Żadna inna warstwa nie jest tak dręczona kompleksami jak polska inteligencja Czy inteligencja przetrwa jako wyodrębniona warstwa lub grupa, czy też zaniknie, roztopi się w nowoczesnym, zdemokratyzowanym i zeuropeizowanym społeczeństwie? Czy inteligencja jest symptomem wschodnioeuropejskiego zacofania i powinna zostać zastąpiona klasą średnią, ekspertami i profesjonalistami? Wybitny polski socjolog Edmund Mokrzycki, który na temat inteligencji dyskutował już w latach 70., twierdził w artykule z 1993 r. (przedrukowanym w pośmiertnie wydanym zbiorze "Bilans niesentymentalny"), że "inteligencja traci swą pozycję nie tylko w Polsce. Jest to, jak się wydaje, zgodne z logiką postkomunistycznej transformacji. Można by powiedzieć, że przybliża nas to do modelu społeczeństwa nowoczesnego, gdyby nie fakt, że to, co się dzieje w innych segmentach społeczeństwa, a zwłaszcza polityczne przywództwo wielkoprzemysłowej (socjalistycznej) klasy robotniczej i umacniający się anachroniczny chłopski konserwatyzm na wsi, oddala nas od tego modelu".
Kapitalizm kontra inteligencja
Kapitalizm, demokracja i niepodległość miały odebrać inteligencji jej tradycyjne funkcje, stanowiące o jej tożsamości, czyniące z niej coś więcej niż po prostu warstwę ludzi wykształconych. Chociaż inteligencja była ubocznym produktem kapitalizmu XIX wieku, który deklasował szlachtę, "wysadzając ją z siodła" i zmieniając wielu jej przedstawicieli w inteligentów, był to produkt kapitalizmu ułomnego. W dodatku inteligencja zdawała się całkowicie niekompetentna w kwestiach gospodarczych. Socjolog Józef Chałasiński, autor wydanej przed wojną "Społecznej genealogii inteligencji polskiej", w której ostro krytykował getto inteligenckie, pisał w 1958 r.: "Abstynencja od życia gospodarczego we wszelkich jego przejawach, tak intelektualnych, jak i praktyczno-zawodowych, brak poczucia rzeczywistości gospodarczej - to charakterystyczny rys inteligencji polskiej. I stąd takie paradoksy naszego niedawnego życia politycznego, ideologia mocarstwowości Polski - styl wielkopański - przy zupełnym opanowaniu podstawowych dziedzin przemysłu przez kapitał zagraniczny". Kapitalizm pokomunistyczny - w nowej formie powszechnie obowiązującej liberalnej gospodarki rynkowej - miał poprawić błąd swego poprzednika i zmieść inteligencję z polskiej struktury społecznej.
Z kolei demokracja miała z jednej strony, uczynić zbyteczną rolę przywództwa duchowego i politycznego, a z drugiej - dokonać tego, czego ostatecznie nie dokonali ani komuniści budujący w partyjnym trudzie i znoju "nową inteligencję pracującą", ani ruch społeczny "Solidarności" - obalić bariery kulturowo-towarzyskie. Wyzwolenie się z sowieckiej kurateli i integracja z UE miały spowodować, że zadanie pielęgnacji tradycji narodowych i pobudzania narodowego ducha do niepodległościowych lub wzmacniających suwerenność czynów stałoby się zupełnie anachroniczne.
Intelektualne czesanie
Niwelujące prognozy się nie sprawdziły - inteligencja ma się znakomicie, także pod względem ekonomicznym. Z początku rzeczywiście zapanował popłoch, groziła pauperyzacja - tym, którzy pozostali na dawnych placówkach naukowych finansowanych z budżetu. Tym łatwiej inteligencja dała się skusić rynkowi. Okazało się, że kapitalizm w jego nowej formie pozwalał intratnie sprzedawać usługi edukacyjne. Liczyła się przy tym ilość, a nie jakość. Także inne usługi świadczone przez inteligencję, na przykład przez wolne zawody, okazały się rynkowe. Ci, którzy poddani byli rygorom budżetowym, nauczyli się szybko dorabiać na boku - legalnie lub nie. W rezultacie, jak niedawno pisał na łamach "Gazety Wyborczej" Henryk Domański, inteligencja tak znowu obrosła w piórka, że stała się zamożniejsza od prywatnych przedsiębiorców.
