Za ustawowe buble Sejmu odpowiada marszałek Marek Borowski, a nie krasnoludki
Marek Borowski, marszałek Sejmu, stawia pytania, żąda wyjaśnień, grozi palcem i napomina, ale sam niczemu nie jest winien. Choć tylko w wypadku czterech ustaw na ponad 50 uchwalonych bubli Borowski zachował się tak jak powinien i wyrzucił legislacyjne knoty do kosza, jest uważany za osobę kompetentną, pracowitą i dobrze wypełniającą obowiązki. Tyle że podstawowym obowiązkiem marszałka jest dbałość o uchwalanie dobrego prawa. Zdaniem prof. Marka Safjana, prezesa Trybunału Konstytucyjnego, "źle skonstruowane ustawy naruszają zasady demokratycznego państwa prawnego, zasadę równości obywateli oraz normy przyzwoitej legislacji". Mimo to Marek Borowski, szef firmy legislacyjnej Sejm RP, nie odpowiada za łamanie konstytucji i produkcję kosztownych bubli. Każdy szef firmy jest odpowiedzialny za to, co się w niej dzieje. Dlaczego Marek Borowski ma być wyjątkiem?
To nie ja, to inni
- Jakość polskiego prawa stale się pogarsza, bo w parlamencie tolerowane są niedopatrzenia, niedbalstwo i nieodpowiedzialność - mówi sędzia Andrzej Mączyński, wiceprezes Trybunału Konstytucyjnego. Marek Borowski nie przyjmuje do wiadomości zarzutu, że źle zarządza Sejmem. Gdy na jaw wychodzą kompromitujące błędy, powołuje quasi-komisje śledcze, wskazuje winnych, a nawet wyrzuca z pracy. To nie ja, to kiepscy pracownicy - zdaje się mówić menedżer Borowski. Tymczasem regulamin Sejmu daje marszałkowi pełnię władzy potrzebnej do właściwego przygotowania ustaw i ekipy legislacyjnej. To marszałek powołuje szefa Kancelarii Sejmu, na co dzień zarządzającego personelem. Borowski wybrał Krzysztofa Czeszejko-Sochackiego, który - zdaniem niektórych posłów - jedynie utrudnia pracę.
Posłowie PiS postawili Markowi Borowskiemu zarzut sfałszowania uchwały Sejmu, dzięki czemu kadencja powołanego niedawno na członka Rady Polityki Pieniężnej Jana Czekaja zamiast czterech miesięcy może trwać sześć lat. - Jeśli z pracy wyrzucono legislatorkę, która nie wykreśliła słów "oraz inne rośliny" z ustawy o biopaliwach, to jaka powinna być odpowiedzialność marszałka za matactwa przy wyborze członka RPP? - pyta Jerzy Polaczek z PiS, który ujawnił całą sprawę. Marek Borowski uważa takie zarzuty za niegodziwe. - Nikt nie miał żadnych wątpliwości, że Czekaj jest wybierany na kilka miesięcy. Obawy dotyczyły jedynie skutków ewentualnego zakwestionowania przez Trybunał Konstytucyjny przepisu ustawy, na podstawie którego został wybrany - mówi "Wprost" marszałek Sejmu.
Uchwała w sprawie Czekaja to nie wyjątek. Oto decyzją marszałka Borowskiego ustawa o zmianie ustawy o płatnych autostradach została przesłana do pierwszego czytania do tzw. pralki, czyli komisji, która rozpatruje najważniejsze dla rządu projekty (komisja nadzwyczajna do rozpatrzenia projektów ustaw związanych z rządowym programem "Przedsiębiorczość - Rozwój - Praca"). - Zamówiłem ekspertyzę, czy ustawa wprowadzająca opłatę paliwową, czyli de facto nowy podatek, może być uchwalana w tym trybie. Okazało się, że nie, bo powinna być rozpatrywana na posiedzeniu plenarnym - mówi Jerzy Polaczek. - To nie była żadna wpadka, ale świadomy wybór: eksperci nie byli w tej materii jednoznaczni. Ten wybór został zakwestionowany, ale uznałem, że w sprawach drobnych nie należy się spierać i zmieniłem tryb pracy - tłumaczy Marek Borowski. Oznacza to, że marszałek robi swoje dopiero wtedy, gdy inni znajdą błąd.
