Imre Kertesz opisuje swój los przez metaforę wygnania Historia ta [Holocaustu] jawi się nam niczym potworne, zapisane z drobiazgową precyzją fragmenty z Apokalipsy, Edgara Poe, Kafki czy Dostojewskiego" - pisał Imre Kertesz, laureat literackiej Nagrody Nobla 2002. Ale czy to wystarczy, by ta zbrodnia stała się wydarzeniem w historii myśli, palącą raną europejskiej świadomości? Dlaczego tak niewielu pisarzy uczyniło z tematu Holocaustu literaturę na wysokim poziomie? Do wielkości dorosło zaledwie kilkoro: Tadeusz Borowski, Paul Celan, Primo Levi, Jean Amery. Pamięć doprowadziła ich do samobójstwa. Kertesza, paradoksalnie, ocalił komunizm. Węgierski stalinizm był na tyle okrutny, że nie przyniósł poczucia wyzwolenia, oczyszczenia. Zagwarantował natomiast kontynuację życia w niewoli, co pozwoliło, jak ironicznie pisał o sobie Kertesz, uniknąć rozmaitych błędów.
Dlaczego o wiele częściej z Shoah czyni się moralno-propagandowy rytuał? Dlaczego Holocaust obrósł sztampą i kiczem: od filmu Spielberga "Lista Schindlera", który Kertesz bez opamiętania wyszydza, po masową literaturę? Najważniejsze są słowa Kertesza o języku. Wszak pytamy siebie, świadków, ofiary, pisarzy, jaka mowa potrafi unieść to doświadczenie nie zafałszowując go, nie zamieniając w gotowy prefabrykat zastępujący żywą pamięć.
Pożoga europejskich wartości
Kertesz zapewne zgodzi się z twierdzeniem, że katastrofa europejskiego żydostwa nie została włączona w żaden konieczny porządek sensu zarówno w świadomości samych Żydów, jak i świadomości świata zachodniego. Żydzi wydobyli z tej katastrofy w zasadzie jedną naukę: "To, co zdarzyło się raz, może się powtórzyć". Zachodowi nie udało się stworzyć jednego dzieła obrazującego wymiar tragedii, który by dorównywał "Guernice" Picassa. Być może jest tak, o czym w kontekście Auschwitz pisał francuski filozof Jean-Francois Lyotard, że nie sposób mierzyć trzęsienia ziemi, które zniszczyło narzędzia pomiaru. Kertesz powraca do jednego zdania: w płomieniach krematoriów zginęło wszystko, co uznawaliśmy za europejskie wartości. To jest ten punkt zero, od którego trzeba zacząć odbudowę życia. Sformułowania to mocne, ale bezradne. Mówią o potrzebie nowego początku, ale nie są w stanie owego początku wyznaczyć.
Upraszczająca reprezentacja Shoah w zachodnim, coraz bardziej ahistorycznym świecie prowadzi do pamięci zdegradowanej. Przecież nasza zbiorowa pamięć jest produktem przemysłu kulturalnego i starych przesądów. Jest pamięcią zamkniętą w stereotypach, dzięki temu może bardziej strawną i przez to mniej bolesną.
Metafora wygnania
Imre Kertesz opisuje swój los człowieka i pisarza przez metaforę wygnania. Najpierw wygnano go z ojczyzny do obozu, potem - z wolności, zamykając w klatce komunizmu. Wygnano go z wartości, w jakich się wychowywał. I jako pisarza wygnano z języka, którym pisze. Bo język, którym dzieli się z innymi, jest językiem codziennym, nasączonym pamięcią węgierskiej historii i kultury. Ale język ten w kraju, który nie przeżył traumy Zagłady, jest językiem niezdolnym do wypowiedzenia żałoby, okrucieństwa. Być może żaden z języków nie jest w stanie udźwignąć ciężaru katastrofy. Być może pisarz Zagłady skazany jest na klęskę już nawet nie milczenia, ale gorszą - klęskę samotności, a jeszcze bardziej - na klęskę niewypowiedzianego. Opisuje tamten świat, wiedząc zarazem, że żadne znane mu słowo nie jest w stanie nazwać grozy, którą nosi w sobie.
