Od 25 lat traktat z Camp David pozostaje jednym z nielicznych trwałych elementów bliskowschodniej polityki
Wiele lat po przełomowej wizycie prezydenta Egiptu Anwara as-Sadata w Jerozolimie w październiku 1977 r. zdarzyło mi się rozmawiać z egipskim dziennikarzem uczestniczącym w tamtym wydarzeniu. Zapytany, co zrobiło na nim największe wrażenie, odpowiedział bez wahania: "To, że Izrael to taki mały kraj!". Początkowe sukcesy Egiptu w wojnie Jom Kippur w 1973 r. przywróciły poczucie równowagi militarnej, wizyta Sadata w Jerozolimie przywróciła równowagę psychologiczną. Izrael znormalniał.
Co prawda, nie w oczach sąsiadów Egiptu. Większość państw arabskich potępiła Kair i zamroziła z nim stosunki dyplomatyczne, co poparła Moskwa. Bezpośrednich efektów wizyty nie było; dopiero w grudniu 1977 r. szef iz-raelskiego MSZ Mosze Dajan i egipski wicepremier Al-Tahani spotkali się potajemnie w Rabacie. Wówczas Dajan przedstawił wreszcie konkretne propozycje izraelskie: stopniowe wycofywanie się z Synaju do roku 2000 i zachowanie przez Izrael baz w Szarm el-Szejk. Egipski wicepremier skwitował to stwierdzeniem, że nie po to Egipt naraził się całemu światu arabskiemu. W kwestii palestyńskiej Jerozolima proponowała jedynie autonomię kulturalną, choć - i to było ustępstwo - nie wykluczała rozmów o suwerenności "w przyszłości". Z takim bagażem premier Menachem Begin udał się
25 grudnia do Ismaili na rewizytę u Sadata. Rozmowy zakończyły się łatwym do przewidzenia fiaskiem.
Nic za nic
W styczniu 1978 r. szef MSZ Ibrahim Kamil przypomniał w Jerozolimie egipskie stanowisko wyjściowe: pełny powrót do granic z 1967 r. - bez tego pokoju nie będzie. W odpowiedzi Begin przedstawił zalety pozostania Judei i Samarii w granicach Izraela. Kamil uznał, że Begin po prostu nie chce negocjować. Sadat się z nim zgodził. Stanowisko to podzielał też Jimmy Carter; w lutym Begin usłyszał od amerykańskiego prezydenta potępienie "izraelskiego ekspansjonizmu". "To spotkanie było jednym z najgorszych momentów w moim życiu" - miał potem powiedzieć premier Izraela.
Kryzys się pogłębiał. W maju Sadat oświadczył, że wojna Jom Kippur być może nie była ostatnią wojną z Izraelem. W lipcu egipski prezydent spotkał się z iz-raelskim ministrem obrony i przyszłym prezydentem Ezerem Weizmanem. Weizman, dowódca lotnictwa w wojnie sześciodniowej, był jedynym izraelskim politykiem, z którym egipski prezydent naprawdę się zaprzyjaźnił i któremu ufał. Sadat powiedział wprost, że jeśli w najbliższych trzech miesiącach nie dojdzie do przełomu we wzajemnych stosunkach, to on poda się do dymisji, a polityka pokoju z Izraelem zostanie doszczętnie zdyskredytowana. Kilka dni później Dajan spotkał się w Anglii z Kamilem, ten jednak nie zmienił stanowiska. W praktyce wykluczało to możliwość zawarcia pokoju. Begin na konferencji prasowej odrzucił egipskie żądania. Skoro Egipcjanie niczego nie oferują, niczego nie dostaną. "Nic za nic" - powtórzył. Sadat nakazał izraelskiej misji wojskowej opuszczenie Egiptu. Ostatni kanał bezpośredniej łączności został zerwany.
