"Nie dam ani grosza na więcej g... Wajdy czy na głupawe komedie Lubaszenki" - komentują internauci ustawę o podatku filmowym Panowie, co wyjdzie, to wyjdzie, byleby było! Bo to jest ostatnia szansa. Tamci przyjdą do władzy i nie będziecie już takiej ustawy mieli nigdy". "Tamci" to koalicja PO-PiS. Te słowa kilka tygodni temu wypowiedział minister kultury Waldemar Dąbrowski do przedstawicieli środowiska filmowego. Zaprosił ich do swego gabinetu, by omówić strategię promowania ustawy o Instytucie Filmu Polskiego. W rzeczywistości był to plan kampanii szantażu, oszczerstw i tupetu filmowców szykujących się do skoku na pieniądze podatnika, czyli nałożenia podatku filmowego. Kampania się powiodła (305 posłów głosowało za ustawą - przeciw było 93, a 7 wstrzymało się od głosu), więc Andrzej Wajda, Krzysztof Zanussi i Kazimierz Kutz radośnie uściskali polityków, którzy skok na kasę im zagwarantowali. Radość naszych filmowych i sejmowych haraczowników może być jednak przedwczesna.
Ustawa o IFP jest niezgodna z konstytucją, kodeksem handlowym i europejskim ustawodawstwem dotyczącym konkurencji. - Jeśli prezydent podpisze ustawę, zaskarżymy ją w Trybunale Konstytucyjnym, a jeśli i to nie pomoże, złożymy wniosek przeciwko państwu polskiemu o to, że udziela pomocy publicznej przedsiębiorstwom, co jest niezgodne z zasadą konkurencyjności i równości w prowadzeniu interesów - mówi "Wprost" mecenas Józef Birka, członek rady nadzorczej telewizji Polsat.
Zjednoczone siły socjalistów
Przyjmując ustawę o Instytucie Filmu Polskiego, Sejm ustanowił filmowy podatek. Nadawcy reklam w telewizji, operatorzy kablówek, właściciele kin, właściciele licencji na filmy rozpowszechniane na DVD i wideo oraz producenci nośników DVD i wideo, a także prowadzący gry losowe mają zapłacić 1,5 proc. od wpływów, wartości licencji, abonamentu czy sprzedanych nośników. Dla obarczonych filmowym haraczem te 1,5 proc. to wzrost obciążeń podatkowych z 19 proc. do 35 proc., czyli niemal dwukrotny.
Nie jest przypadkiem, że filmowy podatek poparli posłowie socjaliści - niezależnie od tego, czy wywodzą się z SLD, czy z PiS - którzy mają w głowach czasy PRL, gdy filmowcy dostawali publiczne pieniądze, a obywatele nie mieli nic do gadania. Bo przecież zawsze chodziło o interes narodowej kultury. Jak zwykle narodu nikt o zdanie nie pyta. Posłów przeciwnych ustawie podobnie. Poseł SLD Piotr Gadzinowski próbował nawet zreferować 31 poprawek do projektu i cztery głosy mniejszości, ale marszałek Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz (przy aplauzie posłów) zdecydował, że wnioski będzie można omawiać jedynie wtedy, gdy wzbudzą kontrowersje podczas głosowania. Ale nie wzbudziły, bo filmowe lobby miało na sali zdecydowaną większość.
Niewolnicy zysku kontra obrońcy kultury
- Sztuka filmowa jest związana z produkcją, a ta siłą rzeczy - jak każdy przemysł - musi kosztować, więc wpływy z kasy (kina) tylko w nielicznych wypadkach mogą pokryć koszty produkcji filmów. Zatem konieczny jest mechanizm wsparcia kinematografii narodowej przez państwo. Poddanie jej regułom rynku oznacza przerwanie ciągłości kultury filmowej w Polsce - mówił niedawno "Wprost" Waldemar Dąbrowski. Proponuje więc zrobić z tej dziedziny działalności gospodarczej dotowany skansen.
