Międzynarodowa administracja planuje przyjąć do pracy dawnych agentów irackiego wywiadu
Naprawdę wam, Polakom, zdaje się, że możecie tu zaprowadzić porządek? Że ktokolwiek może to zrobić? - Hussam al-Hajj patrzył przez okno na uliczkę na przedmieściach Nadżafu, którą do centrum usiłowały się przecisnąć tysiące ludzi. Na pogrzeb ajatollaha Muhammada Bakira al-Hakima do świętego miasta przybyło ich prawie pół miliona.
Głód jako pogląd polityczny
Hussam, który zawiózł mnie do Nadżafu, wychował się w tym mieście, ale w połowie lat 90. jego rodzina wyniosła się do Bagdadu. Ponieważ odmówił zapisania się do reżimowej partii Baas, najpierw wyrzucono go ze studiów na ostatnim roku prawa, a później z pracy w drogówce. Teraz zarabia jako kierowca i sam o sobie mówi, że podobnie jak większość Irakijczyków nie ma poglądów politycznych. Czuje tylko głód i strach przed przyszłością, jaka rysuje się przed jego krajem.
- Przyjechaliście przynieść nam pokój i demokrację? Tylko kto chce i potrafi to od was przyjąć? - pytał wpatrzony w widok za oknem.
Przed domem w tumanach kurzu obserwowaliśmy żałobników niosących wielki transparent z napisem: "Siły okupacyjne ponoszą całą odpowiedzialność za śmierć Muhammada Bakira al-Hakima i muszą natychmiast opuścić nasz kraj". Kilkaset metrów dalej kobiety w czarnych halabijach jak w transie powtarzały w nieskończoność wysławiający imama Alego gest podnoszenia prawej dłoni do góry, po czym dotykały nią serca i skandowały: "Duszę i krew oddamy za al-Hakima".
Kto zabił al-Hakima?
Zaraz po zabójstwie ajatollaha tysiące ludzi wykrzykiwało: "Baasowcy! Chcemy waszej krwi". Pierwsze podejrzenie padło na ludzi związanych z Saddamem Husajnem. Wiadomo, że przynajmniej za część ataków na wojska koalicji, do jakich dochodzi codziennie, odpowiedzialni są pogrobowcy reżimu. Co najmniej cztery ugrupowania paramilitarne stworzyli byli wojskowi, pracownicy służb bezpieczeństwa, Gwardii Republikańskiej i członkowie sławnych, ślepo posłusznych Saddamowi bojówek fedainów.
Każdej z tych grup zabicie al-Hakima mogło przynieść korzyści. Było jasne, że szyici, nie mogąc wskazać bezpośrednich sprawców zamachu, skierują złość na siły koalicji, które nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa w świętym mieście. Zburzenie delikatnej, choć już stabilnej konstrukcji tworzącej się dopiero szyickiej sceny politycznej było świetnym sposobem na wywołanie niepokoju w strefie, która wydawała się najspokojniejsza.
Wśród potencjalnych zleceniodawców zabójstwa al-Hakima wymieniany jest radykalny młody duchowny z Nadżafu Moktada al-Sadr. Muhammad Bakir al-Hakim był przywódcą Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej (SCIRI) i związanej z nią Hawzy, rady duchownych szyickich, która wprawdzie nie poparła obecności wojsk koalicji w Iraku, ale po cichu ją akceptowała. 30-letni al-Sadr, używając populistycznych haseł, nie tylko otwarcie nawołuje do powstania przeciwko międzynarodowej koalicji. Od maja, gdy al-Hakim wrócił po ponad 20 latach uchodźstwa w Iranie, al-Sadr wykorzystuje niezadowolenie społeczne wynikające z powojennego chaosu i podważa duchowe przywództwo Hawzy. Z tego powodu trzy tygodnie temu wszedł z al-Hakimem w otwarty konflikt. Tworzy organizację paramilitarną, płacąc za wstąpienie do niej nawet 500 dolarów. Skąd ma na to pieniądze? Jego rzecznik wyjaśniał mi, że pochodzą ze składek od wiernych, ale nie sposób w to uwierzyć, gdyż "wierni" al-Sadra to najbiedniejsi z biednych w Iraku. Główne siedziby bojówek al-Sadra znajdują się m.in. na północnych przedmieściach Nadżafu czy w Sadr City, najuboższej dzielnicy Bagdadu. - Czyli dokładnie w tych samych miejscach, gdzie - jak przypuszczamy - ukrywają się członkowie Wahhabi - uważa pracujący w Bagdadzie agent FBI. Wahhabi to radykalny ruch sunnicki. Jego bojownicy - zdaniem mojego rozmówcy - są przysyłani do Iraku z Arabii Saudyjskiej. Ich celem jest walka z każdym niemuzułmaninem, który znajduje się na świętej ziemi. Jednocześnie jednak bojownicy Wahhabi od pokoleń walczą z szyitami. - Układ między al-Sadrem a Wahhabi tylko z pozoru jest niemożliwy. Pierwszy wspólny wróg to wojska koalicji na islamskiej ziemi. Wahhabi za diabła wcielonego uważają nas, Amerykanów. Drugim wspólnym wrogiem mógł być pozostający pod wpływem Iranu al-Hakim, bo dla Wahhabi równie wielkimi diabłami są ajatollahowie z Teheranu - uważa mój rozmówca.
