Schwarzenegger nie wypierał się swoich romansów - nie zasłaniał się złą pamięcią i nie dementował. Przeprosił. I to wystarczyło
bywatel Kane chciał za wszelką cenę zrobić polityczną karierę, ale, jak to bywa w życiu, wdał się w pozamałżeński romans. Politykiem nie został i nawet ukochane saneczki mu spalili. O Johnie F. Kennedym powiadano, że sądząc po czasie, jaki spędzał z kobietami w sypialni, musiał być dość marnym kochankiem. Gwoli sprawiedliwości one same ceniły prezydenta w tych sprawach i wręcz przepadały za jego wyrafinowanym poczuciem humoru. William Jefferson Clinton już w młodości marzył, by zostać kiedyś prezydentem. Kochanek też miał wiele, ale trzeba przyznać, że gdy któraś z nich nie miała ochoty na kandydata na prezydenta, to podciągał spodnie i oświadczał: "W porządku, nie zamierzam cię zmuszać do tego, czego nie chcesz". Clinton był prezydentem dwa razy. Clint Eastwood też miał niejeden romans, co nie przeszkodziło mu w objęciu stanowiska burmistrza miasta.
Gdy więc oskarżany o molestowanie Arnold Schwarzenegger, austriacki siłacz i najlepiej opłacany dziś hollywoodzki gwiazdor, zapragnął zostać gubernatorem stanu Kalifornia, jego pragnienie się spełniło. Imigrant z amerykańskim paszportem, syn członka NSDAP, wraz z ojcem słuchał płyt z nazistowskimi marszami, stukał obcasami i odgrywał oficera SS. Sześciokrotny Mister Olympia, wygrywający w kulturystyce wszystko, co było do wygrania, do Ameryki przyjechał z kilkunastoma dolarami w kieszeni i niezłomną wiarą, że prędzej czy później dostanie od życia to, na czym mu najbardziej zależy. Cierpliwie śnił swój sen pucybuta, aby pewnego dnia stać się milionerem. Ani przez chwilę nie przejmował się tymi, którzy na jego widok kpili, że oto cała para poszła w mięś-nie. Do tego wszystkiego nie mówił po angielsku i kiedy zaproponowano mu rolę w filmie "Herkules w Nowym Jorku", po raz pierwszy i ostatni zgodził się na zagranie pod pseudonimem Arnold Mocny. Bardziej życzliwi mu koledzy z tamtych lat wspominają, że był punktualny i nigdy nie narzekał na jedzenie z automatu. Jak mało kto potrafił się kreować. Silny nie tylko w kinie, ale i w życiu. "Ludzie cieszą się zwyczajnym życiem, ja zaś zawsze byłem nakierowany na rozmach i siłę. Imponowali mi dyktatorzy i ci, o których pamięta się przez setki lat".
Czy taki męski mężczyzna mógł się obyć bez kobiecej adoracji, bez westchnień i spojrzeń pełnych zachwytu? Blondynek, brunetek... Oczywiście, że nie mógł. Dlatego też nikogo specjalnie nie zaskoczyła opublikowana w "Los Angeles Times" lista kilkunastu kobiet, które nie potrafią zapomnieć o tym, jak to pan Terminator łapał je za piersi i klepał po pupie. Wydawało się, że już szykuje się afera na miarę Moniki Lewinsky, ale do niej nie doszło. Schwarzenegger zastosował inną zagrywkę niż jego poprzednicy przyłapani na molestowaniu. Nie wypierał się, nie zasłaniał lukami w pamięci i nie dementował. Przeprosił. "Gdybym wiedział, że kiedyś zostanę gubernatorem, to oczywiście trzymałbym co najmniej język za zębami"- wyznał rozbrajająco, mając na myśli molestowanie słowne. O fizycznym nie wspomniał. Wystarczyło. Zwłaszcza że równocześnie Schwarzenegger wiele swoim wyborcom obiecał: obniżenie podatków na samochody i znaczne ich podniesienie na kasyna itd. Kto więc w takiej sytuacji przejmowałby się jakimś molestowaniem, i to sprzed lat. Wreszcie, w razie potrzeby nieodpowiednim zachowaniem zajmą się odpowiednie sądy. Na razie trzeba, jeśli nie zaakceptować, to przynajmniej przyjąć do wiadomości, że pan gubernator od najmłodszych lat nagabywał każdą kobietę, która stawała na jego drodze. Te, "które nie miały zamiaru spełniać jego seksualnych zachcianek, wyrzucał ze swego życia" - o czym napisał w "The Education of a Bodybuild-er". Taki miał temperament. Miał?
