Idąc Karradą, główną ulicą Bagdadu, słyszy się: "Saddam był zły, ale Amerykanie są jeszcze gorsi" Kiedy w ubiegłym tygodniu w holu hotelu Palestyna zagadnął mnie przybyły niedawno do Iraku Amerykanin, okazało się, że jest "specem od propagandy", pracującym dla firmy PR wynajętej przez międzynarodową administrację. W biurze prasowym Tymczasowej Administracji Cywilnej (CPA) nikt nie chciał oficjalnie potwierdzić tej informacji. Amerykanie spełnili główne postulaty Irakijczyków. Irakijczycy chcieli się rządzić sami, więc szef CPA Paul Bremer ogłosił zaakceptowany przez Waszyngton w ekspresowym tempie "rozkład jazdy" do irackiej demokracji, którego punktem kulminacyjnym będzie powołanie w czerwcu suwerennego rządu. Irakijczycy zarzucali Amerykanom, że po obaleniu reżimu Saddama Husajna na ulicach jest coraz bardziej niebezpiecznie, i sami chcieli pilnować porządku. CPA zatrudniła zatem ponad 134 tys. ludzi w siłach bezpieczeństwa (w policji i korpusie cywilnym), kolejnych 60 tys. jest w trakcie szkolenia. Przywrócono nawet do pracy część oficerów wywiadu, bo - jak twierdzili iraccy politycy - tylko oni są w stanie rozprawić się z odpowiedzialnymi za zamachy pogrobowcami reżimu i terrorystami napływającymi z zagranicy. Irakijczycy mówili też, że najbardziej dokuczają im ciągłe przerwy w dostawach prądu, ale i ten problem przestał istnieć.
Tymczasem, jak uprzedza w ostatnim raporcie CIA, "coraz więcej Irakijczyków przyłącza się do ruchu oporu". Paul Bremer oznajmił w zeszłym tygodniu, że ataków na siły stabilizacyjne, których dziś jest już 30-35 dziennie, może być jeszcze więcej. Dlaczego idąc Karradą, jedną z głównych ulic Bagdadu, najczęściej słyszy się: "Al-wada fi-l-balad jatadahwar", czyli "Wszystko w kraju zmierza ku gorszemu", albo "Saddam kan sajji wa-l-Amrikan humma aswa" - "Saddam był zły, ale Amerykanie są jeszcze gorsi"?
Deszcz pada przez AmerykĘ
Zarzuty pod adresem Amerykanów nie zmieniły się: brak suwerennego rządu, brak bezpieczeństwa, brak prądu. Kiedy zaczyna się rozmowa o zbliżających się wyborach, o korpusie cywilnym czy prądzie, który po prostu jest, jako kontrargument padają najczęściej zdania: "Amerykanie w 1991 r. podburzyli szyitów do walki. Teraz też na pewno kłamią", "Amerykanie zabrali nam wszystko: władzę, pieniądze i ropę. Zawsze nas oszukiwali i teraz też to robią". Iraccy politycy, podobnie jak ludzie z Karrady, powtarzają: CPA zamknęła się za wysokimi murami i nie ma pojęcia, co się dzieje w kraju. Na tym najczęściej dyskusja się kończy. Tkwiąc w stołecznym korku kierowcy klną, powtarzając jak mantrę niezwykle popularne zdanie: "Saddam miał dla siebie jedną dziesiątą Bagdadu, Amerykanie zamknęli pół miasta".
- Jednym z fundamentów, na jakich Saddam zbudował państwo, był antyamerykanizm. Jego reżim nie był ani sprytny, ani wybitnie skuteczny we wsączaniu w ludzi nienawiści. Miał jednak na to dużo czasu - uważa Ismael Zajer, redaktor naczelny największego irackiego dziennika "Al-Sabah". - Po 10 latach zaszczepiania w młodzieży nienawiści, powstaje generacja ludzi bez mózgów, niezdolna do sięgania po argumenty inne niż te, których używa partia. Saddam miał aż 35 lat. Zajer twierdzi, że sytuacja w Iraku przypominała tę, jaka panowała w Polsce w czasach komunizmu. - Różnica polega jednak na tym, że wy nigdy nie byliście odcięci od świata w takim stopniu jak Irakijczycy. U was istniała opozycja, u nas poza rządzącą partią Baas była pustynia. Istniał tylko oficjalny punkt widzenia.
Ismael Zajer podkreśla, że Irakijczykom podoba się, że w ich kraju działa teraz wiele partii (do 1 listopada zarejestrowało się 89 ugrupowań), ale większość ludzi nie ma pojęcia, jak "odcedzić to, co jest populizmem, od tego, co jest możliwym do realizacji programem". - Dla Irakijczyków oznaką demokracji są wolne wybory, stworzenie niezależnego sądownictwa i wolne media, które pomogą zrozumieć ludziom, co jest ważne - podkreśla Zajer.