Dyplomacja wahadłowa
Moskwa triumfowała, Biały Dom był przerażony. Pod silną amerykańską presją Begin przyjął zaproszenie Cartera na trójstronne negocjacje z Sadatem w Camp David w USA 5 września. Miało to być spotkanie ostatniej szansy. Cały kapitał dobrej woli zgromadzony podczas jerozolimskiej wizyty Sadata zaledwie dziesięć miesięcy wcześniej został już roztrwoniony. Przygotowane na rozmowy w Camp David izraelskie stanowisko nie zmieniło się: osiedla i bazy na Synaju, Zachodnim Brzegu i w Gazie miały pozostać. Mimo że egipska suwerenność nad Synajem miała być potwierdzona, to jakakolwiek postać państwa palestyńskiego nie wchodziła nawet w rachubę.
Pierwszego dnia rozmów Egipcjanie przedstawili swoje, równie maksymalistyczne żądania: przywrócenie granic z 1967 r. i powrót wszystkich uchodźców palestyńskich. Begin zagroził, że natychmiast zrywa rozmowy. Doradca Cartera Zbigniew Brzeziński uznał, że w tej sytuacji należy unikać bezpośrednich rozmów. Podobnie jak Henry Kissinger jął prowadzić dyplomację wahadłową - od pokoju do pokoju prezydenckiego ośrodka wypoczynkowego. Dajan przekonywał Begina o konieczności przyjęcia egipskich żądań dotyczących Synaju, by w zamian uzyskać kompromis w kwestii palestyńskiej. Begin uporczywie odmawiał; przed wyjazdem do Camp David odwiedził izraelskie miasto Jamit na Synaju i zapewnił jego mieszkańców, że nic im nie grozi. Carter zagroził jednak, że jeśli z powodu tych osiedli miałaby wybuchnąć wojna, Izrael nie będzie mógł liczyć na pomoc USA.
Sadat z kolei stwierdził, że jeżeli Izraelczycy nie zmienią stanowiska, on zerwie rozmowy. Dodał jednak nieoczekiwanie, że jeśli Begin ustąpi w kwestii osiedli na Synaju, to dziewięć miesięcy po podpisaniu porozumienia Egipt nawiąże z Izraelem stosunki dyplomatyczne, nawet jeśli nie będzie porozumienia w kwestii palestyńskiej. Carter dorzucił do tego obietnicę finansowego zrekompensowania Izraelowi utraty baz na Synaju. Szalę przeważył telefon od Ariela Szarona, który zapewniał, że ewakuacja półwyspu nie zagrozi bezpieczeństwu Izraela. Po dwunastu dniach negocjacji Begin ugiął się pod zmasowaną presją.
Porozumienie warte Nagrody Nobla
Końcowe porozumienie przewidywało całkowite wycofanie się Izraelczyków z Synaju (który miał zostać zdemilitaryzowany) w ciągu trzech lat i nawiązanie stosunków dyplomatycznych dziewięć miesięcy po podpisaniu szczegółowej umowy o ewa-kuacji półwyspu, co miało nastąpić w najbliższych trzech miesiącach. Drugie porozumienie, dotyczące kwestii palestyńskiej, przewidywało dalsze negocjacje z ewentualnym udziałem Jordanii w celu wyłonienia "samorządnych władz" na okupowanych terytoriach. W praktyce Egipt miał odzyskać Synaj, a Izrael - nawiązać stosunki dyplomatyczne z pierwszym państwem arabskim. Reszta pozostawała otwarta. Był to, wbrew zarzekaniu się Sadata, separatystyczny pokój. Egipski prezydent nie mógł przystać na mniej, lecz nie udało mu się uzyskać nic więcej. Za swą ryzykowną podróż do Jerozolimy zapłacił wysoką cenę polityczną. Wkrótce miało się okazać, że zapłaci cenę najwyższą. Cenę życia.
Izrael zwracał z kolei Synaj zdobyty nie na skutek agresji, lecz w wojnie obronnej przed napaścią, której celem miała być zagłada państwa. Na wyjściowe warunki Sadata nie mógł przystać. Za pokój z Egiptem już zapłacił cenę czterech krwawych wojen. Porozumienie stanowiło maksimum tego, co dla obu stron w owym momencie było możliwe, i słusznie jego autorzy - Begin i Sadat - mieli w następnym roku otrzymać Pokojową Nagrodę Nobla.
