1000 złotych rocznie traci przeciętny polski kierowca na skutek "chrzczenia" paliwa Jedna trzecia paliwa sprzedawanego w Polsce to wyrób benzynopodobny, niszczący samochody i budżet państwa. To trzy razy więcej, niż szacowano do tej pory. Używane w naszym kraju samochody zużywają się z tego powodu najszybciej w Europie. "Wprost" dotarł do raportu, które Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych - Doradcy przygotowuje dla Polskiej Izby Paliw Płynnych, dotyczącego wielkości szarej strefy na naszym rynku paliw. Według wstępnych szacunków CASE - Doradcy, tylko detaliczna sprzedaż fałszowanego paliwa ma wartość 5 mld zł! W Polsce w latach 1995-2002 liczba samochodów wzrosła o 40 proc., a oficjalnie łączna sprzedaż paliwa spadła... o 0,3 proc.! Podobne szacunki wynikają z danych amerykańskiej Energy Information Administration. Straty budżetu z tytułu nie zapłaconej akcyzy mogą wynosić nawet 9 mld zł, czyli pięć razy więcej niż wydajemy via budżet państwa na naukę. Te dane potwierdziły także wyniki naszego dziennikarskiego śledztwa. Reporterom "Wprost" sprzedano benzynę nie spełniającą norm jakości na trzech z ośmiu stacji, które odwiedzili w Warszawie i okolicy. A Warszawa to rejon, gdzie najrzadziej fałszuje się paliwo.
Właściciel samochodu przeciętnie przejeżdża w Polsce 10 tys. km rocznie, płacąc za paliwo średnio 2500 zł. Jedną trzecią tych pieniędzy - 830 zł - wydaje na "chrzczone" paliwo. Oprócz tego, że jest ono mniej wydajne, może zapchać filtr olejowy (jego wymiana kosztuje około 100 zł) i zatrzeć silnik (koszt wymiany silnika na przykład w oplu astrze II z 2000 r. wynosi 23 tys. zł). Jeżeli będziemy mieli szczęście, to zapłacimy tylko za nową pompę wtryskową i jej zamontowanie (w wypadku astry II - 11 tys. zł). Do tego dochodzą wydatki na oczyszczenie układu paliwowego (400 zł). Polski kierowca traci więc z powodu działalności paliwowych oszustów przeciętnie tysiąc złotych rocznie, a jeśli ma pecha (zniszczony silnik i układ paliwowy), to nawet 34 tys. zł w wypadku wspomnianej astry. W samochodach wyższej klasy koszty te są o wiele większe. Niską jakość polskich paliw właściwie ocenili najwięksi krajowi ubezpieczyciele, którzy zastrzegają w umowach autocasco, że nie płacą za szkody spowodowane używaniem... złego paliwa.
Jak na Wybrzeżu Kości Słoniowej
Jeszcze w połowie lat 90. Niemcy z terenów przygranicznych masowo przyjeżdżali do Polski kupować tanią benzynę. Dziś, mimo że nadal za jedno tankowanie "do pełna" płacą 25-30 euro mniej niż u siebie, chętnych jest niewielu. - Przestali się zaopatrywać w Polsce, gdy zauważyli, co się dzieje z ich samochodami po zatankowaniu naszego paliwa - uważa dr Jan Danielski, kierownik działu technik i szkoleń w serwisie Volkswagena. Na zlecenie Volkswagena przeprowadzono badania jakości paliwa w polskich przygranicznych stacjach benzynowych. Z dostarczonych nam przez koncern danych wynika, że tankowane tam paliwo pod względem jakości porównywalne jest tylko ze sprzedawanym na... Wybrzeżu Kości Słoniowej, w jednym z najbiedniejszych i najbardziej skorumpowanych krajów Afryki. Nic więc dziwnego, że z centrali firmy w Wolfsburgu nadeszły instrukcje, by olej chroniący silnik wymieniać w Polsce co 15 tys. km, a nie co 30 tys. km, jak to jest zalecane w Niemczech. Obostrzenia nie wystarczają. - 80 proc. wymienianych pomp paliwowych w volkswagenach trzeba zastępować nowymi właśnie z powodu niskiej jakości polskiego paliwa - informuje Danielski. W dodatku jakość oleju napędowego i benzyny wciąż się pogarsza. We wszystkich modelach Volkswagena liczba usterek silnika spowodowanych polskim "chrzczonym" paliwem wzrosła w ostatnich latach o 50 proc.
