Jedenaste: nie będziesz kupował tanio i sprzedawał drogo Z niecałych 8 euro do 10 euro wzrosła we Włoszech cena mszy za duszę zmarłego, gdy 1 stycznia 2002 r. kraj ten wprowadzał do obiegu euro. W Niemczech przy tej okazji postanowił zarobić nawet bawarski Związek Orkiestr Dętych, który o kilkanaście procent podniósł składki członkowskie. Do walki ze spekulantami rzucono w dwunastu krajach wstępujących wtedy do strefy euro urzędy skarbowe, urzędy ds. konkurencji - bezskutecznie. Ale Unia Europejska nie słynie z uczenia się na błędach. Gdy tuż przed pogrzebem Jana Pawła II rzymscy restauratorzy, hotelarze i sklepikarze, chcąc zarobić na milionach pielgrzymów, wywindowali ceny (cena butelki wody mineralnej z 30 eurocentów skoczyła do 1-2 euro), władze Wiecznego Miasta zaczęły ich straszyć nalotami policji skarbowej i karabinierów. Znów bezskutecznie. Teraz dla odmiany Bruksela rozważa, czy nie należałoby ukarać Polski grzywną za to, że nasze firmy i rolnicy rzekomo zgromadzili przed wstąpieniem do unii nadmierne zapasy produktów spożywczych, by sprzedać je drożej już po 1 maja 2004 r. Wszędzie spekulanci!
250 lat temu Adam Smith napisał, że nie od przychylności piekarza i rzeźnika, lecz od ich niepohamowanej żądzy zysku oczekuje, iż będzie miał co do garnka włożyć. Bo "niewidzialna ręka rynku" w najlepszy sposób rozprowadza wyprodukowane dobra. Niestety, i w unii, i w Polsce biurokraci pracują nad cenołapką - nad tym, by "rękę rynku" zakuć w dyby, rzecz jasna w trosce o konsumentów. Dlatego policja ma się uganiać za tzw. konikami, za "przywilej" sprzedaży własnego mieszkania trzeba budżetowi zapłacić haracz itp. Podstawie handlu od zarania dziejów, czyli zasadzie "kupić tanio, drogo sprzedać", w przesocjalizowanej Europie dorobiono gębę złowrogiej spekulacji. Walka z nią wykoślawia rynek, choć spekulacji nie likwiduje. Tolerowany jej poziom mogą wyznaczyć tylko klienci, głosując portfelami i nogami. W 2002 r. unijnych sprzedawców do obniżenia "zaokrąglonych" cen zmusili nie urzędnicy, ale konsumenci, po tym jak w Grecji czy we Włoszech do bojkotu sklepów zawyżających ceny przystąpiły dwie trzecie konsumentów.
Bij spekulanta!
Okazją do walki z rodzimymi spekulantami stał się niedawno koncert słynnej grupy U2, która wystąpi w lipcu w Chorzowie. Agencja Koncertowa Odyssey, organizator imprezy, doniosła policji na tzw. koników, którzy na aukcji internetowej Allegro.pl zaczęli oferować bilety na koncert (niektórzy życzyli sobie za nie nawet 1000 zł). W Polsce odsprzedawanie biletów z zyskiem jest bowiem wykroczeniem (art. 133 ¤1 kodeksu wykroczeń)! Prywatne firmy mają prawo usiłować zapobiec takiej działalności (na przykład ograniczając liczbę biletów sprzedawanych pojedynczym osobom), ale co do tego państwowej policji?
Przed rokiem nagonkę na bardziej obrotnych postanowił rozpocząć Narodowy Bank Polski, który wspólnie z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów stworzył infolinię, gdzie obywatele mogli zgłaszać przykłady "nieuzasadnionego podnoszenia cen" przez handlowców tuż przed i po 1 maja 2004 r. Na tej podstawie UOKiK miał m.in. nakładać na nieuczciwych producentów i handlowców kary. Dziś większość cen wróciła do poziomu sprzed roku (na przykład cukier znów kosztuje około 2,5 zł za kg), bo zasobność portfeli klientów okazała się nieprzekraczalną granicą możliwych podwyżek. Telefony z donosami na "spekulantów" nie miały na to żadnego wpływu.