Carter w akcie rozpaczy
W Knesecie porozumienia z Camp David przyjęto miażdżącą większością głosów, ale wyłącznie dzięki poparciu opozycyjnej Partii Pracy - jedna trzecia posłów Likudu Begina głosowała przeciw. W udręczonym latami wojny i złaknionym pokoju Egipcie entuzjazm był powszechny, ale państwa arabskie wrogie porozumieniu uchwaliły nałożenie sankcji na Egipt w wypadku podpisania pokoju z Izraelem. Pod ich wpływem Egipt wysunął nowe żądania: nie będzie pokoju bez sztywnego terminarza dochodzenia do autonomii palestyńskiej ani nawiązania stosunków dyplomatycznych bez jej utworzenia. Co więcej, egipscy dyplomaci jęli sugerować, że traktaty o pomocy wzajemnej z innymi państwami arabskimi będą miały pierwszeństwo przed ewentualnym traktatem pokojowym z Izraelem. Innymi słowy, jeśli wybuchnie wojna izraelsko-syryjska, to Egipt weźmie w niej udział.
Teraz Izraelczycy poczuli się jak Sadat po fiasku swej jerozolimskiej wizyty. Podjęli istotne decyzje, zgodzili się na wielkie ryzyko, a tu przeciwnik zmienia reguły gry w trakcie rozgrywki. Zażądali, całkiem słusznie, potwierdzenia pierwszeństwa traktatu przed innymi egipskimi umowami międzypaństwowymi i dodali żądanie o możliwości dalszej eksploatacji złóż naftowych na Synaju. Kair odrzucił oba żądania. Mimo rozpaczliwych wysiłków Amerykanów trzymiesięczny termin podpisania umowy o ewakuacji z Synaju nie został dotrzymany. Sadat i Begin odmówili też przybycia do USA na nową rundę rozmów. W tej sytuacji Carter sam postanowił - jak powiedział - "w akcie rozpaczy" przyjechać w marcu 1979 r. na Bliski Wschód.
Na skutek jego mediacji podpisano plik porozumień. Kwestię palestyńskich wyborów i pierwszeństwa traktatów ujęto tak, by każda ze stron mogła je interpretować po swojemu. Begin obiecał przyspieszyć ewakuację wojsk, a Sadat przystał na wymianę ambasadorów. Egipt zgodził się sprzedawać Izraelowi ropę, USA gwarantowały ciągłość jej dostaw w wypadku problemów. Izrael i Egipt miały też korzystać z amerykańskiej pomocy gospodarczej i wojskowej. Traktat podpisany w Białym Domu 28 marca 1979 r. Kneset zatwierdził w głosowaniu (95 deputowanych opowiedziało się za jego przyjęciem, 18 było temu przeciwnych), a Egipcjanie w referendum (99 proc. obywateli głosowało za ratyfikacją) - rząd ogłosił, że skoro jedynie 40 tys. spośród 40 mln Egipcjan było przeciwnych tej umowie, to dyskusja nad traktatem jest od tej chwili zabroniona.
Znak zgody
Cztery dni po waszyngtońskiej ceremonii Begin przybył do Kairu. Wygłosił znakomite pojednawcze przemówienie, którego tak zabrakło przy okazji wizyty Sadata w Jerozolimie. Ogłosił też, że Izrael wycofa się z Al-Arisz siedem miesięcy przed terminem przewidzianym traktatem. 30 kwietnia pierwszy statek z izraelską banderą przepłynął przez Kanał Sueski, a 27 maja w Al-Arisz stu izraelskich i egipskich weteranów wojny podało sobie ręce na znak zgody. "Droga do pokoju jest otwarta - mówił Sadat.
- Razem zapalimy światło życia, pocieszenia i odkupienia". Begin wtórował świąteczną modlitwą Szehehejanu: "Bądź pochwalony, Boże nasz, władco wszechświata, który nas wspierałeś i utrzymywałeś nas przy życiu, i doprowadziłeś nas do tej świątecznej pory".
OWP nasilała jednak ataki, a palestyńscy burmistrzowie odmówili udziału w rozmowach z Izraelem, zdejmując tym samym z Jerozolimy obowiązek ich przeprowadzenia. Arabski bojkot stawał się dla Egiptu coraz bardziej dotkliwy. Gdy 6 października 1981 r. islamscy fanatycy zamordowali Sadata, wielu było przekonanych, że to koniec pokoju z Egiptem. Nowy prezydent Hosni Mubarak, rządzący do dziś, umiał jednak opanować sytuację i wywiązać się z międzynarodowych zobowiązań swego kraju. Ćwierć wieku po spotkaniu w Camp David traktat izraelsko-egipski pozostaje jednym z nielicznych elementów bliskowschodniej polityki, na którego trwałości można polegać.