Zanim Sejm przyjął ustawę o podatku filmowym, przez kilka tygodni w telewizyjnych reklamówkach znani polscy aktorzy przekonywali posłów, by ci głosowali za jej uchwaleniem. Spoty reklamowe sfinansowało Stowarzyszenie Filmowców Polskich (kosztowały prawie 50 tys. zł), a telewizja publiczna (popierająca filmowców) je wyemitowała. Spoty były emitowane poza blokami reklamowymi, ale bez wyświetlonego tekstu, że jest to płatne ogłoszenie. Tym samym publiczna telewizja złamała przepisy o emisji reklam. Nadawca musi zaznaczyć, gdzie się kończy część misyjna, a gdzie zaczyna reklama (jeśli jest emitowana poza blokiem reklamowym). Gdy próbowaliśmy ustalić, kto zlecił emisję reklam, okazało się, że jakaś niewidzialna ręka, bo formalnego zleceniodawcy nie ma. Można więc przypuszczać, że wyemitowano je na telefon ministra kultury. Próbowaliśmy to potwierdzić, ale ani w TVP, ani w ministerstwie nie było osoby zdolnej coś na ten temat powiedzieć.
O ile telewizyjne reklamy tylko natrętnie namawiały do poparcia ustawy o podatku filmowym, o tyle prasowe ogłoszenia (całokolumnowe) były tupeciarskim atakiem na polityków Platformy Obywatelskiej, szczególnie na jej lidera Donalda Tuska. Powód jest prosty: Tusk jest jedynym politykiem najwyższej rangi, który odważył się działania filmowców nazwać "skokiem na kasę", czyli zwykłym okradaniem przedsiębiorców z branży telewizyjnej, kinowej oraz DVD i wideo. Tusk miał odwagę zadrzeć z pasożytniczym filmowym lobby, przed którym inni zginają karki i potulnie przytakują. Szkoda, że tylko lidera platformy na to stać, ale to dowodzi, kto ma stałe i nie poddające się szantażowi poglądy na wolny rynek i konkurencję.
Filmowe lobby zaatakowało też prywatnych nadawców - jako wrogów narodowej kultury. "Całkowitą hipokryzją jest zapewnienie nadawców komercyjnych, że chcą finansować polskie kino" - grzmieli Wajda, Kutz, Zanussi, Bromski i Strzembosz. W tłumaczeniu na polski oznacza to, że filmowcy mają pretensję, iż nadawcy komercyjni nie chcą finansować gniotów. "Na koniec słowo o promowaniu jakości. Każdy z nas wie, jaką "jakość" promują telewizje komercyjne. Nowa ustawa nie zagwarantuje arcydzieł. Ale przynajmniej stworzy szansę, by przeciwstawić się upadkowi kultury filmowej, jaki promują nadawcy komercyjni i operatorzy kablowi". W tłumaczeniu z filmowego na polski oznacza to, że nadając dobre i chętnie oglądane filmy amerykańskie, nadawcy komercyjni zabijają kulturę filmową.
Wcześniej prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski i prezes Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych Maciej Strzembosz napisali list, w którym Donalda Tuska nazwano niekompetentnym i pozbawionym kultury. Później wyrazili obawy o los kraju, stwierdzając: "Martwi nas to, że jeden z najpoważniejszych kandydatów na prezydenta RP udziela wypowiedzi nieprzemyślanych, używając języka raczej dotąd nie akceptowanego w środowiskach inteligencji, w dodatku bez podstawowej wiedzy w tym przedmiocie". Tusk odpowiedział, że gdyby Lew Rywin nie siedział w więzieniu, znalazłby się wśród sygnatariuszy listu. Odnosząc się do tego stwierdzenia, Bromski i Strzembosz napisali z kolei, że zrównanie Wajdy, Kutza i Zanussiego z prawomocnie skazanym jest przejawem braku klasy, co rzekomo kompromituje marszałka Sejmu. Przypomnijmy, że po ujawnieniu afery Rywina wielu filmowców podpisywało listy w obronie producenta.
Polityków szantażowano też zapowiedzią utworzenia Obserwatorium Kultury Polskiej. Prezes KIPA Maciej Strzembosz stwierdził: "Będziemy się przyglądać politykom, a następnie przyznawać im tytuły Sojusznika lub Przeciwnika Kultury Polskiej".
