Amerykanie chcą podbić Czerwoną Planetę
Amerykańscy muzycy zjednoczyli się przeciwko urzędującemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Robią to po raz pierwszy od czasu protestów przeciwko wojnie w Wietnamie. Zamiast nawoływania do ulicznych demonstracji, jak się zdarzyło na przełomie lat 60. i 70., przeprowadzają zorganizowane akcje w mediach i Internecie oraz organizują trasy koncertowe pod hasłami odwołania Busha, a przynajmniej niedopuszczenia do jego reelekcji. Podobnie w latach 80. XX wieku lewicowi filmowcy i aktorzy zwalczali Ronalda Reagana.
Koalicja nienawiŚci
W czasach komunizmu funkcjonował taki dowcip: rozmawia Andropow z Reaganem. - W naszym kraju jest wolność słowa - mówi Reagan. - W naszym kraju też jest wolność słowa - prycha Andropow. - Każdy u nas może krytykować prezydenta Stanów Zjednoczonych - kontynuuje Reagan. - No widzisz, durak, a u nas, myślisz, że jak jest?! Też każdy może krytykować prezydenta Stanów Zjednoczonych! - triumfująco obwieścił Andropow. Wolność słowa polegała na krytykowaniu prezydenta USA.
"Nienawidzę go" - mówi od czasu wojny w Iraku o prezydencie Bushu aktorka Jessica Lange. "Obawiam się przywódców, którzy biją w wojenne bębny, aby doprowadzić obywateli do patriotycznej gorączki" - ostrzega piosenkarka i aktorka Barbra Streisand. "Jestem Amerykaninem, którego męczą amerykańskie kłamstwa. To jest rasistowska i imperialistyczna wojna" - wieszczy Woody Harrelson, aktor znany z filmów "Urodzeni mordercy" i "Skandalista Larry Flynt". Teraz w inwektywach wobec Busha z aktorami prześcigają się muzycy. Impulsem są zbliżające się wybory prezydenckie. "Ameryka, w którą wierzymy, nie przeżyje kolejnych czterech lat rządów George'a Busha" - oświadczył raper Moby. Don Henley, lider The Eagles, wzywa: "Muzycy są zobowiązani do zaangażowania się przeciw Bushowi. Jesteśmy przecież obywatelami tego kraju". A Bruce Springsteen podczas nowojorskiego koncertu zachęcał 50-tysięczny tłum: "Krzyczcie głośniej, jeżeli pragniecie zmiany prezydenta".
Za, a nawet przeciw wŁadzy
Muzycy rockowi w ostatnich dwóch dekadach stronili od bezpośredniego angażowania się w politykę. Decydowali się raczej na charytatywne koncerty wspomagające kraje dotknięte przez klęski żywiołowe (Bangladesz, Etiopia) lub zwracali uwagę opinii publicznej na rejony, w których gwałcone są prawa człowieka (Kambodża, Kurdystan, RPA, Tybet). W 1965 r. Bob Dylan w piosence "Subterranean Homesick Blues" wykrzyczał: "Nie kroczcie za przywódcami", więc jakakolwiek współpraca muzyków z prezydentem czy rządem długo była uznawana za kolaborację. Cnotą natomiast było atakowanie prezydenta USA i innych szefów rządów. Muzycy jednym głosem potępiali wojnę w Wietnamie oraz apartheid. Wysławiali walczących z władzą Johna Sinclaira, Martina Luthera Kinga, Nelsona Mandelę, Malcolma X, Che Guevarę czy sandinistów. Mianowali się również obrońcami zwykłych obywateli. Dylan napisał w 1976 r. piosenkę piętnującą więzienie czarnoskórego boksera Rubina "Hurricane'a" Cartera. Paul McCartney skomponował w 1972 r. utwór "Zwróćcie Irlandię Irlandczykom", a John Lennon wtórował mu w "Niedzieli, krwawej niedzieli" i "Szczęściu Irlandczyków". Steve Van Zandt, znany dziś z serialu telewizyjnego "Rodzina Soprano", stworzył w 1984 r. hymn na cześć polskiej "Solidarności" - "Solidarity". Głównym celem ataków byli jednak amerykańscy prezydenci: Lyndon Johnson, Richard Nixon i Ronald Reagan, a z Europejczyków - królowa brytyjska Elżbieta II i premier Margaret Thatcher.
W latach 70. XX wieku, wraz z bogaceniem się muzyków, przestali oni atakować prezydentów. Jako pierwszy wsparcie od rockmanów otrzymał w 1977 r. Jimmy Carter. Kandydat demokratów do prezydenckiego fotela nie krył swego uwielbienia dla zespołu Allman Brothers Band i innych wykonawców z rodzinnej Georgii. Ronald Reagan podczas drugiej kampanii prezydenckiej jako wzór obywatela stawiał Bruce'a Springsteena, mimo że ten na każdym kroku dystansował się od niego. Natomiast Billa Clintona poparła już większość amerykańskich rockmanów. Jego rzecznikiem stał się amerykański magazyn "Rolling Stone", który przez lata był głosem pokolenia Woodstock i propagatorem antywojennych haseł. W Wielkiej Brytanii z Tonym Blairem z lubością fotografowało się wielu muzyków, w tym bracia Gallagherowie, liderzy Oasis, najpopularniejszego angielskiego zespołu lat 90.