Wolne, ale partyjne
W ostatnich miesiącach pojawiło się w Iraku ponad 150 gazet i tygodników. Niemal wszystkie w nagłówkach krzyczały, że są niezależne. Wystarczyło jednak spytać o właścicieli i wówczas okazywało się, że są nimi partie albo politycy. Dziś na rynku liczy się pięć, sześć tytułów. - Wielki
boom na gazety minął, ostatnio ludzie przestali je czytać. Część artykułów dziennikarze przepisywali od siebie. Pisma różniły się tylko - jak za czasów Saddama - peanami na cześć ich właścicieli - mówi Farouk Ramahi, doktor nauk politycznych, który niedawno wrócił do Iraku po kilkunastu latach spędzonych w Waszyngtonie. On też porównuje Irak do Polski. - U was, kiedy ludzie cierpieli z powodu przemian ustrojowych, odżyła tęsknota za komunizmem. Tutaj pojawia się sentyment za pozornie bezpieczniejszymi czasami Saddama, za stabilizacją, bo człowiek miał gdzie pracować, na ogół miał co jeść. Jeśli nie sprzeciwiał się partii, w zasadzie nie musiał się bać. Ludzie nauczyli się funkcjonować w tamtym systemie, znali go. A demokracji nie znają i nie nauczą się, póki jej nie spróbują - mówi Zajer.
- Nasz najpoważniejszy błąd polegał właśnie na tym, że nie pozwalaliśmy Irakijczykom wejść do tej wody. Zbyt kurczowo próbowaliśmy pilnować, by nie popełniali błędów - mówi "Wprost" jeden z bliskich współpracowników Paula Bremera. Ramahi i Zajer, tak samo jak Jay Garner, pierwszy szef CPA, uważają, że jednym z głównych grzechów międzynarodowej administracji było to, że nie rozmawiano z Irakijczykami. - Dopiero ostatnio sytuacja się zmienia. W końcu ktoś zadecydował: "Dobra, jeśli chcą rządzić sami, niech to robią. Będą popełniać błędy, dobrze, mają do tego prawo, to ich kraj - mówi wysoki rangą pracownik CPA i dodaje: - Mamy świadomość, że za te błędy Irakijczycy obwinią nas, nie siebie".
Kiedy latem powstawała składająca się z Irakijczyków Rada Zarządzająca, większość mieszkańców Iraku ją popierała. Dziś pracownicy międzynarodowej administracji nazywają członków rady 'chórem primadonn', a 68 proc. Irakijczyków - jak wynika z sondaży - jest z tej instytucji niezadowolonych. Kto ponosi za to odpowiedzialność? 'Amerykanie, bo utworzyli radę' - uważa większość Irakijczyków. To, że Amerykanie tworzyli ją według kryteriów etnicznych i religijnych, szukając na gwałt opozycjonistów, na przykład szyickich, których w kraju nie było, nie ma znaczenia.
Z raportu CIA, którego fragmenty przeciekły ostatnio do prasy, wynika, że ataków na siły koalicji będzie coraz więcej. - Mamy świadomość, że czas działa na naszą niekorzyść. Tyle że właśnie czasu, choćby do przeprowadzenia wyborów, najbardziej teraz potrzebujemy - uważa współpracownik Bremera.
Deszcz pada przez AmerykĘ
Zarzuty pod adresem Amerykanów nie zmieniły się: brak suwerennego rządu, brak bezpieczeństwa, brak prądu. Kiedy zaczyna się rozmowa o zbliżających się wyborach, o korpusie cywilnym czy prądzie, który po prostu jest, jako kontrargument padają najczęściej zdania: "Amerykanie w 1991 r. podburzyli szyitów do walki. Teraz też na pewno kłamią", "Amerykanie zabrali nam wszystko: władzę, pieniądze i ropę. Zawsze nas oszukiwali i teraz też to robią". Iraccy politycy, podobnie jak ludzie z Karrady, powtarzają: CPA zamknęła się za wysokimi murami i nie ma pojęcia, co się dzieje w kraju. Na tym najczęściej dyskusja się kończy. Tkwiąc w stołecznym korku kierowcy klną, powtarzając jak mantrę niezwykle popularne zdanie: "Saddam miał dla siebie jedną dziesiątą Bagdadu, Amerykanie zamknęli pół miasta".
