Czy Leszek Miller skończy jak prawdziwy mężczyzna?
Drugi raz po 1989 r. pojawiła się szansa zdynamizowania polskiej gospodarki. W zasadzie przypadkowa! W ostatnim roku rząd nie dokonał prawie żadnych reform (poza drobnymi zmianami w kodeksie pracy i zapowiedzią obniżenia CIT). Jednocześnie wiele czynników hamowało rozwój gospodarki (rozpad koalicji, źle skonstruowany bud-żet, zwiększenie deficytu bud-żetowego, chaotyczna polityka fiskalna, kłótnie z NBP, próby skoków na wirtualne pieniądze itd.). Mimo to wzrost gospodarczy najpewniej przekroczy 3 proc. - W przyszłym roku polska gospodarka może wejść na ścieżkę trwałego wzrostu w wysokości nie tylko 6 proc., ale nawet 10 proc. rocznie - uważa ekonomista Krzysztof Rybiński. - Historia gospodarcza zna dwie drogi przyspieszenia wzrostu gospodarczego: cwaniacką "na skróty" i drogę zdrowego wzrostu. Obawiam się, że mamy do czynienia z tym pierwszym wariantem - powątpiewa prof. Jan Winiecki. SLD w każdym razie się cieszy. Być może przedwcześnie! Przy takim jak teraz (a więc dość dużym) wzroście gospodarczym w Polsce utrzymuje się stagnacja płac i bezrobocie, a notowania rządu spadają do najniższego poziomu w historii. I chyba się nie poprawią. Rząd nie robi bowiem nic, aby wzrost gospodarczy przyspieszyć. Leszek Miller stoi przed wyborem: pozwolić na realizację wariantu cwaniackiego, który umożliwi przetrwanie do wyborów, albo pójść na całość. I skończyć jak prawdziwy mężczyzna.
Eurofart
Dziś już niewiele osób pamięta, że Marek Belka przed dwoma laty sformułował prognozę wzrostu gospodarczego Polski zawierającą się w słynnej formule 1-3-5 (rok 2002 - wzrost PKB o 1 proc., w następnych latach odpowiednio o 3 proc. i 5 proc.) Jeszcze mniej osób chce pamiętać, że owa prognoza opierała się na dwóch przesłankach: że gospodarka ma naturalne właściwości wychodzenia z fazy stag-nacji oraz że kraje średnio rozwinięte, wykorzystując tzw. imitacyjny postęp techniczny (niczego nie muszą wymyślać, wystarczy, że wykorzystują istniejące rozwiązania) oraz korzystając z napływu inwestycji zagranicznych, powinny się rozwijać szybciej niż giganci. Kompletnie nikt (z ekipy rządzącej) nie chce już pamiętać zastrzeżeń, że taki wzrost gospodarczy jest nam niejako dany za darmo, pod warunkiem że władza nie będzie przeszkadzać, oraz że jest to minimum tego, co możemy osiągnąć i co nie powinno nas zadowalać.
Na razie wszystko przebiega zgodnie z powyższą prognozą. Gospodarka powoli przyspiesza, a owo przyspieszenie w wystarczający sposób tłumaczą dwa fakty. Przedsiębiorstwa (prywatne, rzecz jasna) zagrożone bankructwem dokonały restrukturyzacji, zredukowały koszty, zmniejszyły zatrudnienie i stopniowo odzyskały konkurencyjność. Dodatkowo Polska trafiła los na loterii. Za rządów Leszka Millera euro zdrożało z 3,66 zł do 4,36 zł (niekiedy kosztowało nawet 4,5 zł). Oznacza to, że dochody eksporterów wzrosły o 20 proc. i mniej więcej o tyle samo (20,5 proc.) zwiększyła się - wedle GUS - wartość eksportu w pierwszym półroczu tego roku. Ponieważ udział eksportu w PKB wynosi 25 proc., każdy może sobie wyliczyć, mnożąc 20,5 przez 0,25, iż dzięki eksportowi PKB powiększył się o 5 proc. Wynika z tego, że boom eksportowy nie tylko całkowicie wyjaśnia fenomen przyspieszenia wzrostu gospodarczego do 3 proc., ale nawet więcej - wskazuje, że najprawdopodobniej zmniejsza się wartość produktów i usług na rynku wewnętrznym. Tę hipotezę potwierdza to, że mimo tak reklamowanego wzrostu produkcji wpływy z podatków płaconych przez firmy, czyli VAT i CIT, nie wzrosły (dochody budżetu z tego tytułu w I połowie 2002 r. wynosiły 49,8 mld zł, w I połowie 2003 r. - 50 mld zł). Potwierdza ją także to, że przy dziesięcioprocentowym wzroście produkcji przemysłowej nie zwiększają się inwestycje.
