Rozmowa z Vaclavem Klausem, prezydentem Czech
"Wprost": Czy socjalizm pokona Unię Europejską, czy też raczej Unia Europejska wygra z socjalizmem?
Vaclav Klaus: Wszyscy spodziewali się, że koniec komunizmu będzie triumfem wolnego rynku, liberalizmu w klasycznym znaczeniu tego słowa. Tak się nie stało. Oczywiście, trzeba się cieszyć z obalenia komunizmu, ale dziś, 15 lat po upadku muru berlińskiego, widać, że zwyciężyła socjaldemokracja. Socjalizujące tendencje w Europie były widoczne od lat, a od pewnego czasu przybierają na sile. Ale przecież europejska historia się nie skończyła, przewaga socjaldemokracji i brukselokracji nie będzie wieczna. Spodziewam się nowej "aksamitnej rewolucji", która obali brukselokrację.
- Czy to nie sprzeczność: radykalna reforma unii i jednocześnie rozszerzenie Europy o Turcję?
- Musimy precyzyjnie zdefiniować pewne terminy, nie można bowiem mylić Europy z Unią Europejską. Turcji nie można przyjąć do Europy, bo to nie jest organizacja. Nie ma nikogo, kto podejmuje decyzję o tym, kto jest Europejczykiem, a kto nie. Dla mnie to przykład dramatycznej arogancji, jaką przejawia Bruksela - wydaje jej się, że jest właścicielem Europy. To niebezpieczna tendencja. Jestem najwyżej gotowy dyskutować na temat członkostwa Turcji w Unii Europejskiej. I popieram je. Powód jest jasny: boję się sztucznego, homogenicznego tworu, jakim staje się unia. Coraz bardziej przypomina ona mocno scentralizowaną i odgórnie sterowaną organizację. Dlatego uważam, że członkostwo Turcji jest niezbędne, jeśli marzy nam się pełna realizacja hasła "zjednoczeni w różnorodności".
- Dlaczego zachowanie tej różnorodności uznaje pan za szczególnie ważne?
- Czy naprawdę musimy znajdować wspólne rozwiązania? To kolejne nieporozumienie. Potrzebujemy wspólnych decyzji w niewielu kwestiach, tymczasem UE stara się objąć nimi jak najwięcej dziedzin.
W ekonomii używa się terminu dobra publiczne. Znajdziemy je na poziomie państw, ale już na poziomie Europy jest ich niewiele. Budowa autostrady między Polską i Czechami to kwestia do uzgodnienia między naszymi rządami i nie potrzeba mieszać do tego Brukseli. Uważam, że obecna koncepcja łączenia Europy nie jest oparta na właściwej definicji wspólnych interesów całego kontynentu.
- Skrytykował pan odznaczenie w Moskwie gen. Jaruzelskiego, wyręczając polskie władze.
- Nie uważam, by był to tylko wasz problem. Jaruzelski, będąc ministrem obrony, okupował Czechosłowację w 1968 r. Następnie szykanował "Solidarność" - to także nie była tylko polska sprawa. Stan wojenny był jednym z najbardziej frustrujących momentów w moim życiu, porównywalnym z sytuacją w mojej ojczyźnie w 1968 r.
- W jakim kierunku powinna się zmieniać Europa?
- Nie należy zamieniać naszego kontynentu w superpaństwo, większość decyzji powinny podejmować poszczególne kraje. Tymczasem projekt konstytucji europejskiej przesuwa ciężar decyzji do Brukseli i dlatego sprzeciwiam się eurokonstytucji. Na razie zwycięża opcja superpaństwa, ale europejska integracja nie przebiega jednotorowo. Dlatego jestem optymistą. Tendencje unifikacyjne w UE wywołują sprzeciw i Europa będzie nadal toczyła odwieczną walkę między dążeniem do jednoczenia i podziału kontynentu. Właśnie ta walka jest siłą napędzającą Europę.
Vaclav Klaus: Wszyscy spodziewali się, że koniec komunizmu będzie triumfem wolnego rynku, liberalizmu w klasycznym znaczeniu tego słowa. Tak się nie stało. Oczywiście, trzeba się cieszyć z obalenia komunizmu, ale dziś, 15 lat po upadku muru berlińskiego, widać, że zwyciężyła socjaldemokracja. Socjalizujące tendencje w Europie były widoczne od lat, a od pewnego czasu przybierają na sile. Ale przecież europejska historia się nie skończyła, przewaga socjaldemokracji i brukselokracji nie będzie wieczna. Spodziewam się nowej "aksamitnej rewolucji", która obali brukselokrację.
- Czy to nie sprzeczność: radykalna reforma unii i jednocześnie rozszerzenie Europy o Turcję?
- Musimy precyzyjnie zdefiniować pewne terminy, nie można bowiem mylić Europy z Unią Europejską. Turcji nie można przyjąć do Europy, bo to nie jest organizacja. Nie ma nikogo, kto podejmuje decyzję o tym, kto jest Europejczykiem, a kto nie. Dla mnie to przykład dramatycznej arogancji, jaką przejawia Bruksela - wydaje jej się, że jest właścicielem Europy. To niebezpieczna tendencja. Jestem najwyżej gotowy dyskutować na temat członkostwa Turcji w Unii Europejskiej. I popieram je. Powód jest jasny: boję się sztucznego, homogenicznego tworu, jakim staje się unia. Coraz bardziej przypomina ona mocno scentralizowaną i odgórnie sterowaną organizację. Dlatego uważam, że członkostwo Turcji jest niezbędne, jeśli marzy nam się pełna realizacja hasła "zjednoczeni w różnorodności".
