"Paw królowej" Doroty Masłowskiej to literacka wydmuszka, którą zachwyca się salon warszawki Bożyszcze salonów puściło literackiego pawia. Tytuł najnowszej książki Doroty Masłowskiej "Paw królowej" nie jest więc przypadkowy. Tymczasem mizdrzący się do literatów krytycy mówią o sprawnie zrymowanym językowym eksperymencie jak o arcydziele. A najnowsza książka najgłośniejszej polskiej autorki młodego pokolenia nie jest niczym więcej, jak środowiskowym bluzgiem. Jego zasięg w normalnych warunkach, czyli bez sztucznie pompowanej medialnej sławy literatki, ograniczyłby się do wąskiego kręgu odbiorców, zapewne znajomych. Bohaterami "Pawia królowej" są wszak zarówno rzeczywiści, jak i wykreowani bywalcy warszawki, która wchłonęła pochodzącą z Wejherowa Masłowską po jej głośnym debiucie.
Dzięki zachwytom literackich salonów oraz umiejętnie podgrzewanej atmosferze oczekiwania na pisarski cud specyficzna książeczka Masłowskiej w kilka dni rozeszła się w prawie trzydziestu tysiącach egzemplarzy. Jednak przeciętny czytelnik, zwłaszcza spoza stolicy, przez ten quasi-hip- hopowy tekst może nie przebrnąć.
Tandetna kokieteria
Wszystkim tym, którym po lawinie peanów na cześć "Pawia królowej" głupio się przyznać, że tego dziełka nie czują, postanowiliśmy pomóc. Otwarcie przyznajemy, że jesteśmy burakami, które zdobią okładkę książki warszawko-wejherowianki. Nie potrafimy się na tej literackiej wydmuszce poznać.
Ale sama autorka najwyraźniej świadoma niedoskonałości swej drugiej książki, stara się ubiec wszelkie ataki: "To nie jest literatura, to jakiś kurwa bełkot, ta laska ma nakurwione we łbie, niech do pochwy sobie głowę wepchnie" - autoironizuje Masłowska w "Pawiu królowej". Jako MC Doris jest bohaterką własnego tekstu i niemal na każdym kroku stara się zabezpieczyć przed ewentualną krytyką, między innymi parodiując samą siebie. "Piosenka ta, co od razu jest widoczne, zawiera błędy gramatyczne rażące i ordynarne niepoprawności (...). Mógłbyś w dwa dni napisać taką książkę, gdybyś tylko kij i ziemi dostał trochę. To wcale nie jest żadna proza, tu są liczne brzydkie i wulgarne słowa" - kokietuje. "Nie należy się zniechęcać niezrozumieniem piosenki. Przez jej oczywisty poziom literacko mierny spowodowane jest to" - dodaje. Kpi z siebie, kpi z recenzentów, szydzi z czytelników: "Była naszym zamierzeniem taka słabość tekstu, aby niemożność przeczytania go nie powodowała kompleksów (...). Piosenka ta powstała z funduszy Unii Europejskiej. Ma na celu zwiększenie liczby głupców w społeczeństwie" - te słowa powtarzają się jak refren w książce.
"Paw królowej" kipi cynizmem, epatuje brzydotą i głupotą, zraża agresywnym językiem, brakiem spójnej fabuły. Jak mawiał pod koniec życia James Joyce (w końcu jeden z najbardziej znanych literackich eksperymentatorów), "tylko młody bezkrytyczny idiota napawa się językowymi sztuczkami. Gdy zmądrzeje i dojrzeje, tą swoją młodzieńczą odwagą bywa już tylko zażenowany". I Masłowska, jak podmiot ironicznej uwagi Joyce'a, robi wszystko, by uprzykrzyć lekturę, by odstraszyć od swej książki. Wygląda na to, że chce zrazić do siebie lustrujące ją media. Tyle że narcystycznie wyziera z każdej strony książki, z ilustrujacych ją rysunków i z okładki, dopraszając się wręcz oceny. Wyśmiewa lansowane w mediach popgwiazdki, a sama udziela wywiadów kolorowym pismom i odpowiada na pytania typu "Jak wygląda twój dzień?". Poza pod tytułem "odczepcie się ode mnie" jest tylko tandetną kokieterią.
Niestety, arcydzieło!
