Polskich piór i głosów używają niemieckie media do oczerniania naszego kraju
Nie chodzi o to, że Polska zajęła inne stanowisko w kwestii irackiej niż Niemcy i Francja, ale o parszywy styl uprawiania polityki, o nadęte wyobrażenie o własnym prestiżu i całkiem po prostu o złe maniery przy europejskim stole". To nie są słowa sfrustrowanego niemieckiego czy francuskiego polityka. Tak w czerwcowym wydaniu niemieckiego tygodnika "Rheinischer Merkur" o Polsce pisał Adam Krzemiński, publicysta "Polityki". Ta i podobne wypowiedzi ekspertów z Polski doskonale wpisują się w niemieckie i francuskie interesy. - Można mieć własne poglądy na różne sprawy, ale ważny jest też styl wypowiedzi o Polsce, zwłaszcza za granicą. Ostrość sądów Adama Krzemińskiego jest co najmniej godna ubolewania - mówi prof. Władysław Bartoszewski, były minister spraw zagranicznych RP. - Moja wypowiedź nie jest godna ubolewania: jest krytyczna, ale nie za ostra - przekonuje Krzemiński. Czy nie jest niestosowne, że Polacy dają się wykorzystywać do dyskredytowania prowadzonej przez nasz kraj polityki?
To ewidentny przykład marketingu politycznego. - Marketing polityczny próbuje ukierunkować myślenie elit i przygotować grunt pod przyszłe działania dyplomatyczne państw - uważa dr Krzysztof Jasiecki z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, autor opracowania "Lobbing w Unii Europejskiej".
Klub niemieckich interesów
W latach PRL marketingiem politycznym na rzecz ZSRR zajmowało się przede wszystkim Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR). Instytucja ta zamawiała quasi-naukowe prace i artykuły chwalące osiągnięcia ZSRR i powtarzające tezy sowieckiego MSZ. Jak łatwo się domyślić, TPPR był sponsorowany przez Moskwę. Marketing na rzecz Niemiec czy Francji nie ma obecnie tak nachalnej formy jak w wypadku ZSRR. Nieformalny klub niemieckich i francuskich interesów jednak funkcjonuje i wypowiada się coraz głośniej i śmielej.
Janusz Reiter, były ambasador RP w Niemczech, a obecnie prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych (sponsorowanego głównie przez niemieckie instytucje), w wywiadzie dla niemieckiej rozgłośni radiowej NDR powiedział, że "konsekwencje zakupu samolotów [F-16] rząd polski nie do końca przemyślał i wydaje się on teraz zaskoczony, że jego postawa doprowadziła do napięć i ochłodzenia stosunków z niektórymi krajami Unii Europejskiej, zwłaszcza z Francją i Niemcami. Sądzę, że [polskie władze] bardzo tego żałują". W majowym wywiadzie dla agencji prasowej DPA Janusz Reiter przestrzega Polskę, żeby "ostrożnie grała kartą amerykańską, bo w ten sposób można uniknąć przedłużania się konfliktu z Niemcami i Francją".
Ostrzej wypowiada się Adam Krzemiński. Analizując (na internetowych stronach niemieckiej telewizji MDR) majowe spotkanie we Wrocławiu przywódców tzw. trójkąta weimarskiego - Polski, Niemiec i Francji, określił trójstronny szczyt jako "szybki powrót do Europy po 'skoku w bok z Amerykanami' i popełnieniu partackich błędów w polityce ze starymi Europejczykami". Krzemiński stwierdził też, że mimo "popełnienia jeszcze wielu poważnych błędów, które są pewne jak w banku, w tym 'zdrad małżeńskich z Amerykanami', Polska wejdzie do zjednoczonej Europy". W "Tages-zeitung" z lutego 2003 r. można przeczytać, co Krzemiński myśli o stosunku Polaków do Stanów Zjednoczonych: "strojenie się administracji Busha w piórka wojownika nie jest już w Polsce postrzegane jako tak pociągające jak wcześniej, nie jest już tak seksowne. Kojarzy się coraz częściej ze słowami, które jeszcze niedawno były nie do pomyślenia - 'imperialistyczne zapędy', 'arogancja rakietowych macho'".
