Ciężko orzełkowi rozwinąć skrzydełka, gdy na skrzydełkach ma gówienka!
Nie dla wszystkich szybko i wolno znaczy to samo. Różnice w podejściu do szybkości widać nie tylko na autostradzie czy dyskotece. Dla jednych szybka jazda zaczyna się już po 50 kilometrach (na godzinę), a dla innych dopiero po kilku setkach wódki (na minutę). Różnice czasowe nie zależą tylko od geograficznego położenia. Czasem zależą od położenia się na łóżku. Miesiąc miodowy to dla wszystkich krótki okres, ale miesiąc czekania na decyzję urzędnika to wieczność.
Ryszard Kapuściński pisał o różnym poczuciu czasu w Europie i Afryce. Są miejsca, gdzie nigdy nie ma czasu, i miejsca, gdzie czasu jest pod dostatkiem. Zdaniem naukowców, środkowa Afryka i biura SLD to miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Czasem można sterować, a czasem nie - jak mawiał prezes Kwiatkowski, dzwoniąc do redaktora "Wiadomości" z sugestią, aby ten zrobił newsa o nowym krawacie prezydenta Kwaśniewskiego. Ludzie, podobnie jak zegarki, od czasu do czasu mają różne podejście do czasu. Dla tytana pracy szybkie wstawanie to pobudka o piątej rano, a dla gwiazdy rocka to dobra pora, by zakończyć imprezę. Są tacy, dla których czas się już skończył (np. Józef Oleksy), i tacy, dla których dopiero się zaczyna (Giertych). Wielu lekarzy podejmuje podczas operacji wyścig z czasem o zdrowie pacjenta. Przeważa jednak postawa tych, co to w trosce o własne zdrowie z nikim się nie ścigają.
Symbolem powolności są sympatyczne zwierzaki - miś, ślimak i żółw. Polska kocha się w żółwiach i dlatego w żółwim tempie się cywilizuje, a w ślimaczym buduje autostrady. Wielu naszych polityków to takie zabawne misie, którym nigdzie się nie spieszy (samorozwiązanie się Sejmu i przyspieszone wybory miały być już rok temu, ale kto by tam rezygnował z ciepłych foteli i diet poselskich). W tradycyjnie żółwim tempie zabrano się u nas także do ujawniania agentów bezpieki. Konfidentów donoszących na współobywateli ujawniono już dawno w Czechach i Niemczech. W Czechach ich nazwiska opublikowano w Internecie. Tak więc w czyszczeniu własnego szamba wyprzedzili nas pogodni piwosze, których zawsze mieliśmy za tchórzy. Nad Wisłą przez lata blokowano pomysły ujawniania teczek bezpieki. Tymczasem okazało się, że nie sposób dalej budować normalnego państwa na ubeckich układach. Dla wszystkich rozsądnie myślących staje się jasne, że radykalnej dekomunizacji należało dokonać już dawno. W ciągu kilkunastu lat po zawaleniu się komuny ujawniono jedynie paru pomniejszych szpicli, a ze sław Zapalniczkę, Ketmana i ostatnio Nowaka.
Z perspektywy ślimaka żółw to jednak ferrari. To, co dla nas jest żółwim krokiem, dla ślimaka jest olimpijskim sprintem. Dla Rafała Zakrzewskiego, publicysty "Gazety Wyborczej", propozycje ujawnienia wszystkich agentów to "pęd przez bagno lustracji". Trudno nazwać pędem kilkunastoletnią ciszę nad teczkami agentury. Dopiero od niedawna Instytut Pamięci Narodowej bada archiwa bezpieki i w żółwim tempie udostępnia teczki poszkodowanym. To, jak w Polsce ujawniano agentów, obraża nawet dynamikę ślimaka. A przecież z paleniem archiwów bezpieki poszło im znacznie szybciej. Nawet teraz, gdy jest jasne, że zaniedbanie spraw lustracji było z punktu widzenia budowania normalnego państwa kolosalnym błędem, "Wyborcza" piórem Zakrzewskiego proponuje zamrozić lustrację i ogólnie dać sobie w tym względzie więcej czasu. Możliwości są dwie. Albo zgłupieli i nie widzą, co się w państwie wyrabia, albo chronią jakiś mocny ubolski team.
Blokowanie lustracji zawsze robiono pod sztandarem potrzeby należytego przygotowania, uniknięcia pomyłek i groźby fałszywego oskarżenia, a zwolenników lustracji sprytnie kreowano na barbarzyńców, którzy chcą poprzegryzać aorty niewinnym ludziom. O ile dawniej tego rodzaju argumenty wydawały się rozsądne, o tyle teraz widać, że to zwykłe chronienie tyłka kilku opozycyjnym ramolom lub kumplom od interesów. Mimo niszczenia dokumentów przez ludzi Kiszczaka i zmarnowania czasu jest nadzieja, że choć część tych szmat, co pisała raporty dla bezpieki, donosiła na kolegów i brała za to forsę, zostanie ujawniona. Ja osobiście nie interesuję się tym, kto na mnie donosił ani który z kolegów z czasów studiów okazał się agentem. Nie wystąpiłem do IPN o teczki tych, których bezpieka złamała, choć mógłbym, bo mam status poszkodowanego. Moja pacyfistyczna postawa w tym względzie wynika z tego, że ja mam to w dupie. Na taki luksus nie stać jednak państwa polskiego, w którego żywym interesie leży ujawnienie tych wszystkich, którzy donosili. Jak mówi stare ludowe porzekadło z okolic Nowej Huty: ciężko orzełkowi rozwinąć skrzydełka, gdy na skrzydełkach ma gówienka!
