Pomysł, by Kwaśniewski stanął na czele SLD, jest zabójczy dla niego samego
Jedna z gazet zajęła się rozszyfrowaniem przyszłości Aleksandra Kwaśniewskiego. Według tego scenariusza, prezydent po zakończeniu urzędowania ma stanąć na czele Sojuszu Lewicy Demokratycznej i dokonać jego kapitalnego remontu. Autorzy prognozy powołują się na anonimowe źródła z pałacu prezydenckiego. Można jednak wątpić, by ktoś życzliwy prezydentowi był zwolennikiem rozwiązania, które ma same mankamenty.
Pomysł tylko na pierwszy rzut oka komplementuje Kwaśniewskiego, czyniąc z niego prawdziwego cudotwórcę, zdolnego przywrócić życie i blask partii, zdaniem cytowanych autorów, skompromitowanej czteroletnim rządzeniem. Zawarty w tych pochwałach słodzik w gruncie rzeczy nasączony jest żółcią. Tylko tak można ocenić prognozę, która dwa lata przed końcem kadencji przesądza o kompletnym fiasku rządów lewicy, prezydentowi zaś wyznacza mało wdzięczną rolę krewnego, który siedzi u wezgłowia chorego i życzy mu zgonu, bo tylko w takim wypadku może liczyć na spadek.
Wszystko to dzieje się w sytuacji, kiedy stosunki między Kwaśniewskim a Millerem układają się tak dobrze jak nigdy do tej pory. Niewiele pozostałoby z tej atmosfery, gdyby miał się spełnić scenariusz, w którym prezydent przypomina myśliwego, a premier zwierzynę - jeszcze nie odstrzeloną, bo polujący ma na razie inne zajęcie.
Prognoza antagonizuje też prezydenta z innymi liderami SLD. Jawią się oni jako nieudacznicy, którzy nie radzą sobie z kłopotami, więc z błota za uszy musi ich wyciągać osoba spoza środowiska. Gdyby nawet przyjąć wersję zakładającą coraz większe kłopoty SLD, to przecież świadectwem żywotności tego środowiska musi być wypracowany w jego szeregach program naprawczy. Szukanie go poza sojuszem przypomina XIX-wieczne teorie kolonialne, głoszące, że ludy prymitywne normalnego życia nauczyć może jedynie biały człowiek.
Twierdzenie, że Kwaśniewski już przygotowuje się do zagospodarowania masy upadłościowej po SLD, jest nie tylko upokarzające dla tego środowiska, ale też zabójcze dla samego prezydenta. Przez osiem lat urzędowania pracował on na wizerunek męża stanu kierującego się wyłącznie interesami kraju, przeciwnego rozdrapywaniu Polski na partyjne szmatki. Dało mu to popularność, o jakiej nikt inny nawet nie może marzyć. Teraz miałoby się okazać, że chodziło wyłącznie o wystudiowaną pozę, a tak naprawdę prezydent nigdy nie wyzbył się partyjnego SLD-owskiego garnituru, który na powrót zamierza nosić. Gdyby ludzie w to uwierzyli, niechybnie nastąpiłoby załamanie popularności Kwaśniewskiego, bowiem wiele osób przeniosłoby na niego swoje negatywne myślenie o SLD.
Pamiętając o tym, trudno uznać wspomnianą publikację, niezależnie od częstego w niej komplementowania prezydenta, za coś innego niż śpiew syren, które sprowadzają nieszczęście na naiwnych żeglarzy przemierzających ocean polityki.
Więcej możesz przeczytać w 3/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.