W polityce inteligencja zdobyła pozycję dominującą, kiedy tylko towarzysz Szmaciak przestał być nieuczciwą, bo narzuconą odgórnie konkurencją. Ekipa Tadeusza Mazowieckiego była w swoim stylu działania i składzie inteligencka aż do przesady. Potem bywało gorzej, ale w każdym rządzie było zatrzęsienie profesorów, którzy w krajach zachodnich są raczej rodzynkami w sferach rządowych.
Kulturowa rola inteligencji także okazała się niebagatelna. Demokratyzacja i otwarcie na świat spowodowały napływ tandetnej globalnej kultury masowej. Tym bardziej poczęły się liczyć "subtelne różnice" i kapitał kulturowy, zgodnie z opisami Pierre`a Bourdieu. Nie było wprawdzie już wiele miejsca na niemodny narodowy pietyzm, ale tym większe pojawiło się zapotrzebowanie na krytyków, demaskatorów, dekonstruktorów tradycji, na rzewne eseje o prześladowanych mniejszościach, o wypędzonych zamieszkujących niegdyś wielokulturowe pogranicza, o bitych w katolickich rodzinach za słoną zupę. W zwrocie i we wzlocie ku Zachodowi i Europie inteligencja odgrywała rolę zasadniczą, budując mit świata otwartego, ponadnarodowego i nowoczesnego, który przygarnie nas przyjaźnie, jeśli tylko pozbędziemy się swego kołtuństwa wywołującego zbiorowe oszołomstwo. Pilnie, usilnie i konsekwentnie strzyżono nas publicystycznie i czesano intelektualnie, aby nie pozostawić ani jednego kosmyka zlepionego lechicką plemiennością.
Pokraczna inteligencja III Rzeczypospolitej
Wbrew przepowiedniom inteligencja ma się dobrze. Powstaje nawet pytanie, czy aby nie nazbyt dobrze. Czy jej dobre samopoczucie nie jest i nie będzie zagrożeniem dla niezbędnych zmian, które trzeba przeprowadzić w Polsce? Czy nie jest ona raczej utrwalaczem starych struktur niż wywoływaczem nowych procesów? Dzisiaj trudno utrzymywać, że przeżarta korupcją i opanowana przez służby specjalne III Rzeczpospolita jest sukcesem. Znaczna część odpowiedzialności za ten stan rzeczy spada na inteligencję. III RP jest jej dzieckiem, spłodzonym - być może z nieświadomości i naiwności, z braku woli, mimochodem - przy "okrągłym stole" lub w jakimś innym mniej lub bardziej niestosownym miejscu z rządcami PRL przedzierzgającymi się właśnie w liberalnych postkomunistów. III RP ma cechy obojga rodziców, choć geny postkomunistyczne wydają się dominujące. Zanim więc inteligencja - ta postępowa - podejmie się nowych zadań, ujmująco i przejmująco zarysowanych przez Jerzego Jedlickiego w noworocznym wydaniu "Gazety Wyborczej", dobrze byłoby się zastanowić, co jej się nie udało i dlaczego. Od postkomunistów niewiele można było wszak oczekiwać, inteligencję trzeba brać za słowo i pytać, dlaczego skutki jej działań po 1989 r. są marne.
