Czy SB zamordowaŁa w Niemczech ks. Franciszka Blachnickiego, twórcę ruchu oazowego? Dotychczas wydawało się, że Służba Bezpieczeństwa mordowała niewygodnych księży w Polsce. Dotarliśmy do dokumentów, które dowodzą, że polityczne zabójstwa księży mogły się zdarzać także za granicą. Gdy 27 lutego 1987 r. w zachodnioniemieckim Carlsbergu zmarł ks. Franciszek Blachnicki, twórca ruchu oazowego Światło - Życie, lekarze uznali, że zgon został spowodowany przez zator płucny. Przedstawiciele niemieckiej Polonii podejrzewali jednak, że mogło być inaczej. Sugerowali, że ks. Blachnicki, który w 1981 r. założył w RFN antykomunistyczne stowarzyszenie Chrześcijańska Służba Wyzwolenia Narodów i był inicjatorem głośnych akcji przeciwko władzom PRL, mógł zostać zamordowany przez agentów bezpieki. Po osiemnastu latach od śmierci kapłana wątpliwości ma także Instytut Pamięci Narodowej. Śledztwo w sprawie zgonu ks. Blachnickiego prowadzą prokuratorzy z katowickiego oddziału IPN.
Na liście świadków, którzy mają być przesłuchani w Katowicach, są między innymi Jolanta i Andrzej Gontarczykowie, pochodząca z Łodzi para socjologów. W 1987 r. należeli oni do najbardziej zaufanych współpracowników ks. Blachnickiego. Jolanta Gontarczyk była prezesem i sekretarzem ChSWN, a jej mąż - doradcą księdza. W rzeczywistości - jak wynika z materiałów, które IPN udostępnił "Wprost" i TVP 1 - małżeństwo Gontarczyków było szpiegowskim duetem realizującym przez cały pobyt w Niemczech zadania dla XI Wydziału I Departamentu MSW (wywiad). Specjalizował się on w zwalczaniu tzw. dywersji ideologicznej i inwigilowaniu emigracyjnych środowisk opozycyjnych. Obecnie Jolanta Gontarczyk nadzoruje wdrażanie rządowej strategii antykorupcyjnej, współfinansowanej przez Unię Europejską.
Niewinna czarodziejka
Raporty oficera prowadzącego Gontarczyków (zachowały się też odręczne zobowiązania do współpracy) precyzyjnie charakteryzują ich agenturalną działalność w otoczeniu ks. Blachnickiego. Andrzej Gontarczyk działał jako tajny współpracownik Yon, a jego żona jako TW Panna. - Oboje widzieli się z ks. Blachnickim kilka godzin przed jego śmiercią. Przesłucham wszystkich, którzy tego dnia mieli kontakt z duchownym - wyjaśnia prokurator Ewa Koj z pionu śledczego IPN w Katowicach. IPN ma już zeznania, z których wynika, że piana na ustach umierającego księdza niekoniecznie musiała być skutkiem zatoru płucnego.
Prokurator Ewa Koj chce przesłuchać niemieckiego lekarza, który opiekował się ks. Blachnickim i był obecny przy jego śmierci. Powołani też zostaną biegli, którzy mają ustalić, czy pierwotna diagnoza lekarska była prawidłowa. - Nie wiem, jaki to może mieć związek ze mną. To siostry zakonne były wówczas przy księdzu, a nie ja - mówi "Wprost" Jolanta Gontarczyk. Jej zdaniem, śmierć kapłana była skutkiem jego ogólnie złego stanu zdrowia.
Była agentka SB, która jeszcze kilka tygodni temu kierowała Departamentem Administracji Publicznej MSWiA, przekonuje, że jej misja szpiegowska w RFN nie miała nic wspólnego z dezintegracją Polonii. Co innego wynika z dokumentów wywiadu MSW z lat 80. Okazuje się, że zanim 6 września 1982 r. Jolanta Gontarczyk razem z mężem została przerzucona do Niemiec, oddała liczne usługi kontrwywiadowi SB w Łodzi. Pierwszy dla bezpieki zaczął pracować Andrzej Gontarczyk - w 1974 r. Jolantę Gontarczyk bezpieka zwerbowała w 1977 r. - "w wyniku sugestii jej męża (...), któremu pozyskanie żony do współpracy z SB ułatwiło realizację zlecanych zadań wobec figuranta sprawy krypt. 'Powrót' ". Tę osobę, należącą do kręgu ich bliskich znajomych, od 1977 r. rozpracowywali wspólnie.
