Europa zaczyna rozumieć, że walka z Bogiem nie może być wygrana Ateizm jest stanowiskiem narzucającym się każdemu odpowiedzialnie i porządnie myślącemu człowiekowi". To teza Anthony`ego Flewa, współczesnego angielskiego filozofa. Ciężar udowodnienia błędności ateizmu i uzasadnienie istnienia Boga spoczywa na teistach. To oni muszą wykazać, że hipoteza Boga jest coś warta i trzeba ją brać poważnie. Sławny ateistyczny poprzednik angielskiego filozofa Bertrand Russell napisał kiedyś, iż wprawdzie nie da się udowodnić nieistnienia Boga, ale nie da się udowodnić również innych niedorzecznych poglądów, a więc i tym nie powinniśmy sobie zawracać głowy.
Cokolwiek powiedzieć o argumentach Flewa czy Russella, nie mają one żadnego odzwierciedlenia w społecznych zachowaniach. Już Arystoteles stwierdził, iż hipotezy mówiące o bogach należy brać poważnie, ponieważ uporczywie pojawiają się w ludzkich umysłach. Od dwudziestu pięciu wieków niewiele się pod tym względem zmieniło. Nie ma takiej rewolucji w obszarze wiedzy, w sposobach myślenia i w obyczajach, która potwierdziłaby wniosek, jaki wypowiedział Flew. To raczej teizm wydaje się mieć status hipotezy wyjściowej, a ateizm bierze na siebie ciężar dowodu.
Wierzący agnostycy
Po prawdzie, ciężar dowodu stawia ateistów w dwuznacznej sytuacji. Muszą oni udowadniać, że czegoś czy kogoś nie ma. Jeśli jednak czegoś lub kogoś nie ma, to po co to wykazywać? Wystarczy wszak ów brak ignorować. Wyznawcy ateizmu postępują odwrotnie, wkładając całe serce, cały umysł i całą duszę w dzieło podważania istnienia nie istniejącego. Wspomniany Flew poświęcił Bogu kilka książek i zajmował się nie istniejącym bytem przez ponad sześćdziesiąt lat swojego życia. U niektórych ateistów Bóg staje się wręcz obsesją. Wydają przeciwko niemu książki i czasopisma. W przestrzeni społecznej głoszą uparcie słowo nie-Boże, zaś w rozmowach towarzyskich wracają do niego, niezależnie od podniesionego tematu czy panującej atmosfery. Ktokolwiek szukałby świadectwa stałej obecności idei Boga w ludzkim umyśle, powinien zacząć od wojujących ateistów.
Charakterystyczny dla naszych czasów jest zmierzch postawy, jaką prezentują wojujący ateiści. Ateistyczna ideologia staje się specjalnością nielicznych maniaków, zaś dla większości przestaje mieć ona jakąkolwiek siłę mobilizującą. Minęły czasy, gdy z Bogiem walczono na uniwersytetach, w parlamentach czy na ulicach. Nawet agnostycy - w Europie zapewne najliczniejsza grupa światopoglądowa - czują się zobowiązani do wypowiadania pojednawczych słów wobec religii. Vaclav Havel, prezydent - wydawałoby się - jednego z najbardziej agnostycznych społeczeństw świata, przestrzegał przed przyjęciem perspektywy "globalnego ateizmu", zalecając agnostykom przyjęcie tych zasad i postaw, które pojawiają się w wielkich religiach. Ciepłe słowa o religii innego agnostyka - Jźrgena Habermasa - stały się niemal wydarzeniem międzynarodowym. Oczywiście, zdarzają się poglądy odwrotne. Tzvetan Todorov głosi w swojej książce pogląd, iż sekularyzm stanowi jedną z podstaw cywilizacji, ale jest to pogląd absurdalny, ponieważ stawiałby poza cywilizacją społeczeństwo amerykańskie (i polskie).