Wada pierwsza: niekompetencja
Inteligencja zawiodła dlatego, że była i jest w dużej mierze niekompetentna. Nie tylko wtedy, gdy sięgała po role publiczne, po rząd dusz i po posady rządowe. Nie jest kompetentna także w tym, co jest i powinno być jej głównym zadaniem, a więc w wytwarzaniu dóbr intelektualnych umożliwiających Polakom rozeznanie się w świecie, a światu - rozeznanie się w Polsce. Jak się zdaje, nawet to zadanie przerosło jej siły. To, że dzisiaj narzekamy na problemy ze znalezieniem się w Europie z polską perspektywą, historią, z przekonaniem innych, że - jak niedawno pisał w "Rzeczpospolitej" Jan Skórzyński - "odmienne polskie spojrzenie ma takie samo prawo obecności w Europie jak inne punkty widzenia", nie wynika z faktu, iż to polscy chłopi nie odrobili zadania domowego z nowoczesności, lecz z tego, że nie odrobili go polscy inteligenci. Europa chce kupować polskie truskawki i polską wołowinę, lecz nie ma ochoty kupować książek polskich autorów, studiować powstałych w Polsce teorii i słuchać, co mają jej do powiedzenia polscy intelektualiści. Ostatnio Rafał Matyja w interesującym artykule "Lista niedokonań" ("Europa" z 1 grudnia 2004 r.) wyliczył rozliczne słabości polskiej politologii. Podobne, smutne bilanse można by zrobić także w wielu innych dziedzinach nauk społecznych i humanistycznych. Powiedzmy szczerze, jakość wytworów polskiej inteligencji jest - ogólnie rzecz biorąc, bo istnieją chlubne wyjątki - niska. Nawet nie można się dziwić, bo nadal jeszcze warsztatom polskich uczonych i studentów daleko do nowoczesności. Ciągle na przykład w wielu polskich bibliotekach trzeba wypisywać rewersy, czekać godzinami na książkę z magazynu, jeśli w ogóle jest ona dostępna w Polsce, bo zasoby biblioteczne mają liczne, żenujące luki. Pracuje się systemem nakładczym w domu, gdyż na uniwersytetach z reguły dziesiątki osób kłębią się w jednym ciasnym pokoju.
Powstające w naszym kraju dzieła są zazwyczaj mało oryginalne. Można nawet powiedzieć, że nastąpił regres w stosunku do PRL, choć pozornie jest inaczej. Widać tutaj wyraźną paralelę do polskiego przemysłu, na przykład motoryzacyjnego. Kiedyś polskie uniwersytety wytwarzały rzeczy wedle swojego zamysłu, planu, technologii - przestarzałe, lecz wynikające z własnych projektów. Powstawały syrenki, tarpany i polonezy polskiej humanistyki i nauk społecznych. Te teorie, koncepty i analizy miały jednak tę przewagę nad syrenkami, tarpanami i polonezami sensu stricto, że choć koślawe, byle jak sklecone, warsztatowo niedorobione, bywały pionierskie. Teraz oferuje się wytwory o wiele nowocześniejsze. Można by się cieszyć, gdyby nie to, że owe produkty montuje się pod dyktando obcych inżynierów dusz z części składowych sprowadzanych z zagranicy, lecz się ich nie wytwarza, nie projektuje. Nic więc dziwnego, że nie budzą one zainteresowania u zagranicznych odbiorców. Co gorsza, niektórzy sprowadzają z zagranicy auta-idee skorodowane, przestarzałe i powypadkowe. Nie zdziwiłem się, gdy jeden ze znanych publicystów, świeżo upieczony magister, wyznał mi, że zrezygnował z pobytu badawczego w Niemczech, bo tam musiałby chodzić do biblioteki i studiować jakieś opasłe tomiszcza, co jest wszak zajęciem nudnym i żmudnym. W Polsce nie musi czytać: wystarczy pobieżnie kartkować, by stać się inteligencką gwiazdą medialną.