Hamulcowy SLD
Przytoczone wyliczenie powinno ostudzić samozadowolenie SLD, który "sukces" gospodarczy przypisuje swej mądrej polityce (Miller swoimi kanałami załatwił, że euro podrożeje?). Prawda jest taka, że odpowiedź na pytanie: "Co SLD zrobił, by przyspieszyć wzrost gospodarki?", brzmi: "Niewiele dobrego i wiele złego". Do rzeczy dobrych można zaliczyć niewielkie zliberalizowanie kodeksu pracy oraz - ciągle pozostającą raczej w sferze zapowiedzi niż faktów - próbę redukcji biurokratycznych utrudnień w funkcjonowaniu firm oraz propozycję (daj Boże, aby stała się faktem) ustalenia jednolitej 19-procentowej stawki podatkowej dla wszystkich przedsiębiorców. Do złych natomiast - poza zamętem legislacyjnym i upartym forsowaniem nonsensownych pomysłów (utworzenie NFZ, biopaliwa, abolicja podatkowa i restrukturyzacja zadłużenia publicznoprawnego, winiety) - należą rozwalenie finansów publicznych i powiększenie ich deficytu do ponad 5 proc. PKB, wzrost obciążeń podatkowych, zahamowanie prywatyzacji i zwiększenie skali podtrzymywania nierentownego sektora państwowego.
Nie chce, nie może, nie rozumie
Zgodnie z "prognozą Belki" w przyszłym roku tempo wzrostu PKB powinno wynieść 5 proc. To już jest coś. Tyle że do podniesienia poprzeczki z 3 proc. do 5 proc. nie wystarcza już polityka psucia nie za wiele i li-czenia na sprzyjające okoliczności (które - co prawda - w związku z wejściem do unii najprawdopodobniej się pojawią). Dalsze przyspieszenie rozwoju wymaga zdecydowanej zmiany dotychczasowej polityki gospodarczej. Problem polega jednak na tym, że SLD nie chce, nie może lub nie rozumie, iż powinien swoją politykę zmienić. Nie chce (nie może... - niepotrzebne skreślić) zreformować finansów publicznych. Nie chce (nie może...) zredukować obciążeń podatkowych, zamierza je nawet powiększać. W sferze obietnic pozostają również deklaracje o ułatwieniu rozpoczynania i prowadzenia działalności gospodarczej. Każdej niewielkiej zmianie na lepsze towarzyszą wielkie zmiany na gorsze.
Z góry na dół
Wszystko jest jeszcze możliwe. Możliwe jest zatem zarówno to, że w rządzie zwycięży nurt reformatorski, jak i to, że przy sprzyjających okolicznościach zewnętrznych pięcioprocentowy wzrost zostanie w przyszłym roku osiągnięty. Nawet jeżeli tak się stanie, nie będzie to długookresowe zwiększenie tempa wzrostu. Rozwój polskiej gospodarki będzie uzależniony od perspektyw eksportu i inwestycji zagranicznych, a pomyślnego układu w tych dwóch sferach nikt zagwarantować nie może. Pojawią się kolejne bariery wzrostu. Sięgający 7-8 proc. PKB deficyt finansów publicznych będzie trudny do sfinansowania. Rząd będzie pożyczał, a przedsiębiorcom coraz trudniej będzie uzyskać kredyt. Jeśli rozwój nie stanie się ekspansywny, nie nastąpi przełom na rynku pracy i rzeczywiste bezrobocie przekroczy 20 proc. W dodatku może zabraknąć pieniędzy na podtrzymywanie bankrutujących - a właściwie dawno upadłych - mastodontów gospodarki socjalistycznej, co powiększy skalę protestów. Ponieważ zbliżające się wybory będą utrudniać zdecydowaną reakcję, wysupłanie kilku groszy na wsparcie kopalń sprawi, że kolejarze czy hutnicy dojdą do wniosku, iż im także opłaca się strajkować.
Wszystko to może sprawić, że tempo wzrostu PKB wyniesie najwyżej 4-4,5 proc., potem nastąpi stagnacja, a potem zjazd. Przeprowadzenie reform w takiej sytuacji będzie jeszcze trudniejsze, a nadciągające wybory będą skłaniać do kontynuowania gry na czas. Postawione powyżej pytania się nie zdezaktua-lizują. Tyle że odpowiadać na nie będzie już kto inny.
