: AIDS, narkomanię, przestępczość, łapówkarstwo, lekomanię, zamachy. Problem dzieci z sierocińców? Bezdomnych? Świadków Jehowy? Nieuleczalnie chorych? Maturzystów? Zakochanych? Samotnych? Na wszystko znajdzie się pacjent, wszystko da się przedstawić.
Jak podkreśla Ilona Łepkowska, a potwierdzają inni scenarzyści, widzowie polskich seriali oczekują w nich więcej zgody i współpracy, a mniej konfliktów - tych mają dosyć w codziennym życiu. W Leśnej Górze lekarze i pacjenci żyją w symbiozie, podobnie jak parafianie z księdzem Antonim w "Plebanii". Widownia odrzuca wszystko, co zakłóca tę wizję. Odrzuca też skrajności. Kiedy Izabela Trojanowska grała zbyt jednostronnie czarny charakter, widzowie domagali się, by scenarzyści pokazali jej pozytywne strony. Kiedy doktor Lubicz (Tomasz Stockinger) był bliski romansu, tysiące widzów gorąco protestowało przeciwko burzeniu wizerunku porządnej rodziny.
Dlaczego serialowa rzeczywistość stała się tak bliska milionom Polaków? Prof. John Fiske, amerykański socjolog kultury, autor m.in. "Kultury telewizji", uważa, że telewizyjne fabuły stają się częścią naszego życia, bo dają nam spójny i poręczny model postępowania. A poza tym jesteśmy osaczeni przez telewizję. Podczas godzinnego oglądania telewizji każdy z nas pochłania więcej obrazów, niż członek społeczeństwa przedindustrialnego pochłaniał przez całe życie.
Rekordy serialowe I połowy 2003 r. Największa liczba widzów jednego odcinka według badań AGB Polska |
---|
|
Najpopularniejsze polskie seriale w historii telewizji (w kolejności pojawiania się na ekranie) |
---|
|
Najpopularniejsze seriale zagraniczne w dziejach polskiej telewizji |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.