Tropienie zbyt wysokich - zdaniem urzędników - cen to stałe zajęcie państwa, które bohatersko zwalcza problemy przez siebie stwarzane. Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty dba o to, by telekomy nie podwyższały nadmiernie opłat za swoje usługi. Jednocześnie w końcu 2000 r. unieważniono przetarg na UMTS, choć wpuszczenie wtedy na rynek nowego operatora komórkowego mogło sprawić, że wojna cenowa w telefonii trwałaby już od kilku lat i ceny rozmów dawno by spadły. Urząd Regulacji Energetyki ma pilnować, by podwyżki cen energii nie były nadmierne, ale to państwo stworzyło system kontraktów długoterminowych w energetyce, który zapewnia elektrowniom zyski bez konieczności konkurowania cenami.
Przekonania o potrzebie zwalczania wrednych spekulantów nie mącą urzędnikom nawet dowody na to, że ich działalność może być pożyteczna. Niedawno umożliwiono tzw. równoległy import leków, czyli kupowanie danego farmaceutyku w krajach unii, gdzie jego ceny są niskie, i sprzedaż w Polsce, gdzie kosztuje on dużo więcej - po to, by obniżyć średnie ceny leków w aptekach. Przecież niezależni importerzy kupują za granicą leki tanio, a sprzedają u nas drożej (choć wciąż taniej niż spółki-córki zachodnich koncernów farmaceutycznych).
Kamienicznik na celowniku
Jednym z największych wrogów III RP jest kamienicznik - z definicji krwiopijca. Dlatego od 1994 r. państwo ograniczało wysokość czynszów, jakie właściciele kamienic mogli pobierać od lokatorów, do 3 proc. tzw. wartości odtworzeniowej lokalu rocznie (w praktyce około 4-6 zł miesięcznie za m2). Do zniesienia tego bolszewickiego przepisu zmusił nas dopiero Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, jednak Sejm wprowadził ograniczenia tempa podwyżek czynszów - maksymalnie do 10 proc. rocznie. Ten przepis uchylił z kolei Trybunał Konstytucyjny (przestał obowiązywać 26 kwietnia), lecz nadal właściciel budynku musi przedstawić lokatorom... uzasadnienie i kalkulację większej podwyżki (ci zaś mogą ją zaskarżyć do sądu).
Nasze państwo zapomina, że jedynym krajem postsocjalistycznym, w którym mieszkań nie brakuje, są Czechy, gdzie zaraz po "aksamitnej rewolucji" przeprowadzono powszechną reprywatyzację zasobów mieszkaniowych i całkowicie uwolniono czynsze.
W Polsce karze się również ludzi, którzy - zgroza! - chcieliby zarabiać na handlu nieruchomościami. Mamy wręcz współczesny wariant glebae adscripti (przypisania do ziemi). Nie możemy sprzedać mieszkania wcześniej niż po pięciu latach od jego zakupu bez konieczności zapłaty zryczałtowanego podatku (10 proc.), chyba że za zarobione w ten sposób pieniądze kupimy kolejne mieszkanie. - Co więcej, ten podatek pobierany jest od wartości sprzedaży, a nie od zysku z transakcji. Jeśli ktoś w nagłej potrzebie sprzedaje mieszkanie taniej, niż je kupił, i tak zapłaci podatek - zauważa Adam Polanowski, szef agencji Polanowscy Nieruchomości. Przepisów wymierzonych w "spekulacyjny" handel nieruchomościami jest więcej. Za zamianę przeznaczenia gruntu z rolnego na budowlany, co zwiększa jego rynkową wartość, trzeba zapłacić gminie tzw. rentę planistycz-
ną. Żeby spadkobierców mieszkań nie korciło natychmiast je sprzedać, państwo daje marchewkę (preferencje podatkowe) tym, którzy obiecają pomieszkać określony czas w odziedziczonym lokalu. Dla tych, którzy kupione od gminy z bonifikatą mieszkanie chcą sprzedać za wcześnie, jest kij - konieczność zwrotu bonifikaty. Nic dziwnego, że w Polsce od lat brakuje na rynku 1-2 mln mieszkań.
