Nasi sojusznicy nie są wystarczająco uczciwi, by przyznać, że żyją pod parasolem ochronnym amerykańskiej potęgi Po zakończeniu zimnej wojny i upadku imperium sowieckiego historyk Paul Kennedy mówił, że cierpiąca na imperializm Ameryka chyli się ku upadkowi. Z kolei entuzjaści Azji, z Jamesem Fallowsem na czele, w końcu lat 80. głosili: "Stany Zjednoczone i Rosja zdecydowały się na zimną wojnę. Kto wygrał? Japonia". Nikt z nich nie miał racji. Paul Kennedy sam zweryfikował swój sąd: "Imperium Karola Wielkiego ograniczało się do Europy Zachodniej. Imperium Rzymskie sięgało trochę dalej, istniało też wielkie imperium w Persji i jeszcze większe w Chinach. Niczego jednak nie można porównać z potęgą dzisiejszej Ameryki". Nawet u szczytu potęgi Wielka Brytania musiała się liczyć z innymi mocarstwami. Jej siły lądowe były mniejsze niż wojska potęg kontynentalnych, a marynarka wojenna porównywalna do połączonych sił dwu wielkich krajów europejskich. Dzisiaj USA wydają na cele wojskowe więcej niż dwadzieścia kolejnych państw w rankingu krajów najsilniejszych militarnie. Amerykańskie siły morskie, powietrzne i kosmiczne nie mają rywali. Dominacja Ameryki dotyczy niemal wszystkich aspektów życia międzynarodowego - nie tylko militarnego, ale również ekonomicznego, technologiczno-naukowego, dyplomatycznego, kulturalnego, a nawet językowego, mimo że wiele krajów walczy z tzw. MTV English.
Gigant siĘ obudziŁ
Paradoksalnie, zamachy z 11 września podkreśliły potęgę Ameryki. Po pierwsze, USA z furią pokazały swą prawdziwą siłę w Afganistanie. Udowodniły, że w kilka tygodni, wysyłając na terytorium przeciwnika (oddalone o 10 tys. km) 426 żołnierzy, można zniszczyć twardy reżim fanatyków. Gdyby nie było ataków z 11 września, gigant spałby zapewne dłużej. Świat wiedziałby, że Ameryka jest potężna, lecz nie zdawałby sobie w pełni sprawy z jej potencjału.
Po drugie, po 11 września Ameryka pokazała, że dysponuje nowym rodzajem siły. Uderzono w centrum naszej gospodarki, zadano cios lotnictwu cywilnemu, rząd musiał się schronić pod ziemią, a przestraszony kraj został sparaliżowany. Wystarczyło jednak kilka dni, by giełdy wznowiły działalność, gospodarka zaczęła wracać do normy, prezydent zmobilizował naród, a zjednoczony ponad podziałami politycznymi Kongres podjął decyzję o wielkiej światowej wojnie z terrorem. Pentagon, mimo że wschodnia część jego waszyngtońskiej siedziby była zniszczona, rozpoczął planowanie tej wojny. Iluzja nienaruszalności naszego terytorium się rozwiała, ale zademonstrowaliśmy niezwykłą zdolność do odradzania się i dzięki temu poczucie nietykalności nabrało nowego znaczenia.
Po trzecie, po 11 września zmienił się na świecie układ sił. W 1990 r. naszym głównym sojusznikiem było NATO. Dziesięć lat później pakt został rozszerzony o niektóre kraje byłego Układu Warszawskiego. Ros-ja i Chiny rozwijały ideę sojuszu przeciwko hegemonii, jak go nazwały. Niektórzy przywódcy Rosji ostentacyjnie odwiedzali pozostałości byłego imperium sowieckiego, Koreę Północną i Kubę. Indie i Pakistan trzymały się z boku, pozostając widzami światowej rozgrywki. Wtedy przyszedł 11 września i widzowie wkroczyli do gry. Pakistan dokonał strategicznego wyboru i przyłączył się do obozu amerykańskiego. Równie szybko po stronie USA stanęły Indie. Władimir Putin dostrzegł w walce z terrorem wspólne interesy USA i Rosji i zrozumiał, że opowiedzenie się po stronie Waszyngtonu umożliwi Moskwie nawiązanie bliższych stosunków z supermocarstwem. Nawet Chiny, pozostające nieco z boku, uznały za korzystne dla siebie przystąpienie do walki z islamskim radykalizmem, podjęły w tej dziedzinie współpracę z USA
i ograniczyły działania mające na celu powstrzymanie realizacji amerykańskich interesów politycznych w rejonie Pacyfiku.