Lieber Pole Stasiuk
Najdalej w krytyce polskiej polityki zagranicznej posunął się pisarz Andrzej Stasiuk. Na łamach "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ukazał się jego felieton "Moja biedna, moja dumna, wspaniała Polska". Stasiuk ironizował, że dzięki wysłaniu "trzystu dzielnych żołnierzy i okrętu wojennego pierwszy raz od stuleci możemy spać spokojnie". Niemcom tak spodobał się paszkwil Stasiuka, że jego fragmenty uznano za "cytat tygodnia". - Mamy w Polsce tzw. niezależnych ekspertów, którzy żyją za zagraniczne pieniądze. Dwuznaczne jest to, że ci eksperci wypowiadają się dokładnie w duchu niemieckich interesów. I biorą za to pieniądze: 300-500 euro za artykuł, 400--500 euro za udział w panelu i około 1000 euro za wywiad w telewizji - mówi Maciej Rybiński, publicysta "Rzeczpospolitej".
Fundacje wpływów
Na początku lat 90. w Polsce zaczęły działać dziesiątki zagranicznych fundacji i stowarzyszeń. Miały to, czego polskie organizacje nie mają do dzisiaj - wysokie budżety przeznaczone na badania, stypendia, konferencje i warsztaty. Niemiecka Fundacja Aventis zajmuje się m.in. wspieraniem kultury i badań medycznych. Zaczynała z kapitałem 50 mln euro. Dzięki tym funduszom tysiące polskich urzędników, polityków, dziennikarzy, studentów i naukowców wyjechało na stypendia.
Fundacja Konrada Adenauera ma w statucie zapisany obowiązek realizowania niemieckiego "interesu państwowego". Przyznaje polskim instytucjom i poszczególnym osobom pieniądze na badania w formie grantów. Ma oczywiście prawo akceptować ich pomysły (lub nie) albo inspirować podjęcie tematów ważnych z niemieckiego punktu widzenia. Siłą rzeczy fundacje kierują się w Polsce interesami państw, które je utrzymują. - W latach 90. obserwowaliśmy silny lobbing polityczny i gospodarczy zagranicznych fundacji i stowarzyszeń - potwierdza Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu UOP, a obecnie poseł Platformy Obywatelskiej.
Konflikt racji stanu
Jedenaście spośród 20 największych fundacji działających w Polsce to fundacje niemieckie. Fundacja Friedricha Eberta ma zapisaną w statucie współpracę z polskimi ministerstwami i urzędami centralnymi. W Szczecinie działa Instytut Niemiec i Europy Północnej, który zgodnie ze statutem ma "wypełnić lukę w sieci polskich placówek niemcoznawczych, a także podjąć pracę analityczną nad nowym wymiarem polityki europejskiej związanej z rozwojem Europy Północnej".
Prowadzone w Polsce badania i studia przekładają się na dyrektywy i rady, które są sprzeczne z celami polskiej polityki zagranicznej. Podczas konferencji w 2001 r. ("Nowa polityka wschodnia Polski - wyzwanie dla niemiecko-polskiego partnerstwa"), zorganizowanej przez fundacje Wolffa, Bertelsmanna i Eberta, dziennikarz "Die Welt" Gerhard Gnauck przytoczył wypowiedź niemieckiego ministra, który powołując się na opracowania działających w Polsce fundacji, zauważył, że "Ostpolitik Warszawy utrudnia akces Polski do UE". Na tej samej konferencji Gernot Erler, wiceszef frakcji SPD w Bundestagu, uznał projekt rurociągu Odessa - Brody - Gdańsk za "próbę ograniczenia dostępu Rosji do zasobów naftowych Morza Kaspijskiego".
Centrum Stosunków Międzynarodowych, którego przedstawiciele często wypowiadają się na temat polskiej polityki zagranicznej, stale współpracuje z fundacjami Adenauera, Eberta oraz z Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik (Niemieckie Stowarzyszenie na rzecz Polityki Zagranicznej). Sponsorami CSM są m.in. fundacje Adenauera, Boscha, Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA (z kapitałem niemieckim). Tylko pozornie działające w Polsce fundacje i organizacje lobbingu politycznego nie są bezpośrednio finansowane z budżetu Niemiec. Po prostu środki z budżetu najpierw trafiają do fundacji w RFN, te przekazują je niemieckim uniwersytetom, a stamtąd pieniądze - w postaci grantów - płyną do organizacji działających w Polsce. Janusz Reiter, prezes centrum (w tym roku dysponującego ponad milionem złotych z różnych dotacji), przestrzega przed traktowaniem fundacji i stowarzyszeń sponsorowanych przez niemieckie instytucje jako zwykłych lobbystów polityki RFN. - W Polsce to słowo bardzo źle się kojarzy, a niemieckie organizacje zrobiły naprawdę dużo dla naszego państwa. Ja sam, owszem, jestem lobbystą, ale własnych poglądów - mówi Janusz Reiter. Każdy może wygłaszać opinie zgodne z interesami dowolnego państwa, byleby tylko nie udawał przy tym niezależnego eksperta. Wystarczy polityczny lobbing nazwać lobbingiem.