Buszujący w zbożu
Jednym z najpoważniejszych grzechów w Polsce i w unii jest spekulacyjny handel żywnością, czyli znana od wieków "gra w zapasy" - przetrzymywanie zapasów w oczekiwaniu na wzrost cen i następnie ich sprzedaż. Bruksela ustaliła, że państwa, w których zgromadzono przed 1 maja 2004 r. nadmierne zapasy żywności (w domyśle, żeby sprzedać je z większym zyskiem po akcesji), zapłacą swoisty karny podatek. Skokowy wzrost eksportu polskiej żywności do unii w ubiegłym roku (o prawie 60 proc.) wzbudził podejrzenia Komisji Europejskiej, że nasi rolnicy i przedsiębiorcy handlujący żywnością takie niedozwolone zapasy zgromadzili. - Na razie komisja zbadała zapasy cukru i nie ma do nas zastrzeżeń. Sprawa zapasów mięsa drobiowego, wieprzowiny i innych artykułów dopiero będzie badana. Spieramy się jednak z Brukselą o to, czy Polska w ogóle powinna być objęta przepisami o nadmiernych zapasach - mówi "Wprost" Wojciech Olejniczak, minister rolnictwa i rozwoju wsi. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Komisja Europejska ma zastrzeżenia wobec Polski (chodzi o rzekomo nadmierne zapasy m.in. mięsa, serów, masła, ryżu, czosnku), a kara może sięgać 170 mln euro.
Zresztą na własnym podwórku nasze państwo nie mniej stanowczo zwalcza spekulację. Na przykład państwowa Agencja Rynku Rolnego (a raczej Agencja Destabilizacji Rynku Rolnego) wydaje pieniądze podatników na interwencyjny skup i sprzedaż produktów rolnych. I tu dopiero zaczyna się marnotrawstwo i prawdziwa spekulacja. Jeszcze nigdy, nigdzie i nikomu nie udało się ustalić owych cen dobrze, dlatego co roku mamy "świńskie górki" albo "świńskie dołki", nadmiar albo brak zboża itp. Jest zbyt drogo dla kupujących lub zbyt tanio dla producentów.
Oczywiście, nasza ARR jest drobnym detalistą w porównaniu z megaoszustem, jakim jest Unia Europejska ze swoją wspólną polityką rolną, która pochłania 50 proc. unijnego budżetu. Nie dość, że Bruksela wysoko winduje ceny żywności, to jeszcze - przez wymuszanie barierami celnymi ograniczenia produkcji w krajach Trzeciego Świata - wpędza obywateli najbiedniejszych państw w jeszcze większą nędzę. Dlatego, skoro 3 maja 2005 r. unia po raz pierwszy obchodziła Europejskie Święto Konkurencji, wnosić należy, że przez pozostałe 364 dni w roku jest antykonkurencyjna.
Cenzorzy cen
Najnowszy front "antyspekulacyjny" otwierają posłowie SLD, próbując przeforsować projekt tzw. ustawy przeciwko lichwie, która ograniczyłaby dopuszczalne roczne odsetki od kredytów i pożyczek do czterokrotności stopy lombardowej, ustalanej przez NBP (obecnie wynosi ona 7 proc.). Projekt ów przewiduje, że "lichwa" byłaby zakazana faktycznie w całym obrocie gospodarczym. - Zamiast ochronić niezamożnych ludzi przed naciągaczami, pomysłodawcy ustawy pozbawią ich w ogóle możliwości pozyskania pieniędzy z rynku w legalny sposób - uważa Adam Szejnfeld (PO), szef sejmowej Komisji Gospodarki. Dzisiaj, jeżeli dzień przed wypłatą zabraknie komuś pieniędzy, może pożyczyć je od takich firm jak brytyjski Provident (oferuje on pożyczki do 5000 zł, oprocentowane na horrendalnie wysokim poziomie, a mimo to ma setki tysięcy klientów). Jutro, czyli po uchwaleniu ustawy, tacy ludzie wbiją zęby w ścianę albo pożyczą pieniądze od mafii. Jak zauważa Szejnfeld, obecne lichwiarskie firmy z łatwością obejdą zresztą ustawę - wystarczy, że w umowach zamiast wysokości oprocentowania wpiszą konkretną sumę, jaką klienci mają im zwrócić.
