50 tysięcy terrorystów zjechało do Jemenu
Pakistan był centrum szkoleń Al-Kaidy, od szejków z Arabii Saudyjskiej szerokim strumieniem przez lata płynęły pieniądze dla terrorystów, Jemen - nazywany Dzikim Zachodem Arabii - był ostatnim ogniwem tej triady międzynarodowego terroryzmu. Ludzie Osamy bin Ladena zawsze znajdowali tu bezpieczne schronienie i załatwiali interesy. Mówiło się o tym mało, bo dla nie-Arabów to jedno z najbardziej niedostępnych miejsc na świecie.
O tym, że terroryści zjeżdżają do Jemenu, po raz pierwszy alarmował półtora roku temu przedstawiciel władz saudyjskich. Gazeta "Al Chilidż", powołując się na członka saudyjskiej rodziny królewskiej, podała, że kilkadziesiąt tysięcy uciekinierów z Afganistanu i Pakistanu oraz bojowników z organizacji islamskich ściąga do Al-Assir, prowincji na pograniczu Jemenu i Arabii Saudyjskiej. Niedługo potem w jemeńskich dziennikach pojawiły się relacje, w których mieszkańcy terenów przygranicznych uskarżali się na grabiących ich "talibów". W maju tego roku w parlamencie w Sanie (stolica Jemenu) odczytano raport jemeńskiego wywiadu, który oskarżał "przywódców ludowych z Al-Assir i sąsiadującej z nim prowincji Hadramut o udzielanie schronienia oraz wsparcia terrorystom z Al-Kaidy". Wkrótce potem znana brytyjska dziennikarka Yvonne Ridley potwierdziła w brytyjskim wywiadzie, że do Al-Assir mogło przyjechać w ciągu ostatnich miesięcy do 50 tys. terrorystów. Wywiad ustalił, że są wśród nich m.in. szejkowie Dabwan i Suwaida, odpowiadający za logistykę w Al-Kaidzie, oraz ekspert ds. komunikacji, znany jako Miqdad. Przerzut przez pakistański Gwadar miał im zorganizować Abd al-Rahim al--Nashir, jeden z najbliższych współpracowników bin Ladena.
Twierdza żony bin Ladena
Wiadomo, że wraz z przywódcami Al-Kaidy zgodę na przyjazd do Jemenu dostała najmłodsza żona bin Ladena, uchodząca za jego ulubienicę, 22-letnia Amal al-Sadah (pozostałe trzy żony oraz ich dzieci ukrywają się w Iranie). Rodzinny dom Amal w Ibb, podobnie jak większość siedzib tamtejszych bogaczy, przypomina fortecę. Znajdujący się na odludnym wzgórzu kompleks budynków otacza wysoki mur. Bram strzeże oddział Beduinów uzbrojonych w karabiny maszynowe i ręczne wyrzutnie rakiet. Amal tylko raz zgodziła się na rozmowę z dziennikarzem. Wywiad opublikowała saudyjska gazeta "Al-Majalla". Amal zażądała jednak, by nie ujawniano jej imienia i jedynie z inicjałów A.S. oraz treści rozmowy można było wnioskować, kto jest jej bohaterem. W Sanie powtarza się plotkę o tym, że latem kilku agentów CIA, podających się za archeologów, chciało uprowadzić Amal, ale żaden nie wrócił z Ibb żywy.
Od niedawna mówi się też, że również sam Osama bin Laden może ukrywać się w Jemenie. - Mimo że setki naszych ekspertów szukają go w Pakistanie i Afganistanie, po raz ostatni słyszeliśmy go, gdy podczas bitwy o Tora Bora w grudniu 2001 r. wydawał rozkazy przez radio - mówi proszący o zachowanie anonimowości urzędnik w Departamencie Stanu USA. - Pierwsze taśmy wideo ze swoimi przesłaniami nagrywał z rozmysłem w afgańskich górach. Jeśli teraz nagrywa je w Jemenie, szanse, że zauważymy różnicę, są znikome.
