"Inwazja barbarzyńców" to pożegnanie z kulturą i tradycją minionego półwiecza we Francji
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, usłyszałem w radiu, jak wokalista zespołu Myslovitz Artur Rojek powiedział, że największe wrażenie w kinie zrobił na nim ostatnio film "Inwazja barbarzyńców". Spodobało mu się, że bohater, żegnający się z życiem chory na raka intelektualista, ma przed śmiercią możliwość spotkania wszystkich ważnych w jego życiu osób. Przychodzą do niego do szpitala, gdy on przygotowuje się na śmierć. Rojek uznał, że to sytuacja wzruszająca i w jakiś sposób uspokajająca. Do tego stopnia, że pozazdrościł bohaterowi filmu i powiedział, że sam kiedyś chciałby mieć taką okazję. Pan też zazdrości bohaterowi "Inwazji barbarzyńców"?
Zygmunt Kałużyński: Panie Tomaszu, tę wypowiedź nazwałbym arcyliteracką. Każda wiekowa osoba, która - tak jak bohater - ma liczną rodzinę i spadek do rozporządzenia, w swoich ostatnich chwilach na pewno zostanie otoczona bliskimi, spodziewającymi się, że ta śmierć będzie miała dla nich znaczenie - ośmielę się powiedzieć, przepraszam najgoręcej, przykro mi - finansowe.
TR: Sądzi pan, że śmierć skłania raczej do myślenia o interesach niż do sentymentalizmu?
ZK: Mówię o tym dziwnym komentarzu, który pan przytoczył. Zastanawiam się, czy taka reakcja w ogóle pasuje do tego filmu. Agonia starszej osoby otoczonej rodziną jest w tym wypadku tylko pretekstem do porachunków.
TR: No właśnie, zastanówmy się, czy owi bliscy zjawiający się w szpitalu przy umierającym bohaterze występują w roli sentymentalnej, czy może w roli tytułowych barbarzyńców?
ZK: O to chodzi! Film jest demonstracją, którą autor, kanadyjski reżyser Denys Arcand, zamierzył jako kulturalną. Owego umierającego z jego otoczeniem łączy tradycja związana z minionym półwieczem w Europie, szczególnie we Francji.
TR: Mam wrażenie, że "Inwazja barbarzyńców" to rodzaj pożegnania tej tradycji i epoki, w której ją szanowano.
ZK: Jest to bolesne, pretensjonalne wyzwanie pod adresem kultury współczesnej ze strony tych, którzy są związani z tradycją symbolizowaną przez owego odchodzącego bohatera, Remy'ego. W latach 50. był on młodym człowiekiem i przeżył dwa ewenementy kulturalne, które wstrząsnęły Francją: najpierw ruch zwany egzystencjalizmem, a następnie rewoltę młodzieżową '68, tzw. majową. Obydwa te wspomnienia zostały przedstawione jako przeszłość o wyjątkowej wartości dla konającego i osób, które znajdują się obok niego. A przecież jest to wspomnienie klęski. Czasy współczesne już niczego podobnego nie wytwarzają. Symbolizuje je syn Remy'ego, marketingowiec i typowy biznesmen o amerykańskiej mentalności XXI wieku. Co prawda przybywa do szpitala
TR: nie tylko przybywa, panie Zygmuncie. To on organizuje ojcu całą tę powtórkę z życia: sprowadza wszystkich ważnych dla niego ludzi, załatwia mu lepsze miejsce w szpitalu; wręcz zmusza personel do uruchomienia wyłączonego z eksploatacji piętra.
ZK: Ironia filmu ma polegać na tym, że trzeba aż takiej sytuacji jak agonia, by zmusić tego współczesnego młodego człowieka do zwrócenia uwagi na przeszłość, która jest tak ceniona przez ojca i jego otoczenie.
TR: Czy nie jest jednak przeceniana?
ZK: Przeceniana, panie Tomaszu, jak najbardziej przeceniana! Pana rozmówca, który jest mniej więcej w wieku bohatera filmu, również w niej uczestniczył. Tak się złożyło, że byłem we Francji w czasie, gdy panowała moda na egzystencjalizm, i później, w okresie majowej rewolty. Obydwa te wstrząsy rozważane z dzisiejszego punktu widzenia bynajmniej nie zostawiły spadku, który by miał dla nas aż taką wagę, do czego film próbuje nas przekonać. Egzystencjalizm to reakcja na II wojnę światową inteligencji europejskiej, przekonanej, że w owej katastrofie uległy kompromitacji wartości, które do tej pory stanowiły o ludzkiej kulturze. Egzystencjaliści nie wierzyli w religię, w prawo, w społeczeństwo, w spadek kulturalny, w przyszłość. Jedyną wartością było dla nich istnienie jednostki, wokół czego starali się zbudować klimat kulturalny.
TR: Który miał swoją odmianę estetyczną, obyczajową, literacką, a nawet kabaretową (Juliette Gréco).
ZK: Miał nawet wpływ na modę: dziewczyny nosiły perkale, bo to był towar - z punktu widzenia wielkiej mody paryskiej - najtańszy, niby to reprezentujący proletariat i skromność, a nawet ascezę. Chwyty niemal na granicy facecji! W "Inwazji barbarzyńców" ci wszyscy zebrani przy konającym powołują się na Sartre'a, Camusa, Simone de Beauvoir, czyli na najbardziej charakterystycznych pisarzy tamtego okresu. Z ich zachowania wynikałoby, że jest to wielka wartość myślowa, która powinna być przekazana następnym pokoleniom zapewniającym kontynuację tego poglądu. Ale tak się nie stało! Egzystencjaliści się zapadli.
TR: Przeminęli jak ich egzystencja
ZK: Rzeczywiście! Była to moda z pozoru pesymistyczna, w rzeczywistości kokieteryjna, która bynajmniej nie dała początku niczemu, co później w kulturze okazało się ważne.
Więcej możesz przeczytać w 3/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.