Polska wykonała w 1990 r. olbrzymi krok w stronę wolnego rynku. Jeszcze w 1998 r. w badaniach OECD dotyczących swobody stanowienia cen zajmowaliśmy 12. miejsce wśród 30 analizowanych krajów. W następnym pięcioleciu pod względem swobody działania rynku przegoniły nas takie państwa, jak Słowacja, Turcja, Czechy czy Meksyk, i obecnie plasujemy się pod koniec owej tabeli. Jeśli antyspekulacyjna mania nadal będzie trawiła naszych polityków to Polska w owym rankingu spadnie jeszcze niżej, choć ceny towarów i usług nie spadną wcale. Nie ma bowiem ceny zbyt wysokiej lub zbyt niskiej: cena rynkowa jest po prostu minimalną ceną, jaka zadowala producenta, i maksymalną ceną, jaką godzą się płacić kupujący. I to oni - sprzedający i kupujący - ustalą ją najrozsądniej.
Bij spekulanta!
Okazją do walki z rodzimymi spekulantami stał się niedawno koncert słynnej grupy U2, która wystąpi w lipcu w Chorzowie. Agencja Koncertowa Odyssey, organizator imprezy, doniosła policji na tzw. koników, którzy na aukcji internetowej Allegro.pl zaczęli oferować bilety na koncert (niektórzy życzyli sobie za nie nawet 1000 zł). W Polsce odsprzedawanie biletów z zyskiem jest bowiem wykroczeniem (art. 133 ¤1 kodeksu wykroczeń)! Prywatne firmy mają prawo usiłować zapobiec takiej działalności (na przykład ograniczając liczbę biletów sprzedawanych pojedynczym osobom), ale co do tego państwowej policji?
Przed rokiem nagonkę na bardziej obrotnych postanowił rozpocząć Narodowy Bank Polski, który wspólnie z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów stworzył infolinię, gdzie obywatele mogli zgłaszać przykłady "nieuzasadnionego podnoszenia cen" przez handlowców tuż przed i po 1 maja 2004 r. Na tej podstawie UOKiK miał m.in. nakładać na nieuczciwych producentów i handlowców kary. Dziś większość cen wróciła do poziomu sprzed roku (na przykład cukier znów kosztuje około 2,5 zł za kg), bo zasobność portfeli klientów okazała się nieprzekraczalną granicą możliwych podwyżek. Telefony z donosami na "spekulantów" nie miały na to żadnego wpływu.
Tropienie zbyt wysokich - zdaniem urzędników - cen to stałe zajęcie państwa, które bohatersko zwalcza problemy przez siebie stwarzane. Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty dba o to, by telekomy nie podwyższały nadmiernie opłat za swoje usługi. Jednocześnie w końcu 2000 r. unieważniono przetarg na UMTS, choć wpuszczenie wtedy na rynek nowego operatora komórkowego mogło sprawić, że wojna cenowa w telefonii trwałaby już od kilku lat i ceny rozmów dawno by spadły. Urząd Regulacji Energetyki ma pilnować, by podwyżki cen energii nie były nadmierne, ale to państwo stworzyło system kontraktów długoterminowych w energetyce, który zapewnia elektrowniom zyski bez konieczności konkurowania cenami.
Przekonania o potrzebie zwalczania wrednych spekulantów nie mącą urzędnikom nawet dowody na to, że ich działalność może być pożyteczna. Niedawno umożliwiono tzw. równoległy import leków, czyli kupowanie danego farmaceutyku w krajach unii, gdzie jego ceny są niskie, i sprzedaż w Polsce, gdzie kosztuje on dużo więcej - po to, by obniżyć średnie ceny leków w aptekach. Przecież niezależni importerzy kupują za granicą leki tanio, a sprzedają u nas drożej (choć wciąż taniej niż spółki-córki zachodnich koncernów farmaceutycznych).