Misja determinuje koalicjĘ
"Misja determinuje koalicję" - te słowa sekretarza obrony Donalda Rumsfelda to klasyczna definicja unilateralizmu. Rumsfeld mówił o Afganistanie, lecz jego zdanie można odnieść do całej wojny z terrorem, a także do innych konfliktów. Oznacza ono, że idziemy do walki, mając u boku przyjaciół, jeśli ich znajdziemy, a szukamy ich do spełnienia konkretnego zadania. Najważniejsza jest misja, czyli to, co ma być zrobione. I my określamy misję.
To jest przeciwieństwem tego, co uważam za multilateralizm. Jedenaście lat temu Ameryka zdecydowała się zakończyć wojnę w Zatoce Perskiej, był to - moim zdaniem - przejaw multilateralizmu. Kiedy irackie armie uciekały, administracja Busha ojca musiała zadecydować, czy celem wojny było wyzwolenie Kuwejtu, czy też wyzwolenie Iraku. Brent Scowcroft, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, uważał, że trzeba zakończyć na Kuwejcie. Twierdził, że pójście dalej zniszczy ówczesną koalicję, będzie niezgodne z obietnicami danymi naszym sojusznikom i naruszy rezolucję ONZ, na której podstawie rozpoczęto wojnę. Scowcroft pisał: "Czy na liście naszych celów umieściliśmy okupację Iraku i usunięcie Saddama Husajna? Nasi arabscy sojusznicy odmówią udziału w inwazji na kraj arabski i nas opuszczą". Dlatego postanowiliśmy zakończyć na wyzwoleniu Kuwejtu. Koalicja określiła misję.
Lewicowy internacjonalizm
Istnieją dwie szkoły zaangażowanych multilateralistów i ważne jest określenie różnicy między nimi - lewicowi internacjonaliści kierują się twardymi zasadami, a realiści działają pragmatycznie. Pierwszych można było obserwować w Kongresie podczas debaty o wojnie w Iraku. Demokraci uważali, że powinniśmy czekać na to, co powie ONZ. Przed głosowaniem senator Kennedy powiedział: "Zanim zdecyduję, jak głosować, czekam na ostateczną rekomendację Rady Bezpieczeństwa". Senator Levin, który w tym czasie był przewodniczącym senackiej Komisji Sił Zbrojnych, ostatecznie zaproponował, by upoważnić prezydenta do podjęcia działań w Iraku, pod warunkiem że wyda na nie zgodę Rada Bezpieczeństwa.
Stanowisko lewicowych internacjonalistów jest związane z ich zasadami, które opierają się na moralnej wizji świata. Nie można jednak zrozumieć logiki moralnej, z której by wynikało, że tylko zgoda Rady Bezpieczeństwa uzasadnia takie lub inne działania. Jaką moralną wartość ma przyzwolenie na inwazję na inny kraj dane przez rzeźników z placu Tiananmen, którzy zasiadają w fotelu Chin w Radzie Bezpieczeństwa? Jak moralnie uzasadniony jest głos Kremla, interesującego się Irakiem głównie z powodu ropy naftowej i 8 mld USD, które Bagdad jest winny Moskwie? Francuzi z kolei robili wszystko, co było możliwe, by osłabić rezolucję, a zaraz potem, widząc, że pociąg angielsko-amerykański rusza do Bagdadu, w ostatniej minucie wskoczyli do wagonu, bo nie chcieli zostać na peronie.