Na to, że zamachu na al-Hakima mogła dokonać bojówka Wahhabi, wskazuje m.in. to, że na miejscu masakry złapano dwóch podejrzanych o jej dokonanie obywateli Arabii Saudyjskiej.
Powrót Al-Kaidy
Ludzie związani niegdyś z dyktatorem i ekstremiści religijni, którzy - według danych amerykańskiego wywiadu - stworzyli kilkanaście organizacji, to nie jedyni potencjalni wrogowie naszych żołnierzy stacjonujących w Iraku. - Bez wątpienia zjeżdża tu również Al-Kaida - uważa polski dyplomata pracujący w Bagdadzie. Jako dowód podaje doniesienia z ubiegłego tygodnia o aresztowaniu w naszej strefie sześciu osób - czterech Pakistańczyków i dwóch Irakijczyków. - To tylko z pozoru niewiele znaczące informacje. Jeśli ktoś potrafi je interpretować, nie ma wątpliwości, że Al-Kaida ściąga do Iraku i najpewniej dogadała się z byłymi członkami Baas. Mój rozmówca z FBI jest podobnego zdania. - Najczęściej terroryści przerzucani są przez Kurdystan do centrum Iraku. Stamtąd wspólnie prowadzą akcje przeciw koalicji. Prawdopodobnie byli członkowie Baas odpowiadają za rozeznanie w terenie i najczęściej za uzbrojenie, a ludzie Al-Kaidy za logistykę i pieniądze.
Najprawdopodobniej właśnie te dwie grupy są odpowiedzialne za zamach na siedzibę ONZ w Bagdadzie, w którym zginęło 17 osób, w tym szef misji Sergio Vieira de Mello.
O tym, jak poważnym zagrożeniem są terroryści ściągający spoza Iraku, najlepiej świadczy to, że międzynarodowa administracja planuje przyjąć z powrotem do pracy agentów irackiego wywiadu. Nieoficjalnie mówi się, że najszybciej mają być odtworzone departamenty zajmujące się Iranem i Syrią. Z tych państw przez nie strzeżone granice przedostało się dotychczas najwięcej potencjalnych zamachowców. Eksperci oceniają, że około 7-8 tys.
Rząd, którego nie ma
Gdy w Babilonie trwały uroczystości przekazania strefy polskim dowódcom, w Bagdadzie spotkali się przedstawiciele międzynarodowej administracji, Rady Zarządzającej, składającej się z przywódców najważniejszych irackich ugrupowań politycznych, oraz członkowie mianowanego w poniedziałek rządu. Uczestnicy spotkania z powodu groźby zamachu dopiero w ostatniej chwili dowiedzieli się, gdzie się ono odbędzie. Jak opowiadał mi później jeden z nich, przedstawiciele USA podkreślali, że w Pentagonie znajdują się nie tylko półki, ale wręcz pokoje wypełnione analizami tego, co może się stać w Iraku po odsunięciu od władzy Saddama Husajna. Tego, co dzieje się teraz - przyznali - nie przewidział nikt. - Mówiliśmy też o skutkach zamachu na al-Hakima, obiecując sobie, że się nie cofniemy bez względu na to, jak bardzo nasi wrogowie będą chcieli zniszczyć plany budowania Iraku. Większość wyszła jednak z mieszanymi uczuciami. Te ważne słowa powtarzał bowiem z nami ktoś, na kogo pada podejrzenie, że mógł zlecić zabójstwo ajatollaha - obaj w przyszłych wyborach prezydenckich byliby najpoważniejszymi kandydatami - mówi mój rozmówca.
Mieszkańcy Bagdadu powtarzają anegdotę o tym, jak Amerykanin prosił Afgańczyka i Irakijczyka o opinię na temat braku prądu. Afgańczyk zapytał, co to prąd, a Irakijczyk, co to opinia. Zachodni dziennikarze zastanawiają się natomiast, gdzie i kiedy wybuchnie następna bomba i kto będzie jej ofiarą. - Nastroje są fatalne - mówi Hassam. - Może się okazać, że wpakowaliście się w wojnę. W wojnę sunnitów z szyitami, szyitów z innymi szyitami, w wojnę tych, którzy za Saddama nieprawdopodobnie cierpieli, z tymi, których upodlono, by byli jego psami. W wojnę ludzi, którzy nienawidzą Zachodu. W wojnę o władzę. W wojnę każdego z każdym, w której nie wiadomo, kto jest przeciwnikiem. W tej wojnie, nieważne czyjej, wy będziecie jedną ze stron.
