Tegoroczne Nagrody Nobla z ekonomii obrażają poczucie sprawiedliwości naukowej
Fundator, wynalazca dynamitu, przemysłowiec doskonale znający się na interesach, nie przewidział nagrody dla ekonomistów. Uznał najwyraźniej, że ich osiągnięcia nie są kamieniami milowymi w rozwoju ludzkości. I nie ma się czemu dziwić. W końcu XIX w. gospodarka rynkowa to zjawisko powszechne, niewarte dyskusji. Godne premiowania wydawały się wówczas tylko odkrycia w naukach ścisłych czy technice. W biznesie nie traktowano jeszcze poważnie ruchów socjalistycznych, a zakłócenia koniunkturalne nie były zbyt dotkliwe. Nie dostrzegano niebezpieczeństw grożących gospodarce rynkowej, do rewolucji bolszewickiej było daleko.
Dopiero kilkadziesiąt lat później, już w dobie XX-wiecznych klęsk i głębokich kryzysów, kiedy gospodarka rynkowa zaczęła się uginać pod brzemieniem wydatków wojennych, pojawiło się zapotrzebowanie na ekonomię. Na naukowe rozpoznanie nowych zjawisk, prawidłowości i naukowe podstawy podejmowania racjonalnych decyzji w polityce gospodarczej. Na formalną beatyfikację ekonomii jako nauki i sztuki gospodarowania trzeba było jednak jeszcze długo czekać. Dopiero w roku 1968 Bank Szwecji ufundował nagrodę "ku czci Alfreda Nobla" w dziedzinie ekonomii. W rezultacie tego "epokowego" opóźnienia noblistami nie zostali tacy twórcy, jak Alfred Marshall, Knut Wicksell, Josef Schumpeter, John Maynard Keynes, Ludwig von Mises i wielu innych, którzy przyczynili się do rozszyfrowania ekonomicznych problemów współczesności i zbudowania naukowych podstaw polityki gospodarczej.
Patrząc z perspektywy 35 lat na listę dotychczasowych laureatów ekonomicznej Nagrody Nobla, doznaje się uczuć nieco mieszanych. Są na niej oczywiście nazwiska wielkich ekonomistów, którzy wywarli niemały wpływ na widzenie przez nas gospodarki i jej problemów. Są jednak również tacy, którzy doskonalą jedynie usługowe aspekty rachunku ekonomicznego i metod ekonometrycznych, nie stanowiące przełomu w postrzeganiu zjawisk i procesów gospodarczych. Zwłaszcza ostatnie lata nie obfitują w wyróżnienia osiągnięć zasługujących na miano epokowych. Po nagrodzie dla Roberta Lucasa w roku 1995 za teorię racjonalnych oczekiwań, wkładzie Roberta Mundella w rozpoznanie rzeczywistych sytuacji rynkowych i uhonorowaniu Douglasa Northa za przerzucenie pomostu między historią gospodarczą a współczesną ekonomią trudno się doszukać u najnowszych noblistów czegoś przełomowego. Wrażenie to potęguje przykry fakt, że wśród nagrodzonych nie znalazł się nikt z wybitnych projektantów i badaczy transformacji ustrojowej w krajach postkomunistycznych. Sztokholmskie jury najwyraźniej nie doceniło faktu, że ekonomii nie wolno ograniczać do pasywnego poznania, że jest ona nauką mającą ułatwić trafny wybór w praktyce, że osiągnięcia teorii powinny znajdować swe odzwierciedlenie w sztuce, jaką jest polityka gospodarcza.
Przyznanie Nagrody Nobla komuś, kto tworzy modele prognozowania zmian stóp procentowych, kursów walut i zastanawia się nad przyczynami krachów giełdowych i niespodziewanych zwyżek, mieści się w bardzo już ogranym nurcie badań koniunktury i nie stanowi chyba przełomu jakościowego. Jeszcze mniej przekonujące wydają się osiągnięcia drugiego tegorocznego noblisty, który zajmował się oceną modeli empirycznych. Ekonomiczne Nagrody Nobla 2003 r. są dla mnie wyrazem lekceważenia ludzi, którzy wkładają ogromny wysiłek intelektualny i polityczny w to, by powrót do gospodarki rynkowej znękanych totalitaryzmem krajów postkomunistycznych był jak najmniej bolesny.