Chcę podkreślić, że nie winię Francuzów, Rosjan ani Chińczyków za działanie w ich interesie narodowym. To jest właśnie to, co kraje powinny robić. Chciałbym natomiast wyrazić zdziwienie, że są Amerykanie, którzy uważają, że działają w naszym interesie narodowym, i nie dostrzegają nielogiczności swojego postępowania. Uważają, że amerykańską akcję może moralnie uzasadnić jedynie akceptacja innych. A przecież to, czy ją dostaniemy, czy nie, zależy od potrzeb i interesów innych krajów. Tyle o moralnym aspekcie multilateralizmu.
Fetysz konsultacji
Stany Zjednoczone w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej włożyły nadzwyczajnie wiele wysiłku w to, by uzyskać poparcie ONZ, podejmowały kolektywne decyzje i stworzyły koalicję. Nie sięgnęły nawet po ostateczne owoce zwycięstwa, by honorować wspólnie ustalony przez koalicję cel. Czy to zmniejszyło antyamerykańskie nastroje w regionie? Czy dzięki temu wzrosło poparcie dla polityki USA wobec Iraku? Zamachy z 11 września zostały zaplanowane, gdy w Waszyngtonie urzędowała administracja Billa Clintona, która z konsultacji uczyniła fetysz i zrobiła wszystko, by zmniejszyć amerykańską hegemonię. Mimo to antyamerykańskie nastroje nie osłabły.
Nikt nie jest w stanie iść całkiem sam swoją drogą ani dyktować rozwiązania w każdej sprawie. Nie ma takiej potrzeby. Na przykład członkostwo w Światowej Organizacji Handlu wymaga rezygnacji z części suwerenności i leży to zarówno w interesie Stanów Zjednoczonych, jak i w interesie globalnym. W wypadku traktatów handlowych łatwo podjąć decyzję, a umowa o wolnym handlu jest prawdopodobnie jedyną decyzją polityczną, którą można sprawdzić matematycznie. Inne porozumienia wymagają więcej sceptycyzmu. Przyjęcie protokołu z Kioto, dotyczącego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, miałoby katastrofalne skutki dla amerykańskiej gospodarki, a nie poprawiłoby stanu środowiska naturalnego w skali globalnej. Dlatego administracja Busha słusznie to porozumienie odrzuciła. Protokół z góry był skazany na niepowodzenie, lecz wielu go popierało, gdyż uczyniła tak reszta świata. Za prezydentury Clintona negocjowano wprowadzenie zakazu rozwijania arsenałów broni chemicznej i bakteriologicznej - zdając sobie sprawę, że będzie nieskuteczny - w imię "okazania dobrej woli", co miałoby w przyszłości przynieść korzyści. Takie rozumowanie szkodzi Stanom Zjednoczonym, ponieważ podważa prawo Ameryki do jednostronnego działania, jeś-li zajdzie taka potrzeba.
SiŁa roztropnoŚci
Powinniśmy się kierować niezależną oceną - zarówno w sprawach odnoszących się do naszego interesu narodowego, jak i w sprawach globalnych - to najważniejsze, co chciałbym powiedzieć o nowym unilateralizmie. Dotyczy to szczególnie bezpieczeństwa narodowego - działań wojennych i użycia siły. Ameryka nie powinna akceptować zespołowego sposobu podejmowania decyzji, zwłaszcza jeśli będzie podlegała strukturalnym ograniczeniom, jak w wypadku Międzynarodowego Trybunału Karnego.
Roztropne wykorzystanie siły wymaga pójścia na kompromisy w nieżywotnych sprawach, dzięki czemu można okazać dobrą wolę. Nie jest wskazane demonstrowanie arogancji. Inne państwa będą z nami współpracować, mając na uwadze przede wszystkim własne interesy i chęć utrzymywania - na wszelki wypadek - dobrych stosunków z supermocarstwem. Miłość do nas jest na trzecim miejscu.
