Im szybciej zgaśnie gwiazda Jose Mourinho, tym lepiej dla piłki nożnej Jose Mourinho należy się pomnik. Nie za osiągnięcia obecnego trenera Chelsea w futbolu, bo te wciąż są niewielkie. Pomnik powinni zbudować mu inni trenerzy - w podzięce za to, że uczynił z nich gwiazdy pierwszej wielkości. Dotychczas całą śmietankę futbolowej sławy spijali piłkarze, to oni zawierali lukratywne kontrakty reklamowe i otrzymywali milionowe gaże. Mourinho zdołał przekonać media i kibiców, że futboliści to tylko narzędzia realizujące jego genialne koncepcje, że jest w stanie odnosić sukcesy z każdym, kogo naznaczy na wykonawcę swojej strategii. - Piłka potrzebuje bohaterów, aby ten biznes dalej się kręcił. Piłkarze trochę spowszednieli, więc teraz media wykreowały trenerów. To jednak tylko moda, która szybko minie. W każdej grze najważniejsi są bowiem zawodnicy - mówi "Wprost" Zbigniew Boniek, komentator, menedżer futbolu, uznawany za najlepszego polskiego piłkarza w historii.
Zabójcza taktyka
Do 5,2 mln funtów zdecydował się podnieść roczną gażę Mourinho właściciel Chelsea Roman Abramowicz, gdy jego klub po 50 latach przerwy zdobył mistrzostwo Anglii. Do tego trzyletni kontrakt został przedłużony o kolejnych siedem lat. Nic dziwnego, że Rosjanin chce zatrzymać u siebie portugalskiego trenera - jest on największą gwiazdą drużyny, która przyciąga regularnie na stadiony dziesiątki tysięcy osób oraz miliony przed telewizory. Dzięki Mourinho koncern Samsung podpisał pięcioletni kontrakt reklamowy z Chelsea i za umieszczenie swego logo na koszulkach będzie płacić 20 mln dolarów rocznie.
Jest prawdą, że Mourinho to dobry trener. Najpierw z FC Porto zdobył Puchar UEFA i wygrał Ligę Mistrzów. Gdy w ubiegłym roku przeszedł do Chelsea, wydawało się, że dysponując miliardami Abramowicza, stworzy tam gwiazdozbiór porównywalny do Realu Madryt. Portugalczyk poszedł jednak inną drogą. Ściągał do klubu piłkarzy dobrych, ale nie największe gwiazdy. Dla większości z nich gra w londyńskim klubie była znakomitą promocją, która podniosła ich wartość na rynku. Kto oprócz zagorzałych kibiców słyszał o takich graczach, jak Petr ˙Cech, Joe Cole czy Tiago, zanim zaczęli grać w drużynie Portugalczyka?
Metody pracy Mourinho budzą szacunek, ale stały się one także przyczyną klęski. Portugalczyk uznał, że jego trenerski geniusz wystarczy za całą drużynę i dlatego do Chelsea ściągnął tylko jednego piłkarza, który potrafi coś więcej, niż wiernie odtwarzać założenia taktyczne - Holendra Arjena Robbena. To nie przypadek, że był on jedynym futbolistą, który pozwolił sobie publicznie skrytykować trenera. W konsekwencji Mourinho odesłał go na ławkę rezerwowych. I właśnie takiego piłkarza - który potrafi niekonwencjonalnym zagraniem przełamać najwybitniejsze ustalenia taktyczne - zabrakło w najważniejszych meczach sezonu, czyli półfinale Ligi Mistrzów z FC Liverpool. I dlatego Chelsea przegrała. Liverpool Jerzego Dudka to kolejny przykład drużyny, której największą gwiazdą jest trener. Ściągnięty na początku sezonu Hiszpan Rafael Benitez całkowicie odmienił The Reds - przede wszystkim uporządkował szyki, zdyscyplinował taktycznie i doprowadził do największego sukcesu w ostatnich latach, finału Ligi Mistrzów.
Nudne stulecie trenerów?
Podstawą sukcesów Beniteza (podobnie zresztą jak Mourinho) jest tytaniczna praca. Większość czasu poza treningami spędza on na analizie gry przeciwników i doskonaleniu taktyki. Żona Beniteza opowiadała angielskiej prasie, że mąż nawet przez sen wydaje piłkarzom głośne polecenia.