Polska sielanka filmowa
Środowisko filmowe jest zachwycone uchwaleniem podatku filmowego, co nie dziwi, bo to oznacza, że za nasze pieniądze będą się bawić w twórczość. To, że widzów ta twórczość mało obchodzi, filmowców nie martwi. Ale sielanka może trwać krótko. - Ustawa młodym wilkom utrze zęby, bo głowę daję, że pierwsze pieniądze na filmy dostaną Wajda, Kutz i Zanussi, a nie młodzi. Nie ulega przecież wątpliwości, że ci weterani na pewno wymyślą jakieś wiekopomne dzieła - mówi Iwona Śledzińska-Katarasińska, posłanka PO. I konflikt gotowy.
Uchwalenie ustawy o podatku filmowym oznacza powstanie biurokratycznej machiny, która skupi cały publiczny majątek kinematografii. A o tym, jak ma wyglądać polskie kino, będą decydowali minister kultury i środowisko filmowców, czyli będziemy mieli kolesiostwo usankcjonowane ustawowo. I kolesie będą decydowali o wydaniu 100-150 mln zł rocznie.
Autorzy polskiej ustawy powołują się na rzekomo powszechne rozwiązania tego typu w Unii Europejskiej. To kłamstwo. - We wszystkich państwach Unii Europejskiej, jeśli już ktoś wydaje pieniądze na wspieranie rodzimej kinematografii, robi to w ramach swojego budżetu i swoich struktur - mówi "Wprost" Wojciech Kostrzewa, prezes zarządu i dyrektor generalny Grupy ITI. - Powoływanie się na dostosowanie do przepisów UE jest nieuczciwe, ponieważ nie ma jednego modelu europejskiego - dodaje Kostrzewa.
Filmowcy kontra widzowie
Co o podatku filmowym sądzą przeciętni Polacy? Wystarczy przeczytać komentarze internautów, na przykład na stronach serwisu Stopklatka. Aż 90 proc. z nich jest oburzonych na "bezczelny skok na kasę" filmowców i ministra kultury. W Łodzi, gdzie telewizja kablowa Toya przeprowadziła ankietę na temat podatku filmowego, 98 proc. uczestników było temu przeciwnych. Argumentowano m.in. tak: "Nie dam ani grosza na więcej g... Wajdy czy na głupawe komedie Lubaszenki", "W polskim kinie w ostatnich latach zrobiono tyle kiczu, że widz stracił zaufanie do rodzimych twórców", "Znów tworzy się prawo dla niewielkiej grupy pod pozorem wspólnego dobra". Jak widać, przeciętni Polacy mają więcej rozsądku niż wykształceni i wrażliwi filmowcy. Tyle że przeciętnych Polaków posłowie socjaliści, filmowcy i minister kultury o zdanie nie pytają.
Zjednoczone siły socjalistów
Przyjmując ustawę o Instytucie Filmu Polskiego, Sejm ustanowił filmowy podatek. Nadawcy reklam w telewizji, operatorzy kablówek, właściciele kin, właściciele licencji na filmy rozpowszechniane na DVD i wideo oraz producenci nośników DVD i wideo, a także prowadzący gry losowe mają zapłacić 1,5 proc. od wpływów, wartości licencji, abonamentu czy sprzedanych nośników. Dla obarczonych filmowym haraczem te 1,5 proc. to wzrost obciążeń podatkowych z 19 proc. do 35 proc., czyli niemal dwukrotny.
Nie jest przypadkiem, że filmowy podatek poparli posłowie socjaliści - niezależnie od tego, czy wywodzą się z SLD, czy z PiS - którzy mają w głowach czasy PRL, gdy filmowcy dostawali publiczne pieniądze, a obywatele nie mieli nic do gadania. Bo przecież zawsze chodziło o interes narodowej kultury. Jak zwykle narodu nikt o zdanie nie pyta. Posłów przeciwnych ustawie podobnie. Poseł SLD Piotr Gadzinowski próbował nawet zreferować 31 poprawek do projektu i cztery głosy mniejszości, ale marszałek Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz (przy aplauzie posłów) zdecydował, że wnioski będzie można omawiać jedynie wtedy, gdy wzbudzą kontrowersje podczas głosowania. Ale nie wzbudziły, bo filmowe lobby miało na sali zdecydowaną większość.