Nie ma marki samochodu odpornego na polskie mieszanki paliwowe. W Polsce filtr paliwa zużywa się przeciętnie 3-4 razy szybciej niż w identycznych autach eksploatowanych w Europie Zachodniej (filtry powinny być wymieniane co 60 tys. km; w Polsce zużywają się po 15-20 tys. km)! - O 20 proc. zwiększyła się liczba wtryskiwaczy paliwa wymienianych w ciągu ostatniego roku - informuje Janusz Chodyła, dyrektor handlowy w Renault Polska. Główną przyczyną usterek w układzie paliwowym jest zła jakość oleju napędowego albo benzyny. - Niedawno trafił do nas właściciel nowego volvo S 60 z całkowicie zniszczonym układem paliwowym. Ten model auta kosztuje około 120 tys. zł - mówi Marek Szymański, dyrektor ds. obsługi posprzedażnej w Volvo Polska. Okazało, się, że do baku wlano olej opałowy przepłukany kwasem siarkowym po to, by stracił swój charakterystyczny czerwony kolor (olej opałowy jest barwiony, żeby nie można było używać go w autach).
Władysław Frasyniuk, szef Unii Wolności, zalecił kierowcom ze swojej firmy, by tankowali paliwo wyłącznie na renomowanych stacjach. To jednak nie uchroniło aut przed awariami. - Na stacji znajdującej się przy wylocie autostrady z Wrocławia do baku ciężarówki zatankowano olej napędowy tak niskiej jakości, że auto stanęło po przejechaniu 200 m od dystrybutora. Naprawa kosztowała ponad 5 tys. zł - opowiada Frasyniuk. Wodę zamiast benzyny sprzedano Adamowi Sosnowskiemu, posłowi SLD. - Kilka kilometrów za stacją samochód się zepsuł. Miałem szczęście, że obok znajdował się warsztat, w którym spuszczono paliwo i oczyszczono silnik. Zapłaciłem kilkaset złotych. W baku było niemal tyle samo wody, ile benzyny - wspomina Sosnowski. Mniej szczęścia miał Stanisław Zadrożny z Rudy Śląskiej, któremu 10 km za stacją benzynową zgasł silnik zaledwie dwumiesięcznego renault kangoo. Układ paliwowy, który kosztuje 15 tys. zł, nadawał się do wymiany, ale gwarancja nie obejmowała uszkodzeń spowodowanych paliwem złej jakości. Jan Trześniowski z Kielc na własny koszt (tysiąc złotych) zbadał olej napędowy, który zatankował w Królewcu (koło Kielc). Paliwo zawierało 10 proc. wody!
Zbrodnia prawie doskonała
Kto zarabia na lewym paliwie? - Najczęściej fałszuje się je w hurtowniach, a także podczas transportu na stację - informuje Andrzej Kulczycki, dyrektor Polskiego Laboratorium Naftowego, które starało się ustalić, skąd pochodzi trefne paliwo. Zorganizowane grupy przestępcze działają oczywiście także na stacjach, również tych renomowanych. W czwartek 27 listopada wykryto na południu Polski grupę przestępczą sprzedającą lewe paliwo na co najmniej 22 stacjach PKN Orlen. Oszuści posługiwali się nielegalnym oprogramowaniem umożliwiającym sprzedaż z pominięciem systemu rejestrującego. Klient kupował na przykład 40 l paliwa, a komputer rejestrował tylko 20 l. Różnicę między ilością paliwa odnotowaną przez komputer a zatankowaną przez klientów uzupełniano paliwem nieznanego pochodzenia.