Panna i Yon kontra "Solidarność"
Gontarczykowie dotarli do antykomunistycznego ośrodka ks. Franciszka Blachnickiego w Carlsbergu dzięki niemieckiemu pochodzeniu Jolanty. Jej najbliższa rodzina podczas wojny podpisała volkslistę. Gontarczykowie zabiegali o wyjazd na stałe do RFN od końca lat 70. W północnej Nadrenii mieszkała zamożna ciotka Jolanty, czekał też na nią spadek po babce. Oficjalnie Gontarczykowie opuścili PRL w ramach akcji łączenia rodzin. Zanim to nastąpiło, łódzka SB przekazała swych agentów cywilnemu wywiadowi. Początkowo zlecono im "uplasowanie się w ośrodkach dywersji antysocjalistycznej", takich jak Radio Wolna Europa czy Polska Partia Socjalistyczna.
"Biorąc pod uwagę ich aktywną działalność w Solidarności i dobre rozeznanie w tym środowisku (...), uważam za celowe ukierunkowanie tych źródeł do aktywnego rozpracowania działaczy Solidarności w RFN" - stwierdził w raporcie kpt. Waldemar Dorantowski. Jako inspektor XI Wydziału I Departamentu MSW był on oficerem prowadzącym duet Yon i Panna. Operację zatwierdził naczelnik wydziału, płk Czesław Jackowski, do niedawna doradca byłego szefa Agencji Wywiadu Zbigniewa Siemiątkowskiego. Nadzór nad misją Gontarczyków objął starszy inspektor XI wydziału Tadeusz Chętko, obecnie rezydent wywiadu RP w Pradze.
Wydział XI przygotował dla swych agentów system łączności za pośrednictwem punktu kontaktowego Saran. Był to prywatny adres w Gliwicach, na który Gontarczykowie mieli przesyłać oficjalną korespondencję - kartkę pocztową czy telegram z życzeniami. W tekście ukryte były kody: każda wzmianka o znaczkach pocztowych oznaczała, że agenci są rozpracowywani przez niemiecki kontrwywiad, a informacja o najnowszych trendach w modzie, że mają nowe materiały do przekazania.
Operacja Carlsberg
Na początku 1984 r. Gontarczykowie na polecenie centrali nawiązali kontakt z ks. Blachnickim. Po półrocznej weryfikacji zaprosił ich do współpracy w prowadzonym przez siebie ośrodku w Carlsbergu. "W końcu 1984 r. (...) agenci, realizując nasze wytyczne (...), poświęcili się całkowicie pracy dla ks. Blachnickiego, stając się jego najbliższymi współpracownikami. W czerwcu br. agenci, wykorzystując rozbieżności wśród emigracyjnych działaczy antykomunistycznych, przejęli kierownictwo nad stworzoną przez ks. Blachnickiego wielonarodowościową (...) organizacją Chrześcijańska Służba Wyzwolenia Narodów, posiadającą swe przedstawicielstwa w głównych krajach Europy Zachodniej". Raport ten podpisali płk Henryk Bosak i mjr Aleksander Makowski. Wynika z niego, że "możliwości wywiadowcze" Gontarczyków pozwalały m.in. na kontrolowanie "działalności dywersyjnej" ks. Blachnickiego, "szczególnie tzw. ruchu oazowego na kraj", rozpracowanie związków księdza z Episkopatem Polski i Watykanem oraz "nawiązanie styków ze służbami specjalnymi USA i RFN". Centrala zleciła szpiegom zadanie towarzyszenia księdzu w podróżach zagranicznych i nawiązanie kontaktu z wpływowymi osobistościami Polonii w USA.
Operacją przeciwko ks. Blachnickiemu interesowało się kierownictwo MSW. Na dokumentach dotyczących Gontarczyków są odręczne dopiski gen. Władysława Pożogi, wiceministra i prawej ręki ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka. Pożoga chciał, by "przy pomocy Yona i Panny" wprowadzić do ośrodka w Carlsbergu kolejną agenturę. Do marca 1986 r. oficerowie wywiadu odbyli pięć spotkań z Gontarczykami (m.in. w Splicie i Salzburgu). Kontakty zostały później zawieszone w związku z aresztowaniem agenta o kryptonimie Blesar. We wrześniu 1986 r. oficer o kryptonimie Kossak powiadomił telefonicznie szpiegów, że mają oczekiwać na sygnał z centrali o wznowieniu współpracy.