Kamienicznik na celowniku
Jednym z największych wrogów III RP jest kamienicznik - z definicji krwiopijca. Dlatego od 1994 r. państwo ograniczało wysokość czynszów, jakie właściciele kamienic mogli pobierać od lokatorów, do 3 proc. tzw. wartości odtworzeniowej lokalu rocznie (w praktyce około 4-6 zł miesięcznie za m2). Do zniesienia tego bolszewickiego przepisu zmusił nas dopiero Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, jednak Sejm wprowadził ograniczenia tempa podwyżek czynszów - maksymalnie do 10 proc. rocznie. Ten przepis uchylił z kolei Trybunał Konstytucyjny (przestał obowiązywać 26 kwietnia), lecz nadal właściciel budynku musi przedstawić lokatorom... uzasadnienie i kalkulację większej podwyżki (ci zaś mogą ją zaskarżyć do sądu).
Nasze państwo zapomina, że jedynym krajem postsocjalistycznym, w którym mieszkań nie brakuje, są Czechy, gdzie zaraz po "aksamitnej rewolucji" przeprowadzono powszechną reprywatyzację zasobów mieszkaniowych i całkowicie uwolniono czynsze.
W Polsce karze się również ludzi, którzy - zgroza! - chcieliby zarabiać na handlu nieruchomościami. Mamy wręcz współczesny wariant glebae adscripti (przypisania do ziemi). Nie możemy sprzedać mieszkania wcześniej niż po pięciu latach od jego zakupu bez konieczności zapłaty zryczałtowanego podatku (10 proc.), chyba że za zarobione w ten sposób pieniądze kupimy kolejne mieszkanie. - Co więcej, ten podatek pobierany jest od wartości sprzedaży, a nie od zysku z transakcji. Jeśli ktoś w nagłej potrzebie sprzedaje mieszkanie taniej, niż je kupił, i tak zapłaci podatek - zauważa Adam Polanowski, szef agencji Polanowscy Nieruchomości. Przepisów wymierzonych w "spekulacyjny" handel nieruchomościami jest więcej. Za zamianę przeznaczenia gruntu z rolnego na budowlany, co zwiększa jego rynkową wartość, trzeba zapłacić gminie tzw. rentę planistycz-
ną. Żeby spadkobierców mieszkań nie korciło natychmiast je sprzedać, państwo daje marchewkę (preferencje podatkowe) tym, którzy obiecają pomieszkać określony czas w odziedziczonym lokalu. Dla tych, którzy kupione od gminy z bonifikatą mieszkanie chcą sprzedać za wcześnie, jest kij - konieczność zwrotu bonifikaty. Nic dziwnego, że w Polsce od lat brakuje na rynku 1-2 mln mieszkań.
Buszujący w zbożu
Jednym z najpoważniejszych grzechów w Polsce i w unii jest spekulacyjny handel żywnością, czyli znana od wieków "gra w zapasy" - przetrzymywanie zapasów w oczekiwaniu na wzrost cen i następnie ich sprzedaż. Bruksela ustaliła, że państwa, w których zgromadzono przed 1 maja 2004 r. nadmierne zapasy żywności (w domyśle, żeby sprzedać je z większym zyskiem po akcesji), zapłacą swoisty karny podatek. Skokowy wzrost eksportu polskiej żywności do unii w ubiegłym roku (o prawie 60 proc.) wzbudził podejrzenia Komisji Europejskiej, że nasi rolnicy i przedsiębiorcy handlujący żywnością takie niedozwolone zapasy zgromadzili. - Na razie komisja zbadała zapasy cukru i nie ma do nas zastrzeżeń. Sprawa zapasów mięsa drobiowego, wieprzowiny i innych artykułów dopiero będzie badana. Spieramy się jednak z Brukselą o to, czy Polska w ogóle powinna być objęta przepisami o nadmiernych zapasach - mówi "Wprost" Wojciech Olejniczak, minister rolnictwa i rozwoju wsi. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Komisja Europejska ma zastrzeżenia wobec Polski (chodzi o rzekomo nadmierne zapasy m.in. mięsa, serów, masła, ryżu, czosnku), a kara może sięgać 170 mln euro.