Paliwo produkują też często garażowe firmy zarejestrowane jako wytwórnie farb i lakierów. "Zbrodnia" jest niemal doskonała, gdyż niewielu kierowców tankuje zawsze na tej samej stacji. W razie awarii właściciel auta nie potrafi więc wskazać, gdzie go oszukano.
Wszystkie koty są czarne
Tak naprawdę polski kierowca nie ma gwarancji, że uchroni się przed fałszowanym paliwem, nawet jeśli będzie tankował tylko na stacjach należących do wielkich koncernów. Okazuje się, że ponad połowa polskiego paliwa przechodzi przez zbiorniki Naftobaz, zanim trafi do klienta. Naftobazy to firma należąca do Nafty Polskiej SA (czyli de facto do skarbu państwa), zajmującej się składowaniem paliwa. Zwykle paliwo jest tam transportowane rurami (lub cysternami kolejowymi) bezpośrednio z rafinerii. Dotychczasowe próby prywatyzacji Nafty Polskiej (a więc i Naftobaz) kończyły się fiaskiem.
Kupujący paliwo za pośrednictwem Naftobaz - niezależnie od tego, czy nabywa je od Grupy Lotos czy od PKN Orlen - dostaje paliwo ze wspólnie używanych zbiorników. Reklamowana wyjątkowość marki paliwa, które było składowane w Naftobazach, jest więc mitem! Jedyną firmą, która wynajmuje od Naftobaz zbiorniki na wyłączność, jest Shell (dwa zbiorniki na specjalną benzynę). Prawie żaden z działających w Polsce koncernów paliwowych nie jest więc uprawniony do głoszenia haseł o wyjątkowości swoich produktów.
Markerowanie działania
Czy jesteśmy skazani na podrabiane paliwo? - Wystarczyłoby zobowiązać ustawowo zarówno właścicieli stacji, jak i dostawców do pobierania próbek z każdego transportu, by w razie czego móc stwierdzić, gdzie fałszowano paliwo - uważa Aurelia Kuran-Puszkarska, szefowa Polskiej Izby Paliw Płynnych. Bardzo skutecznym sposobem jest tzw. markerowanie paliwa, czyli oznaczanie go w sposób uniemożliwiający sfałszowanie. W Brazylii Shell oznakował w ten sposób paliwo w 80 proc. stacji. W efekcie sprzedaż koncernu wzrosła o 10 proc., a jedna piąta stacji utraciła licencje, bo sprzedawała podrabiane paliwo. Rządowy projekt ustawy mający wyeliminować możliwości psucia paliw nie przewiduje wprowadzenia obowiązkowego znakowania paliw tzw. markerami. - To najprostszy i najtańszy sposób walki z szarą strefą - uważa Andrzej Kulczycki, dyrektor Centralnego Laboratorium Naftowego. - Żeby system kontroli był szczelny, musi istnieć ustawowy obowiązek znaczenia paliwa przez tego, kto wprowadza je do obiegu w kraju - dodaje. Amerykańska firma Authentix (dawniej Isotag) zaproponowała wdrożenie w Polsce systemów markerowania paliwa za pomocą tzw. znaczników molekularnych. W odróżnieniu od dotychczas stosowanych przez producentów barwników (na przykład olej opałowy musi mieć w Polsce kolor czerwony) umożliwiają one błyskawiczne sprawdzenie jakości paliwa. Koszt całej operacji to około 10 mln USD, czas wprowadzenia w całej Polsce - osiem tygodni. Znacznik paliwa Authentix wykorzystuje już w swoich produktach Shell (znakuje 100 proc. benzyny sprzedawanej w USA), Castrol, Exxon Mobil i ConocoPhillips. - Gwarantujemy, że po wprowadzeniu systemu znaczników molekularnych wpływy do budżetu z akcyzy wzrosłyby przynajmniej o 2 mln USD dziennie - przekonują przedstawiciele firmy Authentix w Polsce. Inwestycja zwróciłaby się zatem po... pięciu dniach.
