SLD zostawi swoim następcom bombę w prokuraturze
Co ty tam, Grzegorz, kombinujesz w sprawie Sobotki? - pytał Leszek Miller ministra Grzegorza Kurczuka. - Dlaczego ja, w końcu twój szef, nie wiem o wielu rzeczach? Na co zdumiony usłyszał od Kurczuka: - Moim jedynym szefem jest kodeks karny. To, co robi minister sprawiedliwości, nie tylko zdumiewa szefa rządu, ale podzieliło też klub SLD: zwolenników premiera nazywa się "millerowcami", zaś stronników ministra sprawiedliwości - "kurczukantami". Jednak w najważniejszych dla SLD sprawach Kurczuk gra w jednej drużynie. I może się bardzo sojuszowi przydać. Choćby dlatego, że dzięki niemu przez najbliższe sześć lat najważniejsi prokuratorzy będą nieusuwalni. Według własnego klucza wybierze ich SLD, a następcy po rządach sojuszu nie będą mogli tego zmienić. Taki plan, wsparty projektem stosownej ustawy (udało nam się go zdobyć), przygotowano w ministerstwie sprawiedliwości kierowanym przez Grzegorza Kurczuka.
Oficjalnie minister uzasadnia swój projekt chęcią uniezależnienia prokuratury od politycznych nacisków, czemu ma służyć przede wszystkim rozdzielenie stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Faktycznie prokuratura będzie zależna od SLD. Oznacza to zamianę grypy na AIDS. Chodzi o to, by prokuratorzy z nadania SLD przykryli niegodziwości i przestępstwa ludzi sojuszu, a także uniemożliwili ich wykrycie i publiczne ujawnienie w przyszłości. Jednocześnie mogliby szkodzić oni ugrupowaniom, które przejmą władze po SLD, koncentrując się wyłącznie na śledztwach przeciwko związanym z nimi ludziom.
Dobry zły pomysł
Jest paradoksem, iż pomysł kadencyjności prokuratorów ma sens, ale pod warunkiem że prokurator generalny byłby mianowany na początku kadencji i nie wywodziłby się z rządzącej opcji. Wtedy mógłby on mianować prokuratorów rzeczywiście niezależnych. Wprowadzanie tego pomysłu pod koniec kadencji z wyraźnym zamiarem powołania prokuratora generalnego z grona zaufanych polityków SLD czyni słuszną ideę polityczną prowokacją. Tym projektem Kurczuk, skonfliktowany z Leszkiem Millerem i Krzysztofem Janikiem oraz wielu innymi politykami SLD (w związku z aferą starachowicką), chce sobie kupić trwanie na zajmowanym stanowisku oraz wybór na prokuratora generalnego, gdy nowa ustawa wejdzie w życie.
Obawiając się, że opozycja łatwo rozszyfruje plan Kurczuka, ministerstwo sprawiedliwości ukrywa go i odkłada publiczną debatę nad nim. Im krótsza będzie ta debata, tym lepiej dla SLD. Ale projekt zostanie jeszcze w tym roku ujawniony, bo Kurczuk nie jest pewien, czy obecna kadencja nie zostanie skrócona. Nietrudno też zgadnąć, że znajdzie się większość, która ten projekt poprze - bardzo wielu posłów SLD, ale także na przykład Samoobrony, będzie widziało korzyści z obsadzenia prokuratur swoimi ludźmi. - Duża część polityków SLD to ludzie uwikłani w afery mniejszego bądź większego kalibru, którzy prokuratorski parasol ochronny powitają niczym dar niebios. To pomysł - nie waham się użyć tego słowa - zbrodniczy, scenariusz, którego nie można było przewidzieć w najgorszych snach. Jeżeli ta propozycja doczeka się realizacji, będzie to najgorsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć, bo to oznacza blokadę dla wyjaśnienia wielu afer z ostatnich czternastu lat - ocenia Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości. Prośbę o opinię ministra sprawiedliwości rzecznik prasowy Barbara Mąkosa-Stępkowska kwituje krótko: - Minister jest bardzo zaabsorbowany sprawami bieżącymi i w najbliższym czasie prośba nie może zostać spełniona.
Niezależność z o.o.
Minister Kurczuk o swoich projektach zreformowania prokuratury - oczywiście w imię jej odpolitycznienia - po raz pierwszy poinformował podczas sierpniowej konferencji prasowej. Niepowodzenia w ściganiu przestępców tłumaczył ustawą o prokuraturze, którą trzeba jak najszybciej zmienić. "Nie udało się tego zrobić minister Hannie Suchockiej, może więc teraz uda się nowelizacja, zakładająca rozdzielenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, a także kadencyjność na funkcjach szefów wszystkich prokuratur. Trzeba skończyć z prowizorką 'okrągłego stołu'" - powiedział minister.