Przed dwoma laty nie było niemal tytułu prasowego, który by nie napisał o Masłowskiej: od "Gazety Wyborczej", która rozpętała lawinę entuzjastyczną recenzją "Wojny polsko-ruskiej" oraz przedrukiem jej fragmentów w stołecznym dodatku, po "Nasz Dziennik", który zalecał ówczesnej maturzystce kuratora i resocjalizację. Jednak nieprzypadkowo pierwszy o Masłowskiej napisał "Przekrój", w którym wówczas pracował wydawca "Wojny polsko-ruskiej". Zdjęcie "nastohańby" zdobiło nie tylko okładkę "Przekroju", ale też "Perspektyw", "Wysokich obcasów" czy "Polityki". Przed dwoma tygodniami to tego grona dołączył "Newsweek", który obwieścił, że - niestety - "Paw kólowej" to rzecz znakomita. Słowo "niestety" miało uderzać w ciemniaków, którzy nie mogą albo nie chcą się poznać na dziełku. Młoda autorka, wychwalana pod niebiosa, chyba czuje, że coś z tą jej sławą nie jest w porządku.
W "Pawiu królowej" daje dowody, że nie ufa chwalcom, że węszy podstęp, tropi spiski, zauważa podstawianie nóg i noże, które wielu chce jej wbić w plecy. Czyżby obawiała się upadku z równie wielkim hukiem jak ten, który towarzyszył jej pasowaniu na geniusza? Czyżby przeczuwała, że dotychczasowi chwalcy w pierwszej kolejności jej dokopią? Niestety obawami i frustracją pisana jest ta książka. Po jej lekturze trudno wyzbyć się wrażenia, że cała para literatki poszła w gwizdek.
"Paw królowej" jest właściwie zapisem medialnego bełkotu związanego z jej osobą. Jest też zapisem odgłosów pijanej Warszawy, do której się przeprowadziła. I choć trzeba przyznać, że Masłowska jest obdarzona wyjątkową wyobraźnią językową oraz miewa niezłe pomysły formalne, to jej dziełku kompletnie brakuje pomysłu na fabułę. To właściwie książka bez treści. Materią "Pawia królowej" jest bowiem język, który za kilka lat będzie zupełnie nieczytelny, przez co straci swój humorystyczny ładunek. Nikogo nie będą też obchodzić pojawiające się w książce postacie z dziennikarskiego światka: Sławomir Sierakowski, Mirosław Pęczak, Grażyna Torbicka. Ja sama rownież się tam pojawiam, rzecz jasna w negatywnym kontekście: ">>Wprost<< otwiera, czy inną jakąś prasę: >>Nie trzymając kału<< - Flaky, o zespole genialnym pisze Sawicka Maria czy Marta"- wyśpiewuje Masłowska w rewanżu za to, że nie przyłączyłam się do chóru chwalców kipeskiej prozy. Nie jest to żadna niespodzianka, bo regularnie bluzga na mnie całe jej otoczenie, między innymi na łamach "Lampy", kierowanej przez wydawcę "Pawia królowej" - Pawła Dunin-Wąsowicza, który w swej obecności złego słowa na twórczość Masłowskiej nie pozwala powiedzieć nawet znajomym. Na szczęście się do nich nie zaliczam.
Tandetna kokieteria
Wszystkim tym, którym po lawinie peanów na cześć "Pawia królowej" głupio się przyznać, że tego dziełka nie czują, postanowiliśmy pomóc. Otwarcie przyznajemy, że jesteśmy burakami, które zdobią okładkę książki warszawko-wejherowianki. Nie potrafimy się na tej literackiej wydmuszce poznać.
Ale sama autorka najwyraźniej świadoma niedoskonałości swej drugiej książki, stara się ubiec wszelkie ataki: "To nie jest literatura, to jakiś kurwa bełkot, ta laska ma nakurwione we łbie, niech do pochwy sobie głowę wepchnie" - autoironizuje Masłowska w "Pawiu królowej". Jako MC Doris jest bohaterką własnego tekstu i niemal na każdym kroku stara się zabezpieczyć przed ewentualną krytyką, między innymi parodiując samą siebie. "Piosenka ta, co od razu jest widoczne, zawiera błędy gramatyczne rażące i ordynarne niepoprawności (...). Mógłbyś w dwa dni napisać taką książkę, gdybyś tylko kij i ziemi dostał trochę. To wcale nie jest żadna proza, tu są liczne brzydkie i wulgarne słowa" - kokietuje. "Nie należy się zniechęcać niezrozumieniem piosenki. Przez jej oczywisty poziom literacko mierny spowodowane jest to" - dodaje. Kpi z siebie, kpi z recenzentów, szydzi z czytelników: "Była naszym zamierzeniem taka słabość tekstu, aby niemożność przeczytania go nie powodowała kompleksów (...). Piosenka ta powstała z funduszy Unii Europejskiej. Ma na celu zwiększenie liczby głupców w społeczeństwie" - te słowa powtarzają się jak refren w książce.