Mourinho i Benitez są nazywani trenerami XXI wieku. Jeśli tak jest, to obecne stulecie zapowiada się fatalnie dla futbolu. Wystarczy spojrzeć na przebieg ostatnich potyczek Liverpoolu i Chelsea. Ich dwa ligowe mecze były śmiertelnie nudnymi widowiskami zakończonymi wynikami 1:0. Pojedynki tych zespołów w półfinale Ligi Mistrzów stały się popisem taktycznych umiejętności obu trenerów, co w konsekwencji doprowadziło do boiskowego klinczu obu drużyn, więc widowiska były marne.
Sukces schematu
Po złych z punktu widzenia publiczności mistrzostwach świata w 1994 r. i zdominowanych przez defensywę mistrzostwach Europy dwa lata później nadeszły lata gry ofensywnej, pełnej polotu - jak w wydaniu reprezentacji Francji, Realu Madryt czy - przy zachowaniu proporcji - Wisły Kraków w Polsce. Dziś widać, że gra ofensywna odchodzi w przeszłość, a futbol wraca do początku lat 90., gdy chodziło tylko o to, by nie stracić gola. Mourinho, Benitez czy hołdujący ich metodom Werner Liczka z krakowskiej Wisły koncentrują się głównie na obronie.
Mourinho swoje sukcesy buduje na umiejętności wyprowadzania błyskawicznych kontr - w ten sposób wygrał Ligę Mistrzów z Porto i zdobył mistrzostwo Anglii z Chelsea. Większość drużyn na świecie gra ofensywnie, koncentrując się na ataku skrzydłami, czyli tak jak Francja w 1998 r., więc zespoły dyrygowane przez Mourinho święcą triumfy. Gdy jednak trafiają one na przeciwnika w rodzaju Liverpoolu Beniteza i są zmuszone do ataku pozycyjnego, pojawia się bezradność i walenie głową w mur. Gdzie więc ten taktyczny geniusz, skoro wystarcza on tylko na zespoły grające wedle pewnego schematu?
Bezkrytyczną wiarę futbolowego światka w atak jako pierwszy wykorzystał Otto Rehhagel. Ten 66-letni Niemiec zebrał grupę przeciętnych greckich piłkarzy i ustawił ich przed polem karnym, pozostawiając w ataku jednego napastnika. Zdeterminowani Grecy bronili własnej bramki niczym Termopil i to w ubiegłym roku wystarczyło do zdobycia mistrzostwa Europy. Rehhagel nie jest jednak futbolowym prekursorem. W grze Grecji można było dostrzec elementy stylu wymyślonego w latach 60. przez Włocha Helenio Herrerę. Ówczesny trener Interu Mediolan stworzył słynne catenaccio, czyli zmasowaną obronę własnej bramki w oczekiwaniu na sposobność do kontrataku. Żelazna defensywa przyniosła Interowi sukcesy - dwa puchary mistrzów, a catenaccio na stałe weszło do futbolowego słownika. Jego najnowszą wersję prezentuje nam właśnie Mourinho.
Drogą Portugalczyka podąża także David Moyes, trener Evertonu. Klub przed rozpoczęciem sezonu sprzedał do Manchesteru United swą największą gwiazdę - Wayne`a Rooneya. Wydawało się, że po takim osłabieniu drużyna będzie się bronić przed spadkiem, tymczasem zajęła czwarte miejsce w lidze i zakwalifikowała się do eliminacji Ligi Mistrzów. Za ten sukces Moyes został uznany menedżerem roku w Premiership. Jednak styl, w jakim osiągnął ten wynik, był koszmarny - Everton grał tylko jednym napastnikiem, większość sił oszczędzając na jak najmocniejsze wykopywanie piłek w trybuny. Słabość tej drużyny obnażył Arsenal - w meczu z Evertonem szybko zdobył dwie bramki, zmuszając rywala do ataku. A ponieważ klub z Liverpoolu tego nie potrafi, spotkanie zakończyło się kompromitującą porażką 7:0.
Przyszłość futbolu - przeszłość Mourinho
Gdy naprzeciw siebie stają drużyny nastawione przede wszystkim na defensywę, o wyniku nie decydują trenerzy, lecz piłkarskie indywidualności. Widać to było w dwumeczu Liverpool - Chelsea, o którego rezultacie zadecydowała indywidualna szarża Czecha Milana Barosa. Podobnie było w niedawnym meczu na szczycie ligi włoskiej: AC Milan - Juventus Turyn. Dla obu drużyn najważniejsze było nie stracić bramki. Wygrał Juventus, bo w swoich szeregach ma niepowtarzalnego Alessandra Del Piero (wypracował zwycięską bramkę, dośrodkowując na pole karne przewrotką), zaś gwiazdy Milanu - Kaka i Andriej Szewczenko - zawiodły.