Do tego, że należy skończyć z "prowizorką 'okrągłego stołu'", nie trzeba nikogo przekonywać. Jak jednak zauważa Stanisław Iwanicki, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, projekt Kurczuka tylko pozornie likwiduje prowizorkę. Przede wszystkim wzmacnia samego Kurczuka. Jako nieusuwalny prokurator generalny będzie mógł wedle własnej woli obsadzić najważniejsze stanowiska prokuratorskie w kraju. Projekt nowelizacji ustawy o prokuraturze zakłada m.in., że prokurator generalny, powołany przez premiera na wniosek ministra sprawiedliwości, może stracić stanowisko tylko wtedy, jeśli sam zrezygnuje, będzie trwale niezdolny do pełnienia obowiązków, sprzeniewierzy się złożonemu ślubowaniu bądź zostanie skazany prawomocnym wyrokiem sądowym. Zaistnienie tych okoliczności jest bliskie zera. Nieusuwalny prokurator generalny, który "w zakresie wykonywania swoich zadań podlega tylko ustawie", powoła również nieusuwalnych przez sześć lat prokuratorów apelacyjnych i okręgowych oraz będzie miał wpływ na powołanie naczelnego prokuratora wojskowego. Projekt zakłada również utworzenie Prokuratury Generalnej w miejsce istniejącej dotychczas Prokuratury Krajowej.
Teatr Kurczuka
Kadencyjność stanowisk prokuratora generalnego, jego zastępców, a także prokuratorów apelacyjnych i okręgowych oznacza - jak to ujmują politycy opozycji - zawłaszczenie prokuratury przez SLD. - Forsując zmiany w prokuraturze, SLD rozpina parasol ochronny nad grupą trzymającą władzę - ocenia Iwanicki. - Dotychczas każda ekipa rządząca musiała się liczyć z tym, że przyjdą następcy i rozliczą poprzednią władzę. Po nowelizacji trudno sobie wyobrazić, że nieusuwalny prokurator generalny wybrany z partyjnego klucza i będący kolegą osób odpowiedzialnych za "błędy i wypaczenia", zechce wszcząć przeciwko nim śledztwo - mówi Zbigniew Wassermann, poseł Prawa i Sprawiedliwości, przewodniczący Komisji ds. Służb Specjalnych.
Kurczuk chce przy pomocy zmian w prokuraturze upiec kilka pieczeni na raz. Przez lata był w partii nie lubiany, bagatelizowany, przezywany "kurczakiem". Przeciwstawiając się premierowi Millerowi i ministrowi Janikowi w sprawie starachowickiej, urósł w oczach przeciwników Millera w SLD na męża opatrznościowego. Realizując z kolei plan zawłaszczenia prokuratury dla sojuszu, chroni się przed wewnątrzpartyjną krytyką - daje w końcu partii bezcenny prezent. Chce też zyskać przychylność opinii publicznej. Wyrażając zgodę na uchylenie immunitetu Zbigniewowi Sobotce, zagrał przed wyborcami rolę człowieka na wskroś uczciwego i apolitycznego. W tej roli uwiarygodniła go nawet opozycja. Nie zauważyła ona jednak, że w sprawie Sobotki Kurczuk zachował się przede wszystkim ostrożnie. Gdyby się nie zgodził na uchylenie partyjnemu koledze immunitetu, mógłby w przyszłości się narazić na oskarżenie o utrudnianie śledztwa. Nie chciał też popełnić błędu, jaki zdarzył mu się przy okazji afery Rywina i mógł go kosztować nawet odpowiedzialność karną. Nie wszczynając postępowania sprawdzającego po uzyskaniu informacji o łapówkarskiej propozycji Rywina, nie dopełnił obowiązku ciążącego na ministrze sprawiedliwości i prokuratorze generalnym, za co grozi więzienie. Kurczukowi udało się wywikłać z odpowiedzialności za to zaniechanie tylko dlatego, że zarzut musieliby mu postawić jego podwładni. Nietrudno zgadnąć, iż nie znalazł się nikt odważny.
Konserwacja zamiast reformy
Kurczuk wyczuł, że projekt reform w prokuraturze to dla niego swoista polisa i zadośćuczynienie za "błędy i wypaczenia", których się dopuścił wobec własnej partii. - Nikt w SLD nie odważy się projektu Kurczuka kwestionować czy blokować, bo zbyt wielu ludzi z prokuratury i partii ma interes w tym, żeby ten projekt wszedł w życie przed upływem kadencji - mówi były współpracownik ministra. Kurczuk sprzedaje opinii publicznej wizerunek szeryfa - w czym wyraźnie wzoruje się na Lechu Kaczyńskim - samotnie walczącego z nieprawościami, także u siebie. A tym samym - paradoksalnie - poprawia wizerunek partii, bo skoro toleruje ona szeryfa Kurczuka, to znaczy, że ma wolę samooczyszczenia.