Co prawda, nie w oczach sąsiadów Egiptu. Większość państw arabskich potępiła Kair i zamroziła z nim stosunki dyplomatyczne, co poparła Moskwa. Bezpośrednich efektów wizyty nie było; dopiero w grudniu 1977 r. szef iz-raelskiego MSZ Mosze Dajan i egipski wicepremier Al-Tahani spotkali się potajemnie w Rabacie. Wówczas Dajan przedstawił wreszcie konkretne propozycje izraelskie: stopniowe wycofywanie się z Synaju do roku 2000 i zachowanie przez Izrael baz w Szarm el-Szejk. Egipski wicepremier skwitował to stwierdzeniem, że nie po to Egipt naraził się całemu światu arabskiemu. W kwestii palestyńskiej Jerozolima proponowała jedynie autonomię kulturalną, choć - i to było ustępstwo - nie wykluczała rozmów o suwerenności "w przyszłości". Z takim bagażem premier Menachem Begin udał się
25 grudnia do Ismaili na rewizytę u Sadata. Rozmowy zakończyły się łatwym do przewidzenia fiaskiem.
Nic za nic
W styczniu 1978 r. szef MSZ Ibrahim Kamil przypomniał w Jerozolimie egipskie stanowisko wyjściowe: pełny powrót do granic z 1967 r. - bez tego pokoju nie będzie. W odpowiedzi Begin przedstawił zalety pozostania Judei i Samarii w granicach Izraela. Kamil uznał, że Begin po prostu nie chce negocjować. Sadat się z nim zgodził. Stanowisko to podzielał też Jimmy Carter; w lutym Begin usłyszał od amerykańskiego prezydenta potępienie "izraelskiego ekspansjonizmu". "To spotkanie było jednym z najgorszych momentów w moim życiu" - miał potem powiedzieć premier Izraela.
Kryzys się pogłębiał. W maju Sadat oświadczył, że wojna Jom Kippur być może nie była ostatnią wojną z Izraelem. W lipcu egipski prezydent spotkał się z iz-raelskim ministrem obrony i przyszłym prezydentem Ezerem Weizmanem. Weizman, dowódca lotnictwa w wojnie sześciodniowej, był jedynym izraelskim politykiem, z którym egipski prezydent naprawdę się zaprzyjaźnił i któremu ufał. Sadat powiedział wprost, że jeśli w najbliższych trzech miesiącach nie dojdzie do przełomu we wzajemnych stosunkach, to on poda się do dymisji, a polityka pokoju z Izraelem zostanie doszczętnie zdyskredytowana. Kilka dni później Dajan spotkał się w Anglii z Kamilem, ten jednak nie zmienił stanowiska. W praktyce wykluczało to możliwość zawarcia pokoju. Begin na konferencji prasowej odrzucił egipskie żądania. Skoro Egipcjanie niczego nie oferują, niczego nie dostaną. "Nic za nic" - powtórzył. Sadat nakazał izraelskiej misji wojskowej opuszczenie Egiptu. Ostatni kanał bezpośredniej łączności został zerwany.
Dyplomacja wahadłowa
Moskwa triumfowała, Biały Dom był przerażony. Pod silną amerykańską presją Begin przyjął zaproszenie Cartera na trójstronne negocjacje z Sadatem w Camp David w USA 5 września. Miało to być spotkanie ostatniej szansy. Cały kapitał dobrej woli zgromadzony podczas jerozolimskiej wizyty Sadata zaledwie dziesięć miesięcy wcześniej został już roztrwoniony. Przygotowane na rozmowy w Camp David izraelskie stanowisko nie zmieniło się: osiedla i bazy na Synaju, Zachodnim Brzegu i w Gazie miały pozostać. Mimo że egipska suwerenność nad Synajem miała być potwierdzona, to jakakolwiek postać państwa palestyńskiego nie wchodziła nawet w rachubę.