- Jednym z fundamentów, na jakich Saddam zbudował państwo, był antyamerykanizm. Jego reżim nie był ani sprytny, ani wybitnie skuteczny we wsączaniu w ludzi nienawiści. Miał jednak na to dużo czasu - uważa Ismael Zajer, redaktor naczelny największego irackiego dziennika "Al-Sabah". - Po 10 latach zaszczepiania w młodzieży nienawiści, powstaje generacja ludzi bez mózgów, niezdolna do sięgania po argumenty inne niż te, których używa partia. Saddam miał aż 35 lat. Zajer twierdzi, że sytuacja w Iraku przypominała tę, jaka panowała w Polsce w czasach komunizmu. - Różnica polega jednak na tym, że wy nigdy nie byliście odcięci od świata w takim stopniu jak Irakijczycy. U was istniała opozycja, u nas poza rządzącą partią Baas była pustynia. Istniał tylko oficjalny punkt widzenia.
Ismael Zajer podkreśla, że Irakijczykom podoba się, że w ich kraju działa teraz wiele partii (do 1 listopada zarejestrowało się 89 ugrupowań), ale większość ludzi nie ma pojęcia, jak "odcedzić to, co jest populizmem, od tego, co jest możliwym do realizacji programem". - Dla Irakijczyków oznaką demokracji są wolne wybory, stworzenie niezależnego sądownictwa i wolne media, które pomogą zrozumieć ludziom, co jest ważne - podkreśla Zajer.
Wolne, ale partyjne
W ostatnich miesiącach pojawiło się w Iraku ponad 150 gazet i tygodników. Niemal wszystkie w nagłówkach krzyczały, że są niezależne. Wystarczyło jednak spytać o właścicieli i wówczas okazywało się, że są nimi partie albo politycy. Dziś na rynku liczy się pięć, sześć tytułów. - Wielki
boom na gazety minął, ostatnio ludzie przestali je czytać. Część artykułów dziennikarze przepisywali od siebie. Pisma różniły się tylko - jak za czasów Saddama - peanami na cześć ich właścicieli - mówi Farouk Ramahi, doktor nauk politycznych, który niedawno wrócił do Iraku po kilkunastu latach spędzonych w Waszyngtonie. On też porównuje Irak do Polski. - U was, kiedy ludzie cierpieli z powodu przemian ustrojowych, odżyła tęsknota za komunizmem. Tutaj pojawia się sentyment za pozornie bezpieczniejszymi czasami Saddama, za stabilizacją, bo człowiek miał gdzie pracować, na ogół miał co jeść. Jeśli nie sprzeciwiał się partii, w zasadzie nie musiał się bać. Ludzie nauczyli się funkcjonować w tamtym systemie, znali go. A demokracji nie znają i nie nauczą się, póki jej nie spróbują - mówi Zajer.
- Nasz najpoważniejszy błąd polegał właśnie na tym, że nie pozwalaliśmy Irakijczykom wejść do tej wody. Zbyt kurczowo próbowaliśmy pilnować, by nie popełniali błędów - mówi "Wprost" jeden z bliskich współpracowników Paula Bremera. Ramahi i Zajer, tak samo jak Jay Garner, pierwszy szef CPA, uważają, że jednym z głównych grzechów międzynarodowej administracji było to, że nie rozmawiano z Irakijczykami. - Dopiero ostatnio sytuacja się zmienia. W końcu ktoś zadecydował: "Dobra, jeśli chcą rządzić sami, niech to robią. Będą popełniać błędy, dobrze, mają do tego prawo, to ich kraj - mówi wysoki rangą pracownik CPA i dodaje: - Mamy świadomość, że za te błędy Irakijczycy obwinią nas, nie siebie".
Kiedy latem powstawała składająca się z Irakijczyków Rada Zarządzająca, większość mieszkańców Iraku ją popierała. Dziś pracownicy międzynarodowej administracji nazywają członków rady 'chórem primadonn', a 68 proc. Irakijczyków - jak wynika z sondaży - jest z tej instytucji niezadowolonych. Kto ponosi za to odpowiedzialność? 'Amerykanie, bo utworzyli radę' - uważa większość Irakijczyków. To, że Amerykanie tworzyli ją według kryteriów etnicznych i religijnych, szukając na gwałt opozycjonistów, na przykład szyickich, których w kraju nie było, nie ma znaczenia.
Z raportu CIA, którego fragmenty przeciekły ostatnio do prasy, wynika, że ataków na siły koalicji będzie coraz więcej. - Mamy świadomość, że czas działa na naszą niekorzyść. Tyle że właśnie czasu, choćby do przeprowadzenia wyborów, najbardziej teraz potrzebujemy - uważa współpracownik Bremera.
Więcej możesz przeczytać w 49/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.