Dni Mourinho na futbolowym piedestale wydają się policzone dlatego, że nie ma w prowadzonych przez niego zespołach wielkich indywidualności. Sam trener tego braku nie wypełni - chyba że zmusi go do tego Abramowicz, samodzielnie ściągając supergwiazdę futbolu. Bo kiedy trener jest jedyną indywidualnością, nie akceptuje on w drużynie piłkarza mającego choćby przebłyski geniuszu. A bez tego nie wygra najważniejszych spotkań. I tak koło się zamyka. Dlatego przyszłość futbolu oznacza przeszłość Mourinho.
Do 5,2 mln funtów zdecydował się podnieść roczną gażę Mourinho właściciel Chelsea Roman Abramowicz, gdy jego klub po 50 latach przerwy zdobył mistrzostwo Anglii. Do tego trzyletni kontrakt został przedłużony o kolejnych siedem lat. Nic dziwnego, że Rosjanin chce zatrzymać u siebie portugalskiego trenera - jest on największą gwiazdą drużyny, która przyciąga regularnie na stadiony dziesiątki tysięcy osób oraz miliony przed telewizory. Dzięki Mourinho koncern Samsung podpisał pięcioletni kontrakt reklamowy z Chelsea i za umieszczenie swego logo na koszulkach będzie płacić 20 mln dolarów rocznie.
Jest prawdą, że Mourinho to dobry trener. Najpierw z FC Porto zdobył Puchar UEFA i wygrał Ligę Mistrzów. Gdy w ubiegłym roku przeszedł do Chelsea, wydawało się, że dysponując miliardami Abramowicza, stworzy tam gwiazdozbiór porównywalny do Realu Madryt. Portugalczyk poszedł jednak inną drogą. Ściągał do klubu piłkarzy dobrych, ale nie największe gwiazdy. Dla większości z nich gra w londyńskim klubie była znakomitą promocją, która podniosła ich wartość na rynku. Kto oprócz zagorzałych kibiców słyszał o takich graczach, jak Petr ˙Cech, Joe Cole czy Tiago, zanim zaczęli grać w drużynie Portugalczyka?
Metody pracy Mourinho budzą szacunek, ale stały się one także przyczyną klęski. Portugalczyk uznał, że jego trenerski geniusz wystarczy za całą drużynę i dlatego do Chelsea ściągnął tylko jednego piłkarza, który potrafi coś więcej, niż wiernie odtwarzać założenia taktyczne - Holendra Arjena Robbena. To nie przypadek, że był on jedynym futbolistą, który pozwolił sobie publicznie skrytykować trenera. W konsekwencji Mourinho odesłał go na ławkę rezerwowych. I właśnie takiego piłkarza - który potrafi niekonwencjonalnym zagraniem przełamać najwybitniejsze ustalenia taktyczne - zabrakło w najważniejszych meczach sezonu, czyli półfinale Ligi Mistrzów z FC Liverpool. I dlatego Chelsea przegrała. Liverpool Jerzego Dudka to kolejny przykład drużyny, której największą gwiazdą jest trener. Ściągnięty na początku sezonu Hiszpan Rafael Benitez całkowicie odmienił The Reds - przede wszystkim uporządkował szyki, zdyscyplinował taktycznie i doprowadził do największego sukcesu w ostatnich latach, finału Ligi Mistrzów.
Nudne stulecie trenerów?
Podstawą sukcesów Beniteza (podobnie zresztą jak Mourinho) jest tytaniczna praca. Większość czasu poza treningami spędza on na analizie gry przeciwników i doskonaleniu taktyki. Żona Beniteza opowiadała angielskiej prasie, że mąż nawet przez sen wydaje piłkarzom głośne polecenia.
Mourinho i Benitez są nazywani trenerami XXI wieku. Jeśli tak jest, to obecne stulecie zapowiada się fatalnie dla futbolu. Wystarczy spojrzeć na przebieg ostatnich potyczek Liverpoolu i Chelsea. Ich dwa ligowe mecze były śmiertelnie nudnymi widowiskami zakończonymi wynikami 1:0. Pojedynki tych zespołów w półfinale Ligi Mistrzów stały się popisem taktycznych umiejętności obu trenerów, co w konsekwencji doprowadziło do boiskowego klinczu obu drużyn, więc widowiska były marne.