Większość ekspertów zwraca uwagę, że przywódca Al-Kaidy podczas nagrywania oświadczenia, które nadała katarska telewizja Al-Dżazira w marcu tego roku, był ubrany w tradycyjny jemeński strój, z charakterystycznym dla mieszkańców Al-Assir pasem i przytroczoną do niego dżalambiją, symbolicznym jemeńskim sztyletem. Później kilka razy w jego towarzystwie podczas nagrań pojawiali się mężczyźni ubrani w ten sam sposób. - Taki strój bin Ladena może być zarówno dowodem wdzięczności dla Jemeńczyków za jakieś przysługi, jak i wskazówką, gdzie przebywa - uważa nasz rozmówca.
Jemeńczyk uzbrojony po zęby
Siatka bin Ladena przez ostatnie lata skutecznie uzależniła od siebie zarówno prezydenta Alego Abdullaha Saleha, jak i rządzących niemal całym krajem lokalnych szejków. Osama bin Laden cieszy się w Jemenie ogromnym szacunkiem, a taśmy z jego przemówieniami można kupić na bazarach i w meczetach. Jednocześnie - jak podaje tamtejsze MSW - na każdego z 18 mln Jemeńczyków przypadają co najmniej trzy sztuki broni. Szejkowie stworzyli liczące po kilka tysięcy osób armie, a na ich wyposażeniu znajdują się artyleria, czołgi i śmigłowce. Prezydent nie wtrąca się w te konflikty, bo jego władza nie sięga dalej niż 50 km poza stolicę. Część szejków żyje z nim w zgodzie, jednak przywódcy dwóch najpotężniejszych klanów odmawiają podporządkowania się władzy państwowej.
Pracujący w Sanie Nick Green z amerykańskiego Narodowego Instytutu Demokracji twierdzi, że próby storpedowania interesów robionych przez szejków na handlu bronią, "w który zamieszana jest część państw zachodnich, bądź zachwiania kruchej równowagi między prezydentem a przywódcami ludowymi przypominają detonację bomby".
Wydaje się jednak, że Al-Kaida nie boi się mieszać w tym kotle. Pojawienie się terrorystów w Al-Assir, zdaniem analityków, mogło mieć dwa powody. Jedna z teorii mówi, że celem bin Ladena jest rząd jego ojczystego kraju, Arabii Saudyjskiej. Obalenie go lub choćby poważne osłabienie mogłoby umożliwić Al-Kaidzie "wyzwolenie ojczyzny Mahometa spod władzy heretyków" oraz zdobycie panowania nad sercem świata islamskiego, czyli Mekką i Medyną. Bin Laden twierdził, że to właśnie są jego cele już podczas swojej pierwszej konferencji prasowej w 1998 r., kiedy ogłaszał dżihad przeciw Ameryce. Tamtą obietnicę przypomniał w przemowie na ślubie syna, zapowiadając również ataki na USA. Ostatnio o zamiarze wygnania "heretyków ze świętej ziemi islamu" mówił w oświadczeniu wyemitowanym w maju.
Rządy szejków
Od rozpoczęcia zjazdu terrorystów w Al-Assir minęło już przeszło pół roku. Nic dramatycznego się nie wydarzyło, ale nie musi to oznaczać, że plany Osamy dotyczące osaczenia Arabii Saudyjskiej spaliły na panewce. Możliwe jednak, że "zbiórka" w Al-Assir była demonstracją siły zorganizowaną z myślą o władzach w Sanie, ostatnio współpracujących z Amerykanami. Może o tym świadczyć list, który prawdopodobnie na początku sierpnia terroryści wysłali do prezydenta Saleha (jego treść ujawnił jemeński tygodnik "Annas Weekley" 22 września). Al-Kaida złożyła w nim propozycję zaprzestania ataków w Jemenie, o ile władze wypuszczą z więzień jej członków, przestaną ich ścigać, a kraj ten wystąpi z koalicji antyterrorystycznej. Odpowiedź pałacu prezydenckiego była natychmiastowa: "Nie ma mowy o żadnych negocjacjach". Jednak jemeńskie gazety zacytowały następnego dnia anonimowego przedstawiciela Biura Bezpieczeństwa Politycznego, który przyznał, że rozmowy prowadzono. W odpowiedzi MSW podało informację o aresztowaniu wysłannika Abu Asema (nowego szefa Al-Kaidy w Jemenie), doręczyciela listu, a zarazem osobę, która miała negocjować warunki porozumienia. Pod koniec sierpnia z pozornie mało zrozumiałych powodów sześciu wymienionych w liście członków Al-Kaidy przeniesiono do więzienia w Adenie, porcie na południu kraju, skąd - jak głosi komunikat jemeńskiego MSW - "udało im się zbiec". Miesiąc temu z więzień zostało wypuszczonych 31 członków siatki bin Ladena. Ministerstwo Obrony podało, że obiecali oni, że "staną się praworządnymi obywatelami, którzy będą aktywnie uczestniczyć w budowaniu ojczyzny".