Pierwszego dnia rozmów Egipcjanie przedstawili swoje, równie maksymalistyczne żądania: przywrócenie granic z 1967 r. i powrót wszystkich uchodźców palestyńskich. Begin zagroził, że natychmiast zrywa rozmowy. Doradca Cartera Zbigniew Brzeziński uznał, że w tej sytuacji należy unikać bezpośrednich rozmów. Podobnie jak Henry Kissinger jął prowadzić dyplomację wahadłową - od pokoju do pokoju prezydenckiego ośrodka wypoczynkowego. Dajan przekonywał Begina o konieczności przyjęcia egipskich żądań dotyczących Synaju, by w zamian uzyskać kompromis w kwestii palestyńskiej. Begin uporczywie odmawiał; przed wyjazdem do Camp David odwiedził izraelskie miasto Jamit na Synaju i zapewnił jego mieszkańców, że nic im nie grozi. Carter zagroził jednak, że jeśli z powodu tych osiedli miałaby wybuchnąć wojna, Izrael nie będzie mógł liczyć na pomoc USA.
Sadat z kolei stwierdził, że jeżeli Izraelczycy nie zmienią stanowiska, on zerwie rozmowy. Dodał jednak nieoczekiwanie, że jeśli Begin ustąpi w kwestii osiedli na Synaju, to dziewięć miesięcy po podpisaniu porozumienia Egipt nawiąże z Izraelem stosunki dyplomatyczne, nawet jeśli nie będzie porozumienia w kwestii palestyńskiej. Carter dorzucił do tego obietnicę finansowego zrekompensowania Izraelowi utraty baz na Synaju. Szalę przeważył telefon od Ariela Szarona, który zapewniał, że ewakuacja półwyspu nie zagrozi bezpieczeństwu Izraela. Po dwunastu dniach negocjacji Begin ugiął się pod zmasowaną presją.
Porozumienie warte Nagrody Nobla
Końcowe porozumienie przewidywało całkowite wycofanie się Izraelczyków z Synaju (który miał zostać zdemilitaryzowany) w ciągu trzech lat i nawiązanie stosunków dyplomatycznych dziewięć miesięcy po podpisaniu szczegółowej umowy o ewa-kuacji półwyspu, co miało nastąpić w najbliższych trzech miesiącach. Drugie porozumienie, dotyczące kwestii palestyńskiej, przewidywało dalsze negocjacje z ewentualnym udziałem Jordanii w celu wyłonienia "samorządnych władz" na okupowanych terytoriach. W praktyce Egipt miał odzyskać Synaj, a Izrael - nawiązać stosunki dyplomatyczne z pierwszym państwem arabskim. Reszta pozostawała otwarta. Był to, wbrew zarzekaniu się Sadata, separatystyczny pokój. Egipski prezydent nie mógł przystać na mniej, lecz nie udało mu się uzyskać nic więcej. Za swą ryzykowną podróż do Jerozolimy zapłacił wysoką cenę polityczną. Wkrótce miało się okazać, że zapłaci cenę najwyższą. Cenę życia.
Izrael zwracał z kolei Synaj zdobyty nie na skutek agresji, lecz w wojnie obronnej przed napaścią, której celem miała być zagłada państwa. Na wyjściowe warunki Sadata nie mógł przystać. Za pokój z Egiptem już zapłacił cenę czterech krwawych wojen. Porozumienie stanowiło maksimum tego, co dla obu stron w owym momencie było możliwe, i słusznie jego autorzy - Begin i Sadat - mieli w następnym roku otrzymać Pokojową Nagrodę Nobla.
Carter w akcie rozpaczy
W Knesecie porozumienia z Camp David przyjęto miażdżącą większością głosów, ale wyłącznie dzięki poparciu opozycyjnej Partii Pracy - jedna trzecia posłów Likudu Begina głosowała przeciw. W udręczonym latami wojny i złaknionym pokoju Egipcie entuzjazm był powszechny, ale państwa arabskie wrogie porozumieniu uchwaliły nałożenie sankcji na Egipt w wypadku podpisania pokoju z Izraelem. Pod ich wpływem Egipt wysunął nowe żądania: nie będzie pokoju bez sztywnego terminarza dochodzenia do autonomii palestyńskiej ani nawiązania stosunków dyplomatycznych bez jej utworzenia. Co więcej, egipscy dyplomaci jęli sugerować, że traktaty o pomocy wzajemnej z innymi państwami arabskimi będą miały pierwszeństwo przed ewentualnym traktatem pokojowym z Izraelem. Innymi słowy, jeśli wybuchnie wojna izraelsko-syryjska, to Egipt weźmie w niej udział.
