Ranking polityków: Kwaśniewscy w dół, platforma w górę
Spadającą kaczką nazywają Amerykanie prezydenta, który kończy kadencję i nie ma szans na reelekcję: jeszcze jest lubiany i szanowany, ale już mało kto się z nim liczy. Spadającą kaczką zaczyna być w Polsce Aleksander Kwaśniewski, ale także - przez indukcję - Jolanta Kwaśniewska.
Pozycja Platformy Obywatelskiej od kilku miesięcy stale rośnie, SLD trzyma się na granicy żelaznego elektoratu, zaś reszta partii pozostaje w miejscu - to od kilku miesięcy wyraźna i niczym nie zmącona tendencja w sondażach. Podczas gdy spada popularność Kwaśniewskich, stale rośnie popularność Jana Rokity. Największy rywal Rokity po prawej stronie sceny politycznej, Lech Kaczyński, ma więcej przeciwników niż zwolenników. Z kolei większość polityków SLD nie jest w stanie przekonać do siebie opinii publicznej.
Anty-Kwaśniewska
Ewenementem politycznym ostatnich dni jest wysokie poparcie dla prof. Zbigniewa Religi, lekarza, senatora, polityka o orientacji chadeckiej. Być może decyduje o tym zapaść służby zdrowia - Religa należy do konsekwentnych krytyków destruktora Mariusza Łapińskiego i na jego tle wypada bardzo pozytywnie. Jego popularność jest tym większa, że ma stosunkowo nieliczne grono przeciwników. Gdyby patrzeć na wyniki sondaży, abstrahując od partyjnych układów, salonowych gier i politycznych bójek przy barze o nazwie "wybory", to Religa mógłby być idealnym kandydatem tak zwanej drugiej strony na stanowisko prezydenta. To fachowiec oddany kardiochirurgii, człowiek dowcipny, z niejakim doświadczeniem politycznym i poważny. Do tego nie zasłania się, jak Jolanta Kwaśniewska, frazesami na temat polityki serca i miłości, ale rzeczywiście dba o ludzkie serca.
Najciekawsze jest pytanie, dlaczego ludzie, zapewne nigdy nie mający wiele sympatii dla ekonomicznego liberalizmu czy polityki Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Unii Wolności (to środowiska, z których wywodzi się większość polityków PO), tak gremialnie udzielają poparcia Platformie Obywatelskiej. Rzecz jest tym bardziej zastanawiająca, że tego rodzaju formacje dotychczas nie zyskiwały więcej niż 15 proc. głosów. Można tłumaczyć popularność platformy rolą Jana Rokity w komisji śledczej czy szczyptą populizmu obecnego w retoryce tej partii. Mówi się też, że w miarę jak postkomuniści tracą poważanie, wygrywać będzie najsilniejsza partia opozycyjna. Tak samo przecież wyglądała końcówka rządów Akcji Wyborczej "Solidarność": wtedy Leszek Miller zdobywał poparcie, punktując ekipę Buzka. Szło mu dobrze. Do czasu.
Nawet jeżeli przyjmiemy, że każde ze wskazanych wyżej wyjaśnień zawiera szczyptę prawdy, nie pomoże to w zrozumieniu oczekiwań społecznych wobec platformy i związku tych oczekiwań z jako tako ukształtowanym już publicznym wizerunkiem PO. Można zaryzykować twierdzenie, że platforma zyskuje, bo w opinii jej obecnych i zapewne zróżnicowanych sympatyków nie jest partią ideologiczną. Nie jest też kojarzona wyłącznie z hasłami rynkowymi, tak jak niegdyś Kongres Liberalno-Demokratyczny. Nie jest to również w szerokiej opinii partia klasy średniej czy też partia prawicy z jej hiperpatriotyzmem podszytym klerykalizmem i nacjonalizmem. Tego rodzaju ugrupowania znajdują się niemal na marginesie politycznym i nie widać oznak ich ożywienia. Nie jest też platforma postrzegana jako formacja antykomunistyczna.
Państwo bezwładzy
Dla obywateli najważniejszym problemem - co pokazują badania socjologiczne - nie jest zły stan gospodarki, wysokie bezrobocie czy rosnące obszary nędzy. Prawie wszystkich Polaków łączy jedno przekonanie: mamy do czynienia już nie z nadwątleniem zaufania do państwa i polityków, niesprawnością państwa, ale niemal z załamaniem jego podstawowych funkcji. Symbolem tego stanu rzeczy jest korupcja obejmująca, zdaniem obywateli, całą administrację oraz polityków parlamentarnych. Są też: nepotyzm, nieuczciwy lobbing w Sejmie i wynikające stąd wadliwe czy chore prawa. Jednocześnie Polakom dokucza marnotrawstwo środków publicznych i zwykły bałagan czy niekompetencja urzędników państwowych. Zasadniczym problemem łączącym ludzi różnych opcji, poglądów, stanowisk i statusów jest kryzys polskiej polityki i kryzys państwa. Chodzi o kryzys wszelkiej racjonalności w życiu publicznym. Objawia się on choćby tworzeniem idiotycznych przepisów, odczuciem, że wszędzie mamy do czynienia z rozrostem biurokracji i dławieniem wszelkiej indywidualnej czy zbiorowej zaradności. Do tego ta właśnie biurokracja, co wynika z samej koncepcji naszego prawa, ma niemal wszystkich (a przede wszystkim przedsiębiorców) za oszustów.
