Niech panie z ZUS podziwiają sobie męskie wdzięki, ale za własne pieniądze Wielu emerytów zbulwersowała wiadomość podana przez jedną z gazet, że krakowski oddział ZUS funduje swoim pracownikom bilety na pokazy męskiego striptizu. Rzecznik firmy potwierdził sensacyjną informację, dodając, że owe bachanalia finansowane są w majestacie prawa. Przeznacza się na nie pieniądze z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych. Na nikim, uchowaj Boże, nie dokonuje się gwałtu. Poza rozbierającym się Sextetem można otrzymać bilety na występy Marcina Dańca oraz kabaretu Grupa MoCarta.
Dwie ostatnie propozycje wybierane są jednak rzadko przez załogę, która aż w 85 procentach składa się z kobiet.
Nie ma najmniejszego powodu, by paniom z krakowskiego ZUS utrudniać oglądanie męskich wdzięków. Niech po ciężkim dniu pracy używają sobie, ile wlezie i jak tylko im się podoba, byle nie za pieniądze z budżetu. Trudno bowiem przystać na to, żeby zabawa ze striptizem weszła do zakładowego koszyka świadczeń socjalnych. Na ogół zgadzamy się, by były tam wszelkie zasiłki, poczynając od porodowego, a na pogrzebowym kończąc. Nie dziwimy się też, kiedy fundusz wspiera tanie masowe zakupy cebuli czy ziemniaków. Bylibyśmy też zaskoczeni, gdyby nasze dziecko nie otrzymało prezentu od zakładowego Świętego Mikołaja.
Poszerzenie owej tradycyjnej oferty o striptiz skłania do zadania pytania, czy nie ma racji wicepremier Jerzy Hausner, proponując przeanalizowanie sensowności niektórych wydatków socjalnych. Ta wątpliwość nie może w żadnym wypadku dotyczyć milionów ludzi, którym się nie przelewa i którym nie wolno uszczuplić dotychczasowych świadczeń socjalnych nawet o złotówkę. Co więcej, taką pomoc trzeba rozbudowywać i czynić bardziej efektywną.
Na pewno nie potrzebują takiego wsparcia pracownicy krakowskiego ZUS, skoro przeznaczają fundusz socjalny na zabawę i striptiz. Podobne przyjemności powinny być finansowane z własnych pieniędzy. Jeśli to jest jedyny pomysł na spożytkowanie zakładowego funduszu, to nie jest on w ogóle potrzebny i lepiej go zlikwidować.
Zastanawiając się nad podobnymi przykładami, trudno się oprzeć wrażeniu, że to świadczenie socjalne, zagwarantowane jeszcze w PRL, trochę się przeżyło. Miało rację bytu, kiedy system wynagrodzeń z zasady był egalitarny i siermiężny. W III Rzeczypospolitej to rozwiązanie, które nadal jest potrzebne w wielu firmach, rodzi także sytuacje patologiczne, czego najlepszym przykładem jest krakowski ZUS. W zakładach o wysokiej średniej wynagrodzeń brakuje pomysłów, co zrobić ze zgromadzonymi pieniędzmi. Rodzą się najdziwniejsze idee, wśród których socjalny striptiz nie jest szczytem perwersji. Czas zreformować powstałe w innej epoce przepisy, bacząc pilnie, aby przy okazji nie wylać dziecka z kąpielą.
Nie ma najmniejszego powodu, by paniom z krakowskiego ZUS utrudniać oglądanie męskich wdzięków. Niech po ciężkim dniu pracy używają sobie, ile wlezie i jak tylko im się podoba, byle nie za pieniądze z budżetu. Trudno bowiem przystać na to, żeby zabawa ze striptizem weszła do zakładowego koszyka świadczeń socjalnych. Na ogół zgadzamy się, by były tam wszelkie zasiłki, poczynając od porodowego, a na pogrzebowym kończąc. Nie dziwimy się też, kiedy fundusz wspiera tanie masowe zakupy cebuli czy ziemniaków. Bylibyśmy też zaskoczeni, gdyby nasze dziecko nie otrzymało prezentu od zakładowego Świętego Mikołaja.
Poszerzenie owej tradycyjnej oferty o striptiz skłania do zadania pytania, czy nie ma racji wicepremier Jerzy Hausner, proponując przeanalizowanie sensowności niektórych wydatków socjalnych. Ta wątpliwość nie może w żadnym wypadku dotyczyć milionów ludzi, którym się nie przelewa i którym nie wolno uszczuplić dotychczasowych świadczeń socjalnych nawet o złotówkę. Co więcej, taką pomoc trzeba rozbudowywać i czynić bardziej efektywną.
Na pewno nie potrzebują takiego wsparcia pracownicy krakowskiego ZUS, skoro przeznaczają fundusz socjalny na zabawę i striptiz. Podobne przyjemności powinny być finansowane z własnych pieniędzy. Jeśli to jest jedyny pomysł na spożytkowanie zakładowego funduszu, to nie jest on w ogóle potrzebny i lepiej go zlikwidować.
Zastanawiając się nad podobnymi przykładami, trudno się oprzeć wrażeniu, że to świadczenie socjalne, zagwarantowane jeszcze w PRL, trochę się przeżyło. Miało rację bytu, kiedy system wynagrodzeń z zasady był egalitarny i siermiężny. W III Rzeczypospolitej to rozwiązanie, które nadal jest potrzebne w wielu firmach, rodzi także sytuacje patologiczne, czego najlepszym przykładem jest krakowski ZUS. W zakładach o wysokiej średniej wynagrodzeń brakuje pomysłów, co zrobić ze zgromadzonymi pieniędzmi. Rodzą się najdziwniejsze idee, wśród których socjalny striptiz nie jest szczytem perwersji. Czas zreformować powstałe w innej epoce przepisy, bacząc pilnie, aby przy okazji nie wylać dziecka z kąpielą.
Więcej możesz przeczytać w 49/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.