To ewidentny przykład marketingu politycznego. - Marketing polityczny próbuje ukierunkować myślenie elit i przygotować grunt pod przyszłe działania dyplomatyczne państw - uważa dr Krzysztof Jasiecki z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, autor opracowania "Lobbing w Unii Europejskiej".
Klub niemieckich interesów
W latach PRL marketingiem politycznym na rzecz ZSRR zajmowało się przede wszystkim Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR). Instytucja ta zamawiała quasi-naukowe prace i artykuły chwalące osiągnięcia ZSRR i powtarzające tezy sowieckiego MSZ. Jak łatwo się domyślić, TPPR był sponsorowany przez Moskwę. Marketing na rzecz Niemiec czy Francji nie ma obecnie tak nachalnej formy jak w wypadku ZSRR. Nieformalny klub niemieckich i francuskich interesów jednak funkcjonuje i wypowiada się coraz głośniej i śmielej.
Janusz Reiter, były ambasador RP w Niemczech, a obecnie prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych (sponsorowanego głównie przez niemieckie instytucje), w wywiadzie dla niemieckiej rozgłośni radiowej NDR powiedział, że "konsekwencje zakupu samolotów [F-16] rząd polski nie do końca przemyślał i wydaje się on teraz zaskoczony, że jego postawa doprowadziła do napięć i ochłodzenia stosunków z niektórymi krajami Unii Europejskiej, zwłaszcza z Francją i Niemcami. Sądzę, że [polskie władze] bardzo tego żałują". W majowym wywiadzie dla agencji prasowej DPA Janusz Reiter przestrzega Polskę, żeby "ostrożnie grała kartą amerykańską, bo w ten sposób można uniknąć przedłużania się konfliktu z Niemcami i Francją".
Ostrzej wypowiada się Adam Krzemiński. Analizując (na internetowych stronach niemieckiej telewizji MDR) majowe spotkanie we Wrocławiu przywódców tzw. trójkąta weimarskiego - Polski, Niemiec i Francji, określił trójstronny szczyt jako "szybki powrót do Europy po 'skoku w bok z Amerykanami' i popełnieniu partackich błędów w polityce ze starymi Europejczykami". Krzemiński stwierdził też, że mimo "popełnienia jeszcze wielu poważnych błędów, które są pewne jak w banku, w tym 'zdrad małżeńskich z Amerykanami', Polska wejdzie do zjednoczonej Europy". W "Tages-zeitung" z lutego 2003 r. można przeczytać, co Krzemiński myśli o stosunku Polaków do Stanów Zjednoczonych: "strojenie się administracji Busha w piórka wojownika nie jest już w Polsce postrzegane jako tak pociągające jak wcześniej, nie jest już tak seksowne. Kojarzy się coraz częściej ze słowami, które jeszcze niedawno były nie do pomyślenia - 'imperialistyczne zapędy', 'arogancja rakietowych macho'".
Lieber Pole Stasiuk
Najdalej w krytyce polskiej polityki zagranicznej posunął się pisarz Andrzej Stasiuk. Na łamach "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ukazał się jego felieton "Moja biedna, moja dumna, wspaniała Polska". Stasiuk ironizował, że dzięki wysłaniu "trzystu dzielnych żołnierzy i okrętu wojennego pierwszy raz od stuleci możemy spać spokojnie". Niemcom tak spodobał się paszkwil Stasiuka, że jego fragmenty uznano za "cytat tygodnia". - Mamy w Polsce tzw. niezależnych ekspertów, którzy żyją za zagraniczne pieniądze. Dwuznaczne jest to, że ci eksperci wypowiadają się dokładnie w duchu niemieckich interesów. I biorą za to pieniądze: 300-500 euro za artykuł, 400--500 euro za udział w panelu i około 1000 euro za wywiad w telewizji - mówi Maciej Rybiński, publicysta "Rzeczpospolitej".
