W Hollywood przepustką do kariery jest talent, w Polsce - dyplom
W kręgu naszych filmowców krąży anegdota. Przychodzi Quentin Tarantino do studia filmowego w Polsce i proponuje, że zrobi u nas film. Na to od szefa studia słyszy: "A dyplom ukończenia studiów filmowych pan ma? Nie? No to panu dziękujemy!". W przeciwieństwie do polskich reżyserów, twórcy największych przebojów filmowych Hollywood to właściwie amatorzy. Jedno ze znaczeń słowa "amator" określa człowieka, który kocha to, co robi. Amatorzy z Hollywood nie mają dyplomów, lecz robią dobre filmy. Sukcesy odnoszą właśnie dlatego, że nie wypaczyła ich żadna szkoła filmowa. Spielberg, Tarantino, Jackson czy Rodriguez zaczęli robić amatorskie filmy jako nastolatkowie - za własne pieniądze. Kiedy mieli po dwadzieścia lat, byli już na tyle biegli w rzemiośle filmowym, że producenci powierzali im milionowe budżety. W filmach dla dzieci i z dziećmi w rolach głównych rzadko grają aktorzy z pierwszej ligi. Dlaczego zatem na udział w "Małych agentach 3D" zgodziło się kilkanaście znanych postaci, m.in. Salma Hayek, Antonio Banderas, Sylvester Stallone, George Clooney czy Elijah Wood? Odpowiedź jest prosta: wszyscy chcą pracować z reżyserem i scenarzystą Robertem Rodriguezem. Ten amator kina rodem z Teksasu gwarantuje uzyskanie statusu gwiazdy, a co najmniej jego podtrzymanie. Popularni aktorzy godzą się więc zagrać u Rodrigueza nawet skromne epizody. Bo wiedzą, że obcują z prawdziwym amatorem kina, czyli prawdziwym zawodowcem.
Rekordzista Rodriguez
"Mali agenci 3D" Rodrigueza (który w tym filmie jest reżyserem, scenarzystą, montażystą, autorem muzyki i zdjęć) w tygodniu swej premiery trafili na szczyt amerykańskiego box office. Podobnie było z jego następnym filmem "Pewnego razu w Meksyku" (też z 2003 r.). Dwa pierwsze miejsca w jednym roku - taka sztuka nie udała się jeszcze nikomu! "Pewnego razu w Meksyku" było dopełnieniem trylogii Rodrigueza, zapoczątkowanej 12 lat temu filmem "El Mariachi", nakręconym w Meksyku za 7 tys. USD! Prawie połowę pieniędzy reżyser zdobył, poddając się płatnym eksperymentom medycznym. Sam traktował tę produkcję jako zabawę, ale film został wprowadzony do kin i zarobił ponad 2 mln USD.
Podobnie wyglądała historia Kevina Smitha, dziś kultowego reżysera, scenarzysty i autora komiksów. Równo dziesięć lat temu sfinansował on swój debiut z pieniędzy pożyczonych od znajomych i sprzedaży niezwykłej kolekcji komiksów (potem odkupionej). Za zebrane 27 tys. USD przygotował "Sprzedawców" - kręcił ich nocami w sklepie, w którym w ciągu dnia był ekspedientem. Film zarobił w kinach ponad 3 mln USD. Kolejne dzieło Smitha, "Szczury z supermarketu", miało już budżet w wysokości ponad 6 mln USD.
Genialni amatorzy
W Stanach Zjednoczonych bez najmniejszych oporów zatrudnia się i promuje zdolnych amatorów. Jeśli tylko mają ciekawe pomysły, nikt ich nawet nie pyta o dyplom. Smith zrezygnował ze szkoły filmowej po kilku tygodniach, bo uznał, że cofa się w rozwoju. Tarantino jako swoją uczelnię traktuje kilkuletnią pracę w wypożyczalni wideo. Hollywood pełne jest reżyserów amatorów, którzy w kolejnych swoich przedsięwzięciach zmieniali się w dużej klasy rzemieślników.