Bublodawca
Marszałek Borowski nie czuje się odpowiedzialny za ustawę o abolicji podatkowej i deklaracjach majątkowych, której przepisy Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodne z ustawą zasadniczą, niezrozumiałe bądź wewnętrznie sprzeczne. Za największe buble uchwalone lub nowelizowane w tej kadencji uważa się ustawy o kontroli skarbowej, o służbie cywilnej i o grach losowych. Przerażały projekty ustaw o biopaliwach, winietach, o radiofonii i telewizji. - Coś w parlamentarnej machinie nie gra. Zbyt często decyzje są podejmowane dopiero w sali obrad - tak było choćby z ustawami o biopaliwach, o ordynacji wyborczej do parlamentu europejskiego czy o wyborze członka RPP - mówi Maciej Płażyński, były marszałek Sejmu.
Mimo ujawniania kolejnych kompromitujących bubli prawnych nie widać, by Marek Borowski czy organizujący pracę Sejmu z jego upoważnienia Krzysztof Czeszejko-Sochacki chcieli coś zmienić na lepsze. Ten ostatni nie ma zresztą do tego głowy. Zamiast zająć się poprawieniem organizacji pracy, tworzy instrukcje dotyczące korzystania z przejść, drzwi i wind w budynku. - Ścisle kontroluje się przestrzeganie zasad wprowadzonych przez szefa Kancelarii Sejmu, mówiących o tym, którzy pracownicy mają wchodzić którymi drzwiami. Czeszejko-Sochacki osobiście interweniuje, jeśli dowie się, że ktoś nie dostosował się do jego wytycznych - opowiada Jan Maria Rokita, poseł Platformy Obywatelskiej.
Czeszejko-Sochacki podzielił dziennikarzy na tych, którzy mają przywilej przechodzenia kuluarami, i tych, którzy nie mają do nich wstępu. Uznał, że dziennikarz powinien się natrudzić, by zdobyć jakąś informację. Aby uzyskać nawet mało istotne dane, na przykład o tym, ile razy obradowała komisja śledcza, trzeba otrzymać zgodę dyrektora Biura Informacyjnego. Marek Borowski tłumaczy, że to w trosce o rzetelność informacji, których powinny udzielać kompetentne osoby. Czemu do kompetentnych osób nie kieruje się projektów ustaw, co jest przecież podstawowym zadaniem Sejmu?
Socjalistyczny menedżer
Marek Borowski ciągle przypomina socjalistycznego menedżera Domów Towarowych Centrum, którym był w czasach PRL. Cechą księgowości w tamtych czasach było nieliczenie się z kosztami - wedle zasady: im drożej, tym lepiej. Wedle tej zasady przeprowadzono remont dziedzińca Sejmu od ulicy Frascati (w jednej trzeciej inwestycję finansował Sejm, w dwóch trzecich Kancelaria Prezydenta). Remont kosztował 1,57 mln zł: prawie 35 tys. zł zapłacono za posadzenie na dziedzińcu jednego drzewa w drewnianej skrzyni.
Menedżer Borowski zachowuje się w Sejmie jak dobry wujek, który dla wszystkich chce być miły. Biuro Legislacyjne wciąż produkuje knoty, mimo że pracuje tam 32 prawników, a dodatkowo pomaga im 21 osób. Marszałek jest jednak z nich zadowolony. - Myślę, że 99 proc. ludzi to profesjonaliści - ocenia. Winą za bałagan i produkowanie bubli obarcza rekordową w tej kadencji liczbę ustaw. - A na to marszałek nie ma żadnego wpływu. Przy tym natłoku spraw, zwiększeniu liczby posiedzeń komisji powstaje dobra gleba dla pomyłek czy błędów - tłumaczy Marek Borowski. Nie jest wszak bezczynny. - Przygotowuję precyzyjne wytyczne dla szefów komisji i podkomisji. Można oczywiście napisać bardzo rygorystyczny regulamin, ale wówczas trzeba się liczyć z biurokracją, która mogłaby sparaliżować prace Sejmu.
