Widziano reżysera Marka Piwowskiego próbującego na wiślanym stateczku skompletować obsadę nowej wersji "Rejsu"
Daj mu Boże sukces! Bądźmy jednak czujni, obywatele, by ten nowy film nie zaowocował tak jak "Rejs" numer jeden. Bohaterowie tamtego dzieła zasiadają dziś w Sejmie. Nazywają się Samoobroną. Przypatrzcie się im uważnie. Przewrotnie elegancki sposób bycia, wyszukane słownictwo, mentalność, powierzchowność i inne cechy zerżnięte z kreacji Himilsbacha, Maklakiewicza i scenariusza Janusza Głowackiego. Sugestywność ról była tak wielka, że kreatury od kreacji trudno odróżnić. Wielkość dzieła sztuki poznaje się po latach. Nie recenzje cmokierów są bowiem najważniejsze, lecz dalekosiężne skutki społeczne. Niezależnie od wszystkiego nie zaszkodzi bardziej patrzeć na ręce Piwowskiemu. Uprzednio nawet tak potężna instytucja jak cenzura nie upilnowała artysty i teraz nie możemy się połapać, czy mamy w kraju parlament, czy nieustające zebranie z kaowcem. ("A w damskiej toalecie jest napisane - głupi kaowiec").
Pokłosie prac innych naszych filmowców również odnajdujemy w rzeczywistości społecznej. Błyszczą na listach najbogatszych figury z "Ziemi obiecanej", istnieje całe ugrupowanie wzięte z kina moralnego niepokoju (ostatnio został mu tylko niepokój, czy przetrwa). Potężną siłę stanowią mieszkańcy "Alternatywy 4", reprezentowani dziś najpełniej przez rządzącą elitę. Kwitnące donosicielstwo, ustawiony gdzie trzeba gospodarz domu i niepowtarzalna mieszanina prywatnych interesików z fałszywym zaangażowaniem w sprawy bloku. Wszystko utytłane w błocie i beznadziei. Bywają też przypadki bardziej zindywidualizowane, jak "Seksmisja" posłanki Beger, "Vabank" Wieczerzaka, "Ekstradycja" z udziałem Rywina. W tym ostatnim wypadku aktor tak się rozegrał, że nie był w stanie wyjść z roli przestępcy.
Wzajemne przenikanie się realnego życia z fikcją artystyczną dobrze świadczy o obywatelskiej pasji branży filmowej. Niesie jednak pewne wątpliwości. Społeczeństwo traci orientację, kto tu kogo reżyseruje i kto komu za to płaci. Zagubienie, chaos pojęciowy, powszechna zamiana ról sprawiają, że nadciąga totalny "Dzień świra". Pytanie: czy to dobrze, czy źle?
Pokłosie prac innych naszych filmowców również odnajdujemy w rzeczywistości społecznej. Błyszczą na listach najbogatszych figury z "Ziemi obiecanej", istnieje całe ugrupowanie wzięte z kina moralnego niepokoju (ostatnio został mu tylko niepokój, czy przetrwa). Potężną siłę stanowią mieszkańcy "Alternatywy 4", reprezentowani dziś najpełniej przez rządzącą elitę. Kwitnące donosicielstwo, ustawiony gdzie trzeba gospodarz domu i niepowtarzalna mieszanina prywatnych interesików z fałszywym zaangażowaniem w sprawy bloku. Wszystko utytłane w błocie i beznadziei. Bywają też przypadki bardziej zindywidualizowane, jak "Seksmisja" posłanki Beger, "Vabank" Wieczerzaka, "Ekstradycja" z udziałem Rywina. W tym ostatnim wypadku aktor tak się rozegrał, że nie był w stanie wyjść z roli przestępcy.
Wzajemne przenikanie się realnego życia z fikcją artystyczną dobrze świadczy o obywatelskiej pasji branży filmowej. Niesie jednak pewne wątpliwości. Społeczeństwo traci orientację, kto tu kogo reżyseruje i kto komu za to płaci. Zagubienie, chaos pojęciowy, powszechna zamiana ról sprawiają, że nadciąga totalny "Dzień świra". Pytanie: czy to dobrze, czy źle?
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.