Problemem jest to, że plan Kurczuka to nie próba zmiany obecnego układu w prokuraturze, lecz próba zakonserwowania go na długie lata.
Oficjalnie minister uzasadnia swój projekt chęcią uniezależnienia prokuratury od politycznych nacisków, czemu ma służyć przede wszystkim rozdzielenie stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Faktycznie prokuratura będzie zależna od SLD. Oznacza to zamianę grypy na AIDS. Chodzi o to, by prokuratorzy z nadania SLD przykryli niegodziwości i przestępstwa ludzi sojuszu, a także uniemożliwili ich wykrycie i publiczne ujawnienie w przyszłości. Jednocześnie mogliby szkodzić oni ugrupowaniom, które przejmą władze po SLD, koncentrując się wyłącznie na śledztwach przeciwko związanym z nimi ludziom.
Dobry zły pomysł
Jest paradoksem, iż pomysł kadencyjności prokuratorów ma sens, ale pod warunkiem że prokurator generalny byłby mianowany na początku kadencji i nie wywodziłby się z rządzącej opcji. Wtedy mógłby on mianować prokuratorów rzeczywiście niezależnych. Wprowadzanie tego pomysłu pod koniec kadencji z wyraźnym zamiarem powołania prokuratora generalnego z grona zaufanych polityków SLD czyni słuszną ideę polityczną prowokacją. Tym projektem Kurczuk, skonfliktowany z Leszkiem Millerem i Krzysztofem Janikiem oraz wielu innymi politykami SLD (w związku z aferą starachowicką), chce sobie kupić trwanie na zajmowanym stanowisku oraz wybór na prokuratora generalnego, gdy nowa ustawa wejdzie w życie.
Obawiając się, że opozycja łatwo rozszyfruje plan Kurczuka, ministerstwo sprawiedliwości ukrywa go i odkłada publiczną debatę nad nim. Im krótsza będzie ta debata, tym lepiej dla SLD. Ale projekt zostanie jeszcze w tym roku ujawniony, bo Kurczuk nie jest pewien, czy obecna kadencja nie zostanie skrócona. Nietrudno też zgadnąć, że znajdzie się większość, która ten projekt poprze - bardzo wielu posłów SLD, ale także na przykład Samoobrony, będzie widziało korzyści z obsadzenia prokuratur swoimi ludźmi. - Duża część polityków SLD to ludzie uwikłani w afery mniejszego bądź większego kalibru, którzy prokuratorski parasol ochronny powitają niczym dar niebios. To pomysł - nie waham się użyć tego słowa - zbrodniczy, scenariusz, którego nie można było przewidzieć w najgorszych snach. Jeżeli ta propozycja doczeka się realizacji, będzie to najgorsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć, bo to oznacza blokadę dla wyjaśnienia wielu afer z ostatnich czternastu lat - ocenia Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości. Prośbę o opinię ministra sprawiedliwości rzecznik prasowy Barbara Mąkosa-Stępkowska kwituje krótko: - Minister jest bardzo zaabsorbowany sprawami bieżącymi i w najbliższym czasie prośba nie może zostać spełniona.
Niezależność z o.o.
Minister Kurczuk o swoich projektach zreformowania prokuratury - oczywiście w imię jej odpolitycznienia - po raz pierwszy poinformował podczas sierpniowej konferencji prasowej. Niepowodzenia w ściganiu przestępców tłumaczył ustawą o prokuraturze, którą trzeba jak najszybciej zmienić. "Nie udało się tego zrobić minister Hannie Suchockiej, może więc teraz uda się nowelizacja, zakładająca rozdzielenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, a także kadencyjność na funkcjach szefów wszystkich prokuratur. Trzeba skończyć z prowizorką 'okrągłego stołu'" - powiedział minister.