Wada druga: progresywizm
Inteligencja wpadła w sidła swego progresywizmu. Choć sparzona przykrym doświadczeniem z socjalizmem, nie wyzbyła się ani swych marzeń o postępie, ani protekcjonalnego stosunku do ludu, mimo że ten od dawna przestał się na nią oglądać. Niechętnie wspominała ciemne strony postępowych tradycji. Znamienna była niechęć przypominania uwikłań w komunizm (nikt nie odszedł z uniwersytetów z tego powodu, dawni ideologowie i kapusie nadal wychowują studentów), ale także, co może dziwić, innych wstydliwych aspektów nadmiernej postępowości. Wystarczy wspomnieć niechętne milczenie, z jakim przyjęto książkę Magdaleny Gawin "Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego (1880-1952)", która pokazywała, z jaką skwapliwością postępowa inteligencja polska akceptowała i próbowała stosować zasady eugeniki.
Żadna inna warstwa nie jest tak dręczona kompleksami jak polska inteligencja, oscylująca między manią wielkości a kompleksem niższości. Po 1989 r. uznała ona, że nadeszła chwila wyzwolenia z nielubianej zaściankowej tradycji. Była to diametralnie odmienna sytuacja od tej, na którą skarżył się Chałasiński w czasach realnego socjalizmu, pisząc: "Polska inteligencja, doskonale odcięta od intelektualnego życia świata, nie przejawia intelektualnego zdezorientowania [które, jego zdaniem, było niezbędne w okresie dziejowego przełomu, jakim była budowa realsocjalizmu]. Sięgnijmy do "Tygodnika Powszechnego", a będziemy mieli orientację intelektualną niewzruszenie pewną, sięgającą wstecz do tradycji polskich z "Odsieczy pod Wiedniem", z Polski - przedmurza chrześcijaństwa. Nic się tu nie zmieniło, nic nie zaniepokoiło inteligenckiego umysłu ukształtowanego na "Trylogii" Sienkiewicza".
Jakże odległe to czasy, gdy można było "Tygodnikowi Powszechnemu" stawiać takie zarzuty. Inteligencki umysł doby transformacji nie był już bowiem ukształtowany przez Sienkiewicza i jemu podobnych obskuranckich autorów. Wręcz przeciwnie, na ich wspomnienie lica płonęły wstydem i oburzeniem, a tym częściom inteligencji, przetrwałym na dalekiej prowincji lub na obrzeżach "wysokiej kultury", które jeszcze pozostawały pod ich wpływem, odmawiano zarówno statusu inteligencji, jak i po prostu inteligencji - w zwykłym, niespołecznym sensie tego słowa. I tak jak polscy konsumenci zachłystywali się nie znanymi dotychczas gadżetami, tak polska inteligencja bawiła się nadchodzącymi z Zachodu wytworami intelektualnymi. Niestety, zbyt poważnie traktowano tę zabawę. Nie ma nic złego w chęci przejechania się superponowoczesnym Derridą, Lyotardem czy Sloterdijkiem, byle nie tracić przy tym głowy i nie zapominać, że taka przejażdżka nie zastąpi ciężkiej pracy nad budową porządnej drogi w polskim krajobrazie.
Wada trzecia: duch rezerwatu
Inteligencja, zwłaszcza akademicka, nie była w stanie sama się przekształcić i zmodernizować. Wręcz przeciwnie - zbudowała sobie dobrze strzeżone rezerwaty, w których panuje bezwzględny duch korporacyjny. Nierzadkie jest też zjawisko monopoli. Znam przypadek wielkich kłopotów z zatwierdzeniem stopnia habilitacyjnego komuś, kto odważył się pisać o autorze zastrzeżonym sobie przez jednego ze znanych przedstawicieli dyscypliny nauk społecznych, w której chciał się habilitować ów delikwent. Monopolista robił wszystko, by ukarać śmiałka, który bez jego zgody zapuścił się w jego rewiry i minęło parę lat, zanim habilitacja została zatwierdzona. Wiele dyscyplin naukowych ma swoje zastygłe hierarchie, którym boją się narazić młodsi naukowcy. A duch korporacyjny panuje w inteligenckich profesjach - od prawników po reżyserów filmowych.