Głód jako pogląd polityczny
Hussam, który zawiózł mnie do Nadżafu, wychował się w tym mieście, ale w połowie lat 90. jego rodzina wyniosła się do Bagdadu. Ponieważ odmówił zapisania się do reżimowej partii Baas, najpierw wyrzucono go ze studiów na ostatnim roku prawa, a później z pracy w drogówce. Teraz zarabia jako kierowca i sam o sobie mówi, że podobnie jak większość Irakijczyków nie ma poglądów politycznych. Czuje tylko głód i strach przed przyszłością, jaka rysuje się przed jego krajem.
- Przyjechaliście przynieść nam pokój i demokrację? Tylko kto chce i potrafi to od was przyjąć? - pytał wpatrzony w widok za oknem.
Przed domem w tumanach kurzu obserwowaliśmy żałobników niosących wielki transparent z napisem: "Siły okupacyjne ponoszą całą odpowiedzialność za śmierć Muhammada Bakira al-Hakima i muszą natychmiast opuścić nasz kraj". Kilkaset metrów dalej kobiety w czarnych halabijach jak w transie powtarzały w nieskończoność wysławiający imama Alego gest podnoszenia prawej dłoni do góry, po czym dotykały nią serca i skandowały: "Duszę i krew oddamy za al-Hakima".
Kto zabił al-Hakima?
Zaraz po zabójstwie ajatollaha tysiące ludzi wykrzykiwało: "Baasowcy! Chcemy waszej krwi". Pierwsze podejrzenie padło na ludzi związanych z Saddamem Husajnem. Wiadomo, że przynajmniej za część ataków na wojska koalicji, do jakich dochodzi codziennie, odpowiedzialni są pogrobowcy reżimu. Co najmniej cztery ugrupowania paramilitarne stworzyli byli wojskowi, pracownicy służb bezpieczeństwa, Gwardii Republikańskiej i członkowie sławnych, ślepo posłusznych Saddamowi bojówek fedainów.
Każdej z tych grup zabicie al-Hakima mogło przynieść korzyści. Było jasne, że szyici, nie mogąc wskazać bezpośrednich sprawców zamachu, skierują złość na siły koalicji, które nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa w świętym mieście. Zburzenie delikatnej, choć już stabilnej konstrukcji tworzącej się dopiero szyickiej sceny politycznej było świetnym sposobem na wywołanie niepokoju w strefie, która wydawała się najspokojniejsza.
Wśród potencjalnych zleceniodawców zabójstwa al-Hakima wymieniany jest radykalny młody duchowny z Nadżafu Moktada al-Sadr. Muhammad Bakir al-Hakim był przywódcą Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej (SCIRI) i związanej z nią Hawzy, rady duchownych szyickich, która wprawdzie nie poparła obecności wojsk koalicji w Iraku, ale po cichu ją akceptowała. 30-letni al-Sadr, używając populistycznych haseł, nie tylko otwarcie nawołuje do powstania przeciwko międzynarodowej koalicji. Od maja, gdy al-Hakim wrócił po ponad 20 latach uchodźstwa w Iranie, al-Sadr wykorzystuje niezadowolenie społeczne wynikające z powojennego chaosu i podważa duchowe przywództwo Hawzy. Z tego powodu trzy tygodnie temu wszedł z al-Hakimem w otwarty konflikt. Tworzy organizację paramilitarną, płacąc za wstąpienie do niej nawet 500 dolarów. Skąd ma na to pieniądze? Jego rzecznik wyjaśniał mi, że pochodzą ze składek od wiernych, ale nie sposób w to uwierzyć, gdyż "wierni" al-Sadra to najbiedniejsi z biednych w Iraku. Główne siedziby bojówek al-Sadra znajdują się m.in. na północnych przedmieściach Nadżafu czy w Sadr City, najuboższej dzielnicy Bagdadu. - Czyli dokładnie w tych samych miejscach, gdzie - jak przypuszczamy - ukrywają się członkowie Wahhabi - uważa pracujący w Bagdadzie agent FBI. Wahhabi to radykalny ruch sunnicki. Jego bojownicy - zdaniem mojego rozmówcy - są przysyłani do Iraku z Arabii Saudyjskiej. Ich celem jest walka z każdym niemuzułmaninem, który znajduje się na świętej ziemi. Jednocześnie jednak bojownicy Wahhabi od pokoleń walczą z szyitami. - Układ między al-Sadrem a Wahhabi tylko z pozoru jest niemożliwy. Pierwszy wspólny wróg to wojska koalicji na islamskiej ziemi. Wahhabi za diabła wcielonego uważają nas, Amerykanów. Drugim wspólnym wrogiem mógł być pozostający pod wpływem Iranu al-Hakim, bo dla Wahhabi równie wielkimi diabłami są ajatollahowie z Teheranu - uważa mój rozmówca.