Jeśli się przyjrzeć amerykańskiej produkcji filmowej, okaże się, że status twórców kultowych i rekordzistów box office mają prawie wyłącznie amatorzy. Spielberg zaczął robić filmy jako trzynastolatek - w 1959 r. nakręcił miniwestern "The Last Gun" ("Ostatni rewolwer"). Jeszcze przed trzydziestką nakręcił dla wytwórni Universal swoje pierwsze kinowe przeboje: "Sugarland Express" i "Szczęki". Opromieniony sukcesem "Władcy pierścieni" Peter Jackson jest pierwszym w historii reżyserem, który niczym największa ekranowa gwiazda otrzymał 20 mln USD za swój nie nakręcony jeszcze film - "King Kong". Nowozelandczyk zadebiutował taniutkim komediohorrorem "Zły smak", a fachu uczył się na własne ryzyko i za własne pieniądze, po tym jak porzucił szkołę w wieku 17 lat. Również bracia Larry i Andy Wachowscy, twórcy trylogii "Matrix", to amatorzy z polskiej dzielnicy Chicago. Zrezygnowali z dalszego kształcenia, by pisać scenariusze i opracowywać komiksy, a utrzymywali się z założonego przez siebie warsztatu stolarskiego. Przełom nastąpił w 1993 r., gdy ich scenariusz kupił reżyser i producent Richard Donner (dwa lata później zrealizował on na podstawie tego scenariusza film "Zabójcy").
Amatorem jest twórca jednego z największych sukcesów 2003 r., Sam Raimi, reżyser "Spider-Mana". W 1981 r. nikomu nie znany filmowiec wyreżyserował jeden z najsłynniejszych horrorów w historii kina - "Martwe zło". Maleńka niezależna produkcja doczekała się potem dwóch części, a dziś Raimi jest jedynym reżyserem mającym w dorobku film, który zarobił w jeden weekend ponad 100 mln USD w amerykańskich kinach (wspomniany "Spider-Man").
Wojcieszek jak Rodriguez
W Polsce reżyser amator ma szansę się przebić ze swoimi pomysłami mniej więcej po czterdziestce. Mało kto ma ochotę tak długo czekać na swoją szansę, więc amatorzy najczęściej rezygnują z filmowych pasji i zajmują się czymś innym. Na festiwalu w Gdyni w 2001 r. pokazano "Głośniej od bomb" Przemysława Wojcieszka - nielukrowany, ale i nie beznadziejnie pesymistyczny obraz młodego pokolenia, które mimo wszelkich trudności chce żyć i pracować w Polsce. Film, przewyższający o klasę przereklamowanego "Ediego", jako "nieprofesjonalny" został zignorowany przez tzw. środowisko i pozbawionych własnego zdania krytyków. Na konferencji prasowej po pokazie prowadzący spotkanie krytyk Janusz Wróblewski zamiast oddać głos reżyserowi, zaatakował go, wyszydzając "amatorskość" dzieła. Wojcieszek jest jednym z nielicznych amatorów, którzy się nie obrazili. Sam rozpowszechniał swój film w kinach, a obecnie dystrybuuje również inne filmy (ostatnio czeski "Rok diabła"). Pisze też kolejne scenariusze, a kilka miesięcy temu zakończył zdjęcia do następnego filmu - "W dół kolorowym wzgórzem". Jeśli ktokolwiek spośród polskich amatorów ma szansę pójść w ślady Spielberga, Wachowskich, Rodrigueza, Jacksona czy Smitha (oczywiście w polskich realiach), to właśnie Wojcieszek. Ale i tak będzie u nas czarną owcą, bo przecież nie ma dyplomu.
Rekordzista Rodriguez
"Mali agenci 3D" Rodrigueza (który w tym filmie jest reżyserem, scenarzystą, montażystą, autorem muzyki i zdjęć) w tygodniu swej premiery trafili na szczyt amerykańskiego box office. Podobnie było z jego następnym filmem "Pewnego razu w Meksyku" (też z 2003 r.). Dwa pierwsze miejsca w jednym roku - taka sztuka nie udała się jeszcze nikomu! "Pewnego razu w Meksyku" było dopełnieniem trylogii Rodrigueza, zapoczątkowanej 12 lat temu filmem "El Mariachi", nakręconym w Meksyku za 7 tys. USD! Prawie połowę pieniędzy reżyser zdobył, poddając się płatnym eksperymentom medycznym. Sam traktował tę produkcję jako zabawę, ale film został wprowadzony do kin i zarobił ponad 2 mln USD.
Podobnie wyglądała historia Kevina Smitha, dziś kultowego reżysera, scenarzysty i autora komiksów. Równo dziesięć lat temu sfinansował on swój debiut z pieniędzy pożyczonych od znajomych i sprzedaży niezwykłej kolekcji komiksów (potem odkupionej). Za zebrane 27 tys. USD przygotował "Sprzedawców" - kręcił ich nocami w sklepie, w którym w ciągu dnia był ekspedientem. Film zarobił w kinach ponad 3 mln USD. Kolejne dzieło Smitha, "Szczury z supermarketu", miało już budżet w wysokości ponad 6 mln USD.