Tymczasem w Sejmie trwają prace nad nową ustawą o jakości paliw. Niestety, nie uspokoi ona kierowców. Kontrolowani będą wyłącznie odbiorcy, a nie dostawcy paliw. Rząd chce przeforsować także absurdalny zakaz kontrolowania obiektów znajdujących się na terenach wojskowych. Komuś bardzo zależy na tym, aby baza paliwowa lub stacja benzynowa, która znajdzie się na terenie dzierżawionym od wojska, pozostała poza kontrolą. Tak naprawdę proceder fałszowania paliw zniknie dopiero wówczas, gdy sprzedawcy oraz dostawcy paliw zrozumieją, że leży to przede wszystkim w ich interesie, i sami zrobią wszystko, aby pozbyć się oszustów. - Prowadzimy wewnętrzne audyty, organizujemy nie zapowiedziane kontrole stacji, analizujemy statystyki sprzedaży paliwa - wylicza Zbigniew Wróbel, prezes PKN Orlen. Okazuje się, że to nie wystarcza. Dlaczego? Rzymianie mawiali: "Ten uczynił, komu to przyniosło korzyść". W efekcie na fatalnym polskim prawie i bezczynności rządu bogacą się mafie paliwowe.
Jak na Wybrzeżu Kości Słoniowej
Jeszcze w połowie lat 90. Niemcy z terenów przygranicznych masowo przyjeżdżali do Polski kupować tanią benzynę. Dziś, mimo że nadal za jedno tankowanie "do pełna" płacą 25-30 euro mniej niż u siebie, chętnych jest niewielu. - Przestali się zaopatrywać w Polsce, gdy zauważyli, co się dzieje z ich samochodami po zatankowaniu naszego paliwa - uważa dr Jan Danielski, kierownik działu technik i szkoleń w serwisie Volkswagena. Na zlecenie Volkswagena przeprowadzono badania jakości paliwa w polskich przygranicznych stacjach benzynowych. Z dostarczonych nam przez koncern danych wynika, że tankowane tam paliwo pod względem jakości porównywalne jest tylko ze sprzedawanym na... Wybrzeżu Kości Słoniowej, w jednym z najbiedniejszych i najbardziej skorumpowanych krajów Afryki. Nic więc dziwnego, że z centrali firmy w Wolfsburgu nadeszły instrukcje, by olej chroniący silnik wymieniać w Polsce co 15 tys. km, a nie co 30 tys. km, jak to jest zalecane w Niemczech. Obostrzenia nie wystarczają. - 80 proc. wymienianych pomp paliwowych w volkswagenach trzeba zastępować nowymi właśnie z powodu niskiej jakości polskiego paliwa - informuje Danielski. W dodatku jakość oleju napędowego i benzyny wciąż się pogarsza. We wszystkich modelach Volkswagena liczba usterek silnika spowodowanych polskim "chrzczonym" paliwem wzrosła w ostatnich latach o 50 proc.
Nie ma marki samochodu odpornego na polskie mieszanki paliwowe. W Polsce filtr paliwa zużywa się przeciętnie 3-4 razy szybciej niż w identycznych autach eksploatowanych w Europie Zachodniej (filtry powinny być wymieniane co 60 tys. km; w Polsce zużywają się po 15-20 tys. km)! - O 20 proc. zwiększyła się liczba wtryskiwaczy paliwa wymienianych w ciągu ostatniego roku - informuje Janusz Chodyła, dyrektor handlowy w Renault Polska. Główną przyczyną usterek w układzie paliwowym jest zła jakość oleju napędowego albo benzyny. - Niedawno trafił do nas właściciel nowego volvo S 60 z całkowicie zniszczonym układem paliwowym. Ten model auta kosztuje około 120 tys. zł - mówi Marek Szymański, dyrektor ds. obsługi posprzedażnej w Volvo Polska. Okazało, się, że do baku wlano olej opałowy przepłukany kwasem siarkowym po to, by stracił swój charakterystyczny czerwony kolor (olej opałowy jest barwiony, żeby nie można było używać go w autach).