Politeizacja Europy
Niekiedy docenianie roli religii przez agnostycznych intelektualistów nabiera charakteru groteskowego. Na przykład pojawiają się, wcale nierzadko, wyrazy aprobaty dla religii politeistycznych, czemu towarzyszy słabo skrywana tęsknota za politeizacją Europy. Owa aprobata ma podłoże ideologiczne. Politeizmowi przypisuje się - zupełnie niesłusznie - większą tolerancyjność religijną, a tolerancja, jak wiadomo, stanowi jedno ze świętych haseł współczesności. Agnostyk marzący o wyparciu rzekomo nietolerancyjnego chrześcijańskiego monoteizmu w Europie przez rzekomo tolerancyjny politeizm to jeden z dziwów naszych czasów.
Statystyki europejskie faktycznie pokazują marginalizację chrześcijaństwa. W Anglii tylko 14 proc. chodzi regularnie do kościoła, zaś w Szwecji ledwie 4 proc. Nie oznacza to, że duszami mieszkańców tych krajów zawładnął ateizm. Wydaje się raczej, iż najbardziej rozpowszechnioną postawą jest poszukiwanie substytutu Boga. Czasem będzie to jakaś quasi-duchowa psychoterapia, czasem zainteresowanie buddyzmem i Wschodem, czasem New Age, a czasem jakieś ideologiczne sekty. Owa "nowa duchowość", jak się ją zwykle nazywa, przybiera nierzadko formy karykaturalne i niewiele dobrego daje się o niej powiedzieć. Jej popularność dowodzi, że poszukiwania jakiegoś duchowego, religijnego lub pseudoreligijnego sensu absorbuje nadal liczne rzesze i nic nie wskazuje, by ateizm stał się dla nich oczywistą przesłanką wyjściową. Nawet Czesi, słynący ze swojego ateizmu, wyłamują się z przypisywanej im kwalifikacji. Tomas Halik, były dysydent, który za komunizmu otrzymał tajne święcenia kapłańskie, zaprzecza, iż jego rodacy są notorycznymi ateistami. Większość z nich wierzy w "coś", co nie jest żadnym szczególnym Bogiem ze znanych religii. W czeskim języku istnieje nawet abstrakcyjne słowo, które odpowiadałoby pokracznemu polskiemu "cosiość".
Religia kontra dewiacje
Religia mniej rozcieńczona także jest silnie obecna w Europie. Niektórzy autorzy z uznaniem zauważają, iż społeczności o dużej świadomości religijnej opierają się rozmaitym patologiom, jakie niesie z sobą współczesny indywidualizm i towarzyszący mu rozpad więzi społecznej. Jak pisał James Q. Wilson, "religia, niezależnie od klasy społecznej, neutralizuje zachowania dewiacyjne", czyli mówiąc inaczej, "religia jest związana z przyzwoitością". Dzieci nie popadają w kłopoty, małżeństwa są stabilniejsze, religijni mężczyźni popełniają mniej przestępstw, a religijne programy wśród przestępców zmniejszają zjawisko recydywy. Nawet - co już wydawać się musi niemal fantastyczne - ludzie religijni żyją dłużej, przynajmniej w Ameryce, prawdopodobnie przeżywając mniej stresów wynikających ze stanu zagubienia.
Równie ciekawe są informacje dotyczące elit. W USA prawie 40 proc. naukowców przyrodników i przedstawicieli nauk ścisłych wierzy w Boga osobowego. Tym różnią się od humanistów, gdzie liczba agnostyków jest znacznie wyższa. Dlaczego przyrodnicy z przychylnością podchodzą do hipotezy teistycznej? Otóż odnajdują oni w świecie plan i organizację, która zdaje się sugerować istnienia Autora. Te ślady Boga to na przykład pewne stałe wielkości fizyczne, które gdyby były inne, nie doprowadziłyby do wyłonienia się wszechświata, albo liczba "pi", która pojawia się w kontekstach nie mających nic wspólnego z dzieleniem obwodu koła przez średnicę, albo pewne konsekwencje teorii chaosu, albo frapująca filozofów od wielu wieków harmonia między ludzkim umysłem, który stwarza matematykę, a naturą rzeczywistości.
Niedawno angielskie media podały, iż wspomniany powyżej Anthony Flew po 65 latach propagowania ateizmu i intelektualnej walki z Panem Bogiem ogłosił, iż przyjął hipotezę teistyczną. Dał się przekonać owym rozważaniom naukowców, a także Arystotelesowi i jego koncepcji Boga jako przyczyny celowej. Flew nadal odrzuca Boga osobowego, objawienie i zmartwychwstanie, ale co do istnienia Wielkiego Organizatora nie ma już wątpliwości.