Genialni amatorzy
W Stanach Zjednoczonych bez najmniejszych oporów zatrudnia się i promuje zdolnych amatorów. Jeśli tylko mają ciekawe pomysły, nikt ich nawet nie pyta o dyplom. Smith zrezygnował ze szkoły filmowej po kilku tygodniach, bo uznał, że cofa się w rozwoju. Tarantino jako swoją uczelnię traktuje kilkuletnią pracę w wypożyczalni wideo. Hollywood pełne jest reżyserów amatorów, którzy w kolejnych swoich przedsięwzięciach zmieniali się w dużej klasy rzemieślników.
Jeśli się przyjrzeć amerykańskiej produkcji filmowej, okaże się, że status twórców kultowych i rekordzistów box office mają prawie wyłącznie amatorzy. Spielberg zaczął robić filmy jako trzynastolatek - w 1959 r. nakręcił miniwestern "The Last Gun" ("Ostatni rewolwer"). Jeszcze przed trzydziestką nakręcił dla wytwórni Universal swoje pierwsze kinowe przeboje: "Sugarland Express" i "Szczęki". Opromieniony sukcesem "Władcy pierścieni" Peter Jackson jest pierwszym w historii reżyserem, który niczym największa ekranowa gwiazda otrzymał 20 mln USD za swój nie nakręcony jeszcze film - "King Kong". Nowozelandczyk zadebiutował taniutkim komediohorrorem "Zły smak", a fachu uczył się na własne ryzyko i za własne pieniądze, po tym jak porzucił szkołę w wieku 17 lat. Również bracia Larry i Andy Wachowscy, twórcy trylogii "Matrix", to amatorzy z polskiej dzielnicy Chicago. Zrezygnowali z dalszego kształcenia, by pisać scenariusze i opracowywać komiksy, a utrzymywali się z założonego przez siebie warsztatu stolarskiego. Przełom nastąpił w 1993 r., gdy ich scenariusz kupił reżyser i producent Richard Donner (dwa lata później zrealizował on na podstawie tego scenariusza film "Zabójcy").
Amatorem jest twórca jednego z największych sukcesów 2003 r., Sam Raimi, reżyser "Spider-Mana". W 1981 r. nikomu nie znany filmowiec wyreżyserował jeden z najsłynniejszych horrorów w historii kina - "Martwe zło". Maleńka niezależna produkcja doczekała się potem dwóch części, a dziś Raimi jest jedynym reżyserem mającym w dorobku film, który zarobił w jeden weekend ponad 100 mln USD w amerykańskich kinach (wspomniany "Spider-Man").
Wojcieszek jak Rodriguez
W Polsce reżyser amator ma szansę się przebić ze swoimi pomysłami mniej więcej po czterdziestce. Mało kto ma ochotę tak długo czekać na swoją szansę, więc amatorzy najczęściej rezygnują z filmowych pasji i zajmują się czymś innym. Na festiwalu w Gdyni w 2001 r. pokazano "Głośniej od bomb" Przemysława Wojcieszka - nielukrowany, ale i nie beznadziejnie pesymistyczny obraz młodego pokolenia, które mimo wszelkich trudności chce żyć i pracować w Polsce. Film, przewyższający o klasę przereklamowanego "Ediego", jako "nieprofesjonalny" został zignorowany przez tzw. środowisko i pozbawionych własnego zdania krytyków. Na konferencji prasowej po pokazie prowadzący spotkanie krytyk Janusz Wróblewski zamiast oddać głos reżyserowi, zaatakował go, wyszydzając "amatorskość" dzieła. Wojcieszek jest jednym z nielicznych amatorów, którzy się nie obrazili. Sam rozpowszechniał swój film w kinach, a obecnie dystrybuuje również inne filmy (ostatnio czeski "Rok diabła"). Pisze też kolejne scenariusze, a kilka miesięcy temu zakończył zdjęcia do następnego filmu - "W dół kolorowym wzgórzem". Jeśli ktokolwiek spośród polskich amatorów ma szansę pójść w ślady Spielberga, Wachowskich, Rodrigueza, Jacksona czy Smitha (oczywiście w polskich realiach), to właśnie Wojcieszek. Ale i tak będzie u nas czarną owcą, bo przecież nie ma dyplomu.
Więcej możesz przeczytać w 3/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.