Prezydent Saleh miał wiele powodów, by się dogadywać z Al-Kaidą. Najważniejszym jest to, że zmuszony przez USA do wojny z terroryzmem, naraża się potężnym szejkom, którzy - jeśli się zjednoczą - bez trudu mogą pozbawić go władzy.
O tym, że terroryści zjeżdżają do Jemenu, po raz pierwszy alarmował półtora roku temu przedstawiciel władz saudyjskich. Gazeta "Al Chilidż", powołując się na członka saudyjskiej rodziny królewskiej, podała, że kilkadziesiąt tysięcy uciekinierów z Afganistanu i Pakistanu oraz bojowników z organizacji islamskich ściąga do Al-Assir, prowincji na pograniczu Jemenu i Arabii Saudyjskiej. Niedługo potem w jemeńskich dziennikach pojawiły się relacje, w których mieszkańcy terenów przygranicznych uskarżali się na grabiących ich "talibów". W maju tego roku w parlamencie w Sanie (stolica Jemenu) odczytano raport jemeńskiego wywiadu, który oskarżał "przywódców ludowych z Al-Assir i sąsiadującej z nim prowincji Hadramut o udzielanie schronienia oraz wsparcia terrorystom z Al-Kaidy". Wkrótce potem znana brytyjska dziennikarka Yvonne Ridley potwierdziła w brytyjskim wywiadzie, że do Al-Assir mogło przyjechać w ciągu ostatnich miesięcy do 50 tys. terrorystów. Wywiad ustalił, że są wśród nich m.in. szejkowie Dabwan i Suwaida, odpowiadający za logistykę w Al-Kaidzie, oraz ekspert ds. komunikacji, znany jako Miqdad. Przerzut przez pakistański Gwadar miał im zorganizować Abd al-Rahim al--Nashir, jeden z najbliższych współpracowników bin Ladena.
Twierdza żony bin Ladena
Wiadomo, że wraz z przywódcami Al-Kaidy zgodę na przyjazd do Jemenu dostała najmłodsza żona bin Ladena, uchodząca za jego ulubienicę, 22-letnia Amal al-Sadah (pozostałe trzy żony oraz ich dzieci ukrywają się w Iranie). Rodzinny dom Amal w Ibb, podobnie jak większość siedzib tamtejszych bogaczy, przypomina fortecę. Znajdujący się na odludnym wzgórzu kompleks budynków otacza wysoki mur. Bram strzeże oddział Beduinów uzbrojonych w karabiny maszynowe i ręczne wyrzutnie rakiet. Amal tylko raz zgodziła się na rozmowę z dziennikarzem. Wywiad opublikowała saudyjska gazeta "Al-Majalla". Amal zażądała jednak, by nie ujawniano jej imienia i jedynie z inicjałów A.S. oraz treści rozmowy można było wnioskować, kto jest jej bohaterem. W Sanie powtarza się plotkę o tym, że latem kilku agentów CIA, podających się za archeologów, chciało uprowadzić Amal, ale żaden nie wrócił z Ibb żywy.
Od niedawna mówi się też, że również sam Osama bin Laden może ukrywać się w Jemenie. - Mimo że setki naszych ekspertów szukają go w Pakistanie i Afganistanie, po raz ostatni słyszeliśmy go, gdy podczas bitwy o Tora Bora w grudniu 2001 r. wydawał rozkazy przez radio - mówi proszący o zachowanie anonimowości urzędnik w Departamencie Stanu USA. - Pierwsze taśmy wideo ze swoimi przesłaniami nagrywał z rozmysłem w afgańskich górach. Jeśli teraz nagrywa je w Jemenie, szanse, że zauważymy różnicę, są znikome.