Atrakcyjny teizm
Argument z istniejącego w świecie porządku nie przekłada się na jakąkolwiek wiarę. Naukowcy, odkrywając w świecie "ślady Boga", nie stają się automatycznie wyznawcami chrześcijaństwa. Do tego potrzebne jest jeszcze coś innego, co poza naukę wykracza. Ważne, że ateizm już dawno przestał być kojarzony z naukowością i oświeceniem.
Co czyni teizm w wersji mocnej lub rozcieńczonej hipotezą atrakcyjną? Wszystko na to wskazuje, że człowiek jest istotą, której materializm i ateizm nie wystarczają. Można nad tym faktem ubolewać, można wyobrażać sobie przyszłą cywilizację materialistyczno-ateistyczną, można twierdzić - jak Bertrand Russell - że duchowy rozwój możliwy jest przy założeniu konsekwentnego ateizmu, ale trudno zaprzeczyć, iż człowiek od początku swego istnienia poszukiwał Boga, a ci, którzy to poszukiwanie zarzucili, znaleźli sobie substytuty, którym przypisują quasi-religijny status. Impuls do walki z Bogiem ulega wyczerpaniu, i to nie tylko z powodu postępującej dechrystianizacji Europy. Powoli dochodzi do świadomości przekonanie, że ta walka nie może być wygrana, a jedyne, co się może zmienić, to treści i formy religijnych tęsknot.
Zresztą wyobraźmy sobie, jak wyglądałaby nasza filozofia, literatura, malarstwo, a nawet muzyka, gdyby ją pozbawić elementu religijnego. Jak wyglądałby nasz umysł i wrażliwość, gdyby przez wieki najtęższe umysły i największe talenty nie borykały się z problemem Boga, a miliony prostaczków nie praktykowały swojej wiary. Dlatego wszystkie programy edukacyjne, które nie zawierają elementu teologicznego, ale nie jako historycznego zapisu, lecz jako żywej kwestii żywego doświadczenia ludzkiego, muszą wydać się sterylne.
William James bronił kiedyś religii jako czegoś, co rozszerza nasze doświadczenie. Dlatego też w dzisiejszych czasach, gdzie przez dynamizm życia i wielobarwność cywilizacyjną wyraźnie przenika gorzkie poczucie egzystencjalnej sterylności, obserwujemy intensywne próby rozszerzania owego doświadczenia. Czasem dokonuje się to nieporadnie, czasem wyjątkowo niemądrze w stałym syndromie oporu wobec chrześcijaństwa czy Kościoła, ale masowość tego zjawiska świadczy o trwałości i ważności samej tendencji.
Wierzący agnostycy
Po prawdzie, ciężar dowodu stawia ateistów w dwuznacznej sytuacji. Muszą oni udowadniać, że czegoś czy kogoś nie ma. Jeśli jednak czegoś lub kogoś nie ma, to po co to wykazywać? Wystarczy wszak ów brak ignorować. Wyznawcy ateizmu postępują odwrotnie, wkładając całe serce, cały umysł i całą duszę w dzieło podważania istnienia nie istniejącego. Wspomniany Flew poświęcił Bogu kilka książek i zajmował się nie istniejącym bytem przez ponad sześćdziesiąt lat swojego życia. U niektórych ateistów Bóg staje się wręcz obsesją. Wydają przeciwko niemu książki i czasopisma. W przestrzeni społecznej głoszą uparcie słowo nie-Boże, zaś w rozmowach towarzyskich wracają do niego, niezależnie od podniesionego tematu czy panującej atmosfery. Ktokolwiek szukałby świadectwa stałej obecności idei Boga w ludzkim umyśle, powinien zacząć od wojujących ateistów.