Nie dla wszystkich szybko i wolno znaczy to samo. Różnice w podejściu do szybkości widać nie tylko na autostradzie czy dyskotece. Dla jednych szybka jazda zaczyna się już po 50 kilometrach (na godzinę), a dla innych dopiero po kilku setkach wódki (na minutę). Różnice czasowe nie zależą tylko od geograficznego położenia. Czasem zależą od położenia się na łóżku. Miesiąc miodowy to dla wszystkich krótki okres, ale miesiąc czekania na decyzję urzędnika to wieczność.
Ryszard Kapuściński pisał o różnym poczuciu czasu w Europie i Afryce. Są miejsca, gdzie nigdy nie ma czasu, i miejsca, gdzie czasu jest pod dostatkiem. Zdaniem naukowców, środkowa Afryka i biura SLD to miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Czasem można sterować, a czasem nie - jak mawiał prezes Kwiatkowski, dzwoniąc do redaktora "Wiadomości" z sugestią, aby ten zrobił newsa o nowym krawacie prezydenta Kwaśniewskiego. Ludzie, podobnie jak zegarki, od czasu do czasu mają różne podejście do czasu. Dla tytana pracy szybkie wstawanie to pobudka o piątej rano, a dla gwiazdy rocka to dobra pora, by zakończyć imprezę. Są tacy, dla których czas się już skończył (np. Józef Oleksy), i tacy, dla których dopiero się zaczyna (Giertych). Wielu lekarzy podejmuje podczas operacji wyścig z czasem o zdrowie pacjenta. Przeważa jednak postawa tych, co to w trosce o własne zdrowie z nikim się nie ścigają.
Symbolem powolności są sympatyczne zwierzaki - miś, ślimak i żółw. Polska kocha się w żółwiach i dlatego w żółwim tempie się cywilizuje, a w ślimaczym buduje autostrady. Wielu naszych polityków to takie zabawne misie, którym nigdzie się nie spieszy (samorozwiązanie się Sejmu i przyspieszone wybory miały być już rok temu, ale kto by tam rezygnował z ciepłych foteli i diet poselskich). W tradycyjnie żółwim tempie zabrano się u nas także do ujawniania agentów bezpieki. Konfidentów donoszących na współobywateli ujawniono już dawno w Czechach i Niemczech. W Czechach ich nazwiska opublikowano w Internecie. Tak więc w czyszczeniu własnego szamba wyprzedzili nas pogodni piwosze, których zawsze mieliśmy za tchórzy. Nad Wisłą przez lata blokowano pomysły ujawniania teczek bezpieki. Tymczasem okazało się, że nie sposób dalej budować normalnego państwa na ubeckich układach. Dla wszystkich rozsądnie myślących staje się jasne, że radykalnej dekomunizacji należało dokonać już dawno. W ciągu kilkunastu lat po zawaleniu się komuny ujawniono jedynie paru pomniejszych szpicli, a ze sław Zapalniczkę, Ketmana i ostatnio Nowaka.
Z perspektywy ślimaka żółw to jednak ferrari. To, co dla nas jest żółwim krokiem, dla ślimaka jest olimpijskim sprintem. Dla Rafała Zakrzewskiego, publicysty "Gazety Wyborczej", propozycje ujawnienia wszystkich agentów to "pęd przez bagno lustracji". Trudno nazwać pędem kilkunastoletnią ciszę nad teczkami agentury. Dopiero od niedawna Instytut Pamięci Narodowej bada archiwa bezpieki i w żółwim tempie udostępnia teczki poszkodowanym. To, jak w Polsce ujawniano agentów, obraża nawet dynamikę ślimaka. A przecież z paleniem archiwów bezpieki poszło im znacznie szybciej. Nawet teraz, gdy jest jasne, że zaniedbanie spraw lustracji było z punktu widzenia budowania normalnego państwa kolosalnym błędem, "Wyborcza" piórem Zakrzewskiego proponuje zamrozić lustrację i ogólnie dać sobie w tym względzie więcej czasu. Możliwości są dwie. Albo zgłupieli i nie widzą, co się w państwie wyrabia, albo chronią jakiś mocny ubolski team.
Blokowanie lustracji zawsze robiono pod sztandarem potrzeby należytego przygotowania, uniknięcia pomyłek i groźby fałszywego oskarżenia, a zwolenników lustracji sprytnie kreowano na barbarzyńców, którzy chcą poprzegryzać aorty niewinnym ludziom. O ile dawniej tego rodzaju argumenty wydawały się rozsądne, o tyle teraz widać, że to zwykłe chronienie tyłka kilku opozycyjnym ramolom lub kumplom od interesów. Mimo niszczenia dokumentów przez ludzi Kiszczaka i zmarnowania czasu jest nadzieja, że choć część tych szmat, co pisała raporty dla bezpieki, donosiła na kolegów i brała za to forsę, zostanie ujawniona. Ja osobiście nie interesuję się tym, kto na mnie donosił ani który z kolegów z czasów studiów okazał się agentem. Nie wystąpiłem do IPN o teczki tych, których bezpieka złamała, choć mógłbym, bo mam status poszkodowanego. Moja pacyfistyczna postawa w tym względzie wynika z tego, że ja mam to w dupie. Na taki luksus nie stać jednak państwa polskiego, w którego żywym interesie leży ujawnienie tych wszystkich, którzy donosili. Jak mówi stare ludowe porzekadło z okolic Nowej Huty: ciężko orzełkowi rozwinąć skrzydełka, gdy na skrzydełkach ma gówienka!
Więcej możesz przeczytać w 3/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.