Zresztą na własnym podwórku nasze państwo nie mniej stanowczo zwalcza spekulację. Na przykład państwowa Agencja Rynku Rolnego (a raczej Agencja Destabilizacji Rynku Rolnego) wydaje pieniądze podatników na interwencyjny skup i sprzedaż produktów rolnych. I tu dopiero zaczyna się marnotrawstwo i prawdziwa spekulacja. Jeszcze nigdy, nigdzie i nikomu nie udało się ustalić owych cen dobrze, dlatego co roku mamy "świńskie górki" albo "świńskie dołki", nadmiar albo brak zboża itp. Jest zbyt drogo dla kupujących lub zbyt tanio dla producentów.
Oczywiście, nasza ARR jest drobnym detalistą w porównaniu z megaoszustem, jakim jest Unia Europejska ze swoją wspólną polityką rolną, która pochłania 50 proc. unijnego budżetu. Nie dość, że Bruksela wysoko winduje ceny żywności, to jeszcze - przez wymuszanie barierami celnymi ograniczenia produkcji w krajach Trzeciego Świata - wpędza obywateli najbiedniejszych państw w jeszcze większą nędzę. Dlatego, skoro 3 maja 2005 r. unia po raz pierwszy obchodziła Europejskie Święto Konkurencji, wnosić należy, że przez pozostałe 364 dni w roku jest antykonkurencyjna.
Cenzorzy cen
Najnowszy front "antyspekulacyjny" otwierają posłowie SLD, próbując przeforsować projekt tzw. ustawy przeciwko lichwie, która ograniczyłaby dopuszczalne roczne odsetki od kredytów i pożyczek do czterokrotności stopy lombardowej, ustalanej przez NBP (obecnie wynosi ona 7 proc.). Projekt ów przewiduje, że "lichwa" byłaby zakazana faktycznie w całym obrocie gospodarczym. - Zamiast ochronić niezamożnych ludzi przed naciągaczami, pomysłodawcy ustawy pozbawią ich w ogóle możliwości pozyskania pieniędzy z rynku w legalny sposób - uważa Adam Szejnfeld (PO), szef sejmowej Komisji Gospodarki. Dzisiaj, jeżeli dzień przed wypłatą zabraknie komuś pieniędzy, może pożyczyć je od takich firm jak brytyjski Provident (oferuje on pożyczki do 5000 zł, oprocentowane na horrendalnie wysokim poziomie, a mimo to ma setki tysięcy klientów). Jutro, czyli po uchwaleniu ustawy, tacy ludzie wbiją zęby w ścianę albo pożyczą pieniądze od mafii. Jak zauważa Szejnfeld, obecne lichwiarskie firmy z łatwością obejdą zresztą ustawę - wystarczy, że w umowach zamiast wysokości oprocentowania wpiszą konkretną sumę, jaką klienci mają im zwrócić.
Polska wykonała w 1990 r. olbrzymi krok w stronę wolnego rynku. Jeszcze w 1998 r. w badaniach OECD dotyczących swobody stanowienia cen zajmowaliśmy 12. miejsce wśród 30 analizowanych krajów. W następnym pięcioleciu pod względem swobody działania rynku przegoniły nas takie państwa, jak Słowacja, Turcja, Czechy czy Meksyk, i obecnie plasujemy się pod koniec owej tabeli. Jeśli antyspekulacyjna mania nadal będzie trawiła naszych polityków to Polska w owym rankingu spadnie jeszcze niżej, choć ceny towarów i usług nie spadną wcale. Nie ma bowiem ceny zbyt wysokiej lub zbyt niskiej: cena rynkowa jest po prostu minimalną ceną, jaka zadowala producenta, i maksymalną ceną, jaką godzą się płacić kupujący. I to oni - sprzedający i kupujący - ustalą ją najrozsądniej.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.