Charakterystyczny dla naszych czasów jest zmierzch postawy, jaką prezentują wojujący ateiści. Ateistyczna ideologia staje się specjalnością nielicznych maniaków, zaś dla większości przestaje mieć ona jakąkolwiek siłę mobilizującą. Minęły czasy, gdy z Bogiem walczono na uniwersytetach, w parlamentach czy na ulicach. Nawet agnostycy - w Europie zapewne najliczniejsza grupa światopoglądowa - czują się zobowiązani do wypowiadania pojednawczych słów wobec religii. Vaclav Havel, prezydent - wydawałoby się - jednego z najbardziej agnostycznych społeczeństw świata, przestrzegał przed przyjęciem perspektywy "globalnego ateizmu", zalecając agnostykom przyjęcie tych zasad i postaw, które pojawiają się w wielkich religiach. Ciepłe słowa o religii innego agnostyka - Jźrgena Habermasa - stały się niemal wydarzeniem międzynarodowym. Oczywiście, zdarzają się poglądy odwrotne. Tzvetan Todorov głosi w swojej książce pogląd, iż sekularyzm stanowi jedną z podstaw cywilizacji, ale jest to pogląd absurdalny, ponieważ stawiałby poza cywilizacją społeczeństwo amerykańskie (i polskie).
Politeizacja Europy
Niekiedy docenianie roli religii przez agnostycznych intelektualistów nabiera charakteru groteskowego. Na przykład pojawiają się, wcale nierzadko, wyrazy aprobaty dla religii politeistycznych, czemu towarzyszy słabo skrywana tęsknota za politeizacją Europy. Owa aprobata ma podłoże ideologiczne. Politeizmowi przypisuje się - zupełnie niesłusznie - większą tolerancyjność religijną, a tolerancja, jak wiadomo, stanowi jedno ze świętych haseł współczesności. Agnostyk marzący o wyparciu rzekomo nietolerancyjnego chrześcijańskiego monoteizmu w Europie przez rzekomo tolerancyjny politeizm to jeden z dziwów naszych czasów.
Statystyki europejskie faktycznie pokazują marginalizację chrześcijaństwa. W Anglii tylko 14 proc. chodzi regularnie do kościoła, zaś w Szwecji ledwie 4 proc. Nie oznacza to, że duszami mieszkańców tych krajów zawładnął ateizm. Wydaje się raczej, iż najbardziej rozpowszechnioną postawą jest poszukiwanie substytutu Boga. Czasem będzie to jakaś quasi-duchowa psychoterapia, czasem zainteresowanie buddyzmem i Wschodem, czasem New Age, a czasem jakieś ideologiczne sekty. Owa "nowa duchowość", jak się ją zwykle nazywa, przybiera nierzadko formy karykaturalne i niewiele dobrego daje się o niej powiedzieć. Jej popularność dowodzi, że poszukiwania jakiegoś duchowego, religijnego lub pseudoreligijnego sensu absorbuje nadal liczne rzesze i nic nie wskazuje, by ateizm stał się dla nich oczywistą przesłanką wyjściową. Nawet Czesi, słynący ze swojego ateizmu, wyłamują się z przypisywanej im kwalifikacji. Tomas Halik, były dysydent, który za komunizmu otrzymał tajne święcenia kapłańskie, zaprzecza, iż jego rodacy są notorycznymi ateistami. Większość z nich wierzy w "coś", co nie jest żadnym szczególnym Bogiem ze znanych religii. W czeskim języku istnieje nawet abstrakcyjne słowo, które odpowiadałoby pokracznemu polskiemu "cosiość".
Religia kontra dewiacje
Religia mniej rozcieńczona także jest silnie obecna w Europie. Niektórzy autorzy z uznaniem zauważają, iż społeczności o dużej świadomości religijnej opierają się rozmaitym patologiom, jakie niesie z sobą współczesny indywidualizm i towarzyszący mu rozpad więzi społecznej. Jak pisał James Q. Wilson, "religia, niezależnie od klasy społecznej, neutralizuje zachowania dewiacyjne", czyli mówiąc inaczej, "religia jest związana z przyzwoitością". Dzieci nie popadają w kłopoty, małżeństwa są stabilniejsze, religijni mężczyźni popełniają mniej przestępstw, a religijne programy wśród przestępców zmniejszają zjawisko recydywy. Nawet - co już wydawać się musi niemal fantastyczne - ludzie religijni żyją dłużej, przynajmniej w Ameryce, prawdopodobnie przeżywając mniej stresów wynikających ze stanu zagubienia.