Imre Kertesz wybrał pisanie i wie, że wybrał coś w istocie niemożliwego i zarazem koniecznego, bo tam był i wie. Kertesz jak Celan, Levi, Stryjkowski pisze w językach swoich pobratymców, ale zarazem ich pisanie zachowuje przedziwną osobność, oddalenie, jakby pisali jeszcze jakimś innym, ukrytym językiem - językiem wygnania, samotności, żydowskiego losu. "Język, o którym mowa, żyć będzie, dopóki będziemy nim mówić: kiedy umilkniemy, zginie tenże język, chyba że ulituje się jeden z dużych języków i utuli go niczym matka... Dobrze o tym wiedzieć, dobrze się z tym pogodzić, dobrze należeć do tych, którzy nigdzie nie należą; dobrze być śmiertelnym" - napisał Kertesz.
Imre Kertesz
"Język na wygnaniu", WAB 2004 r.
Pożoga europejskich wartości
Kertesz zapewne zgodzi się z twierdzeniem, że katastrofa europejskiego żydostwa nie została włączona w żaden konieczny porządek sensu zarówno w świadomości samych Żydów, jak i świadomości świata zachodniego. Żydzi wydobyli z tej katastrofy w zasadzie jedną naukę: "To, co zdarzyło się raz, może się powtórzyć". Zachodowi nie udało się stworzyć jednego dzieła obrazującego wymiar tragedii, który by dorównywał "Guernice" Picassa. Być może jest tak, o czym w kontekście Auschwitz pisał francuski filozof Jean-Francois Lyotard, że nie sposób mierzyć trzęsienia ziemi, które zniszczyło narzędzia pomiaru. Kertesz powraca do jednego zdania: w płomieniach krematoriów zginęło wszystko, co uznawaliśmy za europejskie wartości. To jest ten punkt zero, od którego trzeba zacząć odbudowę życia. Sformułowania to mocne, ale bezradne. Mówią o potrzebie nowego początku, ale nie są w stanie owego początku wyznaczyć.
Upraszczająca reprezentacja Shoah w zachodnim, coraz bardziej ahistorycznym świecie prowadzi do pamięci zdegradowanej. Przecież nasza zbiorowa pamięć jest produktem przemysłu kulturalnego i starych przesądów. Jest pamięcią zamkniętą w stereotypach, dzięki temu może bardziej strawną i przez to mniej bolesną.
Metafora wygnania
Imre Kertesz opisuje swój los człowieka i pisarza przez metaforę wygnania. Najpierw wygnano go z ojczyzny do obozu, potem - z wolności, zamykając w klatce komunizmu. Wygnano go z wartości, w jakich się wychowywał. I jako pisarza wygnano z języka, którym pisze. Bo język, którym dzieli się z innymi, jest językiem codziennym, nasączonym pamięcią węgierskiej historii i kultury. Ale język ten w kraju, który nie przeżył traumy Zagłady, jest językiem niezdolnym do wypowiedzenia żałoby, okrucieństwa. Być może żaden z języków nie jest w stanie udźwignąć ciężaru katastrofy. Być może pisarz Zagłady skazany jest na klęskę już nawet nie milczenia, ale gorszą - klęskę samotności, a jeszcze bardziej - na klęskę niewypowiedzianego. Opisuje tamten świat, wiedząc zarazem, że żadne znane mu słowo nie jest w stanie nazwać grozy, którą nosi w sobie.
Imre Kertesz wybrał pisanie i wie, że wybrał coś w istocie niemożliwego i zarazem koniecznego, bo tam był i wie. Kertesz jak Celan, Levi, Stryjkowski pisze w językach swoich pobratymców, ale zarazem ich pisanie zachowuje przedziwną osobność, oddalenie, jakby pisali jeszcze jakimś innym, ukrytym językiem - językiem wygnania, samotności, żydowskiego losu. "Język, o którym mowa, żyć będzie, dopóki będziemy nim mówić: kiedy umilkniemy, zginie tenże język, chyba że ulituje się jeden z dużych języków i utuli go niczym matka... Dobrze o tym wiedzieć, dobrze się z tym pogodzić, dobrze należeć do tych, którzy nigdzie nie należą; dobrze być śmiertelnym" - napisał Kertesz.
Imre Kertesz
"Język na wygnaniu", WAB 2004 r.
Więcej możesz przeczytać w 3/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.