Do tego, że należy skończyć z "prowizorką 'okrągłego stołu'", nie trzeba nikogo przekonywać. Jak jednak zauważa Stanisław Iwanicki, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, projekt Kurczuka tylko pozornie likwiduje prowizorkę. Przede wszystkim wzmacnia samego Kurczuka. Jako nieusuwalny prokurator generalny będzie mógł wedle własnej woli obsadzić najważniejsze stanowiska prokuratorskie w kraju. Projekt nowelizacji ustawy o prokuraturze zakłada m.in., że prokurator generalny, powołany przez premiera na wniosek ministra sprawiedliwości, może stracić stanowisko tylko wtedy, jeśli sam zrezygnuje, będzie trwale niezdolny do pełnienia obowiązków, sprzeniewierzy się złożonemu ślubowaniu bądź zostanie skazany prawomocnym wyrokiem sądowym. Zaistnienie tych okoliczności jest bliskie zera. Nieusuwalny prokurator generalny, który "w zakresie wykonywania swoich zadań podlega tylko ustawie", powoła również nieusuwalnych przez sześć lat prokuratorów apelacyjnych i okręgowych oraz będzie miał wpływ na powołanie naczelnego prokuratora wojskowego. Projekt zakłada również utworzenie Prokuratury Generalnej w miejsce istniejącej dotychczas Prokuratury Krajowej.
Teatr Kurczuka
Kadencyjność stanowisk prokuratora generalnego, jego zastępców, a także prokuratorów apelacyjnych i okręgowych oznacza - jak to ujmują politycy opozycji - zawłaszczenie prokuratury przez SLD. - Forsując zmiany w prokuraturze, SLD rozpina parasol ochronny nad grupą trzymającą władzę - ocenia Iwanicki. - Dotychczas każda ekipa rządząca musiała się liczyć z tym, że przyjdą następcy i rozliczą poprzednią władzę. Po nowelizacji trudno sobie wyobrazić, że nieusuwalny prokurator generalny wybrany z partyjnego klucza i będący kolegą osób odpowiedzialnych za "błędy i wypaczenia", zechce wszcząć przeciwko nim śledztwo - mówi Zbigniew Wassermann, poseł Prawa i Sprawiedliwości, przewodniczący Komisji ds. Służb Specjalnych.
Kurczuk chce przy pomocy zmian w prokuraturze upiec kilka pieczeni na raz. Przez lata był w partii nie lubiany, bagatelizowany, przezywany "kurczakiem". Przeciwstawiając się premierowi Millerowi i ministrowi Janikowi w sprawie starachowickiej, urósł w oczach przeciwników Millera w SLD na męża opatrznościowego. Realizując z kolei plan zawłaszczenia prokuratury dla sojuszu, chroni się przed wewnątrzpartyjną krytyką - daje w końcu partii bezcenny prezent. Chce też zyskać przychylność opinii publicznej. Wyrażając zgodę na uchylenie immunitetu Zbigniewowi Sobotce, zagrał przed wyborcami rolę człowieka na wskroś uczciwego i apolitycznego. W tej roli uwiarygodniła go nawet opozycja. Nie zauważyła ona jednak, że w sprawie Sobotki Kurczuk zachował się przede wszystkim ostrożnie. Gdyby się nie zgodził na uchylenie partyjnemu koledze immunitetu, mógłby w przyszłości się narazić na oskarżenie o utrudnianie śledztwa. Nie chciał też popełnić błędu, jaki zdarzył mu się przy okazji afery Rywina i mógł go kosztować nawet odpowiedzialność karną. Nie wszczynając postępowania sprawdzającego po uzyskaniu informacji o łapówkarskiej propozycji Rywina, nie dopełnił obowiązku ciążącego na ministrze sprawiedliwości i prokuratorze generalnym, za co grozi więzienie. Kurczukowi udało się wywikłać z odpowiedzialności za to zaniechanie tylko dlatego, że zarzut musieliby mu postawić jego podwładni. Nietrudno zgadnąć, iż nie znalazł się nikt odważny.
Konserwacja zamiast reformy
Kurczuk wyczuł, że projekt reform w prokuraturze to dla niego swoista polisa i zadośćuczynienie za "błędy i wypaczenia", których się dopuścił wobec własnej partii. - Nikt w SLD nie odważy się projektu Kurczuka kwestionować czy blokować, bo zbyt wielu ludzi z prokuratury i partii ma interes w tym, żeby ten projekt wszedł w życie przed upływem kadencji - mówi były współpracownik ministra. Kurczuk sprzedaje opinii publicznej wizerunek szeryfa - w czym wyraźnie wzoruje się na Lechu Kaczyńskim - samotnie walczącego z nieprawościami, także u siebie. A tym samym - paradoksalnie - poprawia wizerunek partii, bo skoro toleruje ona szeryfa Kurczuka, to znaczy, że ma wolę samooczyszczenia.
Problemem jest to, że plan Kurczuka to nie próba zmiany obecnego układu w prokuraturze, lecz próba zakonserwowania go na długie lata.
Więcej możesz przeczytać w 43/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.