Taktyka ustawiania się z boku i zrzucania odpowiedzialności na innych wyraźnie się Borowskiemu opłaca. Pracę Sejmu Polacy oceniają coraz gorzej (w ostatnich badaniach CBOS parlament zebrał zaledwie 11 proc. pozytywnych opinii), ale zaufanie do Marka Borowskiego rośnie (obecnie wynosi 42 proc.), co pozwoliło mu awansować do pierwszej trójki najpopularniejszych polityków. Tyle że nie za to podatnicy płacą marszałkowi. Płacą mu za organizację pracy Sejmu i jakość stanowionego prawa. A byle jakie prawo jest byle jak respektowane.
To nie ja, to inni
- Jakość polskiego prawa stale się pogarsza, bo w parlamencie tolerowane są niedopatrzenia, niedbalstwo i nieodpowiedzialność - mówi sędzia Andrzej Mączyński, wiceprezes Trybunału Konstytucyjnego. Marek Borowski nie przyjmuje do wiadomości zarzutu, że źle zarządza Sejmem. Gdy na jaw wychodzą kompromitujące błędy, powołuje quasi-komisje śledcze, wskazuje winnych, a nawet wyrzuca z pracy. To nie ja, to kiepscy pracownicy - zdaje się mówić menedżer Borowski. Tymczasem regulamin Sejmu daje marszałkowi pełnię władzy potrzebnej do właściwego przygotowania ustaw i ekipy legislacyjnej. To marszałek powołuje szefa Kancelarii Sejmu, na co dzień zarządzającego personelem. Borowski wybrał Krzysztofa Czeszejko-Sochackiego, który - zdaniem niektórych posłów - jedynie utrudnia pracę.
Posłowie PiS postawili Markowi Borowskiemu zarzut sfałszowania uchwały Sejmu, dzięki czemu kadencja powołanego niedawno na członka Rady Polityki Pieniężnej Jana Czekaja zamiast czterech miesięcy może trwać sześć lat. - Jeśli z pracy wyrzucono legislatorkę, która nie wykreśliła słów "oraz inne rośliny" z ustawy o biopaliwach, to jaka powinna być odpowiedzialność marszałka za matactwa przy wyborze członka RPP? - pyta Jerzy Polaczek z PiS, który ujawnił całą sprawę. Marek Borowski uważa takie zarzuty za niegodziwe. - Nikt nie miał żadnych wątpliwości, że Czekaj jest wybierany na kilka miesięcy. Obawy dotyczyły jedynie skutków ewentualnego zakwestionowania przez Trybunał Konstytucyjny przepisu ustawy, na podstawie którego został wybrany - mówi "Wprost" marszałek Sejmu.
Uchwała w sprawie Czekaja to nie wyjątek. Oto decyzją marszałka Borowskiego ustawa o zmianie ustawy o płatnych autostradach została przesłana do pierwszego czytania do tzw. pralki, czyli komisji, która rozpatruje najważniejsze dla rządu projekty (komisja nadzwyczajna do rozpatrzenia projektów ustaw związanych z rządowym programem "Przedsiębiorczość - Rozwój - Praca"). - Zamówiłem ekspertyzę, czy ustawa wprowadzająca opłatę paliwową, czyli de facto nowy podatek, może być uchwalana w tym trybie. Okazało się, że nie, bo powinna być rozpatrywana na posiedzeniu plenarnym - mówi Jerzy Polaczek. - To nie była żadna wpadka, ale świadomy wybór: eksperci nie byli w tej materii jednoznaczni. Ten wybór został zakwestionowany, ale uznałem, że w sprawach drobnych nie należy się spierać i zmieniłem tryb pracy - tłumaczy Marek Borowski. Oznacza to, że marszałek robi swoje dopiero wtedy, gdy inni znajdą błąd.
Bublodawca
Marszałek Borowski nie czuje się odpowiedzialny za ustawę o abolicji podatkowej i deklaracjach majątkowych, której przepisy Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodne z ustawą zasadniczą, niezrozumiałe bądź wewnętrznie sprzeczne. Za największe buble uchwalone lub nowelizowane w tej kadencji uważa się ustawy o kontroli skarbowej, o służbie cywilnej i o grach losowych. Przerażały projekty ustaw o biopaliwach, winietach, o radiofonii i telewizji. - Coś w parlamentarnej machinie nie gra. Zbyt często decyzje są podejmowane dopiero w sali obrad - tak było choćby z ustawami o biopaliwach, o ordynacji wyborczej do parlamentu europejskiego czy o wyborze członka RPP - mówi Maciej Płażyński, były marszałek Sejmu.