Teraz Izraelczycy poczuli się jak Sadat po fiasku swej jerozolimskiej wizyty. Podjęli istotne decyzje, zgodzili się na wielkie ryzyko, a tu przeciwnik zmienia reguły gry w trakcie rozgrywki. Zażądali, całkiem słusznie, potwierdzenia pierwszeństwa traktatu przed innymi egipskimi umowami międzypaństwowymi i dodali żądanie o możliwości dalszej eksploatacji złóż naftowych na Synaju. Kair odrzucił oba żądania. Mimo rozpaczliwych wysiłków Amerykanów trzymiesięczny termin podpisania umowy o ewakuacji z Synaju nie został dotrzymany. Sadat i Begin odmówili też przybycia do USA na nową rundę rozmów. W tej sytuacji Carter sam postanowił - jak powiedział - "w akcie rozpaczy" przyjechać w marcu 1979 r. na Bliski Wschód.
Na skutek jego mediacji podpisano plik porozumień. Kwestię palestyńskich wyborów i pierwszeństwa traktatów ujęto tak, by każda ze stron mogła je interpretować po swojemu. Begin obiecał przyspieszyć ewakuację wojsk, a Sadat przystał na wymianę ambasadorów. Egipt zgodził się sprzedawać Izraelowi ropę, USA gwarantowały ciągłość jej dostaw w wypadku problemów. Izrael i Egipt miały też korzystać z amerykańskiej pomocy gospodarczej i wojskowej. Traktat podpisany w Białym Domu 28 marca 1979 r. Kneset zatwierdził w głosowaniu (95 deputowanych opowiedziało się za jego przyjęciem, 18 było temu przeciwnych), a Egipcjanie w referendum (99 proc. obywateli głosowało za ratyfikacją) - rząd ogłosił, że skoro jedynie 40 tys. spośród 40 mln Egipcjan było przeciwnych tej umowie, to dyskusja nad traktatem jest od tej chwili zabroniona.
Znak zgody
Cztery dni po waszyngtońskiej ceremonii Begin przybył do Kairu. Wygłosił znakomite pojednawcze przemówienie, którego tak zabrakło przy okazji wizyty Sadata w Jerozolimie. Ogłosił też, że Izrael wycofa się z Al-Arisz siedem miesięcy przed terminem przewidzianym traktatem. 30 kwietnia pierwszy statek z izraelską banderą przepłynął przez Kanał Sueski, a 27 maja w Al-Arisz stu izraelskich i egipskich weteranów wojny podało sobie ręce na znak zgody. "Droga do pokoju jest otwarta - mówił Sadat.
- Razem zapalimy światło życia, pocieszenia i odkupienia". Begin wtórował świąteczną modlitwą Szehehejanu: "Bądź pochwalony, Boże nasz, władco wszechświata, który nas wspierałeś i utrzymywałeś nas przy życiu, i doprowadziłeś nas do tej świątecznej pory".
OWP nasilała jednak ataki, a palestyńscy burmistrzowie odmówili udziału w rozmowach z Izraelem, zdejmując tym samym z Jerozolimy obowiązek ich przeprowadzenia. Arabski bojkot stawał się dla Egiptu coraz bardziej dotkliwy. Gdy 6 października 1981 r. islamscy fanatycy zamordowali Sadata, wielu było przekonanych, że to koniec pokoju z Egiptem. Nowy prezydent Hosni Mubarak, rządzący do dziś, umiał jednak opanować sytuację i wywiązać się z międzynarodowych zobowiązań swego kraju. Ćwierć wieku po spotkaniu w Camp David traktat izraelsko-egipski pozostaje jednym z nielicznych elementów bliskowschodniej polityki, na którego trwałości można polegać.
Wschód konfliktów |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.