Po ataku na "USS Cole" Jemen robił wszystko, by utrudnić prowadzenie dochodzenia, i nie ruszył palcem, by zwalczyć terrorystów na swym terytorium. Dzisiaj - mając do czynienia z unilateralną administracją - zdecydował się jej pomagać w walce z terrorem. To efekt wojny w Afganistanie - ten konflikt pokazał, ile płacą ci, którzy z nami nie współpracują. Bo koalicje nie powstają wtedy, gdy supermocarstwo chodzi z kapeluszem w ręku i żebrze o poparcie.
OdpowiedzialnoŚĆ za Świat
Unilateralizm nie oznacza poszukiwania okazji do działania w pojedynkę. Jeśli to możliwe, warto mieć poparcie innych. Nie możemy jednak im pozwolić, by zrobili z nas niewolników. Nikt przecież nie odrzuci poparcia Rady Bezpieczeństwa - czy to w sprawie wojny z Irakiem, czy w innych sprawach. Pytanie brzmi: jak postąpić, jeśli Rada Bezpieczeństwa lub społeczność międzynarodowa nas nie poprze? Czy możemy pozwolić, by ktoś nam dyktował, jak mamy postępować w sprawach, które dotyczą naszych interesów narodowych? Odpowiedź powinna brzmieć: "nie." Nie dlatego, że mamy taką zachciankę, lecz dlatego, że odgrywamy wyjątkową rolę, zajmujemy wyjątkowe miejsce w świecie i w związku z tym ponosimy wyjątkową odpowiedzialność.
W wielu częściach świata wojska amerykańskie są chronione przez pola minowe. Stany Zjednoczone nie zgadzały się z traktatem o zakazie stosowania min przede wszystkim dlatego, że potrzebują ich w takich miejscach jak strefa zdemilitaryzowana w Korei. Szwecja, Kanada czy Francja nie są zagrożone inwazją z Korei Północnej, w której wyniku zginęłyby tysiące ich żołnierzy. My jesteśmy. Ponieważ jesteśmy gwarantem pokoju tam, gdzie nie ma wojsk szwedzkich, kanadyjskich czy francuskich, potrzebujemy broni, której inni nie potrzebują. Nasi sojusznicy nie są wystarczająco uczciwi, by przyznać, że żyją pod parasolem ochronnym amerykańskiej potęgi. My nie mamy wyboru - musimy być unilateralni. Multilateralizm oznacza nieskuteczność lub służy do ukrycia bezczynności.
Administracja Clintona odrzuciła ideę unilateralizmu. Podstawowa działalność dyplomatyczna Stanów Zjednoczonych ograniczała się wówczas do nie kończącej się procesji traktatów: zakaz próbnych eksplozji atomowych, zakaz rozwijania arsenałów broni chemicznej i biologicznej, protokół z Kioto i oczywiście zakaz stosowania min przeciwpiechotnych. W 1997 r. Senat ratyfikował umowę o zakazie rozbudowy arsenałów broni chemicznej, mimo że nawet ci, którzy proponowali ratyfikację, mówili, że nie da się jej wyegzekwować. Jedynym argumentem za było stwierdzenie, że inni ratyfikowali porozumienie i jeśli my tego nie zrobimy, pozostaniemy w izolacji. Moim zdaniem, izolacja jest postawą honorową, jeśli wiąże się z naszym bezpieczeństwem narodowym.
Dlaczego ci, którzy z takim uporem przeciwstawiali się interwencji w Iraku, z takim samym uporem chcieli uzyskać poparcie ONZ? Otóż postrzegali oni ONZ jako narzędzie, które umożliwi zatrzymanie Ameryki na jej drodze. Wiedzieli, że przez dziesięć lat Rada Bezpieczeństwa nie zrobiła w sprawie Iraku nic - faktycznym celem jej działań było złagodzenie sankcji i osłabienie inspekcji. Dopiero wtedy, gdy prezydent Bush zagroził jednostronną akcją, Rada Bezpieczeństwa podjęła decyzję. Unilateralizm nie tylko pozwala na podjęcie działań. On wymusza działanie.
