W Niemczech każdego roku na świat przychodzi 70 tys. dzieci, których prawny ojciec nie jest ojcem biologicznym Kobieta nosi swoje dziecko pod piersią przez dziewięć miesięcy i nie ma wątpliwości, że jest jego matką. Co innego ojciec, który często nawet nie wie, że właśnie nim został. Bywa, że nigdy nim nie zostanie. W Polsce wykonuje się kilka tysięcy genetycznych testów rocznie na potwierdzenie biologicznego ojcostwa. W USA blisko 300 tys. tatusiów chce wiedzieć, czy na pewno to oni spłodzili pacholę, które przynajmniej do czasów nadejścia wyników czule tulą do piersi. Są wśród nich tacy, którzy mają tej czynności serdecznie dość i chętnie uciekliby od ojcostwa, tam gdzie pieprz rośnie. Dla nich wynik negatywny będzie oznaczał wyzwolenie.
Ale przyszli ojcowie to także ci, którym ciężko będzie się pogodzić z faktem, że ukochana córeczka albo rezolutny synek został spłodzony przez innego pana. Zranione zostaną ich uczucia, ale i męska ambicja. Z dużym prawdopodobieństwem nadejdzie czas zemsty i wyrównania krzywd. Nie ma wątpliwości, alarmują psychoterapeuci, że w tym momencie miłość do nie własnego dziecka zostanie poważnie nadszarpnięta. Bywa, że skończy się raz na zawsze. I to w chwili, gdy nadejdzie genetyczny wyrok. Według niemieckiego "Die Welt", u naszych zachodnich sąsiadów każdego roku na świat przychodzi ponad 70 tys. dzieci, których prawny ojciec nie jest ojcem biologicznym. Prawie 40 tys. spośród nich decyduje się na przeprowadzenie testów genetycznych na ustalenie ojcostwa. To znaczy, że do czasu rozwiania wątpliwości los tysięcy dzieci i rodzin wisi na włosku. To zbyt duże ryzyko, dlatego rząd Niemiec chce zdelegalizowania przeprowadzonych potajemnie testów genetycznych na ojcostwo. Według projektu, za niedostosowanie się do nowego prawa będzie groziło więzienie, a dowieść genetycznego ojcostwa będzie można tylko wówczas, gdy oboje rodzice wyrażą na to zgodę. Test przeprowadzony bez porozumienia z jedną ze stron nie będzie uznany przez sąd jako dowód w sprawie - na przykład alimentacyjnej. Sam problem jest wielce skomplikowany, bo dotyczy co dziesiątego Amerykanina i co dwudziestego Europejczyka. Co więcej, pod koniec poprzedniego stulecia przyszło na świat tysiące dzieci, które nigdy nie dowiedzą się, kim jest ich ojciec. Jeszcze siedem lat temu, kiedy takie testy po raz pierwszy pojawiły się na brytyjskim rynku, trzeba było za nie zapłacić średnio 300 funtów. Ta wysoka cena nie zraziła ani tych, którzy mieli powody, by powątpiewać we własne ojcostwo, ani tych, którzy z natury są niedowiarkami o zaniżonym poczuciu własnej wartości. Są podejrzliwi albo niechętni do płacenia alimentów. W tym obszarze męskiej świadomości nic się nie zmieniło i nie zmieni. Ostatnio amerykański rząd zainwestował 2 mld dolarów w system komputerowy, który pozwala ustalać miejsce pobytu tych ojców, którzy uchylają się od obowiązków rodzicielskich. Według psychologów, ojciec biologiczny czy też tylko prawny to zawsze ojciec. Bywa, że jest z nim źle, ale i bez niego nie lepiej. Wiedzą o tym dzieci, które bez względu na płeć były wychowywane tylko przez matki. Według danych National Society for the Prevention of Cruelty to Children, aż 15 proc. ojców nigdy nie rozmawiało ze swoimi pociechami dłużej niż pięć minut w ciągu dnia. Blisko 20 proc. dzieci między ósmym a piętnastym rokiem życia nie potrafi przypomnieć sobie jakiejkolwiek czynności wykonywanej wspólnie z ojcem w ciągu ostatniego tygodnia. Dlatego ojcowie, którzy decydują się na pozostanie w domu z dzieckiem, uchodzą w oczach kobiet (prawda, że najczęściej do czasu) za bohaterów. Przez większość mężczyzn jednak uważani są za życiowe niedojdy. Tak czy inaczej odkrycie, iż mężczyzna nie jest biologicznym ojcem, z reguły zmienia całe życie i jego, i dziecka. W rozważaniach o tym, jak się zachować, gdy własne dziecko okaże się tym "podrzuconym", mówi się głównie o synach. Pomija się córki, które widzą w swoich ojcach przedmiot wiecznie niezaspokojonej miłości. Według angielskiej autorki i dziennikarki Judi James, dziewczynki są w tak dużym stopniu uzależnione od emocjonalnych więzi z ojcem, że i w dorosłym życiu zawodowym ich relacje pracodawca - pracownik przypominają do złudzenia relacje ojciec - córka. Dobry szef umacnia poczucie wartości pracownika, tak jak dobry ojciec podbudowuje ego własnej córki. Realizuje jej marzenia, pomaga w osiągnięciu celu. Namawia do tego, by zamiast wciskać pedał hamulca, kiedy tylko można, wrzucała piąty bieg. Ale przecież ojciec nie zachodzi w ciążę, nie rodzi i nie nakarmi piersią - pokiwa głową w tym miejscu niejeden malkontent. Dziecku potrzebna jest matka. Ta rzadko robi test genetyczny, i to tylko wtedy, gdy nie chce zrezygnować z alimentów od nie przyznającego się do ojcostwa tatusia. Chociaż od czego ludzka pomysłowość. W jednej z amerykańskich gazet ukazało się niedawno ogłoszenie. Oferowano w nim sprzedaż plastikowej piersi, z której płynęło prawdziwe mleko. Proteza została tak skonstruowana, żeby w razie potrzeby, gdy mamy nie ma w domu, mogli ją zakładać mężczyźni. To nie żart. Znana feministka Germaine Greer prorokuje, że już wkrótce nadejdzie utopijna rzeczywistość, w której "twoje dzieci będą moimi dziećmi". Będziemy wcielali się w role ojców, którzy nie sprawdzają biologicznej poprawności własnych synów. Jan Nowicki lubi powtarzać, że prawdziwy mężczyzna powinien zburzyć dom, który zbudował, wyrwać drzewo, które wcześniej posadził, a na końcu dać w ucho synowi, którego spłodził. Pozostaje tylko pytanie, czy ta filozofia powinna obowiązywać przed czy po zrobieniu testu na ojcostwo.
Więcej możesz przeczytać w 3/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.