TR: A dokładnie - dostaje ataku serca na widok swego syna demonstrującego w wolnościowej manifestacji na ulicach Berlina, który zostaje aresztowany przez NRD-owską milicję. Następstwem owego ataku jest śpiączka.
ZK: Kiedy wreszcie wraca do życia, okazuje się, że cierpi na amnezję. Na dodatek w historii Niemiec wiele się zmieniło. Przede wszystkim nie istnieje już NRD. Uwielbiające matkę dzieci zdają sobie sprawę, że jeśli dowiedziałaby się o tej zmianie, odbiłoby się to fatalnie na stanie jej zdrowia.
TR: Według diagnozy lekarzy, matka ma chore serce i może nie przeżyć następnego szoku.
ZK: Wskutek tego postanawiają zbudować dla niej fałszywą NRD. Do tego stopnia, że szukają w śmietniku starych słoików po ogórkach konserwowych, by zaproponować matce ogórki w opakowaniu, które zawsze uwielbiała. Poza tym organizują sztuczny program telewizyjny, z rzekomym dziennikiem NRD. Pomysł jest znakomity, panie Tomaszu!
TR: Dzięki spreparowanym dziennikom telewizyjnym syn stopniowo przygotowuje ją na przyjęcie wiadomości, iż nie ma już NRD. Leżąc w łóżku, kobieta ogląda więc odejście Honeckera i felietony filmowe usprawiedliwiające fakt, że za oknem nagle pojawia się ogromny billboard Coca-Coli.
ZK: Ten film byłby bogatszy i znakomity jako komedia, gdyby nie następowała w nim sentymentalno-ugodowa adaptacja. Mielibyśmy wtedy beczkę śmiechu. Moim zdaniem, zmarnowano temat. Wie pan, za czasów tamtego systemu najważniejszym źródłem informacji były gazety, a tego tutaj nie ma! Kochane dzieci nie potrafiły ich zorganizować! To nieprawda, że wtedy informacje czerpało się głównie z telewizji. Wówczas telewizja była neutralną rozrywką. Całe życie polityczne, wszystko, co naprawdę ważne, działo się w gazetach.
TR: Ale to, co pan mówi, w żaden sposób nie tłumaczy sukcesu "Good bye, Lenin" w Niemczech. Może ten film idealnie trafia w narastające uczucie nostalgii za NRD, jakie pojawiło się wśród wielu Niemców?
ZK: Z mojego punktu widzenia ten film ma pewne znaczenie, bo pokazuje różnice między krajami obozu. Dzisiaj o całym systemie panuje pogląd sumaryczny jako o wielkiej degeneracji politycznej. A przecież różnice między krajami były olbrzymie - na przykład między ZSRR a Polską. U nas nigdy nie było krwawych procesów politycznych, takich jak te moskiewskie z 1938 czy 1939 r. U nas nigdy nie było gułagów, zaś taka zbrodnia, jak zamordowanie jeńców wojennych w Katyniu, nie byłaby możliwa. To była specyfika radziecka. Mieliśmy swoją formę socjalizmu i to było zupełnie coś innego.
TR: Jeśli idzie o NRD, to zamordyzm tam był większy niż w Polsce, ale stopa życiowa też była wyższa.
ZK: A dlaczego? Bo wszystkie siły obozu szły w tym kierunku, by NRD stanowiła jako taką konkurencję dla RFN. Pakowano więc w NRD, ile się dało, no i nasi rodacy bidacy jeździli tam, by się zaopatrywać w bez porównania lepsze towary. To też była różnica! Albo niech pan weźmie różnice między Rumunią a Polską. Czytam w "Pamiętnikach" Rakowskiego, że Jaruzelski miał opinię o Ceausescu jak o zbóju. Ponoć kiedy odbywały się międzynarodowe zjazdy komunistycznych kierownictw, nie chciał się z nim witać, ani koło niego siedzieć. A w ogóle PZPR nigdy nie była ani marksistowska, ani rewolucyjna. To była zawsze taka mętna socjaldemokracja z odchyleniem nacjonalistycznym. Dlatego osoby z PZPR w roku 1990 bardzo łatwo przestawiły się na socjaldemokrację.
TR: Widzę, panie Zygmuncie, że gdyby pan miał być bohaterem tego filmu, a ja na przykład grałbym pana syna, to nie udałoby mi się pana oszukać, że wciąż istnieje PRL.
ZK: No, ja żądałbym od pana, panie Tomaszu, żeby mi pan przedstawił dzisiejszy numer "Trybuny Ludu"...
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.