Nigdy nie byliśmy tak zagrożeni jak teraz, żyjąc w świecie broni masowej zagłady o niewyobrażalnej sile. Podział między nami, podział między unilateralizmem a multilateralizmem, jest de facto podziałem między działaniem a brakiem działania. Nastał czas działania, nawet w pojedynkę, jeśli to konieczne.
Charles Krauthammer - "Washington Post"
Opublikowano za zgodą Imprimis, periodyku Hillsdale College, USAPrzetłumaczył i opracował
Ludwik M. Bednarz
Paradoksalnie, zamachy z 11 września podkreśliły potęgę Ameryki. Po pierwsze, USA z furią pokazały swą prawdziwą siłę w Afganistanie. Udowodniły, że w kilka tygodni, wysyłając na terytorium przeciwnika (oddalone o 10 tys. km) 426 żołnierzy, można zniszczyć twardy reżim fanatyków. Gdyby nie było ataków z 11 września, gigant spałby zapewne dłużej. Świat wiedziałby, że Ameryka jest potężna, lecz nie zdawałby sobie w pełni sprawy z jej potencjału.
Po drugie, po 11 września Ameryka pokazała, że dysponuje nowym rodzajem siły. Uderzono w centrum naszej gospodarki, zadano cios lotnictwu cywilnemu, rząd musiał się schronić pod ziemią, a przestraszony kraj został sparaliżowany. Wystarczyło jednak kilka dni, by giełdy wznowiły działalność, gospodarka zaczęła wracać do normy, prezydent zmobilizował naród, a zjednoczony ponad podziałami politycznymi Kongres podjął decyzję o wielkiej światowej wojnie z terrorem. Pentagon, mimo że wschodnia część jego waszyngtońskiej siedziby była zniszczona, rozpoczął planowanie tej wojny. Iluzja nienaruszalności naszego terytorium się rozwiała, ale zademonstrowaliśmy niezwykłą zdolność do odradzania się i dzięki temu poczucie nietykalności nabrało nowego znaczenia.
Po trzecie, po 11 września zmienił się na świecie układ sił. W 1990 r. naszym głównym sojusznikiem było NATO. Dziesięć lat później pakt został rozszerzony o niektóre kraje byłego Układu Warszawskiego. Ros-ja i Chiny rozwijały ideę sojuszu przeciwko hegemonii, jak go nazwały. Niektórzy przywódcy Rosji ostentacyjnie odwiedzali pozostałości byłego imperium sowieckiego, Koreę Północną i Kubę. Indie i Pakistan trzymały się z boku, pozostając widzami światowej rozgrywki. Wtedy przyszedł 11 września i widzowie wkroczyli do gry. Pakistan dokonał strategicznego wyboru i przyłączył się do obozu amerykańskiego. Równie szybko po stronie USA stanęły Indie. Władimir Putin dostrzegł w walce z terrorem wspólne interesy USA i Rosji i zrozumiał, że opowiedzenie się po stronie Waszyngtonu umożliwi Moskwie nawiązanie bliższych stosunków z supermocarstwem. Nawet Chiny, pozostające nieco z boku, uznały za korzystne dla siebie przystąpienie do walki z islamskim radykalizmem, podjęły w tej dziedzinie współpracę z USA
i ograniczyły działania mające na celu powstrzymanie realizacji amerykańskich interesów politycznych w rejonie Pacyfiku.