"Paw królowej" kipi cynizmem, epatuje brzydotą i głupotą, zraża agresywnym językiem, brakiem spójnej fabuły. Jak mawiał pod koniec życia James Joyce (w końcu jeden z najbardziej znanych literackich eksperymentatorów), "tylko młody bezkrytyczny idiota napawa się językowymi sztuczkami. Gdy zmądrzeje i dojrzeje, tą swoją młodzieńczą odwagą bywa już tylko zażenowany". I Masłowska, jak podmiot ironicznej uwagi Joyce'a, robi wszystko, by uprzykrzyć lekturę, by odstraszyć od swej książki. Wygląda na to, że chce zrazić do siebie lustrujące ją media. Tyle że narcystycznie wyziera z każdej strony książki, z ilustrujacych ją rysunków i z okładki, dopraszając się wręcz oceny. Wyśmiewa lansowane w mediach popgwiazdki, a sama udziela wywiadów kolorowym pismom i odpowiada na pytania typu "Jak wygląda twój dzień?". Poza pod tytułem "odczepcie się ode mnie" jest tylko tandetną kokieterią.
Niestety, arcydzieło!
Przed dwoma laty nie było niemal tytułu prasowego, który by nie napisał o Masłowskiej: od "Gazety Wyborczej", która rozpętała lawinę entuzjastyczną recenzją "Wojny polsko-ruskiej" oraz przedrukiem jej fragmentów w stołecznym dodatku, po "Nasz Dziennik", który zalecał ówczesnej maturzystce kuratora i resocjalizację. Jednak nieprzypadkowo pierwszy o Masłowskiej napisał "Przekrój", w którym wówczas pracował wydawca "Wojny polsko-ruskiej". Zdjęcie "nastohańby" zdobiło nie tylko okładkę "Przekroju", ale też "Perspektyw", "Wysokich obcasów" czy "Polityki". Przed dwoma tygodniami to tego grona dołączył "Newsweek", który obwieścił, że - niestety - "Paw kólowej" to rzecz znakomita. Słowo "niestety" miało uderzać w ciemniaków, którzy nie mogą albo nie chcą się poznać na dziełku. Młoda autorka, wychwalana pod niebiosa, chyba czuje, że coś z tą jej sławą nie jest w porządku.
W "Pawiu królowej" daje dowody, że nie ufa chwalcom, że węszy podstęp, tropi spiski, zauważa podstawianie nóg i noże, które wielu chce jej wbić w plecy. Czyżby obawiała się upadku z równie wielkim hukiem jak ten, który towarzyszył jej pasowaniu na geniusza? Czyżby przeczuwała, że dotychczasowi chwalcy w pierwszej kolejności jej dokopią? Niestety obawami i frustracją pisana jest ta książka. Po jej lekturze trudno wyzbyć się wrażenia, że cała para literatki poszła w gwizdek.
"Paw królowej" jest właściwie zapisem medialnego bełkotu związanego z jej osobą. Jest też zapisem odgłosów pijanej Warszawy, do której się przeprowadziła. I choć trzeba przyznać, że Masłowska jest obdarzona wyjątkową wyobraźnią językową oraz miewa niezłe pomysły formalne, to jej dziełku kompletnie brakuje pomysłu na fabułę. To właściwie książka bez treści. Materią "Pawia królowej" jest bowiem język, który za kilka lat będzie zupełnie nieczytelny, przez co straci swój humorystyczny ładunek. Nikogo nie będą też obchodzić pojawiające się w książce postacie z dziennikarskiego światka: Sławomir Sierakowski, Mirosław Pęczak, Grażyna Torbicka. Ja sama rownież się tam pojawiam, rzecz jasna w negatywnym kontekście: ">>Wprost<< otwiera, czy inną jakąś prasę: >>Nie trzymając kału<< - Flaky, o zespole genialnym pisze Sawicka Maria czy Marta"- wyśpiewuje Masłowska w rewanżu za to, że nie przyłączyłam się do chóru chwalców kipeskiej prozy. Nie jest to żadna niespodzianka, bo regularnie bluzga na mnie całe jej otoczenie, między innymi na łamach "Lampy", kierowanej przez wydawcę "Pawia królowej" - Pawła Dunin-Wąsowicza, który w swej obecności złego słowa na twórczość Masłowskiej nie pozwala powiedzieć nawet znajomym. Na szczęście się do nich nie zaliczam.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.