Emigracja często pomaga pisarzom - poza krajem tworzą najlepsze dzieła
Kolumbijczyk Gabriel García Márquez swą najsłynniejszą powieść "Sto lat samotności" napisał w Meksyku, a wydał w Argentynie. Peruwiańczyk Mario Vargas Llosa pierwsze sukcesy odniósł dzięki książkom pisanym w Paryżu, a wydanym w Hiszpanii. Julio Cortázar wyjechał z Argentyny w 1951 r., by na stałe osiąść w Paryżu. Za boomem literatury iberoamerykańskiej stoi niespotykana wcześniej ruchliwość pisarzy. Poza sędziwym Jorge Luisem Borgesem wszyscy ówcześni twórcy latynoamerykańscy tworzyli wszędzie, lecz nie u siebie w kraju. Ta ruchliwość pozwoliła im "się umiędzynarodowić", unikając przy tym statusu emigranta czy uchodźcy. Można powiedzieć, że często emigracja pomaga pisarzom - poza krajem tworzą najlepsze dzieła.
Llosa czy Márquez przeżyli i przepracowali poza ojczyzną większość swego życia, ale nikt nie uważa ich w Peru czy w Kolumbii za uciekinierów, raczej za specyficznych turystów rezydentów. Oni sami też się za takich uważają. W kulturze iberoamerykańskiej emigracja i imigracja są czymś tak historycznie, społecznie i politycznie oczywistym, że aż niezauważalnym. Tym bardziej że większość wymienionych twórców, opuszczając swoją ojczyznę i zamieszkując w jednym z krajów Ameryki Łacińskiej lub w Hiszpanii (a tak właśnie najczęściej się zdarza), pozostaje w tym samym obszarze kulturowym i - co najistotniejsze - językowym.
Cuba libre
Dzięki zdobyczom cywilizacyjnym i przemianom, jakie dokonały się w dawnej metropolii, życie literackie całego obszaru języka hiszpańskiego w ostatnim ćwierćwieczu zdecydowanie się skonsolidowało. Pisarze latynoamerykańscy mogą mieć w swoich krajach problemy z cenzurą, ze słabym rynkiem wydawniczym, utrudniającym im dotarcie do publiczności. Zawsze jednak istnieje możliwość wydania książki choćby za miedzą, a jeszcze lepiej w wydawnictwie dystrybuującym swe książki w wielu krajach Ameryki Łacińskiej, ale również pośród publiczności hiszpańskojęzycznej w USA, a także w Hiszpanii, by przez nią dotrzeć do licznych kolonii latynoskich w wielu krajach europejskich. Na tym specyficznym wspólnym rynku obecne są obok siebie dzieła literatów rozrzuconych po całym świecie.
Jedyną świadomą, "zinstytucjonalizowaną" literaturą emigracyjną jest literatura kubańska na obczyźnie. Diaspora kubańska (w większości zamieszkała w USA, w szczególności na Florydzie) dysponuje własnymi mediami, w tym prasą literacką i wydawnictwami. Przy tym nie jest to rynek zamknięty, bo wielu pisarzy kubańskich tworzących na obczyźnie (Cabrera Infante, Reynaldo Arenas, Zoe Valdés czy Eliseo Alberto) odnosi ogromne sukcesy na całym obszarze języka hiszpańskiego.
ArgentyŃczyk Gombrowicz
Dzięki coraz silniejszej obecności Latynosów w Stanach Zjednoczonych kultura hiszpańskojęzyczna wzbogaciła się w ostatnim ćwierćwieczu o zupełnie nowe zjawisko, jakim jest literatura pisana przez imigrantów po angielsku, ale z częstymi cytatami z hiszpańskiego (Oscar Hijuelos), albo w spanglish, hiszpańsko-angielskiej hybrydzie (słynne Schwarzeneggerowskie: "Hasta la vista, baby"). Być może właśnie literatura w spanglish jest najodpowiedniejszym i najpełniejszym wyrazem literatury emigracji i imigracji, bo oddaje sytuację społeczną i psychiczną imigranta w formie, która jest nieprzetłumaczalna na inny język.
Emigracja zawsze jest przymusem, ucieczką od czegoś, jawi się jako tragedia jednostki i zbiorowości. Imigracja bywa ucieczką do czegoś i potrafi z tragedii doprowadzić do sytuacji, którą postrzegamy jako szczęśliwe zakończenie. Pisarze hiszpańskojęzyczni mogą przeżywać emigrację jako osobistą klęskę, ale biorąc pod uwagę, iż ich ojczyzną jest również język, w którym piszą i mogą być czytani, rozmiary osobistej porażki dają się zdecydowanie zminimalizować. To nie jest sytuacja Nabokova, który był i chciał pozostać pisarzem rosyjskim, choćby i emigracyjnym, ale po przyjeździe do USA zdał sobie sprawę, że musi zacząć tworzyć po angielsku. To nie jest sytuacja Conrada czy Jerzego Kosińskiego, którzy musieli podjąć taką samą decyzję. I nie jest to sytuacja Gombrowicza, który uświadamiając sobie, że pobyt w Argentynie może się znacznie przedłużyć, postanawia przetłumaczyć "Ferdydurke" na hiszpański. Z takim skutkiem, że powstaje bardzo niedobry przekład, na tyle odległy od polskiego oryginału, iż stanowiący właściwie inne dzieło - największą powieść argentyńską XX wieku.
Więcej możesz przeczytać w 3/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.