Od polityki, a przede wszystkim od partii opozycyjnej idącej po władzę, oczekujemy nie wąskoideologicznego programu, ale wizji uporządkowania, zracjonalizowania instytucji państwa i relacji obywatel - państwo. Nikt poważny nie spodziewa się chyba radykalnej likwidacji państwa w stylu półnieboszczki Unii Polityki Realnej. Polacy nie są antypaństwowcami. Nie bardzo też polegają na zbiorowej zaradności i zdolności do oddolnych długofalowych inicjatyw. Nigdy u nas nic szczególnego z tego nie wynikało i szczytem naszych możliwości jest jednodniowe zbieranie pieniędzy na akcję charytatywną. Chcemy państwa rozsądnie samoograniczającego się, kierującego się czytelnymi regułami działania. Czytelnymi, to znaczy sensownie określającymi odpowiedzialność za decyzje urzędników, posłów, ministrów. Chcemy być przede wszystkim dobrze rządzeni, ale nie chcemy być ani poddanymi - jak za komuny, ani odpychanymi przez państwo - jak obecnie.
Pozycja posła Jana Rokity umacnia się, bo on, bardziej niż ktokolwiek inny, jest uosobieniem platformy. Ma jedną cechę, dostrzeganą bodaj nawet przez jego krytyków: chce być postrzegany jako człowiek mocnych zasad, zdecydowany, jako ktoś, kto wie, czego chce. Gotowy do podejmowania decyzji ryzykownych, ale przede wszystkim stanowczych. Ten wizerunek Jana Rokity jest tym ważniejszy, że kontrastuje z obrazem rozmamłanego, niezdolnego do działania rządu czy chciwych posłów.
Powrót dekomunizatorów?
Ostatnie wydarzenia polityczne: decyzja Trybunału Konstytucyjnego, która nie pozostawiła suchej nitki na ustawie o NFZ, powracająca sprawa moskiewskiej pożyczki czy liczne artykuły na temat skarbnika SdRP Wiesława Huszczy, wskazują na to, że wyciszony na lata program dekomunizacji znów będzie ożywał. Ciągle nie możemy się uwolnić od balastu dawnej nomenklatury, a to ona, ze swoją nieudolnością, mrocznymi powiązaniami, tajnymi kontami, wyznacza klimat, w jakim żyjemy. Coraz mniej osób ma wątpliwości co do tego, że SLD gwarantuje mocne pozycje polityczne i gospodarcze dawnym towarzyszom i że robią oni wszystko, by zainstalować nam PRL-bis, tyle że z wyborami i półfikcją parlamentaryzmu. Nie oznacza to, że usunięcie dawnych komunistów ze stanowisk wiele zmieni. Może jednak chociaż stworzyć poczucie, że przywrócona zostanie wartość jawności życia publicznego i kompetencji w polityce.
Gdy politycy platformy mówią, że trzeba "skończyć z państwem Millera", oznacza to, iż kraj, zarządzany przez oficerów dawnych służb informacyjnych i obrońców PRL w stylu senatora Ryszarda Jarzembowskiego, musi się stanowczo i - mam nadzieję - raz na zawsze wyzwolić od postkomunistycznych urzędników, a właściwie ich stylu działania. Inaczej wpadniemy w sidła nowej - i nie tak sprawnej w mataczeniu i ustawianiu interesów - nomenklatury.
Mowa kontra mowa-trawa
Na korzyść PO działa to, że politycy SLD zachowali dawną wprawę w posługiwaniu się nowomową. Mówią ogólnikami, eufemizmami. Dopasowują, jak im wygodnie, swoje słowa do jakiejś politycznej układanki (mistrzem takiej mowy-trawy jest Jerzy Jaskiernia, który dostrzegł nagle intelektualny wkład Andrzeja Leppera w parlamentaryzm). Udają oni legalistów, powołują się na prawo, które łamią, albo tak formułują, by móc je dowolnie interpretować. Zostawiają w ustawach furtki w rodzaju "lub czasopisma" czy "inne rośliny". Nie sposób pojąć ich języka, a tym bardziej się z nimi utożsamiać.
Liderzy platformy na razie mówią po ludzku, wprost. Wiadomo, o co im chodzi. Zyta Gilowska czy Elżbieta Radziszewska absurd nazywają absurdem, kłamstwa - kłamstwami. Potrafią rzeczowo argumentować i dochodzić swych racji, nawet przed Sądem Konstytucyjnym. Sądzę, że połowa sukcesu Rokity (a pośrednio platformy) wynika z tego, że mówi on jasno. Nie sposób mieć wątpliwości, co myśli na przykład o obecnym prezydencie.
SLD jest już skazany na klęskę. Pytanie, jak Platforma Obywatelska będzie zagospodarowywała przestrzeń polityczną pozostawioną przez postkomunistów i czy zdoła zachować powagę oraz trzeźwość osądu, gdy po wejściu do Unii Europejskiej zaczną rosnąć niektóre ceny, a wraz z nimi niepokoje społeczne. Co zrobi platforma, gdy deficyt budżetowy doprowadzi do paraliżu państwa i kryzysu konstytucyjnego? Co zrobi, gdy okaże się, że nie potrafimy sobie znaleźć miejsca w zjednoczonej Europie.
Paweł Śpiewak
Więcej możesz przeczytać w 3/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.