Eurofart
Dziś już niewiele osób pamięta, że Marek Belka przed dwoma laty sformułował prognozę wzrostu gospodarczego Polski zawierającą się w słynnej formule 1-3-5 (rok 2002 - wzrost PKB o 1 proc., w następnych latach odpowiednio o 3 proc. i 5 proc.) Jeszcze mniej osób chce pamiętać, że owa prognoza opierała się na dwóch przesłankach: że gospodarka ma naturalne właściwości wychodzenia z fazy stag-nacji oraz że kraje średnio rozwinięte, wykorzystując tzw. imitacyjny postęp techniczny (niczego nie muszą wymyślać, wystarczy, że wykorzystują istniejące rozwiązania) oraz korzystając z napływu inwestycji zagranicznych, powinny się rozwijać szybciej niż giganci. Kompletnie nikt (z ekipy rządzącej) nie chce już pamiętać zastrzeżeń, że taki wzrost gospodarczy jest nam niejako dany za darmo, pod warunkiem że władza nie będzie przeszkadzać, oraz że jest to minimum tego, co możemy osiągnąć i co nie powinno nas zadowalać.
Na razie wszystko przebiega zgodnie z powyższą prognozą. Gospodarka powoli przyspiesza, a owo przyspieszenie w wystarczający sposób tłumaczą dwa fakty. Przedsiębiorstwa (prywatne, rzecz jasna) zagrożone bankructwem dokonały restrukturyzacji, zredukowały koszty, zmniejszyły zatrudnienie i stopniowo odzyskały konkurencyjność. Dodatkowo Polska trafiła los na loterii. Za rządów Leszka Millera euro zdrożało z 3,66 zł do 4,36 zł (niekiedy kosztowało nawet 4,5 zł). Oznacza to, że dochody eksporterów wzrosły o 20 proc. i mniej więcej o tyle samo (20,5 proc.) zwiększyła się - wedle GUS - wartość eksportu w pierwszym półroczu tego roku. Ponieważ udział eksportu w PKB wynosi 25 proc., każdy może sobie wyliczyć, mnożąc 20,5 przez 0,25, iż dzięki eksportowi PKB powiększył się o 5 proc. Wynika z tego, że boom eksportowy nie tylko całkowicie wyjaśnia fenomen przyspieszenia wzrostu gospodarczego do 3 proc., ale nawet więcej - wskazuje, że najprawdopodobniej zmniejsza się wartość produktów i usług na rynku wewnętrznym. Tę hipotezę potwierdza to, że mimo tak reklamowanego wzrostu produkcji wpływy z podatków płaconych przez firmy, czyli VAT i CIT, nie wzrosły (dochody budżetu z tego tytułu w I połowie 2002 r. wynosiły 49,8 mld zł, w I połowie 2003 r. - 50 mld zł). Potwierdza ją także to, że przy dziesięcioprocentowym wzroście produkcji przemysłowej nie zwiększają się inwestycje.
Hamulcowy SLD
Przytoczone wyliczenie powinno ostudzić samozadowolenie SLD, który "sukces" gospodarczy przypisuje swej mądrej polityce (Miller swoimi kanałami załatwił, że euro podrożeje?). Prawda jest taka, że odpowiedź na pytanie: "Co SLD zrobił, by przyspieszyć wzrost gospodarki?", brzmi: "Niewiele dobrego i wiele złego". Do rzeczy dobrych można zaliczyć niewielkie zliberalizowanie kodeksu pracy oraz - ciągle pozostającą raczej w sferze zapowiedzi niż faktów - próbę redukcji biurokratycznych utrudnień w funkcjonowaniu firm oraz propozycję (daj Boże, aby stała się faktem) ustalenia jednolitej 19-procentowej stawki podatkowej dla wszystkich przedsiębiorców. Do złych natomiast - poza zamętem legislacyjnym i upartym forsowaniem nonsensownych pomysłów (utworzenie NFZ, biopaliwa, abolicja podatkowa i restrukturyzacja zadłużenia publicznoprawnego, winiety) - należą rozwalenie finansów publicznych i powiększenie ich deficytu do ponad 5 proc. PKB, wzrost obciążeń podatkowych, zahamowanie prywatyzacji i zwiększenie skali podtrzymywania nierentownego sektora państwowego.
Nie chce, nie może, nie rozumie
Zgodnie z "prognozą Belki" w przyszłym roku tempo wzrostu PKB powinno wynieść 5 proc. To już jest coś. Tyle że do podniesienia poprzeczki z 3 proc. do 5 proc. nie wystarcza już polityka psucia nie za wiele i li-czenia na sprzyjające okoliczności (które - co prawda - w związku z wejściem do unii najprawdopodobniej się pojawią). Dalsze przyspieszenie rozwoju wymaga zdecydowanej zmiany dotychczasowej polityki gospodarczej. Problem polega jednak na tym, że SLD nie chce, nie może lub nie rozumie, iż powinien swoją politykę zmienić. Nie chce (nie może... - niepotrzebne skreślić) zreformować finansów publicznych. Nie chce (nie może...) zredukować obciążeń podatkowych, zamierza je nawet powiększać. W sferze obietnic pozostają również deklaracje o ułatwieniu rozpoczynania i prowadzenia działalności gospodarczej. Każdej niewielkiej zmianie na lepsze towarzyszą wielkie zmiany na gorsze.