Większość ekspertów zwraca uwagę, że przywódca Al-Kaidy podczas nagrywania oświadczenia, które nadała katarska telewizja Al-Dżazira w marcu tego roku, był ubrany w tradycyjny jemeński strój, z charakterystycznym dla mieszkańców Al-Assir pasem i przytroczoną do niego dżalambiją, symbolicznym jemeńskim sztyletem. Później kilka razy w jego towarzystwie podczas nagrań pojawiali się mężczyźni ubrani w ten sam sposób. - Taki strój bin Ladena może być zarówno dowodem wdzięczności dla Jemeńczyków za jakieś przysługi, jak i wskazówką, gdzie przebywa - uważa nasz rozmówca.
Jemeńczyk uzbrojony po zęby
Siatka bin Ladena przez ostatnie lata skutecznie uzależniła od siebie zarówno prezydenta Alego Abdullaha Saleha, jak i rządzących niemal całym krajem lokalnych szejków. Osama bin Laden cieszy się w Jemenie ogromnym szacunkiem, a taśmy z jego przemówieniami można kupić na bazarach i w meczetach. Jednocześnie - jak podaje tamtejsze MSW - na każdego z 18 mln Jemeńczyków przypadają co najmniej trzy sztuki broni. Szejkowie stworzyli liczące po kilka tysięcy osób armie, a na ich wyposażeniu znajdują się artyleria, czołgi i śmigłowce. Prezydent nie wtrąca się w te konflikty, bo jego władza nie sięga dalej niż 50 km poza stolicę. Część szejków żyje z nim w zgodzie, jednak przywódcy dwóch najpotężniejszych klanów odmawiają podporządkowania się władzy państwowej.
Pracujący w Sanie Nick Green z amerykańskiego Narodowego Instytutu Demokracji twierdzi, że próby storpedowania interesów robionych przez szejków na handlu bronią, "w który zamieszana jest część państw zachodnich, bądź zachwiania kruchej równowagi między prezydentem a przywódcami ludowymi przypominają detonację bomby".
Wydaje się jednak, że Al-Kaida nie boi się mieszać w tym kotle. Pojawienie się terrorystów w Al-Assir, zdaniem analityków, mogło mieć dwa powody. Jedna z teorii mówi, że celem bin Ladena jest rząd jego ojczystego kraju, Arabii Saudyjskiej. Obalenie go lub choćby poważne osłabienie mogłoby umożliwić Al-Kaidzie "wyzwolenie ojczyzny Mahometa spod władzy heretyków" oraz zdobycie panowania nad sercem świata islamskiego, czyli Mekką i Medyną. Bin Laden twierdził, że to właśnie są jego cele już podczas swojej pierwszej konferencji prasowej w 1998 r., kiedy ogłaszał dżihad przeciw Ameryce. Tamtą obietnicę przypomniał w przemowie na ślubie syna, zapowiadając również ataki na USA. Ostatnio o zamiarze wygnania "heretyków ze świętej ziemi islamu" mówił w oświadczeniu wyemitowanym w maju.
Rządy szejków
Od rozpoczęcia zjazdu terrorystów w Al-Assir minęło już przeszło pół roku. Nic dramatycznego się nie wydarzyło, ale nie musi to oznaczać, że plany Osamy dotyczące osaczenia Arabii Saudyjskiej spaliły na panewce. Możliwe jednak, że "zbiórka" w Al-Assir była demonstracją siły zorganizowaną z myślą o władzach w Sanie, ostatnio współpracujących z Amerykanami. Może o tym świadczyć list, który prawdopodobnie na początku sierpnia terroryści wysłali do prezydenta Saleha (jego treść ujawnił jemeński tygodnik "Annas Weekley" 22 września). Al-Kaida złożyła w nim propozycję zaprzestania ataków w Jemenie, o ile władze wypuszczą z więzień jej członków, przestaną ich ścigać, a kraj ten wystąpi z koalicji antyterrorystycznej. Odpowiedź pałacu prezydenckiego była natychmiastowa: "Nie ma mowy o żadnych negocjacjach". Jednak jemeńskie gazety zacytowały następnego dnia anonimowego przedstawiciela Biura Bezpieczeństwa Politycznego, który przyznał, że rozmowy prowadzono. W odpowiedzi MSW podało informację o aresztowaniu wysłannika Abu Asema (nowego szefa Al-Kaidy w Jemenie), doręczyciela listu, a zarazem osobę, która miała negocjować warunki porozumienia. Pod koniec sierpnia z pozornie mało zrozumiałych powodów sześciu wymienionych w liście członków Al-Kaidy przeniesiono do więzienia w Adenie, porcie na południu kraju, skąd - jak głosi komunikat jemeńskiego MSW - "udało im się zbiec". Miesiąc temu z więzień zostało wypuszczonych 31 członków siatki bin Ladena. Ministerstwo Obrony podało, że obiecali oni, że "staną się praworządnymi obywatelami, którzy będą aktywnie uczestniczyć w budowaniu ojczyzny".