Dekonspiracja i ucieczka
Jak wynika z raportu z 31 stycznia 1981 r., bezpieka otrzymała ostrzeżenie, że "Solidarność Walcząca" ustaliła, iż Gontarczykowie pracują dla SB. Informacja o tym miała trafić do przedstawiciela "SW" w RFN Andrzeja Wirgi i do jej ośrodka w szwedzkim Lund. Wywiad PRL natychmiast ostrzegł swych agentów przed grożącą im dekonspiracją, wysyłając pocztówkę z umówionym hasłem alarmowym: "(Wojtek) Kupił ostatnio znaczki 'S', wydał mnóstwo pieniędzy". MSW uznało, że kontrwywiad RFN po uzyskaniu informacji o duecie szpiegów "ujmie go w aktywne rozpracowanie, nie dokonując jednak na obecnym etapie zatrzymania".
Ostrzeżenie Gontarczyków nie było bezpodstawne. Jak ustalił Andrzej Grajewski z kolegium IPN, wkrótce Andrzej Wirga powiadomił ks. Blachnickiego, że Gontarczykowie są agentami SB. 26 lutego 1987 r. ksiądz powiedział swym współpracownikom, że za dwa dni dostanie materiały potwierdzające agenturalność pary socjologów. Rano 27 lutego doszło do burzliwej rozmowy z nimi. Wkrótce po tej rozmowie Blachnicki zasłabł i w ciągu kilkudziesięciu minut skonał. Gontarczykowie pozostali w Carlsbergu do następnego roku, oczerniając zmarłego księdza w listach do bp. Szczepana Wesołego, duszpasterza emigracji.
Gdy wokół Gontarczyków narastała atmosfera podejrzliwości, uciekli z Niemiec. Zrobili to w ostatniej chwili, bo kilka dni po ich powrocie do PRL do niemieckiego mieszkania, które zajmowali, wkroczył kontrwywiad RFN. Ewakuacja nastąpiła via Belgrad, gdzie zgłosili się do ambasady PRL. Na granicy węgierskiej, która została specjalnie otwarta "w porozumieniu z towarzyszami z Budapesztu", czekali na Gontarczyków tamtejszy rezydent wywiadu Kossak (płk Henryk Bosak) i dwaj przedstawiciele centrali.
Dyspozycyjny z "Polityki"
Po powrocie do Warszawy Gontarczykowie mieli cykl wystąpień w mediach, który zaaranżowały Biuro Prasowe MSW i rzecznik rządu Jerzy Urban. Kampanię - jak informuje "notatka dot. koncepcji rozgrywki propagandowej wokół Gontarczyków" mjr. Wojciecha Garstki z 29 kwietnia 1988 r. - postanowiono zrealizować "za pośrednictwem w pełni dyspozycyjnych dziennikarzy". Oprócz konferencji prasowej, wywiadów dla telewizji i audycji radiowych mjr Garstka uznał za stosowne "podjęcie publicystyczne tematów wymagających ujęcia pogłębionego i refleksyjnego lub też dobrego reportażu [po 8 maja w tygodnikach "Polityka", "Przegląd Tygodniowy", "Kultura" itp.]". W artykule Wojciecha Markiewicza "Powrót" ("Polityka", nr 22/ 1988) Gontarczykowie są kreowani na ofiary "policyjnej gorliwości starszych kolegów" z emigracji, cierpiących na podejrzliwość i szpiegomanię. "Jeśli ktoś nie wszystko widzi w jednym kolorze, naraża się na przypięcie mu łatki ubeka" - skarżą się świeżo ewakuowani agenci. Tekst informuje, że w Wolnej Europie, do której Jolanta Gontarczyk nadała sprawozdanie z Marszu Wyzwolenia Narodów, "pije się na okrągło", a alkohol można kupić na terenie rozgłośni "taniej, bo kantyna jest dofinansowywana jako jeden z elementów działalności propagandowej".
SB pomogła Gontarczykom urządzić się w kraju. Przepisano na nich mieszkanie konspiracyjne wywiadu w centrum Warszawy. Zrefundowano koszty remontu. Ostatnie pokwitowania odbioru pieniędzy od SB przez Gontarczyków pochodzą z 18 września 1989 r., czyli już po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego.