Dopóki opisane tutaj mechanizmy działają, dopóty trudno jest mówić nie tylko o właściwym wypełnianiu roli ogólnospołecznej, zwanej szumnie posłannictwem, lecz nawet o solidnej pracy, o dobrym wykonywaniu zawodu. Dobra praca wydaje się czymś oczywistym, prozaicznym i przyziemnym, a jednak okazuje się znacznie trudniejsza niż wychowywanie społeczeństwa, niż wzniosłe misje. I to od niej należy zacząć.
Kapitalizm, demokracja i niepodległość miały odebrać inteligencji jej tradycyjne funkcje, stanowiące o jej tożsamości, czyniące z niej coś więcej niż po prostu warstwę ludzi wykształconych. Chociaż inteligencja była ubocznym produktem kapitalizmu XIX wieku, który deklasował szlachtę, "wysadzając ją z siodła" i zmieniając wielu jej przedstawicieli w inteligentów, był to produkt kapitalizmu ułomnego. W dodatku inteligencja zdawała się całkowicie niekompetentna w kwestiach gospodarczych. Socjolog Józef Chałasiński, autor wydanej przed wojną "Społecznej genealogii inteligencji polskiej", w której ostro krytykował getto inteligenckie, pisał w 1958 r.: "Abstynencja od życia gospodarczego we wszelkich jego przejawach, tak intelektualnych, jak i praktyczno-zawodowych, brak poczucia rzeczywistości gospodarczej - to charakterystyczny rys inteligencji polskiej. I stąd takie paradoksy naszego niedawnego życia politycznego, ideologia mocarstwowości Polski - styl wielkopański - przy zupełnym opanowaniu podstawowych dziedzin przemysłu przez kapitał zagraniczny". Kapitalizm pokomunistyczny - w nowej formie powszechnie obowiązującej liberalnej gospodarki rynkowej - miał poprawić błąd swego poprzednika i zmieść inteligencję z polskiej struktury społecznej.
Z kolei demokracja miała z jednej strony, uczynić zbyteczną rolę przywództwa duchowego i politycznego, a z drugiej - dokonać tego, czego ostatecznie nie dokonali ani komuniści budujący w partyjnym trudzie i znoju "nową inteligencję pracującą", ani ruch społeczny "Solidarności" - obalić bariery kulturowo-towarzyskie. Wyzwolenie się z sowieckiej kurateli i integracja z UE miały spowodować, że zadanie pielęgnacji tradycji narodowych i pobudzania narodowego ducha do niepodległościowych lub wzmacniających suwerenność czynów stałoby się zupełnie anachroniczne.
Intelektualne czesanie
Niwelujące prognozy się nie sprawdziły - inteligencja ma się znakomicie, także pod względem ekonomicznym. Z początku rzeczywiście zapanował popłoch, groziła pauperyzacja - tym, którzy pozostali na dawnych placówkach naukowych finansowanych z budżetu. Tym łatwiej inteligencja dała się skusić rynkowi. Okazało się, że kapitalizm w jego nowej formie pozwalał intratnie sprzedawać usługi edukacyjne. Liczyła się przy tym ilość, a nie jakość. Także inne usługi świadczone przez inteligencję, na przykład przez wolne zawody, okazały się rynkowe. Ci, którzy poddani byli rygorom budżetowym, nauczyli się szybko dorabiać na boku - legalnie lub nie. W rezultacie, jak niedawno pisał na łamach "Gazety Wyborczej" Henryk Domański, inteligencja tak znowu obrosła w piórka, że stała się zamożniejsza od prywatnych przedsiębiorców.
W polityce inteligencja zdobyła pozycję dominującą, kiedy tylko towarzysz Szmaciak przestał być nieuczciwą, bo narzuconą odgórnie konkurencją. Ekipa Tadeusza Mazowieckiego była w swoim stylu działania i składzie inteligencka aż do przesady. Potem bywało gorzej, ale w każdym rządzie było zatrzęsienie profesorów, którzy w krajach zachodnich są raczej rodzynkami w sferach rządowych.