Na wyspach adorowanie muzyków przez polityczny establishment przybrało zresztą groteskowe rozmiary. Elżbieta II, opluta w 1976 r. przez punkowców z Sex Pistols, dziś z lubością nadaje tytuły szlacheckie dawnym rockowym buntownikom. A ci z równą atencją je przyjmują (Bob Geldof, Paul McCartney, Elton John). Ostatnio królowa podniosła do wyższego stanu Micka Jaggera, a Erica Claptona i Raya Davisa z The Kinks uhonorowała Komandorią Orderu Imperium Brytyjskiego. Ceremonie odbywały się w okresie nasilenia protestów przeciwko udziałowi Wielkiej Brytanii w wojnie w Iraku. Dotychczas nikt z obdarowanych nie powtórzył gestu Lennona, który w 1969 r. zwrócił monarchini Order Imperium Brytyjskiego (w proteście przeciwko interwencji Wielkiej Brytanii w Biafrze).
Rock przeciwko Bushowi
Obecnie amerykańscy rockmani postanowili dokopać własnemu prezydentowi. John Mellencamp zamieścił na swojej stronie internetowej list otwarty, w którym napisał: "Jesteśmy oszukiwani i terroryzowani przez nasz własny rząd. Nadszedł czas, byśmy przeszli do ataku". W odpowiedzi na to wezwanie Eddie Vedder (Pearl Jam), Moby i Michael Stipe (R.E.M.) sfinansowali antyrządowe reklamówki, które właśnie są emitowane w amerykańskich stacjach. Na wiosnę ruszą trzy ogólnokrajowe trasy koncertowe, które pod hasłem "Rock przeciwko Bushowi" skupią wielu znanych wykonawców. Na stronie internetowej www.punkvoter.com ponad sto zespołów punkowych (w tym tak popularne, jak NOFX, Green Day i Offspring) firmuje system rejestrujący osobistości przeciwne prezydentowi. Artyści potępiający działania Busha wywodzą się z bardzo różnych środowisk muzycznych. Są tam reprezentanci country (Willie Nelson, Merle Haggard), hip hopu (Jay-Z), punk rocka (Green Day), sceny alternatywnej (Moby, R.E.M.) oraz gwiazdy popu (Dixie Chicks), rocka (Dave Matthews, Bruce Springsteen, Steve Earle) i heavy metalu (Tom Morello).
Bush jest atakowany nie tylko za wojnę w Iraku, ale też za politykę zagraniczną, sytuację gospodarczą, rzekome kneblowanie mediów, nieangażowanie się w ochronę środowiska naturalnego czy ograniczanie swobód obywatelskich w ramach walki z terroryzmem. Krytykowanie prezydenta nie uchodzi jednak muzykom bezkarnie, jak to się niedawno działo z aktorami. Stacja radiowa WCHR z New Jersey nie nadaje utworów zespołu Jethro Tull, po tym jak jego lider Ian Anderson, odnosząc się do wojny w Iraku, oznajmił: "Łatwo jest pomylić patriotyzm z nacjonalizmem". Ponad pięćdziesiąt stacji radiowych zaprzestało grania piosenek popularnej grupy Dixie Chicks za to, że wokalistka Natalie Maines na koncercie w Londynie powiedziała: "Jest nam wstyd, że prezydent Stanów Zjednoczonych pochodzi z Teksasu". Nie zrażone tym faktem członkinie zespołu wspomogły sumą 100 tys. USD akcję Rock the Vote. Jej celem jest uaktywnienie młodocianego elektoratu. Jak wykazały badania, polityczna aktywność osób w wieku od 18 do 24 lat jest najniższa w historii. W ramach kampanii Rock the Vote ośmiu kandydatów na urząd prezydenta USA z Partii Demokratycznej nagrało spoty reklamowe skierowane do generacji MTV. Generał Wesley Clarke wypowiedział się m.in. na temat rozpadu rapowego duetu OutKast, swej ulubionej grupy - jak twierdzi.
Na razie muzycy nie mają jednego faworyta, który powinien zastąpić Busha. Według sondy sporządzonej przez "Rolling Stone", darzą sympatią kilku kandydatów. Wesleya Clarka i Howarda Deana popierają Natalie Maines i John Mellencamp. James Taylor, Moby i Don Henley stawiają na Johna Kerry'ego. Lider The Eagles dodatkowo nie miałby niczego przeciw wyborowi Johna Edwardsa lub Wesleya Clarka. Dave Matthews i Willie Nelson wolą Dennisa Kucinicha. Najtrafniej całą sytuację podsumował Lou Reed: "Nasze motto: ktokolwiek zamiast Busha".
Choroba lewicowoŚci
Protesty muzyków to najnowszy przykład lewicowej choroby toczącej wiele gwiazd światowego show-biznesu. Niektórzy z protestujących zawsze mieli lewicowe poglądy, inni ulegli stadnemu instynktowi, jeszcze innym lewicowość się po prostu opłaca. Głównymi odbiorcami produktów przemysłu rozrywkowego są ludzie młodzi, tradycyjnie zbuntowani przeciw politycznemu establishmentowi, chętnie dający posłuch pacyfistycznym i antyglobalistycznym sloganom. Ich muzyczni idole biorą to pod uwagę, dlatego chętnie mianują się sumieniem młodych buntowników. Gwiazdy, pomstujące na Busha czy Pentagon, odgrywają role zatroskanych o przyszłość świata. Tak się składa, że to zatroskanie demonstrują tylko wtedy, gdy rządzą republikanie.
Choroba lewicowości artystów to w znacznym stopniu spadek po czasach komunizmu. Wówczas duża część elity kulturalnej Europy, a także w Ameryce, została zwyczajnie kupiona przez służby specjalne ZSRR. Obecni bojownicy o wolność i dyżurni wrogowie amerykańskiego imperializmu oraz Busha jako czołowego imperialisty także bywają manipulowani, choćby przez nowych lewicowców, czyli antyglobalistów. Są na tyle naiwni, że nawet się w tym nie orientują.
Więcej możesz przeczytać w 3/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.