Sukces schematu
Po złych z punktu widzenia publiczności mistrzostwach świata w 1994 r. i zdominowanych przez defensywę mistrzostwach Europy dwa lata później nadeszły lata gry ofensywnej, pełnej polotu - jak w wydaniu reprezentacji Francji, Realu Madryt czy - przy zachowaniu proporcji - Wisły Kraków w Polsce. Dziś widać, że gra ofensywna odchodzi w przeszłość, a futbol wraca do początku lat 90., gdy chodziło tylko o to, by nie stracić gola. Mourinho, Benitez czy hołdujący ich metodom Werner Liczka z krakowskiej Wisły koncentrują się głównie na obronie.
Mourinho swoje sukcesy buduje na umiejętności wyprowadzania błyskawicznych kontr - w ten sposób wygrał Ligę Mistrzów z Porto i zdobył mistrzostwo Anglii z Chelsea. Większość drużyn na świecie gra ofensywnie, koncentrując się na ataku skrzydłami, czyli tak jak Francja w 1998 r., więc zespoły dyrygowane przez Mourinho święcą triumfy. Gdy jednak trafiają one na przeciwnika w rodzaju Liverpoolu Beniteza i są zmuszone do ataku pozycyjnego, pojawia się bezradność i walenie głową w mur. Gdzie więc ten taktyczny geniusz, skoro wystarcza on tylko na zespoły grające wedle pewnego schematu?
Bezkrytyczną wiarę futbolowego światka w atak jako pierwszy wykorzystał Otto Rehhagel. Ten 66-letni Niemiec zebrał grupę przeciętnych greckich piłkarzy i ustawił ich przed polem karnym, pozostawiając w ataku jednego napastnika. Zdeterminowani Grecy bronili własnej bramki niczym Termopil i to w ubiegłym roku wystarczyło do zdobycia mistrzostwa Europy. Rehhagel nie jest jednak futbolowym prekursorem. W grze Grecji można było dostrzec elementy stylu wymyślonego w latach 60. przez Włocha Helenio Herrerę. Ówczesny trener Interu Mediolan stworzył słynne catenaccio, czyli zmasowaną obronę własnej bramki w oczekiwaniu na sposobność do kontrataku. Żelazna defensywa przyniosła Interowi sukcesy - dwa puchary mistrzów, a catenaccio na stałe weszło do futbolowego słownika. Jego najnowszą wersję prezentuje nam właśnie Mourinho.
Drogą Portugalczyka podąża także David Moyes, trener Evertonu. Klub przed rozpoczęciem sezonu sprzedał do Manchesteru United swą największą gwiazdę - Wayne`a Rooneya. Wydawało się, że po takim osłabieniu drużyna będzie się bronić przed spadkiem, tymczasem zajęła czwarte miejsce w lidze i zakwalifikowała się do eliminacji Ligi Mistrzów. Za ten sukces Moyes został uznany menedżerem roku w Premiership. Jednak styl, w jakim osiągnął ten wynik, był koszmarny - Everton grał tylko jednym napastnikiem, większość sił oszczędzając na jak najmocniejsze wykopywanie piłek w trybuny. Słabość tej drużyny obnażył Arsenal - w meczu z Evertonem szybko zdobył dwie bramki, zmuszając rywala do ataku. A ponieważ klub z Liverpoolu tego nie potrafi, spotkanie zakończyło się kompromitującą porażką 7:0.
Przyszłość futbolu - przeszłość Mourinho
Gdy naprzeciw siebie stają drużyny nastawione przede wszystkim na defensywę, o wyniku nie decydują trenerzy, lecz piłkarskie indywidualności. Widać to było w dwumeczu Liverpool - Chelsea, o którego rezultacie zadecydowała indywidualna szarża Czecha Milana Barosa. Podobnie było w niedawnym meczu na szczycie ligi włoskiej: AC Milan - Juventus Turyn. Dla obu drużyn najważniejsze było nie stracić bramki. Wygrał Juventus, bo w swoich szeregach ma niepowtarzalnego Alessandra Del Piero (wypracował zwycięską bramkę, dośrodkowując na pole karne przewrotką), zaś gwiazdy Milanu - Kaka i Andriej Szewczenko - zawiodły.
Dni Mourinho na futbolowym piedestale wydają się policzone dlatego, że nie ma w prowadzonych przez niego zespołach wielkich indywidualności. Sam trener tego braku nie wypełni - chyba że zmusi go do tego Abramowicz, samodzielnie ściągając supergwiazdę futbolu. Bo kiedy trener jest jedyną indywidualnością, nie akceptuje on w drużynie piłkarza mającego choćby przebłyski geniuszu. A bez tego nie wygra najważniejszych spotkań. I tak koło się zamyka. Dlatego przyszłość futbolu oznacza przeszłość Mourinho.
Więcej możesz przeczytać w 21/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.