- Dlaczego zachowanie tej różnorodności uznaje pan za szczególnie ważne?
- Czy naprawdę musimy znajdować wspólne rozwiązania? To kolejne nieporozumienie. Potrzebujemy wspólnych decyzji w niewielu kwestiach, tymczasem UE stara się objąć nimi jak najwięcej dziedzin.
W ekonomii używa się terminu dobra publiczne. Znajdziemy je na poziomie państw, ale już na poziomie Europy jest ich niewiele. Budowa autostrady między Polską i Czechami to kwestia do uzgodnienia między naszymi rządami i nie potrzeba mieszać do tego Brukseli. Uważam, że obecna koncepcja łączenia Europy nie jest oparta na właściwej definicji wspólnych interesów całego kontynentu.
- Skrytykował pan odznaczenie w Moskwie gen. Jaruzelskiego, wyręczając polskie władze.
- Nie uważam, by był to tylko wasz problem. Jaruzelski, będąc ministrem obrony, okupował Czechosłowację w 1968 r. Następnie szykanował "Solidarność" - to także nie była tylko polska sprawa. Stan wojenny był jednym z najbardziej frustrujących momentów w moim życiu, porównywalnym z sytuacją w mojej ojczyźnie w 1968 r.
- W jakim kierunku powinna się zmieniać Europa?
- Nie należy zamieniać naszego kontynentu w superpaństwo, większość decyzji powinny podejmować poszczególne kraje. Tymczasem projekt konstytucji europejskiej przesuwa ciężar decyzji do Brukseli i dlatego sprzeciwiam się eurokonstytucji. Na razie zwycięża opcja superpaństwa, ale europejska integracja nie przebiega jednotorowo. Dlatego jestem optymistą. Tendencje unifikacyjne w UE wywołują sprzeciw i Europa będzie nadal toczyła odwieczną walkę między dążeniem do jednoczenia i podziału kontynentu. Właśnie ta walka jest siłą napędzającą Europę.
Prezydent wszystkich Czechów |
---|
Czesi rozpuszczą się w Unii Europejskiej niczym kostka cukru w herbacie" - tę wypowiedź Vaclava Klausa, prezydenta Czech, tuż przed historycznym rozszerzeniem UE o kraje postkomunistyczne cytował cały świat. "Jako prezydent nie zamierzam rozczarować żadnego z 10 milionów obywateli Czech" - mówił Klaus tuż po wyborze na stanowisko prezydenta dwa lata temu. Wydawało się, że to puste hasło. Tym bardziej że wybór Klausa był mniejszym złem (zwyciężył w parlamencie dzięki sojuszowi prawicy z komunistami), a dotychczasowa kariera polityka nie wskazywała, aby mógł się stać prawdziwym mężem stanu. W czasie "aksamitnej rewolucji" Klaus poparł wyraźnie Vaclava Havla. Wymyślona przez niego kuponovka uchodziła na początku lat 90. za wzorowe rozwiązanie problemu prywatyzacji majątku w państwach postkomunistycznych, ale później wyszły na jaw jej wady: opóźniona prywatyzacja banków, nadmierne rozdrobnienie majątku, brak restrukturyzacji sprywatyzowanych przedsiębiorstw. W dodatku wybuchł skandal z finansowaniem Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), ugrupowania Klausa. W rezultacie musiał on w 1997 r. ustąpić z funkcji premiera, a rok później jego partia poniosła porażkę w wyborach parlamentarnych. Klaus w nowo wybranym parlamencie objął wygodną funkcję marszałka i rozpoczął drugi rozdział swej kariery politycznej, przyjmując rolę sumienia Czechów, nawołującego do umiaru i trzeźwej oceny sytuacji. Wydawało się, że na scenie politycznej zdominowanej przez jego odwiecznego adwersarza, prezydenta Vaclava Havla, nie było miejsca dla drugiego mentora. Mimo to Klaus przebił się, a po wygaśnięciu drugiej prezydenckiej kadencji Havla zajął jego miejsce. Prezydenta Klausa szybko włożono do szuflady z napisem "eurosceptyk". On sam nie pozwala się tak łatwo klasyfikować. To właśnie Klaus wprowadził Czechy do UE w maju ubiegłego roku, podpisując się pod traktatem akcesyjnym. Jest najzagorzalszym w Europie krytykiem projektu eurokonstytucji, ale nie neguje samej koncepcji europejskiej integracji - konsekwentnie opowiada się za unią państw, a nie obywateli. Zawsze elegancko ubrany, z nienagannie przystrzyżonymi wąsami i dystyngowaną laską często pokazuje się w telewizji oraz na wiecach w całym kraju. Czesi lubią go za wyraziste poglądy i skromność (jako służbowej limuzyny zaczął używać skody). Wprawdzie czescy komentatorzy polityczni nie pozostawiają na nim suchej nitki, zarzucając mu, że wykorzystuje stanowisko do prezentowania prywatnych i kontrowersyjnych opinii, ale dla Czechów liczy się przede wszystkim to, że nikt tak jak on nie broni ich tożsamości w Europie. Nic dziwnego, że od ponad roku Klaus utrzymuje się na szczycie listy najpopularniejszych polityków w Czechach. W niedawnym sondażu 38 proc. Czechów uznało, że jest lepszym prezydentem niż Havel, przeciwnego zdania było tylko 11 proc. respondentów. Agaton Koziński |
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.