Misja determinuje koalicjĘ
"Misja determinuje koalicję" - te słowa sekretarza obrony Donalda Rumsfelda to klasyczna definicja unilateralizmu. Rumsfeld mówił o Afganistanie, lecz jego zdanie można odnieść do całej wojny z terrorem, a także do innych konfliktów. Oznacza ono, że idziemy do walki, mając u boku przyjaciół, jeśli ich znajdziemy, a szukamy ich do spełnienia konkretnego zadania. Najważniejsza jest misja, czyli to, co ma być zrobione. I my określamy misję.
To jest przeciwieństwem tego, co uważam za multilateralizm. Jedenaście lat temu Ameryka zdecydowała się zakończyć wojnę w Zatoce Perskiej, był to - moim zdaniem - przejaw multilateralizmu. Kiedy irackie armie uciekały, administracja Busha ojca musiała zadecydować, czy celem wojny było wyzwolenie Kuwejtu, czy też wyzwolenie Iraku. Brent Scowcroft, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, uważał, że trzeba zakończyć na Kuwejcie. Twierdził, że pójście dalej zniszczy ówczesną koalicję, będzie niezgodne z obietnicami danymi naszym sojusznikom i naruszy rezolucję ONZ, na której podstawie rozpoczęto wojnę. Scowcroft pisał: "Czy na liście naszych celów umieściliśmy okupację Iraku i usunięcie Saddama Husajna? Nasi arabscy sojusznicy odmówią udziału w inwazji na kraj arabski i nas opuszczą". Dlatego postanowiliśmy zakończyć na wyzwoleniu Kuwejtu. Koalicja określiła misję.
Lewicowy internacjonalizm
Istnieją dwie szkoły zaangażowanych multilateralistów i ważne jest określenie różnicy między nimi - lewicowi internacjonaliści kierują się twardymi zasadami, a realiści działają pragmatycznie. Pierwszych można było obserwować w Kongresie podczas debaty o wojnie w Iraku. Demokraci uważali, że powinniśmy czekać na to, co powie ONZ. Przed głosowaniem senator Kennedy powiedział: "Zanim zdecyduję, jak głosować, czekam na ostateczną rekomendację Rady Bezpieczeństwa". Senator Levin, który w tym czasie był przewodniczącym senackiej Komisji Sił Zbrojnych, ostatecznie zaproponował, by upoważnić prezydenta do podjęcia działań w Iraku, pod warunkiem że wyda na nie zgodę Rada Bezpieczeństwa.
Stanowisko lewicowych internacjonalistów jest związane z ich zasadami, które opierają się na moralnej wizji świata. Nie można jednak zrozumieć logiki moralnej, z której by wynikało, że tylko zgoda Rady Bezpieczeństwa uzasadnia takie lub inne działania. Jaką moralną wartość ma przyzwolenie na inwazję na inny kraj dane przez rzeźników z placu Tiananmen, którzy zasiadają w fotelu Chin w Radzie Bezpieczeństwa? Jak moralnie uzasadniony jest głos Kremla, interesującego się Irakiem głównie z powodu ropy naftowej i 8 mld USD, które Bagdad jest winny Moskwie? Francuzi z kolei robili wszystko, co było możliwe, by osłabić rezolucję, a zaraz potem, widząc, że pociąg angielsko-amerykański rusza do Bagdadu, w ostatniej minucie wskoczyli do wagonu, bo nie chcieli zostać na peronie.
Chcę podkreślić, że nie winię Francuzów, Rosjan ani Chińczyków za działanie w ich interesie narodowym. To jest właśnie to, co kraje powinny robić. Chciałbym natomiast wyrazić zdziwienie, że są Amerykanie, którzy uważają, że działają w naszym interesie narodowym, i nie dostrzegają nielogiczności swojego postępowania. Uważają, że amerykańską akcję może moralnie uzasadnić jedynie akceptacja innych. A przecież to, czy ją dostaniemy, czy nie, zależy od potrzeb i interesów innych krajów. Tyle o moralnym aspekcie multilateralizmu.