Z SB do MSWiA
W III RP Jolanta Gontarczyk została lewicową feministką działającą pod szyldem SLD. Po wyborach samorządowych w 1998 r. znalazła się w zarządzie województwa mazowieckiego - jako wicemarszałek. Jeszcze kilka tygodni temu kierowała Departamentem Administracji Publicznej MSWiA, należąc do najbardziej zaufanych współpracowników ministra Ryszarda Kalisza. Obecnie nadzoruje wdrażanie rządowej strategii antykorupcyjnej współfinansowanej przez UE. - Uważam, że jeśli potwierdzi się to, co jest w dokumentach IPN, ktoś taki jak pani Gontarczyk nie powinien sprawować żadnych funkcji z nominacji w demokratycznej Polsce - uważa Grażyna Kopińska, szefowa programu Przeciw Korupcji Fundacji im. Stefana Batorego. - To znaczy co!? Ja mam umrzeć czy mam iść w niebyt? Dobrze, że ja amnezji nie mam - broni się Jolanta Gontarczyk. Twierdzi, że sumienie ma czyste.
Niewinna czarodziejka
Raporty oficera prowadzącego Gontarczyków (zachowały się też odręczne zobowiązania do współpracy) precyzyjnie charakteryzują ich agenturalną działalność w otoczeniu ks. Blachnickiego. Andrzej Gontarczyk działał jako tajny współpracownik Yon, a jego żona jako TW Panna. - Oboje widzieli się z ks. Blachnickim kilka godzin przed jego śmiercią. Przesłucham wszystkich, którzy tego dnia mieli kontakt z duchownym - wyjaśnia prokurator Ewa Koj z pionu śledczego IPN w Katowicach. IPN ma już zeznania, z których wynika, że piana na ustach umierającego księdza niekoniecznie musiała być skutkiem zatoru płucnego.
Prokurator Ewa Koj chce przesłuchać niemieckiego lekarza, który opiekował się ks. Blachnickim i był obecny przy jego śmierci. Powołani też zostaną biegli, którzy mają ustalić, czy pierwotna diagnoza lekarska była prawidłowa. - Nie wiem, jaki to może mieć związek ze mną. To siostry zakonne były wówczas przy księdzu, a nie ja - mówi "Wprost" Jolanta Gontarczyk. Jej zdaniem, śmierć kapłana była skutkiem jego ogólnie złego stanu zdrowia.
Była agentka SB, która jeszcze kilka tygodni temu kierowała Departamentem Administracji Publicznej MSWiA, przekonuje, że jej misja szpiegowska w RFN nie miała nic wspólnego z dezintegracją Polonii. Co innego wynika z dokumentów wywiadu MSW z lat 80. Okazuje się, że zanim 6 września 1982 r. Jolanta Gontarczyk razem z mężem została przerzucona do Niemiec, oddała liczne usługi kontrwywiadowi SB w Łodzi. Pierwszy dla bezpieki zaczął pracować Andrzej Gontarczyk - w 1974 r. Jolantę Gontarczyk bezpieka zwerbowała w 1977 r. - "w wyniku sugestii jej męża (...), któremu pozyskanie żony do współpracy z SB ułatwiło realizację zlecanych zadań wobec figuranta sprawy krypt. 'Powrót' ". Tę osobę, należącą do kręgu ich bliskich znajomych, od 1977 r. rozpracowywali wspólnie.
Panna i Yon kontra "Solidarność"
Gontarczykowie dotarli do antykomunistycznego ośrodka ks. Franciszka Blachnickiego w Carlsbergu dzięki niemieckiemu pochodzeniu Jolanty. Jej najbliższa rodzina podczas wojny podpisała volkslistę. Gontarczykowie zabiegali o wyjazd na stałe do RFN od końca lat 70. W północnej Nadrenii mieszkała zamożna ciotka Jolanty, czekał też na nią spadek po babce. Oficjalnie Gontarczykowie opuścili PRL w ramach akcji łączenia rodzin. Zanim to nastąpiło, łódzka SB przekazała swych agentów cywilnemu wywiadowi. Początkowo zlecono im "uplasowanie się w ośrodkach dywersji antysocjalistycznej", takich jak Radio Wolna Europa czy Polska Partia Socjalistyczna.