Kulturowa rola inteligencji także okazała się niebagatelna. Demokratyzacja i otwarcie na świat spowodowały napływ tandetnej globalnej kultury masowej. Tym bardziej poczęły się liczyć "subtelne różnice" i kapitał kulturowy, zgodnie z opisami Pierre`a Bourdieu. Nie było wprawdzie już wiele miejsca na niemodny narodowy pietyzm, ale tym większe pojawiło się zapotrzebowanie na krytyków, demaskatorów, dekonstruktorów tradycji, na rzewne eseje o prześladowanych mniejszościach, o wypędzonych zamieszkujących niegdyś wielokulturowe pogranicza, o bitych w katolickich rodzinach za słoną zupę. W zwrocie i we wzlocie ku Zachodowi i Europie inteligencja odgrywała rolę zasadniczą, budując mit świata otwartego, ponadnarodowego i nowoczesnego, który przygarnie nas przyjaźnie, jeśli tylko pozbędziemy się swego kołtuństwa wywołującego zbiorowe oszołomstwo. Pilnie, usilnie i konsekwentnie strzyżono nas publicystycznie i czesano intelektualnie, aby nie pozostawić ani jednego kosmyka zlepionego lechicką plemiennością.
Pokraczna inteligencja III Rzeczypospolitej
Wbrew przepowiedniom inteligencja ma się dobrze. Powstaje nawet pytanie, czy aby nie nazbyt dobrze. Czy jej dobre samopoczucie nie jest i nie będzie zagrożeniem dla niezbędnych zmian, które trzeba przeprowadzić w Polsce? Czy nie jest ona raczej utrwalaczem starych struktur niż wywoływaczem nowych procesów? Dzisiaj trudno utrzymywać, że przeżarta korupcją i opanowana przez służby specjalne III Rzeczpospolita jest sukcesem. Znaczna część odpowiedzialności za ten stan rzeczy spada na inteligencję. III RP jest jej dzieckiem, spłodzonym - być może z nieświadomości i naiwności, z braku woli, mimochodem - przy "okrągłym stole" lub w jakimś innym mniej lub bardziej niestosownym miejscu z rządcami PRL przedzierzgającymi się właśnie w liberalnych postkomunistów. III RP ma cechy obojga rodziców, choć geny postkomunistyczne wydają się dominujące. Zanim więc inteligencja - ta postępowa - podejmie się nowych zadań, ujmująco i przejmująco zarysowanych przez Jerzego Jedlickiego w noworocznym wydaniu "Gazety Wyborczej", dobrze byłoby się zastanowić, co jej się nie udało i dlaczego. Od postkomunistów niewiele można było wszak oczekiwać, inteligencję trzeba brać za słowo i pytać, dlaczego skutki jej działań po 1989 r. są marne.