Na to, że zamachu na al-Hakima mogła dokonać bojówka Wahhabi, wskazuje m.in. to, że na miejscu masakry złapano dwóch podejrzanych o jej dokonanie obywateli Arabii Saudyjskiej.
Powrót Al-Kaidy
Ludzie związani niegdyś z dyktatorem i ekstremiści religijni, którzy - według danych amerykańskiego wywiadu - stworzyli kilkanaście organizacji, to nie jedyni potencjalni wrogowie naszych żołnierzy stacjonujących w Iraku. - Bez wątpienia zjeżdża tu również Al-Kaida - uważa polski dyplomata pracujący w Bagdadzie. Jako dowód podaje doniesienia z ubiegłego tygodnia o aresztowaniu w naszej strefie sześciu osób - czterech Pakistańczyków i dwóch Irakijczyków. - To tylko z pozoru niewiele znaczące informacje. Jeśli ktoś potrafi je interpretować, nie ma wątpliwości, że Al-Kaida ściąga do Iraku i najpewniej dogadała się z byłymi członkami Baas. Mój rozmówca z FBI jest podobnego zdania. - Najczęściej terroryści przerzucani są przez Kurdystan do centrum Iraku. Stamtąd wspólnie prowadzą akcje przeciw koalicji. Prawdopodobnie byli członkowie Baas odpowiadają za rozeznanie w terenie i najczęściej za uzbrojenie, a ludzie Al-Kaidy za logistykę i pieniądze.
Najprawdopodobniej właśnie te dwie grupy są odpowiedzialne za zamach na siedzibę ONZ w Bagdadzie, w którym zginęło 17 osób, w tym szef misji Sergio Vieira de Mello.
O tym, jak poważnym zagrożeniem są terroryści ściągający spoza Iraku, najlepiej świadczy to, że międzynarodowa administracja planuje przyjąć z powrotem do pracy agentów irackiego wywiadu. Nieoficjalnie mówi się, że najszybciej mają być odtworzone departamenty zajmujące się Iranem i Syrią. Z tych państw przez nie strzeżone granice przedostało się dotychczas najwięcej potencjalnych zamachowców. Eksperci oceniają, że około 7-8 tys.
Rząd, którego nie ma
Gdy w Babilonie trwały uroczystości przekazania strefy polskim dowódcom, w Bagdadzie spotkali się przedstawiciele międzynarodowej administracji, Rady Zarządzającej, składającej się z przywódców najważniejszych irackich ugrupowań politycznych, oraz członkowie mianowanego w poniedziałek rządu. Uczestnicy spotkania z powodu groźby zamachu dopiero w ostatniej chwili dowiedzieli się, gdzie się ono odbędzie. Jak opowiadał mi później jeden z nich, przedstawiciele USA podkreślali, że w Pentagonie znajdują się nie tylko półki, ale wręcz pokoje wypełnione analizami tego, co może się stać w Iraku po odsunięciu od władzy Saddama Husajna. Tego, co dzieje się teraz - przyznali - nie przewidział nikt. - Mówiliśmy też o skutkach zamachu na al-Hakima, obiecując sobie, że się nie cofniemy bez względu na to, jak bardzo nasi wrogowie będą chcieli zniszczyć plany budowania Iraku. Większość wyszła jednak z mieszanymi uczuciami. Te ważne słowa powtarzał bowiem z nami ktoś, na kogo pada podejrzenie, że mógł zlecić zabójstwo ajatollaha - obaj w przyszłych wyborach prezydenckich byliby najpoważniejszymi kandydatami - mówi mój rozmówca.
Mieszkańcy Bagdadu powtarzają anegdotę o tym, jak Amerykanin prosił Afgańczyka i Irakijczyka o opinię na temat braku prądu. Afgańczyk zapytał, co to prąd, a Irakijczyk, co to opinia. Zachodni dziennikarze zastanawiają się natomiast, gdzie i kiedy wybuchnie następna bomba i kto będzie jej ofiarą. - Nastroje są fatalne - mówi Hassam. - Może się okazać, że wpakowaliście się w wojnę. W wojnę sunnitów z szyitami, szyitów z innymi szyitami, w wojnę tych, którzy za Saddama nieprawdopodobnie cierpieli, z tymi, których upodlono, by byli jego psami. W wojnę ludzi, którzy nienawidzą Zachodu. W wojnę o władzę. W wojnę każdego z każdym, w której nie wiadomo, kto jest przeciwnikiem. W tej wojnie, nieważne czyjej, wy będziecie jedną ze stron.
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.