Prezydent Saleh miał wiele powodów, by się dogadywać z Al-Kaidą. Najważniejszym jest to, że zmuszony przez USA do wojny z terroryzmem, naraża się potężnym szejkom, którzy - jeśli się zjednoczą - bez trudu mogą pozbawić go władzy.
Zrozumieć Jemen Jemen był pierwszym krajem arabskim, który ogłosił przystąpienie do wojny z terroryzmem. Mimo że wkrótce miną od tej chwili dwa lata, raczej nie odniósł na tym polu znaczących sukcesów. Edmund Hull, ambasador USA w tym kraju, ogłaszając niedawno otwarcie biura FBI w Sanie, mówił wprost, że Al-Kaida działa w Jemenie praktycznie bez ograniczeń. Zasłużone miejsce w terrorystycznej triadzie Jemen zdobył dzięki temu, że ponad 4 tys. jego obywateli brało udział w wojnie ze Związkiem Radzieckim w Afganistanie. Rządzony przez Alego Abdullaha Saleha konserwatywny Jemen Północny, uwikłany w konflikty z marksistowskim południem, w przeciwieństwie do innych państw arabskich witał weteranów jak bohaterów. W Sanie jak grzyby po deszczu wyrosły dziesiątki medres, w których odbywała się rekrutacja ochotników na dżihad przeciw komunistom. Gdy w 1990 r. doszło do zjednoczenia północy z południem, prezydent Saleh nie zapomniał o dawnych sprzymierzeńcach, obdarowując ich wysokimi stanowiskami w państwie. Ci odwdzięczyli mu się cztery lata później podczas wojny domowej. Na wezwanie Al-Kaidy do Jemenu z odsieczą Salehowi zjechało ponad 15 tys. bojowników z całej Arabii, by walczyć z separatystami. Kiedy sytuacja w kraju się uspokoiła, a Saleh umocnił władzę, prezydent mianował swym najbliższym doradcą Abdela Majida al-Zindaniego, jednego z twórców Al-Kaidy. Wkrótce otworzył nawet w Sanie uniwersytet jego imienia (wiele lat później uczył się tam John Walker Lindh, najsłynniejszy amerykański talib). W ciągu kilku miesięcy Al-Kaida stworzyła w Jemenie własny system szkolnictwa. W rządzie miała trzech ministrów, a w prowincji Hadramut, skąd pochodzi ojciec Osamy bin Ladena, własnego gubernatora. Saleh dość szybko przekonał się jednak, że układy z Al-Kaidą nie kończą się dobrze. Al-Zindani na polecenie bin Ladena założył Jemeńskie Bractwo Muzułmańskie, które zaczęło nawracać na propagowaną przez Saudyjczyków wahabicką, wojowniczą wersję "czystego" islamu. Nowo nawróconych, którzy chcieli oczyszczać świat z heretyków i chrześcijan, odsyłano do Pakistanu. Bractwo miało jednak jeszcze jedną, ważniejszą misję - podburzało szejków z północnych rejonów przeciw Salehowi. Dozbroiło też ich, czyniąc dzisiejszy Jemen niemal niemożliwym do kontrolowania przez władzę centralną. |
Więcej możesz przeczytać w 43/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.