Wada pierwsza: niekompetencja
Inteligencja zawiodła dlatego, że była i jest w dużej mierze niekompetentna. Nie tylko wtedy, gdy sięgała po role publiczne, po rząd dusz i po posady rządowe. Nie jest kompetentna także w tym, co jest i powinno być jej głównym zadaniem, a więc w wytwarzaniu dóbr intelektualnych umożliwiających Polakom rozeznanie się w świecie, a światu - rozeznanie się w Polsce. Jak się zdaje, nawet to zadanie przerosło jej siły. To, że dzisiaj narzekamy na problemy ze znalezieniem się w Europie z polską perspektywą, historią, z przekonaniem innych, że - jak niedawno pisał w "Rzeczpospolitej" Jan Skórzyński - "odmienne polskie spojrzenie ma takie samo prawo obecności w Europie jak inne punkty widzenia", nie wynika z faktu, iż to polscy chłopi nie odrobili zadania domowego z nowoczesności, lecz z tego, że nie odrobili go polscy inteligenci. Europa chce kupować polskie truskawki i polską wołowinę, lecz nie ma ochoty kupować książek polskich autorów, studiować powstałych w Polsce teorii i słuchać, co mają jej do powiedzenia polscy intelektualiści. Ostatnio Rafał Matyja w interesującym artykule "Lista niedokonań" ("Europa" z 1 grudnia 2004 r.) wyliczył rozliczne słabości polskiej politologii. Podobne, smutne bilanse można by zrobić także w wielu innych dziedzinach nauk społecznych i humanistycznych. Powiedzmy szczerze, jakość wytworów polskiej inteligencji jest - ogólnie rzecz biorąc, bo istnieją chlubne wyjątki - niska. Nawet nie można się dziwić, bo nadal jeszcze warsztatom polskich uczonych i studentów daleko do nowoczesności. Ciągle na przykład w wielu polskich bibliotekach trzeba wypisywać rewersy, czekać godzinami na książkę z magazynu, jeśli w ogóle jest ona dostępna w Polsce, bo zasoby biblioteczne mają liczne, żenujące luki. Pracuje się systemem nakładczym w domu, gdyż na uniwersytetach z reguły dziesiątki osób kłębią się w jednym ciasnym pokoju.
Powstające w naszym kraju dzieła są zazwyczaj mało oryginalne. Można nawet powiedzieć, że nastąpił regres w stosunku do PRL, choć pozornie jest inaczej. Widać tutaj wyraźną paralelę do polskiego przemysłu, na przykład motoryzacyjnego. Kiedyś polskie uniwersytety wytwarzały rzeczy wedle swojego zamysłu, planu, technologii - przestarzałe, lecz wynikające z własnych projektów. Powstawały syrenki, tarpany i polonezy polskiej humanistyki i nauk społecznych. Te teorie, koncepty i analizy miały jednak tę przewagę nad syrenkami, tarpanami i polonezami sensu stricto, że choć koślawe, byle jak sklecone, warsztatowo niedorobione, bywały pionierskie. Teraz oferuje się wytwory o wiele nowocześniejsze. Można by się cieszyć, gdyby nie to, że owe produkty montuje się pod dyktando obcych inżynierów dusz z części składowych sprowadzanych z zagranicy, lecz się ich nie wytwarza, nie projektuje. Nic więc dziwnego, że nie budzą one zainteresowania u zagranicznych odbiorców. Co gorsza, niektórzy sprowadzają z zagranicy auta-idee skorodowane, przestarzałe i powypadkowe. Nie zdziwiłem się, gdy jeden ze znanych publicystów, świeżo upieczony magister, wyznał mi, że zrezygnował z pobytu badawczego w Niemczech, bo tam musiałby chodzić do biblioteki i studiować jakieś opasłe tomiszcza, co jest wszak zajęciem nudnym i żmudnym. W Polsce nie musi czytać: wystarczy pobieżnie kartkować, by stać się inteligencką gwiazdą medialną.
Wada druga: progresywizm
Inteligencja wpadła w sidła swego progresywizmu. Choć sparzona przykrym doświadczeniem z socjalizmem, nie wyzbyła się ani swych marzeń o postępie, ani protekcjonalnego stosunku do ludu, mimo że ten od dawna przestał się na nią oglądać. Niechętnie wspominała ciemne strony postępowych tradycji. Znamienna była niechęć przypominania uwikłań w komunizm (nikt nie odszedł z uniwersytetów z tego powodu, dawni ideologowie i kapusie nadal wychowują studentów), ale także, co może dziwić, innych wstydliwych aspektów nadmiernej postępowości. Wystarczy wspomnieć niechętne milczenie, z jakim przyjęto książkę Magdaleny Gawin "Rasa i nowoczesność. Historia polskiego ruchu eugenicznego (1880-1952)", która pokazywała, z jaką skwapliwością postępowa inteligencja polska akceptowała i próbowała stosować zasady eugeniki.