W walce o polityczny mandat Schwarzenegger potrafił doskonale wykorzystać swoje aktorskie doświadczenie. Przy składaniu wyborczych obietnic pokazywał dobrą minę do złej gry i szczery aż do bólu uśmiech. Jak słusznie zauważył jeden z hollywoodzkich scenarzystów Joe Eszterhas, "kariera gwiazdy filmowej jest jak trwająca całe życie polityczna kampania". Trzeba tylko dobrze odrabiać zadane przez życie lekcje. Jedna z nich głosi, że takiemu mężczyźnie jak Schwarzenegger oprócz siły mięśni niezbędna jest kobieta życia. Kobieta niezwykła. Taka jak siostrzenica Johna Kennedy'ego Maria Shriver. Nie sposób nie zauważyć, jak bardzo są do siebie podobni. Niezależni i niepokorni. Tak jak Schwarzenegger nie chciał nazywać się już nigdy więcej Arnold Mocny, tak Shriver nigdy nie przyjęła jego nazwiska. On robił filmową karierę, ona realizowała swoje ambicje jako telewizyjna dziennikarka. Teraz on jest gubernatorem, a ona gubernatorową. Pozostaje tylko pytanie, czy ta mocno zbudowana, o silnie zarysowanej szczęce i bujnych włosach kobieta stanie się kiedyś kimś na miarę Hillary Clinton? Ciekawe, gdzie zaprowadzi swego męża. Na razie po Kalifornii zaczyna krążyć trawestacja starego dowcipu o Billu Clintonie. Na pytanie "Czy chciałaby pani mieć romans z gubernatorem Schwarzeneggerem" aż 83 procent Amerykanek odpowiedziało "Znowu?". Tylko czy Maria Shriver ma takie samo poczucie humoru jak Hillary Clinton?
Gdy więc oskarżany o molestowanie Arnold Schwarzenegger, austriacki siłacz i najlepiej opłacany dziś hollywoodzki gwiazdor, zapragnął zostać gubernatorem stanu Kalifornia, jego pragnienie się spełniło. Imigrant z amerykańskim paszportem, syn członka NSDAP, wraz z ojcem słuchał płyt z nazistowskimi marszami, stukał obcasami i odgrywał oficera SS. Sześciokrotny Mister Olympia, wygrywający w kulturystyce wszystko, co było do wygrania, do Ameryki przyjechał z kilkunastoma dolarami w kieszeni i niezłomną wiarą, że prędzej czy później dostanie od życia to, na czym mu najbardziej zależy. Cierpliwie śnił swój sen pucybuta, aby pewnego dnia stać się milionerem. Ani przez chwilę nie przejmował się tymi, którzy na jego widok kpili, że oto cała para poszła w mięś-nie. Do tego wszystkiego nie mówił po angielsku i kiedy zaproponowano mu rolę w filmie "Herkules w Nowym Jorku", po raz pierwszy i ostatni zgodził się na zagranie pod pseudonimem Arnold Mocny. Bardziej życzliwi mu koledzy z tamtych lat wspominają, że był punktualny i nigdy nie narzekał na jedzenie z automatu. Jak mało kto potrafił się kreować. Silny nie tylko w kinie, ale i w życiu. "Ludzie cieszą się zwyczajnym życiem, ja zaś zawsze byłem nakierowany na rozmach i siłę. Imponowali mi dyktatorzy i ci, o których pamięta się przez setki lat".