"Biorąc pod uwagę ich aktywną działalność w Solidarności i dobre rozeznanie w tym środowisku (...), uważam za celowe ukierunkowanie tych źródeł do aktywnego rozpracowania działaczy Solidarności w RFN" - stwierdził w raporcie kpt. Waldemar Dorantowski. Jako inspektor XI Wydziału I Departamentu MSW był on oficerem prowadzącym duet Yon i Panna. Operację zatwierdził naczelnik wydziału, płk Czesław Jackowski, do niedawna doradca byłego szefa Agencji Wywiadu Zbigniewa Siemiątkowskiego. Nadzór nad misją Gontarczyków objął starszy inspektor XI wydziału Tadeusz Chętko, obecnie rezydent wywiadu RP w Pradze.
Wydział XI przygotował dla swych agentów system łączności za pośrednictwem punktu kontaktowego Saran. Był to prywatny adres w Gliwicach, na który Gontarczykowie mieli przesyłać oficjalną korespondencję - kartkę pocztową czy telegram z życzeniami. W tekście ukryte były kody: każda wzmianka o znaczkach pocztowych oznaczała, że agenci są rozpracowywani przez niemiecki kontrwywiad, a informacja o najnowszych trendach w modzie, że mają nowe materiały do przekazania.
Operacja Carlsberg
Na początku 1984 r. Gontarczykowie na polecenie centrali nawiązali kontakt z ks. Blachnickim. Po półrocznej weryfikacji zaprosił ich do współpracy w prowadzonym przez siebie ośrodku w Carlsbergu. "W końcu 1984 r. (...) agenci, realizując nasze wytyczne (...), poświęcili się całkowicie pracy dla ks. Blachnickiego, stając się jego najbliższymi współpracownikami. W czerwcu br. agenci, wykorzystując rozbieżności wśród emigracyjnych działaczy antykomunistycznych, przejęli kierownictwo nad stworzoną przez ks. Blachnickiego wielonarodowościową (...) organizacją Chrześcijańska Służba Wyzwolenia Narodów, posiadającą swe przedstawicielstwa w głównych krajach Europy Zachodniej". Raport ten podpisali płk Henryk Bosak i mjr Aleksander Makowski. Wynika z niego, że "możliwości wywiadowcze" Gontarczyków pozwalały m.in. na kontrolowanie "działalności dywersyjnej" ks. Blachnickiego, "szczególnie tzw. ruchu oazowego na kraj", rozpracowanie związków księdza z Episkopatem Polski i Watykanem oraz "nawiązanie styków ze służbami specjalnymi USA i RFN". Centrala zleciła szpiegom zadanie towarzyszenia księdzu w podróżach zagranicznych i nawiązanie kontaktu z wpływowymi osobistościami Polonii w USA.
Operacją przeciwko ks. Blachnickiemu interesowało się kierownictwo MSW. Na dokumentach dotyczących Gontarczyków są odręczne dopiski gen. Władysława Pożogi, wiceministra i prawej ręki ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka. Pożoga chciał, by "przy pomocy Yona i Panny" wprowadzić do ośrodka w Carlsbergu kolejną agenturę. Do marca 1986 r. oficerowie wywiadu odbyli pięć spotkań z Gontarczykami (m.in. w Splicie i Salzburgu). Kontakty zostały później zawieszone w związku z aresztowaniem agenta o kryptonimie Blesar. We wrześniu 1986 r. oficer o kryptonimie Kossak powiadomił telefonicznie szpiegów, że mają oczekiwać na sygnał z centrali o wznowieniu współpracy.
Dekonspiracja i ucieczka
Jak wynika z raportu z 31 stycznia 1981 r., bezpieka otrzymała ostrzeżenie, że "Solidarność Walcząca" ustaliła, iż Gontarczykowie pracują dla SB. Informacja o tym miała trafić do przedstawiciela "SW" w RFN Andrzeja Wirgi i do jej ośrodka w szwedzkim Lund. Wywiad PRL natychmiast ostrzegł swych agentów przed grożącą im dekonspiracją, wysyłając pocztówkę z umówionym hasłem alarmowym: "(Wojtek) Kupił ostatnio znaczki 'S', wydał mnóstwo pieniędzy". MSW uznało, że kontrwywiad RFN po uzyskaniu informacji o duecie szpiegów "ujmie go w aktywne rozpracowanie, nie dokonując jednak na obecnym etapie zatrzymania".