Władysław Frasyniuk, szef Unii Wolności, zalecił kierowcom ze swojej firmy, by tankowali paliwo wyłącznie na renomowanych stacjach. To jednak nie uchroniło aut przed awariami. - Na stacji znajdującej się przy wylocie autostrady z Wrocławia do baku ciężarówki zatankowano olej napędowy tak niskiej jakości, że auto stanęło po przejechaniu 200 m od dystrybutora. Naprawa kosztowała ponad 5 tys. zł - opowiada Frasyniuk. Wodę zamiast benzyny sprzedano Adamowi Sosnowskiemu, posłowi SLD. - Kilka kilometrów za stacją samochód się zepsuł. Miałem szczęście, że obok znajdował się warsztat, w którym spuszczono paliwo i oczyszczono silnik. Zapłaciłem kilkaset złotych. W baku było niemal tyle samo wody, ile benzyny - wspomina Sosnowski. Mniej szczęścia miał Stanisław Zadrożny z Rudy Śląskiej, któremu 10 km za stacją benzynową zgasł silnik zaledwie dwumiesięcznego renault kangoo. Układ paliwowy, który kosztuje 15 tys. zł, nadawał się do wymiany, ale gwarancja nie obejmowała uszkodzeń spowodowanych paliwem złej jakości. Jan Trześniowski z Kielc na własny koszt (tysiąc złotych) zbadał olej napędowy, który zatankował w Królewcu (koło Kielc). Paliwo zawierało 10 proc. wody!
Zbrodnia prawie doskonała
Kto zarabia na lewym paliwie? - Najczęściej fałszuje się je w hurtowniach, a także podczas transportu na stację - informuje Andrzej Kulczycki, dyrektor Polskiego Laboratorium Naftowego, które starało się ustalić, skąd pochodzi trefne paliwo. Zorganizowane grupy przestępcze działają oczywiście także na stacjach, również tych renomowanych. W czwartek 27 listopada wykryto na południu Polski grupę przestępczą sprzedającą lewe paliwo na co najmniej 22 stacjach PKN Orlen. Oszuści posługiwali się nielegalnym oprogramowaniem umożliwiającym sprzedaż z pominięciem systemu rejestrującego. Klient kupował na przykład 40 l paliwa, a komputer rejestrował tylko 20 l. Różnicę między ilością paliwa odnotowaną przez komputer a zatankowaną przez klientów uzupełniano paliwem nieznanego pochodzenia.
Paliwo produkują też często garażowe firmy zarejestrowane jako wytwórnie farb i lakierów. "Zbrodnia" jest niemal doskonała, gdyż niewielu kierowców tankuje zawsze na tej samej stacji. W razie awarii właściciel auta nie potrafi więc wskazać, gdzie go oszukano.
Wszystkie koty są czarne
Tak naprawdę polski kierowca nie ma gwarancji, że uchroni się przed fałszowanym paliwem, nawet jeśli będzie tankował tylko na stacjach należących do wielkich koncernów. Okazuje się, że ponad połowa polskiego paliwa przechodzi przez zbiorniki Naftobaz, zanim trafi do klienta. Naftobazy to firma należąca do Nafty Polskiej SA (czyli de facto do skarbu państwa), zajmującej się składowaniem paliwa. Zwykle paliwo jest tam transportowane rurami (lub cysternami kolejowymi) bezpośrednio z rafinerii. Dotychczasowe próby prywatyzacji Nafty Polskiej (a więc i Naftobaz) kończyły się fiaskiem.