Równie ciekawe są informacje dotyczące elit. W USA prawie 40 proc. naukowców przyrodników i przedstawicieli nauk ścisłych wierzy w Boga osobowego. Tym różnią się od humanistów, gdzie liczba agnostyków jest znacznie wyższa. Dlaczego przyrodnicy z przychylnością podchodzą do hipotezy teistycznej? Otóż odnajdują oni w świecie plan i organizację, która zdaje się sugerować istnienia Autora. Te ślady Boga to na przykład pewne stałe wielkości fizyczne, które gdyby były inne, nie doprowadziłyby do wyłonienia się wszechświata, albo liczba "pi", która pojawia się w kontekstach nie mających nic wspólnego z dzieleniem obwodu koła przez średnicę, albo pewne konsekwencje teorii chaosu, albo frapująca filozofów od wielu wieków harmonia między ludzkim umysłem, który stwarza matematykę, a naturą rzeczywistości.
Niedawno angielskie media podały, iż wspomniany powyżej Anthony Flew po 65 latach propagowania ateizmu i intelektualnej walki z Panem Bogiem ogłosił, iż przyjął hipotezę teistyczną. Dał się przekonać owym rozważaniom naukowców, a także Arystotelesowi i jego koncepcji Boga jako przyczyny celowej. Flew nadal odrzuca Boga osobowego, objawienie i zmartwychwstanie, ale co do istnienia Wielkiego Organizatora nie ma już wątpliwości.
Atrakcyjny teizm
Argument z istniejącego w świecie porządku nie przekłada się na jakąkolwiek wiarę. Naukowcy, odkrywając w świecie "ślady Boga", nie stają się automatycznie wyznawcami chrześcijaństwa. Do tego potrzebne jest jeszcze coś innego, co poza naukę wykracza. Ważne, że ateizm już dawno przestał być kojarzony z naukowością i oświeceniem.
Co czyni teizm w wersji mocnej lub rozcieńczonej hipotezą atrakcyjną? Wszystko na to wskazuje, że człowiek jest istotą, której materializm i ateizm nie wystarczają. Można nad tym faktem ubolewać, można wyobrażać sobie przyszłą cywilizację materialistyczno-ateistyczną, można twierdzić - jak Bertrand Russell - że duchowy rozwój możliwy jest przy założeniu konsekwentnego ateizmu, ale trudno zaprzeczyć, iż człowiek od początku swego istnienia poszukiwał Boga, a ci, którzy to poszukiwanie zarzucili, znaleźli sobie substytuty, którym przypisują quasi-religijny status. Impuls do walki z Bogiem ulega wyczerpaniu, i to nie tylko z powodu postępującej dechrystianizacji Europy. Powoli dochodzi do świadomości przekonanie, że ta walka nie może być wygrana, a jedyne, co się może zmienić, to treści i formy religijnych tęsknot.
Zresztą wyobraźmy sobie, jak wyglądałaby nasza filozofia, literatura, malarstwo, a nawet muzyka, gdyby ją pozbawić elementu religijnego. Jak wyglądałby nasz umysł i wrażliwość, gdyby przez wieki najtęższe umysły i największe talenty nie borykały się z problemem Boga, a miliony prostaczków nie praktykowały swojej wiary. Dlatego wszystkie programy edukacyjne, które nie zawierają elementu teologicznego, ale nie jako historycznego zapisu, lecz jako żywej kwestii żywego doświadczenia ludzkiego, muszą wydać się sterylne.
William James bronił kiedyś religii jako czegoś, co rozszerza nasze doświadczenie. Dlatego też w dzisiejszych czasach, gdzie przez dynamizm życia i wielobarwność cywilizacyjną wyraźnie przenika gorzkie poczucie egzystencjalnej sterylności, obserwujemy intensywne próby rozszerzania owego doświadczenia. Czasem dokonuje się to nieporadnie, czasem wyjątkowo niemądrze w stałym syndromie oporu wobec chrześcijaństwa czy Kościoła, ale masowość tego zjawiska świadczy o trwałości i ważności samej tendencji.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.