Żadna inna warstwa nie jest tak dręczona kompleksami jak polska inteligencja, oscylująca między manią wielkości a kompleksem niższości. Po 1989 r. uznała ona, że nadeszła chwila wyzwolenia z nielubianej zaściankowej tradycji. Była to diametralnie odmienna sytuacja od tej, na którą skarżył się Chałasiński w czasach realnego socjalizmu, pisząc: "Polska inteligencja, doskonale odcięta od intelektualnego życia świata, nie przejawia intelektualnego zdezorientowania [które, jego zdaniem, było niezbędne w okresie dziejowego przełomu, jakim była budowa realsocjalizmu]. Sięgnijmy do "Tygodnika Powszechnego", a będziemy mieli orientację intelektualną niewzruszenie pewną, sięgającą wstecz do tradycji polskich z "Odsieczy pod Wiedniem", z Polski - przedmurza chrześcijaństwa. Nic się tu nie zmieniło, nic nie zaniepokoiło inteligenckiego umysłu ukształtowanego na "Trylogii" Sienkiewicza".
Jakże odległe to czasy, gdy można było "Tygodnikowi Powszechnemu" stawiać takie zarzuty. Inteligencki umysł doby transformacji nie był już bowiem ukształtowany przez Sienkiewicza i jemu podobnych obskuranckich autorów. Wręcz przeciwnie, na ich wspomnienie lica płonęły wstydem i oburzeniem, a tym częściom inteligencji, przetrwałym na dalekiej prowincji lub na obrzeżach "wysokiej kultury", które jeszcze pozostawały pod ich wpływem, odmawiano zarówno statusu inteligencji, jak i po prostu inteligencji - w zwykłym, niespołecznym sensie tego słowa. I tak jak polscy konsumenci zachłystywali się nie znanymi dotychczas gadżetami, tak polska inteligencja bawiła się nadchodzącymi z Zachodu wytworami intelektualnymi. Niestety, zbyt poważnie traktowano tę zabawę. Nie ma nic złego w chęci przejechania się superponowoczesnym Derridą, Lyotardem czy Sloterdijkiem, byle nie tracić przy tym głowy i nie zapominać, że taka przejażdżka nie zastąpi ciężkiej pracy nad budową porządnej drogi w polskim krajobrazie.
Wada trzecia: duch rezerwatu
Inteligencja, zwłaszcza akademicka, nie była w stanie sama się przekształcić i zmodernizować. Wręcz przeciwnie - zbudowała sobie dobrze strzeżone rezerwaty, w których panuje bezwzględny duch korporacyjny. Nierzadkie jest też zjawisko monopoli. Znam przypadek wielkich kłopotów z zatwierdzeniem stopnia habilitacyjnego komuś, kto odważył się pisać o autorze zastrzeżonym sobie przez jednego ze znanych przedstawicieli dyscypliny nauk społecznych, w której chciał się habilitować ów delikwent. Monopolista robił wszystko, by ukarać śmiałka, który bez jego zgody zapuścił się w jego rewiry i minęło parę lat, zanim habilitacja została zatwierdzona. Wiele dyscyplin naukowych ma swoje zastygłe hierarchie, którym boją się narazić młodsi naukowcy. A duch korporacyjny panuje w inteligenckich profesjach - od prawników po reżyserów filmowych.
Dopóki opisane tutaj mechanizmy działają, dopóty trudno jest mówić nie tylko o właściwym wypełnianiu roli ogólnospołecznej, zwanej szumnie posłannictwem, lecz nawet o solidnej pracy, o dobrym wykonywaniu zawodu. Dobra praca wydaje się czymś oczywistym, prozaicznym i przyziemnym, a jednak okazuje się znacznie trudniejsza niż wychowywanie społeczeństwa, niż wzniosłe misje. I to od niej należy zacząć.
Więcej możesz przeczytać w 3/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.