Niewolnicy zysku kontra obrońcy kultury
- Sztuka filmowa jest związana z produkcją, a ta siłą rzeczy - jak każdy przemysł - musi kosztować, więc wpływy z kasy (kina) tylko w nielicznych wypadkach mogą pokryć koszty produkcji filmów. Zatem konieczny jest mechanizm wsparcia kinematografii narodowej przez państwo. Poddanie jej regułom rynku oznacza przerwanie ciągłości kultury filmowej w Polsce - mówił niedawno "Wprost" Waldemar Dąbrowski. Proponuje więc zrobić z tej dziedziny działalności gospodarczej dotowany skansen.
Zanim Sejm przyjął ustawę o podatku filmowym, przez kilka tygodni w telewizyjnych reklamówkach znani polscy aktorzy przekonywali posłów, by ci głosowali za jej uchwaleniem. Spoty reklamowe sfinansowało Stowarzyszenie Filmowców Polskich (kosztowały prawie 50 tys. zł), a telewizja publiczna (popierająca filmowców) je wyemitowała. Spoty były emitowane poza blokami reklamowymi, ale bez wyświetlonego tekstu, że jest to płatne ogłoszenie. Tym samym publiczna telewizja złamała przepisy o emisji reklam. Nadawca musi zaznaczyć, gdzie się kończy część misyjna, a gdzie zaczyna reklama (jeśli jest emitowana poza blokiem reklamowym). Gdy próbowaliśmy ustalić, kto zlecił emisję reklam, okazało się, że jakaś niewidzialna ręka, bo formalnego zleceniodawcy nie ma. Można więc przypuszczać, że wyemitowano je na telefon ministra kultury. Próbowaliśmy to potwierdzić, ale ani w TVP, ani w ministerstwie nie było osoby zdolnej coś na ten temat powiedzieć.
O ile telewizyjne reklamy tylko natrętnie namawiały do poparcia ustawy o podatku filmowym, o tyle prasowe ogłoszenia (całokolumnowe) były tupeciarskim atakiem na polityków Platformy Obywatelskiej, szczególnie na jej lidera Donalda Tuska. Powód jest prosty: Tusk jest jedynym politykiem najwyższej rangi, który odważył się działania filmowców nazwać "skokiem na kasę", czyli zwykłym okradaniem przedsiębiorców z branży telewizyjnej, kinowej oraz DVD i wideo. Tusk miał odwagę zadrzeć z pasożytniczym filmowym lobby, przed którym inni zginają karki i potulnie przytakują. Szkoda, że tylko lidera platformy na to stać, ale to dowodzi, kto ma stałe i nie poddające się szantażowi poglądy na wolny rynek i konkurencję.
Filmowe lobby zaatakowało też prywatnych nadawców - jako wrogów narodowej kultury. "Całkowitą hipokryzją jest zapewnienie nadawców komercyjnych, że chcą finansować polskie kino" - grzmieli Wajda, Kutz, Zanussi, Bromski i Strzembosz. W tłumaczeniu na polski oznacza to, że filmowcy mają pretensję, iż nadawcy komercyjni nie chcą finansować gniotów. "Na koniec słowo o promowaniu jakości. Każdy z nas wie, jaką "jakość" promują telewizje komercyjne. Nowa ustawa nie zagwarantuje arcydzieł. Ale przynajmniej stworzy szansę, by przeciwstawić się upadkowi kultury filmowej, jaki promują nadawcy komercyjni i operatorzy kablowi". W tłumaczeniu z filmowego na polski oznacza to, że nadając dobre i chętnie oglądane filmy amerykańskie, nadawcy komercyjni zabijają kulturę filmową.