Fundacje wpływów
Na początku lat 90. w Polsce zaczęły działać dziesiątki zagranicznych fundacji i stowarzyszeń. Miały to, czego polskie organizacje nie mają do dzisiaj - wysokie budżety przeznaczone na badania, stypendia, konferencje i warsztaty. Niemiecka Fundacja Aventis zajmuje się m.in. wspieraniem kultury i badań medycznych. Zaczynała z kapitałem 50 mln euro. Dzięki tym funduszom tysiące polskich urzędników, polityków, dziennikarzy, studentów i naukowców wyjechało na stypendia.
Fundacja Konrada Adenauera ma w statucie zapisany obowiązek realizowania niemieckiego "interesu państwowego". Przyznaje polskim instytucjom i poszczególnym osobom pieniądze na badania w formie grantów. Ma oczywiście prawo akceptować ich pomysły (lub nie) albo inspirować podjęcie tematów ważnych z niemieckiego punktu widzenia. Siłą rzeczy fundacje kierują się w Polsce interesami państw, które je utrzymują. - W latach 90. obserwowaliśmy silny lobbing polityczny i gospodarczy zagranicznych fundacji i stowarzyszeń - potwierdza Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu UOP, a obecnie poseł Platformy Obywatelskiej.
Konflikt racji stanu
Jedenaście spośród 20 największych fundacji działających w Polsce to fundacje niemieckie. Fundacja Friedricha Eberta ma zapisaną w statucie współpracę z polskimi ministerstwami i urzędami centralnymi. W Szczecinie działa Instytut Niemiec i Europy Północnej, który zgodnie ze statutem ma "wypełnić lukę w sieci polskich placówek niemcoznawczych, a także podjąć pracę analityczną nad nowym wymiarem polityki europejskiej związanej z rozwojem Europy Północnej".
Prowadzone w Polsce badania i studia przekładają się na dyrektywy i rady, które są sprzeczne z celami polskiej polityki zagranicznej. Podczas konferencji w 2001 r. ("Nowa polityka wschodnia Polski - wyzwanie dla niemiecko-polskiego partnerstwa"), zorganizowanej przez fundacje Wolffa, Bertelsmanna i Eberta, dziennikarz "Die Welt" Gerhard Gnauck przytoczył wypowiedź niemieckiego ministra, który powołując się na opracowania działających w Polsce fundacji, zauważył, że "Ostpolitik Warszawy utrudnia akces Polski do UE". Na tej samej konferencji Gernot Erler, wiceszef frakcji SPD w Bundestagu, uznał projekt rurociągu Odessa - Brody - Gdańsk za "próbę ograniczenia dostępu Rosji do zasobów naftowych Morza Kaspijskiego".
Centrum Stosunków Międzynarodowych, którego przedstawiciele często wypowiadają się na temat polskiej polityki zagranicznej, stale współpracuje z fundacjami Adenauera, Eberta oraz z Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik (Niemieckie Stowarzyszenie na rzecz Polityki Zagranicznej). Sponsorami CSM są m.in. fundacje Adenauera, Boscha, Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz Bank Przemysłowo-Handlowy PBK SA (z kapitałem niemieckim). Tylko pozornie działające w Polsce fundacje i organizacje lobbingu politycznego nie są bezpośrednio finansowane z budżetu Niemiec. Po prostu środki z budżetu najpierw trafiają do fundacji w RFN, te przekazują je niemieckim uniwersytetom, a stamtąd pieniądze - w postaci grantów - płyną do organizacji działających w Polsce. Janusz Reiter, prezes centrum (w tym roku dysponującego ponad milionem złotych z różnych dotacji), przestrzega przed traktowaniem fundacji i stowarzyszeń sponsorowanych przez niemieckie instytucje jako zwykłych lobbystów polityki RFN. - W Polsce to słowo bardzo źle się kojarzy, a niemieckie organizacje zrobiły naprawdę dużo dla naszego państwa. Ja sam, owszem, jestem lobbystą, ale własnych poglądów - mówi Janusz Reiter. Każdy może wygłaszać opinie zgodne z interesami dowolnego państwa, byleby tylko nie udawał przy tym niezależnego eksperta. Wystarczy polityczny lobbing nazwać lobbingiem.
|
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.