Z góry na dół
Wszystko jest jeszcze możliwe. Możliwe jest zatem zarówno to, że w rządzie zwycięży nurt reformatorski, jak i to, że przy sprzyjających okolicznościach zewnętrznych pięcioprocentowy wzrost zostanie w przyszłym roku osiągnięty. Nawet jeżeli tak się stanie, nie będzie to długookresowe zwiększenie tempa wzrostu. Rozwój polskiej gospodarki będzie uzależniony od perspektyw eksportu i inwestycji zagranicznych, a pomyślnego układu w tych dwóch sferach nikt zagwarantować nie może. Pojawią się kolejne bariery wzrostu. Sięgający 7-8 proc. PKB deficyt finansów publicznych będzie trudny do sfinansowania. Rząd będzie pożyczał, a przedsiębiorcom coraz trudniej będzie uzyskać kredyt. Jeśli rozwój nie stanie się ekspansywny, nie nastąpi przełom na rynku pracy i rzeczywiste bezrobocie przekroczy 20 proc. W dodatku może zabraknąć pieniędzy na podtrzymywanie bankrutujących - a właściwie dawno upadłych - mastodontów gospodarki socjalistycznej, co powiększy skalę protestów. Ponieważ zbliżające się wybory będą utrudniać zdecydowaną reakcję, wysupłanie kilku groszy na wsparcie kopalń sprawi, że kolejarze czy hutnicy dojdą do wniosku, iż im także opłaca się strajkować.
Wszystko to może sprawić, że tempo wzrostu PKB wyniesie najwyżej 4-4,5 proc., potem nastąpi stagnacja, a potem zjazd. Przeprowadzenie reform w takiej sytuacji będzie jeszcze trudniejsze, a nadciągające wybory będą skłaniać do kontynuowania gry na czas. Postawione powyżej pytania się nie zdezaktua-lizują. Tyle że odpowiadać na nie będzie już kto inny.
Cwaniakom na pohybel! |
---|
Jan Winiecki Historia gospodarcza zna dwie drogi przyspieszenia wzrostu gospodarczego: cwaniacką "na skróty" i drogę zdrowego wzrostu. Obawiam się, że mamy do czynienia z tym pierwszym wariantem. Sytuacja w Polsce istotnie chwilowo się poprawia, popyt i produkcja rosną, ale wraz z nimi rośnie deficyt w handlu zagranicznym, co pogarsza bilans płatniczy i może osłabić złotego. Jeszcze bardziej w gospodarce otwartej osłabi krajową walutę konieczność zapchania dziury budżetowej sprzedażą za granicę obligacji skarbowych o znacznej wartości. Jeśli potrzeby związane z zapychaniem dziury gwałtownie rosną (a w Polsce w 2004 r. mogą się podwoić!), trzeba oferować coraz atrakcyjniejsze ceny, zaufanie do waluty krajowej słabnie i w pewnym momencie może nawet dojść do kryzysu walutowego. Nie zasilany inwestycjami wzrost gospodarczy słabnie, a inflacja rośnie. Cwaniacy liczą tylko, że problem da o sobie znać z całą mocą już po wyborach. No, i że wyborcy mają krótką pamięć. Drugi sposób na przyspieszenie wzrostu gospodarczego jest znacznie mniej atrakcyjny dla politycznych cwaniaków. Trzeba zmniejszać wydatki, ciąć podatki, deregulować gospodarkę, ograniczać przywileje, prywatyzować. Jednym słowem, narażać się rozmaitym grupom wyborców. Niestety, jest to jedyna droga do długookresowego przyspieszenia wzrostu gospodarczego. |
Jest szansa na 10 procent! |
---|
Krzysztof Rybiński Jeżeli po wejściu do Unii Europejskiej będziemy w stanie wykorzystać wszystkie pieniądze z unijnej kasy oraz przeprowadzimy reformy, dokończymy prywatyzację i zmniejszymy rolę państwa w gospodarce, w ciągu trzech lat polska gospodarka może wejść na ścieżkę trwałego wzrostu w wysokości nie tylko 6 proc., ale nawet 10 proc. rocznie, a milion osób może znaleźć pracę. Aby osiągnąć ten cel, należy wspierać naturalną przedsiębiorczość Polaków (Polak potrafi, jeżeli tylko urzędnicy i politycy mu nie przeszkadzają). Należy obniżyć podatki PIT i CIT do 15 proc., wyrzuć do kosza stary kodeks pracy i uchwalić nowy, liberalny; radykalnie zmniejszyć liczbę regulacji, zezwoleń i koncesji, czyli skalę władzy urzędnika nad przedsiębiorcą. |
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.