Trzeba jak najczęściej trafiać do kosza - odparł Michael Jordan na pytanie dziennikarza, dlaczego został uznany za koszykarza wszech czasów.
Trzeba jak najczęściej trafiać do kosza - odparł Michael Jordan na pytanie dziennikarza, dlaczego został uznany za koszykarza wszech czasów. - Trenować, trenować, trenować tak długo, aż kosz stanie się prawie koszmarem, aż zacznie się trafiać do niego z zamkniętymi oczami. No i pokonać strach przed przegraną - uzupełnił wypowiedź. - Trzeba nieustannie trenować umysł, tak długo, aż trafne wyniki notowań zaczną się śnić. I przezwyciężyć lęk przed konkurencją - stwierdził Warren Buffett, jeden z najbogatszych Ziemian, tłumacząc, dlaczego okrzyknięto go guru graczy giełdowych. Jakież proste i jak bardzo podobne wydają się powyższe recepty na osiągnięcie światowego sukcesu w dwóch z pozoru całkowicie odmiennych konkurencjach. Skoro jednak takie proste, dlaczego tak trudne są do zrozumienia dla nas? Dlaczego na przykład w ubiegłym sezonie w meczu finałowym drużyn krajowego basketu między Anwilem Włocławek a Prokomem Trefl Sopot na parkiet w pierwszych piątkach wybiegło aż 9 cudzoziemców? Dlaczego w czołówce najlepszych szefów firm działających w III RP (vide: cover story tego numeru) - po raz pierwszy w historii polskiej prasy, obiektywnie, czarno na białym prezentującym efekty kreatywności zarządców przedsiębiorstw - przeważają obcokrajowcy? Jedno łączy naszą legię cudzoziemską najlepszych koszykarzy i najskuteczniejszych menedżerów - doświadczenia zdobyte za oceanem. "Ameryki można nienawidzić, ale bez Ameryki nie da się żyć" - przyznała niedawno arabska telewizja Al-Dżazira, znana m.in. z prezentowania na antenie manifestów Saddama Husajna. "Park Young Hoon z Seulu, uczestnicząc w demonstracji przeciw twardej polityce USA wobec Korei Północnej, zaciskał pięści i wykrzykiwał hasła atakujące prezydenta George'a W. Busha. Na co dzień 33-letni południowokoreański inżynier nie rezygnuje jednak z filiżanki ulubionej amerykańskiej kawy Starbucks ani puszki coca-coli, używa też komputera IBM z oprogramowaniem Microsoftu. Kilka miesięcy temu jemeńscy studenci spalili amerykańską flagę, skandując hasło: 'Zabić Amerykanów'. Po demonstracji poszli do kina na najnowszy hollywoodzki film" - dowiaduję się z magazynu "Business Week". W tych chyba właśnie zachowaniach jaskrawo ujawnia się gigantyczna siła sprawcza i magia Ameryki; dość powiedzieć, że 8 z 10 najwartościowszych i najbardziej popularnych marek na świecie to towary sygnowane "made in USA". Ale to jeszcze nie do końca tłumaczy, dlaczego ojczyzna Waszyngtona, Waltona, Spielberga czy Jacksona jest najlepszym na świecie poligonem doświadczalnym, nobilitującym markę człowieka i czyniącym go silnym. "Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić. I wtedy pojawia się ten, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to coś robi bez cienia lęku. Przy czym, co jest wręcz regułą, on często szlifował wcześniej bruki w USA, narażając się na każdym kroku na konkurencję totalną" - pisał w swoim czasie Yvon Samuel, dziennikarz francuski, który przeprowadził rozmowy z 70 miliarderami z całego świata. I to jest pewnie ważna część odpowiedzi na pytanie o źródło kreatywności Amerykanów i ich uczniów: swego rodzaju twórczy brak lęku, o którym wspominali cytowani wyżej i Jordan, i Buffett. Dziś - znów sięgając do ich spostrzeżeń - american dream sprowadza się wręcz do dosłowności: należy osiągnąć perfekcję w działaniu nawet z zamkniętymi oczami, trzeba nieomal wyśnić zwycięstwo. W znakomitym eseju pomieszczonym na tych łamach ("Bezpłodna Europa") Ryszard Legutko ujmuje rzecz następująco: "Amerykanin bez wątpienia posiada plany wobec świata, w którym żyje. Mogą się one nam podobać lub nie; można patrzeć na nie z obawą, pogardą lub entuzjazmem. Amerykanin miał jednak zawsze, ma ciągle i zapewne w przyszłości będzie nadal miał liczne i pilne sprawy do załatwienia. Europejczyk też je podejmie, ale najpierw przypatrzy się, jak się je załatwia w Ameryce". A nam tymczasem pozostaje pilne załatwienie spraw własnych. Po lekturze świetnego tekstu Michała Zielińskiego ("Wzrost mniemany") o dryfie polskiej gospodarki i wierze rządzących w cud dochodzę do wniosku, że mamy następujący wybór: albo sami stworzymy w Polsce amerykańską strefę stabilizacji i rozwoju, kreując postawy ludzi, którym będzie się chciało chcieć trafiać do kosza tak samo często jak Michaelowi Jordanowi, albo trafimy do kosza historii.
Więcej możesz przeczytać w 37/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.