Mimo ujawniania kolejnych kompromitujących bubli prawnych nie widać, by Marek Borowski czy organizujący pracę Sejmu z jego upoważnienia Krzysztof Czeszejko-Sochacki chcieli coś zmienić na lepsze. Ten ostatni nie ma zresztą do tego głowy. Zamiast zająć się poprawieniem organizacji pracy, tworzy instrukcje dotyczące korzystania z przejść, drzwi i wind w budynku. - Ścisle kontroluje się przestrzeganie zasad wprowadzonych przez szefa Kancelarii Sejmu, mówiących o tym, którzy pracownicy mają wchodzić którymi drzwiami. Czeszejko-Sochacki osobiście interweniuje, jeśli dowie się, że ktoś nie dostosował się do jego wytycznych - opowiada Jan Maria Rokita, poseł Platformy Obywatelskiej.
Czeszejko-Sochacki podzielił dziennikarzy na tych, którzy mają przywilej przechodzenia kuluarami, i tych, którzy nie mają do nich wstępu. Uznał, że dziennikarz powinien się natrudzić, by zdobyć jakąś informację. Aby uzyskać nawet mało istotne dane, na przykład o tym, ile razy obradowała komisja śledcza, trzeba otrzymać zgodę dyrektora Biura Informacyjnego. Marek Borowski tłumaczy, że to w trosce o rzetelność informacji, których powinny udzielać kompetentne osoby. Czemu do kompetentnych osób nie kieruje się projektów ustaw, co jest przecież podstawowym zadaniem Sejmu?
Socjalistyczny menedżer
Marek Borowski ciągle przypomina socjalistycznego menedżera Domów Towarowych Centrum, którym był w czasach PRL. Cechą księgowości w tamtych czasach było nieliczenie się z kosztami - wedle zasady: im drożej, tym lepiej. Wedle tej zasady przeprowadzono remont dziedzińca Sejmu od ulicy Frascati (w jednej trzeciej inwestycję finansował Sejm, w dwóch trzecich Kancelaria Prezydenta). Remont kosztował 1,57 mln zł: prawie 35 tys. zł zapłacono za posadzenie na dziedzińcu jednego drzewa w drewnianej skrzyni.
Menedżer Borowski zachowuje się w Sejmie jak dobry wujek, który dla wszystkich chce być miły. Biuro Legislacyjne wciąż produkuje knoty, mimo że pracuje tam 32 prawników, a dodatkowo pomaga im 21 osób. Marszałek jest jednak z nich zadowolony. - Myślę, że 99 proc. ludzi to profesjonaliści - ocenia. Winą za bałagan i produkowanie bubli obarcza rekordową w tej kadencji liczbę ustaw. - A na to marszałek nie ma żadnego wpływu. Przy tym natłoku spraw, zwiększeniu liczby posiedzeń komisji powstaje dobra gleba dla pomyłek czy błędów - tłumaczy Marek Borowski. Nie jest wszak bezczynny. - Przygotowuję precyzyjne wytyczne dla szefów komisji i podkomisji. Można oczywiście napisać bardzo rygorystyczny regulamin, ale wówczas trzeba się liczyć z biurokracją, która mogłaby sparaliżować prace Sejmu.
Taktyka ustawiania się z boku i zrzucania odpowiedzialności na innych wyraźnie się Borowskiemu opłaca. Pracę Sejmu Polacy oceniają coraz gorzej (w ostatnich badaniach CBOS parlament zebrał zaledwie 11 proc. pozytywnych opinii), ale zaufanie do Marka Borowskiego rośnie (obecnie wynosi 42 proc.), co pozwoliło mu awansować do pierwszej trójki najpopularniejszych polityków. Tyle że nie za to podatnicy płacą marszałkowi. Płacą mu za organizację pracy Sejmu i jakość stanowionego prawa. A byle jakie prawo jest byle jak respektowane.
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.