Czy taki męski mężczyzna mógł się obyć bez kobiecej adoracji, bez westchnień i spojrzeń pełnych zachwytu? Blondynek, brunetek... Oczywiście, że nie mógł. Dlatego też nikogo specjalnie nie zaskoczyła opublikowana w "Los Angeles Times" lista kilkunastu kobiet, które nie potrafią zapomnieć o tym, jak to pan Terminator łapał je za piersi i klepał po pupie. Wydawało się, że już szykuje się afera na miarę Moniki Lewinsky, ale do niej nie doszło. Schwarzenegger zastosował inną zagrywkę niż jego poprzednicy przyłapani na molestowaniu. Nie wypierał się, nie zasłaniał lukami w pamięci i nie dementował. Przeprosił. "Gdybym wiedział, że kiedyś zostanę gubernatorem, to oczywiście trzymałbym co najmniej język za zębami"- wyznał rozbrajająco, mając na myśli molestowanie słowne. O fizycznym nie wspomniał. Wystarczyło. Zwłaszcza że równocześnie Schwarzenegger wiele swoim wyborcom obiecał: obniżenie podatków na samochody i znaczne ich podniesienie na kasyna itd. Kto więc w takiej sytuacji przejmowałby się jakimś molestowaniem, i to sprzed lat. Wreszcie, w razie potrzeby nieodpowiednim zachowaniem zajmą się odpowiednie sądy. Na razie trzeba, jeśli nie zaakceptować, to przynajmniej przyjąć do wiadomości, że pan gubernator od najmłodszych lat nagabywał każdą kobietę, która stawała na jego drodze. Te, "które nie miały zamiaru spełniać jego seksualnych zachcianek, wyrzucał ze swego życia" - o czym napisał w "The Education of a Bodybuild-er". Taki miał temperament. Miał?
W walce o polityczny mandat Schwarzenegger potrafił doskonale wykorzystać swoje aktorskie doświadczenie. Przy składaniu wyborczych obietnic pokazywał dobrą minę do złej gry i szczery aż do bólu uśmiech. Jak słusznie zauważył jeden z hollywoodzkich scenarzystów Joe Eszterhas, "kariera gwiazdy filmowej jest jak trwająca całe życie polityczna kampania". Trzeba tylko dobrze odrabiać zadane przez życie lekcje. Jedna z nich głosi, że takiemu mężczyźnie jak Schwarzenegger oprócz siły mięśni niezbędna jest kobieta życia. Kobieta niezwykła. Taka jak siostrzenica Johna Kennedy'ego Maria Shriver. Nie sposób nie zauważyć, jak bardzo są do siebie podobni. Niezależni i niepokorni. Tak jak Schwarzenegger nie chciał nazywać się już nigdy więcej Arnold Mocny, tak Shriver nigdy nie przyjęła jego nazwiska. On robił filmową karierę, ona realizowała swoje ambicje jako telewizyjna dziennikarka. Teraz on jest gubernatorem, a ona gubernatorową. Pozostaje tylko pytanie, czy ta mocno zbudowana, o silnie zarysowanej szczęce i bujnych włosach kobieta stanie się kiedyś kimś na miarę Hillary Clinton? Ciekawe, gdzie zaprowadzi swego męża. Na razie po Kalifornii zaczyna krążyć trawestacja starego dowcipu o Billu Clintonie. Na pytanie "Czy chciałaby pani mieć romans z gubernatorem Schwarzeneggerem" aż 83 procent Amerykanek odpowiedziało "Znowu?". Tylko czy Maria Shriver ma takie samo poczucie humoru jak Hillary Clinton?
Więcej możesz przeczytać w 43/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.