Wcześniej prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski i prezes Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych Maciej Strzembosz napisali list, w którym Donalda Tuska nazwano niekompetentnym i pozbawionym kultury. Później wyrazili obawy o los kraju, stwierdzając: "Martwi nas to, że jeden z najpoważniejszych kandydatów na prezydenta RP udziela wypowiedzi nieprzemyślanych, używając języka raczej dotąd nie akceptowanego w środowiskach inteligencji, w dodatku bez podstawowej wiedzy w tym przedmiocie". Tusk odpowiedział, że gdyby Lew Rywin nie siedział w więzieniu, znalazłby się wśród sygnatariuszy listu. Odnosząc się do tego stwierdzenia, Bromski i Strzembosz napisali z kolei, że zrównanie Wajdy, Kutza i Zanussiego z prawomocnie skazanym jest przejawem braku klasy, co rzekomo kompromituje marszałka Sejmu. Przypomnijmy, że po ujawnieniu afery Rywina wielu filmowców podpisywało listy w obronie producenta.
Polityków szantażowano też zapowiedzią utworzenia Obserwatorium Kultury Polskiej. Prezes KIPA Maciej Strzembosz stwierdził: "Będziemy się przyglądać politykom, a następnie przyznawać im tytuły Sojusznika lub Przeciwnika Kultury Polskiej".
Polska sielanka filmowa
Środowisko filmowe jest zachwycone uchwaleniem podatku filmowego, co nie dziwi, bo to oznacza, że za nasze pieniądze będą się bawić w twórczość. To, że widzów ta twórczość mało obchodzi, filmowców nie martwi. Ale sielanka może trwać krótko. - Ustawa młodym wilkom utrze zęby, bo głowę daję, że pierwsze pieniądze na filmy dostaną Wajda, Kutz i Zanussi, a nie młodzi. Nie ulega przecież wątpliwości, że ci weterani na pewno wymyślą jakieś wiekopomne dzieła - mówi Iwona Śledzińska-Katarasińska, posłanka PO. I konflikt gotowy.
Uchwalenie ustawy o podatku filmowym oznacza powstanie biurokratycznej machiny, która skupi cały publiczny majątek kinematografii. A o tym, jak ma wyglądać polskie kino, będą decydowali minister kultury i środowisko filmowców, czyli będziemy mieli kolesiostwo usankcjonowane ustawowo. I kolesie będą decydowali o wydaniu 100-150 mln zł rocznie.
Autorzy polskiej ustawy powołują się na rzekomo powszechne rozwiązania tego typu w Unii Europejskiej. To kłamstwo. - We wszystkich państwach Unii Europejskiej, jeśli już ktoś wydaje pieniądze na wspieranie rodzimej kinematografii, robi to w ramach swojego budżetu i swoich struktur - mówi "Wprost" Wojciech Kostrzewa, prezes zarządu i dyrektor generalny Grupy ITI. - Powoływanie się na dostosowanie do przepisów UE jest nieuczciwe, ponieważ nie ma jednego modelu europejskiego - dodaje Kostrzewa.
Filmowcy kontra widzowie
Co o podatku filmowym sądzą przeciętni Polacy? Wystarczy przeczytać komentarze internautów, na przykład na stronach serwisu Stopklatka. Aż 90 proc. z nich jest oburzonych na "bezczelny skok na kasę" filmowców i ministra kultury. W Łodzi, gdzie telewizja kablowa Toya przeprowadziła ankietę na temat podatku filmowego, 98 proc. uczestników było temu przeciwnych. Argumentowano m.in. tak: "Nie dam ani grosza na więcej g... Wajdy czy na głupawe komedie Lubaszenki", "W polskim kinie w ostatnich latach zrobiono tyle kiczu, że widz stracił zaufanie do rodzimych twórców", "Znów tworzy się prawo dla niewielkiej grupy pod pozorem wspólnego dobra". Jak widać, przeciętni Polacy mają więcej rozsądku niż wykształceni i wrażliwi filmowcy. Tyle że przeciętnych Polaków posłowie socjaliści, filmowcy i minister kultury o zdanie nie pytają.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.