Kupujący paliwo za pośrednictwem Naftobaz - niezależnie od tego, czy nabywa je od Grupy Lotos czy od PKN Orlen - dostaje paliwo ze wspólnie używanych zbiorników. Reklamowana wyjątkowość marki paliwa, które było składowane w Naftobazach, jest więc mitem! Jedyną firmą, która wynajmuje od Naftobaz zbiorniki na wyłączność, jest Shell (dwa zbiorniki na specjalną benzynę). Prawie żaden z działających w Polsce koncernów paliwowych nie jest więc uprawniony do głoszenia haseł o wyjątkowości swoich produktów.
Markerowanie działania
Czy jesteśmy skazani na podrabiane paliwo? - Wystarczyłoby zobowiązać ustawowo zarówno właścicieli stacji, jak i dostawców do pobierania próbek z każdego transportu, by w razie czego móc stwierdzić, gdzie fałszowano paliwo - uważa Aurelia Kuran-Puszkarska, szefowa Polskiej Izby Paliw Płynnych. Bardzo skutecznym sposobem jest tzw. markerowanie paliwa, czyli oznaczanie go w sposób uniemożliwiający sfałszowanie. W Brazylii Shell oznakował w ten sposób paliwo w 80 proc. stacji. W efekcie sprzedaż koncernu wzrosła o 10 proc., a jedna piąta stacji utraciła licencje, bo sprzedawała podrabiane paliwo. Rządowy projekt ustawy mający wyeliminować możliwości psucia paliw nie przewiduje wprowadzenia obowiązkowego znakowania paliw tzw. markerami. - To najprostszy i najtańszy sposób walki z szarą strefą - uważa Andrzej Kulczycki, dyrektor Centralnego Laboratorium Naftowego. - Żeby system kontroli był szczelny, musi istnieć ustawowy obowiązek znaczenia paliwa przez tego, kto wprowadza je do obiegu w kraju - dodaje. Amerykańska firma Authentix (dawniej Isotag) zaproponowała wdrożenie w Polsce systemów markerowania paliwa za pomocą tzw. znaczników molekularnych. W odróżnieniu od dotychczas stosowanych przez producentów barwników (na przykład olej opałowy musi mieć w Polsce kolor czerwony) umożliwiają one błyskawiczne sprawdzenie jakości paliwa. Koszt całej operacji to około 10 mln USD, czas wprowadzenia w całej Polsce - osiem tygodni. Znacznik paliwa Authentix wykorzystuje już w swoich produktach Shell (znakuje 100 proc. benzyny sprzedawanej w USA), Castrol, Exxon Mobil i ConocoPhillips. - Gwarantujemy, że po wprowadzeniu systemu znaczników molekularnych wpływy do budżetu z akcyzy wzrosłyby przynajmniej o 2 mln USD dziennie - przekonują przedstawiciele firmy Authentix w Polsce. Inwestycja zwróciłaby się zatem po... pięciu dniach.
Tymczasem w Sejmie trwają prace nad nową ustawą o jakości paliw. Niestety, nie uspokoi ona kierowców. Kontrolowani będą wyłącznie odbiorcy, a nie dostawcy paliw. Rząd chce przeforsować także absurdalny zakaz kontrolowania obiektów znajdujących się na terenach wojskowych. Komuś bardzo zależy na tym, aby baza paliwowa lub stacja benzynowa, która znajdzie się na terenie dzierżawionym od wojska, pozostała poza kontrolą. Tak naprawdę proceder fałszowania paliw zniknie dopiero wówczas, gdy sprzedawcy oraz dostawcy paliw zrozumieją, że leży to przede wszystkim w ich interesie, i sami zrobią wszystko, aby pozbyć się oszustów. - Prowadzimy wewnętrzne audyty, organizujemy nie zapowiedziane kontrole stacji, analizujemy statystyki sprzedaży paliwa - wylicza Zbigniew Wróbel, prezes PKN Orlen. Okazuje się, że to nie wystarcza. Dlaczego? Rzymianie mawiali: "Ten uczynił, komu to przyniosło korzyść". W efekcie na fatalnym polskim prawie i bezczynności rządu bogacą się mafie paliwowe.
Więcej możesz przeczytać w 49/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.