Według mnie, nagrody te obrażają poczucie sprawiedliwości naukowej. Świadczą o tym, że jurorzy zapomnieli, iż prawdziwą sztuką wymagającą ogromnej wiedzy, a także intuicji w analizie wieloczynnikowej, jest polityka gospodarcza. Takie uniki jak tegoroczny nie zniechęcą oczywiście ani Jánosa Kornaia, ani Leszka Balcerowicza. Dla nas nagroda im. Ludwiga Erharda ma większą wartość.
Dopiero kilkadziesiąt lat później, już w dobie XX-wiecznych klęsk i głębokich kryzysów, kiedy gospodarka rynkowa zaczęła się uginać pod brzemieniem wydatków wojennych, pojawiło się zapotrzebowanie na ekonomię. Na naukowe rozpoznanie nowych zjawisk, prawidłowości i naukowe podstawy podejmowania racjonalnych decyzji w polityce gospodarczej. Na formalną beatyfikację ekonomii jako nauki i sztuki gospodarowania trzeba było jednak jeszcze długo czekać. Dopiero w roku 1968 Bank Szwecji ufundował nagrodę "ku czci Alfreda Nobla" w dziedzinie ekonomii. W rezultacie tego "epokowego" opóźnienia noblistami nie zostali tacy twórcy, jak Alfred Marshall, Knut Wicksell, Josef Schumpeter, John Maynard Keynes, Ludwig von Mises i wielu innych, którzy przyczynili się do rozszyfrowania ekonomicznych problemów współczesności i zbudowania naukowych podstaw polityki gospodarczej.
Patrząc z perspektywy 35 lat na listę dotychczasowych laureatów ekonomicznej Nagrody Nobla, doznaje się uczuć nieco mieszanych. Są na niej oczywiście nazwiska wielkich ekonomistów, którzy wywarli niemały wpływ na widzenie przez nas gospodarki i jej problemów. Są jednak również tacy, którzy doskonalą jedynie usługowe aspekty rachunku ekonomicznego i metod ekonometrycznych, nie stanowiące przełomu w postrzeganiu zjawisk i procesów gospodarczych. Zwłaszcza ostatnie lata nie obfitują w wyróżnienia osiągnięć zasługujących na miano epokowych. Po nagrodzie dla Roberta Lucasa w roku 1995 za teorię racjonalnych oczekiwań, wkładzie Roberta Mundella w rozpoznanie rzeczywistych sytuacji rynkowych i uhonorowaniu Douglasa Northa za przerzucenie pomostu między historią gospodarczą a współczesną ekonomią trudno się doszukać u najnowszych noblistów czegoś przełomowego. Wrażenie to potęguje przykry fakt, że wśród nagrodzonych nie znalazł się nikt z wybitnych projektantów i badaczy transformacji ustrojowej w krajach postkomunistycznych. Sztokholmskie jury najwyraźniej nie doceniło faktu, że ekonomii nie wolno ograniczać do pasywnego poznania, że jest ona nauką mającą ułatwić trafny wybór w praktyce, że osiągnięcia teorii powinny znajdować swe odzwierciedlenie w sztuce, jaką jest polityka gospodarcza.
Przyznanie Nagrody Nobla komuś, kto tworzy modele prognozowania zmian stóp procentowych, kursów walut i zastanawia się nad przyczynami krachów giełdowych i niespodziewanych zwyżek, mieści się w bardzo już ogranym nurcie badań koniunktury i nie stanowi chyba przełomu jakościowego. Jeszcze mniej przekonujące wydają się osiągnięcia drugiego tegorocznego noblisty, który zajmował się oceną modeli empirycznych. Ekonomiczne Nagrody Nobla 2003 r. są dla mnie wyrazem lekceważenia ludzi, którzy wkładają ogromny wysiłek intelektualny i polityczny w to, by powrót do gospodarki rynkowej znękanych totalitaryzmem krajów postkomunistycznych był jak najmniej bolesny.
Według mnie, nagrody te obrażają poczucie sprawiedliwości naukowej. Świadczą o tym, że jurorzy zapomnieli, iż prawdziwą sztuką wymagającą ogromnej wiedzy, a także intuicji w analizie wieloczynnikowej, jest polityka gospodarcza. Takie uniki jak tegoroczny nie zniechęcą oczywiście ani Jánosa Kornaia, ani Leszka Balcerowicza. Dla nas nagroda im. Ludwiga Erharda ma większą wartość.
Więcej możesz przeczytać w 43/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.