Ostrzeżenie Gontarczyków nie było bezpodstawne. Jak ustalił Andrzej Grajewski z kolegium IPN, wkrótce Andrzej Wirga powiadomił ks. Blachnickiego, że Gontarczykowie są agentami SB. 26 lutego 1987 r. ksiądz powiedział swym współpracownikom, że za dwa dni dostanie materiały potwierdzające agenturalność pary socjologów. Rano 27 lutego doszło do burzliwej rozmowy z nimi. Wkrótce po tej rozmowie Blachnicki zasłabł i w ciągu kilkudziesięciu minut skonał. Gontarczykowie pozostali w Carlsbergu do następnego roku, oczerniając zmarłego księdza w listach do bp. Szczepana Wesołego, duszpasterza emigracji.
Gdy wokół Gontarczyków narastała atmosfera podejrzliwości, uciekli z Niemiec. Zrobili to w ostatniej chwili, bo kilka dni po ich powrocie do PRL do niemieckiego mieszkania, które zajmowali, wkroczył kontrwywiad RFN. Ewakuacja nastąpiła via Belgrad, gdzie zgłosili się do ambasady PRL. Na granicy węgierskiej, która została specjalnie otwarta "w porozumieniu z towarzyszami z Budapesztu", czekali na Gontarczyków tamtejszy rezydent wywiadu Kossak (płk Henryk Bosak) i dwaj przedstawiciele centrali.
Dyspozycyjny z "Polityki"
Po powrocie do Warszawy Gontarczykowie mieli cykl wystąpień w mediach, który zaaranżowały Biuro Prasowe MSW i rzecznik rządu Jerzy Urban. Kampanię - jak informuje "notatka dot. koncepcji rozgrywki propagandowej wokół Gontarczyków" mjr. Wojciecha Garstki z 29 kwietnia 1988 r. - postanowiono zrealizować "za pośrednictwem w pełni dyspozycyjnych dziennikarzy". Oprócz konferencji prasowej, wywiadów dla telewizji i audycji radiowych mjr Garstka uznał za stosowne "podjęcie publicystyczne tematów wymagających ujęcia pogłębionego i refleksyjnego lub też dobrego reportażu [po 8 maja w tygodnikach "Polityka", "Przegląd Tygodniowy", "Kultura" itp.]". W artykule Wojciecha Markiewicza "Powrót" ("Polityka", nr 22/ 1988) Gontarczykowie są kreowani na ofiary "policyjnej gorliwości starszych kolegów" z emigracji, cierpiących na podejrzliwość i szpiegomanię. "Jeśli ktoś nie wszystko widzi w jednym kolorze, naraża się na przypięcie mu łatki ubeka" - skarżą się świeżo ewakuowani agenci. Tekst informuje, że w Wolnej Europie, do której Jolanta Gontarczyk nadała sprawozdanie z Marszu Wyzwolenia Narodów, "pije się na okrągło", a alkohol można kupić na terenie rozgłośni "taniej, bo kantyna jest dofinansowywana jako jeden z elementów działalności propagandowej".
SB pomogła Gontarczykom urządzić się w kraju. Przepisano na nich mieszkanie konspiracyjne wywiadu w centrum Warszawy. Zrefundowano koszty remontu. Ostatnie pokwitowania odbioru pieniędzy od SB przez Gontarczyków pochodzą z 18 września 1989 r., czyli już po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego.
Z SB do MSWiA
W III RP Jolanta Gontarczyk została lewicową feministką działającą pod szyldem SLD. Po wyborach samorządowych w 1998 r. znalazła się w zarządzie województwa mazowieckiego - jako wicemarszałek. Jeszcze kilka tygodni temu kierowała Departamentem Administracji Publicznej MSWiA, należąc do najbardziej zaufanych współpracowników ministra Ryszarda Kalisza. Obecnie nadzoruje wdrażanie rządowej strategii antykorupcyjnej współfinansowanej przez UE. - Uważam, że jeśli potwierdzi się to, co jest w dokumentach IPN, ktoś taki jak pani Gontarczyk nie powinien sprawować żadnych funkcji z nominacji w demokratycznej Polsce - uważa Grażyna Kopińska, szefowa programu Przeciw Korupcji Fundacji im. Stefana Batorego. - To znaczy co!? Ja mam umrzeć czy mam iść w niebyt? Dobrze, że ja amnezji nie mam - broni się Jolanta Gontarczyk. Twierdzi, że sumienie ma czyste.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.