Fetysz konsultacji
Stany Zjednoczone w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej włożyły nadzwyczajnie wiele wysiłku w to, by uzyskać poparcie ONZ, podejmowały kolektywne decyzje i stworzyły koalicję. Nie sięgnęły nawet po ostateczne owoce zwycięstwa, by honorować wspólnie ustalony przez koalicję cel. Czy to zmniejszyło antyamerykańskie nastroje w regionie? Czy dzięki temu wzrosło poparcie dla polityki USA wobec Iraku? Zamachy z 11 września zostały zaplanowane, gdy w Waszyngtonie urzędowała administracja Billa Clintona, która z konsultacji uczyniła fetysz i zrobiła wszystko, by zmniejszyć amerykańską hegemonię. Mimo to antyamerykańskie nastroje nie osłabły.
Nikt nie jest w stanie iść całkiem sam swoją drogą ani dyktować rozwiązania w każdej sprawie. Nie ma takiej potrzeby. Na przykład członkostwo w Światowej Organizacji Handlu wymaga rezygnacji z części suwerenności i leży to zarówno w interesie Stanów Zjednoczonych, jak i w interesie globalnym. W wypadku traktatów handlowych łatwo podjąć decyzję, a umowa o wolnym handlu jest prawdopodobnie jedyną decyzją polityczną, którą można sprawdzić matematycznie. Inne porozumienia wymagają więcej sceptycyzmu. Przyjęcie protokołu z Kioto, dotyczącego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, miałoby katastrofalne skutki dla amerykańskiej gospodarki, a nie poprawiłoby stanu środowiska naturalnego w skali globalnej. Dlatego administracja Busha słusznie to porozumienie odrzuciła. Protokół z góry był skazany na niepowodzenie, lecz wielu go popierało, gdyż uczyniła tak reszta świata. Za prezydentury Clintona negocjowano wprowadzenie zakazu rozwijania arsenałów broni chemicznej i bakteriologicznej - zdając sobie sprawę, że będzie nieskuteczny - w imię "okazania dobrej woli", co miałoby w przyszłości przynieść korzyści. Takie rozumowanie szkodzi Stanom Zjednoczonym, ponieważ podważa prawo Ameryki do jednostronnego działania, jeś-li zajdzie taka potrzeba.
SiŁa roztropnoŚci
Powinniśmy się kierować niezależną oceną - zarówno w sprawach odnoszących się do naszego interesu narodowego, jak i w sprawach globalnych - to najważniejsze, co chciałbym powiedzieć o nowym unilateralizmie. Dotyczy to szczególnie bezpieczeństwa narodowego - działań wojennych i użycia siły. Ameryka nie powinna akceptować zespołowego sposobu podejmowania decyzji, zwłaszcza jeśli będzie podlegała strukturalnym ograniczeniom, jak w wypadku Międzynarodowego Trybunału Karnego.
Roztropne wykorzystanie siły wymaga pójścia na kompromisy w nieżywotnych sprawach, dzięki czemu można okazać dobrą wolę. Nie jest wskazane demonstrowanie arogancji. Inne państwa będą z nami współpracować, mając na uwadze przede wszystkim własne interesy i chęć utrzymywania - na wszelki wypadek - dobrych stosunków z supermocarstwem. Miłość do nas jest na trzecim miejscu.
Po ataku na "USS Cole" Jemen robił wszystko, by utrudnić prowadzenie dochodzenia, i nie ruszył palcem, by zwalczyć terrorystów na swym terytorium. Dzisiaj - mając do czynienia z unilateralną administracją - zdecydował się jej pomagać w walce z terrorem. To efekt wojny w Afganistanie - ten konflikt pokazał, ile płacą ci, którzy z nami nie współpracują. Bo koalicje nie powstają wtedy, gdy supermocarstwo chodzi z kapeluszem w ręku i żebrze o poparcie.
OdpowiedzialnoŚĆ za Świat
Unilateralizm nie oznacza poszukiwania okazji do działania w pojedynkę. Jeśli to możliwe, warto mieć poparcie innych. Nie możemy jednak im pozwolić, by zrobili z nas niewolników. Nikt przecież nie odrzuci poparcia Rady Bezpieczeństwa - czy to w sprawie wojny z Irakiem, czy w innych sprawach. Pytanie brzmi: jak postąpić, jeśli Rada Bezpieczeństwa lub społeczność międzynarodowa nas nie poprze? Czy możemy pozwolić, by ktoś nam dyktował, jak mamy postępować w sprawach, które dotyczą naszych interesów narodowych? Odpowiedź powinna brzmieć: "nie." Nie dlatego, że mamy taką zachciankę, lecz dlatego, że odgrywamy wyjątkową rolę, zajmujemy wyjątkowe miejsce w świecie i w związku z tym ponosimy wyjątkową odpowiedzialność.
W wielu częściach świata wojska amerykańskie są chronione przez pola minowe. Stany Zjednoczone nie zgadzały się z traktatem o zakazie stosowania min przede wszystkim dlatego, że potrzebują ich w takich miejscach jak strefa zdemilitaryzowana w Korei. Szwecja, Kanada czy Francja nie są zagrożone inwazją z Korei Północnej, w której wyniku zginęłyby tysiące ich żołnierzy. My jesteśmy. Ponieważ jesteśmy gwarantem pokoju tam, gdzie nie ma wojsk szwedzkich, kanadyjskich czy francuskich, potrzebujemy broni, której inni nie potrzebują. Nasi sojusznicy nie są wystarczająco uczciwi, by przyznać, że żyją pod parasolem ochronnym amerykańskiej potęgi. My nie mamy wyboru - musimy być unilateralni. Multilateralizm oznacza nieskuteczność lub służy do ukrycia bezczynności.
Administracja Clintona odrzuciła ideę unilateralizmu. Podstawowa działalność dyplomatyczna Stanów Zjednoczonych ograniczała się wówczas do nie kończącej się procesji traktatów: zakaz próbnych eksplozji atomowych, zakaz rozwijania arsenałów broni chemicznej i biologicznej, protokół z Kioto i oczywiście zakaz stosowania min przeciwpiechotnych. W 1997 r. Senat ratyfikował umowę o zakazie rozbudowy arsenałów broni chemicznej, mimo że nawet ci, którzy proponowali ratyfikację, mówili, że nie da się jej wyegzekwować. Jedynym argumentem za było stwierdzenie, że inni ratyfikowali porozumienie i jeśli my tego nie zrobimy, pozostaniemy w izolacji. Moim zdaniem, izolacja jest postawą honorową, jeśli wiąże się z naszym bezpieczeństwem narodowym.
Dlaczego ci, którzy z takim uporem przeciwstawiali się interwencji w Iraku, z takim samym uporem chcieli uzyskać poparcie ONZ? Otóż postrzegali oni ONZ jako narzędzie, które umożliwi zatrzymanie Ameryki na jej drodze. Wiedzieli, że przez dziesięć lat Rada Bezpieczeństwa nie zrobiła w sprawie Iraku nic - faktycznym celem jej działań było złagodzenie sankcji i osłabienie inspekcji. Dopiero wtedy, gdy prezydent Bush zagroził jednostronną akcją, Rada Bezpieczeństwa podjęła decyzję. Unilateralizm nie tylko pozwala na podjęcie działań. On wymusza działanie.
Nigdy nie byliśmy tak zagrożeni jak teraz, żyjąc w świecie broni masowej zagłady o niewyobrażalnej sile. Podział między nami, podział między unilateralizmem a multilateralizmem, jest de facto podziałem między działaniem a brakiem działania. Nastał czas działania, nawet w pojedynkę, jeśli to konieczne.
Charles Krauthammer - "Washington Post"
Opublikowano za zgodą Imprimis, periodyku Hillsdale College, USAPrzetłumaczył i opracował
Ludwik M. Bednarz
Więcej możesz przeczytać w 49/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.